fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 5.kolejki 4.ligi!
Miało się dziać w poniedziałkowy wieczór i zadziało się! Ścisk w czołówce tabeli 4.ligi zrobił się ogromny, na co możemy jedynie zacierać ręce.
A jednym ze spotkań, którego wynik wprowadził sporo zamieszania do ligowej hierarchii, było to między Szmulkami a Squadrą. Z jednej strony faworyt mógł być tutaj tylko jeden, ale z drugiej – ekipa z Pragi już kiedyś zabrała punkty drużynie z Serocka i zamierzała tamten wynik (5:5) przynajmniej wyrównać. I jak pomyślała, tak zrobiła! Już początek spotkania w wykonaniu Szmulek był bardzo skuteczny, bo dwa strzały z dalszej odległości odpowiednio Kuby Kaczmarka i Filipa Pacholczaka znalazły metę w siatce. Squadra chciała te straty jak najszybciej odrobić, ale skuteczność zawodników tej drużyny była zerowa. Mateusz Pawlak trafił w słupek, Kuba Cegiełka zmarnował sytuację sam na sam i można by jeszcze tak powymieniać. Tymczasem Szmulki kontynuowały swój strzelecki marsz i tuż przed końcem pierwszej połowy Krystian Rzeszotek podwyższył na 3:0. Było jednak jasne, że Squadra tak tego nie zostawi. I chociaż ten zespół miał sporo szczęścia, bo na początku drugiej połowy mógł stracić kolejne gole, to powoli celownik poszczególnych zawodników wreszcie zaczął się nastawiać. Swoje robił Kuba Pawlak, który niemal w pojedynkę ciągnął swój zespół. Jego dwa gole zmieniły wynik na 2:3, ale co z tego, skoro dosłownie chwilę po drugim trafieniu, Szmulki niemal od razu odpowiedziały trafieniem na 4:2. I tak to mniej więcej wyglądało do końca spotkania. Gdy Squadra dochodziła na odległość jednej bramki i wydawało się, że już ma przeciwnika na wyciągnięcie ręki, ten błyskawicznie odpowiadał. Końcówka to z kolei jazda bez trzymanki, bo obie ekipy prześcigały się w marnowaniu sytuacji i wynik mógł przyjąć najróżniejszą postać, lecz ostało się na 5:4 dla Szmulek, co wywołało euforię w tym zespole. Wcale się nie dziwimy, bo końcowy rezultat był znakomity, ale nie sposób przejść obojętnie nad fragmentami, gdzie ta drużyna sama prosiła się o problemy. Często brakowało stabilizacji w defensywie, zbyt wielu zawodników zapędzało się na pole gry rywala i to mogło się skończyć bardzo źle. Ale może to piłkarskie wyrachowanie jeszcze przyjdzie, bo to jednak młody zespół, który wciąż zbiera doświadczenie. Najważniejsze były punkty i za nie należą się chłopakom duże brawa. A Squadra? Dawno nie widzieliśmy jej w tak kiepskiej dyspozycji. Być może ta ocena byłaby inna, gdyby chłopaki wykorzystywali swoje okazje, bo mieli ich bez liku, natomiast problem leżał również w obronie, gdzie przeciwnicy mieli za dużo wolnego miejsca, co regularnie wykorzystywali. Cóż, przyjmijmy że jeden taki mecz mógł się Squadrze w tym sezonie zdarzyć, ale jeśli podobnie zagrają z innymi kandydatami do mistrzostwa, to niech się nie zdziwią, jeżeli po ostatniej kolejce, zostaną z pustymi rękami.
Przechodzimy do kolejnego spotkania, gdzie jedną z ekip była Semola, której obecność w dolnych rejonach tabeli stanowiło dla nas małe nieporozumienie. Ale skoro przegrywa się wygrany mecz ze Szmulkami, to trzeba się liczyć z konsekwencjami. W potyczce z Joga Finito, drużyna Krzyśka Jędrasika nie mogła pozwolić sobie na kolejną wpadkę, tym bardziej, że mówimy o rywalizacji z przeciwnikiem, który zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. Joga czasami bardziej niż z rywalami, walczy sama ze sobą, ale stać ją było, by tutaj troszkę krwi faworytom napsuć. Szybko się to potwierdziło, bo już w 4 minucie specjalność zakładu zaprezentował Maciek Banasek, zdobywając gola uderzeniem z dystansu. Tyle że później tak kolorowo już nie było. Gdyby nie dobre, a czasami nawet bardzo dobre interwencje Łukasza Świstaka, to Semola doprowadziłaby do wyrównania znacznie wcześniej. A tak musiała czekać aż do 19 minuty, gdy Kazik Grotte wyszedł z kontrą, ustawił sobie piłkę na prawej nodze i uderzył nie do obrony. Tak naprawdę, to była tylko kwestia czasu, bo drużyna z Ursusa miała dużo więcej z gry i w drugiej połowie nic się w tej kwestii nie zmieniło. No i co najważniejsze – wraz z przewagą przyszły kolejne gole. W 26 minucie Semola po raz pierwszy była na prowadzeniu, a chwilę później nikt nie przykrył Rafała Jermaka przy stałym fragmencie gry i zrobiło się 3:1. Mimo chęci Jogi, perspektywa na odrobienie strat z każdą minutą malała. Czarę goryczy przelała samobójcza bramka Daniela Górczyńskiego i chociaż w głowie zawodników Semoli mogły się pojawić demony ze starcia ze Szmulkami, to powtórki z rozrywki nie było. W pewnym momencie było już nawet 5:1 i chociaż Joga zdobyła w końcówce dwie bramki, to w kontekście punktów nic to nie zmieniło. Zryw Finito okazał się spóźniony, ale dobrze, że udało się ten wynik trochę przypudrować. Emil Drozd i spółka zdają sobie sprawę, iż sezon jest przegrany, dlatego muszą szukać pojedynczych powodów do radości. Ich celem powinna być ucieczka z ostatniego miejsca w tabeli, co nie będzie jakimś sukcesem, ale pewne zadanie trzeba sobie postawić, by na każdy z czterech ostatnich meczów wyjść zmobilizowanym. Co do Semoli, to spodziewaliśmy się jej zwycięstwa i nie zawiedliśmy się. Gdyby nie przywoływana wcześniej porażka ze Szmulkami, chłopaki mieliby 9 punktów i realne szanse, by powalczyć o coś więcej niż środek tabeli. Biorąc jednak pod uwagę, że grali - poza Squadrą - niemal z samą czołówką, to jeszcze nie odbieralibyśmy im szans na miejsce w okolicy podium. Zwłaszcza, gdyby ze wspomnianą Squadrą, udało im się w najbliższy poniedziałek wygrać.
A skoro jesteśmy przy ekipach, których pozycja w tabeli jest nieadekwatna do poziomu gry, to w ten opis świetnie wpisuje się Faludża. Cztery mecze, tylko jedno zwycięstwo, dlatego w konfrontacji z Wybrzeżem Klatki Schodowej, Kamil Lubański mierzył wyłącznie w trzy punkty. Ale rywal w końcu ostatnio coś wygrał, a dodatkowo przyjechał w poniedziałek z dawno nieoglądanym w Zielonce Danielem Nakielskim. I gdy tak na spokojnie przeanalizowaliśmy sobie pierwszą połowę tego spotkania, to w naszej ocenie WKS był w niej nawet odrobinę lepszy. A już na pewno miał dużo dogodniejsze okazje do zdobycia bramki. Jedną dysponował Gabriel Skiba, inną Maks Ćwik, a w końcówce tej części gry swoją sytuację zmarnował Patryk Tyka. Faludża być może pod względem organizacji gry wyglądała ciut lepiej, natomiast dopiero w drugiej połowie zaczęła sprawiać Kubie Nalazkowi realne problemy. I w 25 minucie otworzyła wynik, a gola zdobył debiutujący w rozgrywkach zawodnik z Indii – Mohammed Shah. Błyskawicznie odpowiedział jednak Daniel Nakielski, który wykorzystał podanie od Gabriela Skiby. Mecz wreszcie nabrał rumieńców. O kolejne gole byliśmy spokojni i już w 29 minucie ekipa z Falenicy ponownie była na prowadzeniu – tym razem na listę strzelców wpisał się Kamil Lubański. WKS próbował wyrównać stan posiadania, lecz czas uciekał, a okazji za wiele nie było. Faludża była bardziej konkretna. W 37 minucie Czarek Kubowicz zdobywa gola na 3:1, ale WKS – jak to miał w tym meczu w zwyczaju – potrzebował dosłownie kilkudziesięciu sekund, by odpowiedzieć tym samym. Jeden gol różnicy sugerował ogromne emocje w ostatnim fragmencie gry, lecz gracze Gabriela Skiby nic konkretnego nie zdołali już sobie wyklarować. Nie pomogła im nawet żółta kartka dla Bartka Kamaszewskiego, bo nie potrafili zamienić przewagi zawodnika na gola dającego punkt. Mimo wszystko oceniamy ten mecz w ich wykonaniu na plus. Było zaangażowanie, była walka, zabrakło trochę skuteczności i szczęścia. Gdyby więc tym remisem faktycznie się skończyło, nie byłoby w tym nic niestosownego. Faludża, mimo że była drużyną lepiej zorganizowaną, to jednak pod kątem stwarzanych okazji, nie była ta groźna jak w poprzednich meczach. Mimo to wygrała i chyba definitywnie odsunęła od siebie perspektywę powtórzenia wyniku z poprzedniego sezonu, gdzie zamknęła ligową stawkę. Teraz jej zadanie będzie polegało na uprzykrzaniu życia ligowym tuzom. I to, że komuś skutecznie pokrzyżuje medalowe plany nie pozostawia wątpliwości. Niedługo przekonamy się komu konkretnie.
Po meczu drużyn, których możliwości nie mogą sięgać walki o tytuł, w spotkaniu nr 4 starły się dwie drużyny o takich właśnie ambicjach. Batalia Byczków z Mocną Ekipą zapowiadała się przednio, mniej więcej tak, jak rywalizacja dwóch najlepszych strzelców obu drużyn, czyli Krystiana Tymendorfa i Łukasza Żaboklickiego. Liczyliśmy na dobre, wyrównane 40 minut i trzeba przyznać, że jedni i drudzy sprostali zadaniu. Początek meczu należał zdecydowanie do Byczków. Ekipa ze Starych Babic szybko objęła prowadzenie i po 7 minutach prowadziła 3:1. Poszło to wszystko tak sprawnie, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy Mocna Ekipa będzie w stanie nawiązać tutaj walkę. Odpowiedź przyszła momentalnie, bo podopieczni Michała Zimolużyńskiego potrzebowali 60 sekund, by zdobyć dwie bramki z rzędu i wyrównać. Tym samym w 8 minut obejrzeliśmy 6 goli i coś nam podpowiadało, że na kolejne trafienia trochę poczekamy. To się potwierdziło. Zanim jednak siatka znów zatrzęsła się po strzałach jednej z ekip, doszło do małej kontrowersji. W 17 minucie sędzia pokazał żółtą kartkę Krzyśkowi Czarnocie, który faulował Krystiana Tymendorfa. Ale skoro arbiter przerwał grę, to mając na uwadze, że przeciwnik miał przed sobą tylko bramkarza, chyba należała się tutaj czerwona kartka. Trudno teraz ocenić, jaki miało to wpływ na dalszą część spotkania, jednak nie możemy wykluczyć, że wszystko co działo się dalej, było naznaczone tym – w naszej ocenie – błędem. To jednak nie usprawiedliwia Byczków, które pod sam koniec pierwszej części straciły dwa gole i ze stanu 3:1 zrobiło się 3:5. Druga odsłona zaczęła się lepiej dla Dawida Pływaczewskiego i spółki. Gol Krystiana Tymendorfa przywrócił nadzieje, lecz ładna kontra Mocnej Ekipy, zakończona przez Łukasza Żaboklickiego, ponownie dała oddech drużynie z Sulejówka. A co było potem? Potem był festiwal niewykorzystanych szans przez Byczki. Krystian Tymendorf w słupek, Albert Dalba w słupek, Mateusz Morawski marnujący doskonałą okazję i kilka sytuacji moglibyśmy jeszcze wymienić. Gdyby chociaż jedna została zamieniona na gola, to być może coś jeszcze udałoby się drużynie przegrywającej ugrać. A tak pozostał niedosyt. W naszej ocenie Byczki nie były tutaj słabsze, ale na własne życzenie straciły okazję, by zapunktować. Owszem, przy korzystniejszej decyzji sędziego, prawdopodobnie byłoby im łatwiej, jednak nie zapominajmy, że ta feralna sytuacja miała miejsce przy stanie 3:3. Było więc dużo i czasu i sytuacji, by wziąć w swoje ręce odpowiedzialność za wynik. To już trzeci kolejny mecz, gdzie ten zespół nie potrafi wygrać i biorąc pod uwagę terminarz, to pięć punktów straty do podium, wcale nie będzie łatwo odrobić. Z kolei Mocna Ekipa wróciła na zwycięski szlak. Stało się tak, jak zapowiadaliśmy, że wraz z powrotem Łukasza Żaboklickiego, wszystko wróci na właściwe tory. Łukasz na spółkę z Erykiem Ryszkusem mieli największy wpływ na poniedziałkowy rezultat, chociaż element szczęścia również odegrał w tym wszystkim niebagatelną rolę. I chyba sami triumfatorzy nie będą z tym stwierdzeniem polemizować.
Jesteśmy już przy ostatnim spotkaniu, jakie zostało rozegrane 22 stycznia. Wiedzieliśmy, że sędzia nie będzie miał tutaj łatwo, bo w gronie zawodników Lemy i HandyMan nie brakuje takich, którzy grają w sposób zdecydowany, a dodatkowo lubią wejść w mniej lub bardziej merytoryczną dyskusję z arbitrem. Przede wszystkim oczekiwaliśmy jednak zaciętej potyczki, bo oba zespoły mają swoje ambicje, których przedłużenie mogło nastąpić wyłącznie po zgarnięciu trzech punktów. Lekkim faworytem byli HandyMan, co zresztą potwierdziło się na parkiecie. O ile bowiem pierwszy cios wyprowadzili Logistycy, a konkretnie Arek Pisarek, to potem do głosu doszli gracze w łososiowych koszulkach. Najpierw bramkę zdobył będący ostatnio w dobrej formie Kuba Jankowski, a potem inny zawodnik trzymający wysoką dyspozycję, czyli Kuba Koszewski. Więcej goli w pierwszej połowie nie zobaczyliśmy, mimo że wiele na nie wskazywało. Bo zwłaszcza na początku drugiej części okazji z obydwu stron nie brakowało, jednak żaden z bramkarzy nie został zmuszony do kapitulacji. Kluczowa dla losów meczu okazała się 33 minuta. Lema doprowadziła w niej do wyrównania, ale w banalny sposób dała sobie odebrać remis. Dosłownie w kilka sekund po wznowieniu gry, HandyMani zbudowali szybką akcję, po której Kuba Koszewski zdobył swojego drugiego gola w spotkaniu. Po tym trafieniu zespół z Radzymina musiał już zaryzykować. Marek Gajewski coraz częściej opuszczał swój posterunek, pomagając kolegom w rozegraniu, tyle że więcej było z tego szkód niż pożytku. Z przodu nie udało się zbudować niczego konkretnego, z kolei gdyby rywale byli skuteczniejsi, to znacznie wcześniej wbiliby gwóźdź do trumny Lemy. A tak zrobili to niemal w ostatniej sekundzie, gdy Krzysiek Smolik dość szczęśliwie pokonał golkipera oponentów. HandyMani w końcowym rozrachunku wygrali zasłużenie, bo mieli więcej zawodników, którzy posiadali umiejętność stwarzania zagrożenia. W Lemie niemal wszystko opierało się w ataku na Arku Pisarku, dlatego tym większa szkoda, że nie było Darka Piotrowicza czy Damiana Nowaczuka. Mimo to remis był w zasięgu. Trzeba jednak powiedzieć, iż końcówki meczów nie są domeną Logistyków. Gdyby w tych krytycznych momentach byli w stanie wycisnąć coś więcej, to dziś mieliby znacznie więcej punktów, bo to nie pierwszy mecz, który przegrali w podobnych okolicznościach. To powoduje, że Lema w tym sezonie nie zagości na podium. Co innego HandyMan. Oni złapali wiatr w żagle i ciężko będzie ich powstrzymać. Z rywali z czołówki mają na rozkładzie jeszcze tylko Szmulki i zakładając, że nigdzie po drodze się nie potkną, to medal jest bardzo realny. A więc coś, co powinni zdobyć już dwa lata temu.
Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.