fot. © Las Vegas Parano - mistrz 3.ligi
Opis i retransmisja 9.kolejki 3.ligi!
Nie pozostawili złudzeń! Zespół Las Vegas Parano wygrał zmagania 3.ligi NLH. Na drugim miejscu finiszowała KS Seta.
A w teorii szansę na trzecie miejsce mieli jeszcze gracze Bad Boys. By ten różowy scenariusz się ziścił, musiały zostać spełnione dwa warunki – wygrana nad MR Geodezją i jednoczesna porażka KS Sety z Promilem. Źli Chłopcy podchodzili pewnie do sprawy w ten sposób, że trzeba wpierw zrobić swoje, a potem można ewentualnie czekać co zrobią najgroźniejsi rywale. Rywal zdawał się być wdzięczny, bo Geodeci grali już tylko dla siebie, gdyż utrzymanie zapewnili sobie tydzień wcześniej. Ale ekipa Marcina Rychty zdawała się być zmotywowana, by sezon zakończyć w dobrym stylu, co dość szybko zaczęła realizować na boisku. Już w 3 minucie było 1:0, gdy Serek Modzelewski przechwycił podanie Dawida Borczyńskiego i w sytuacji sam na sam pokonał Karola Jankowskiego. W 9 minucie błąd popełnił z kolei Kuba Stryjek. W wyniku jego straty na 2:0 podwyższył Wojtek Kulesza. Ekipa z Wołomina błyskawicznie wyrobiła sobie bezpieczną przewagę i spokojnie dowiozła ją do końca pierwszej połowy. Bad Boys byli w tym okresie anemiczni, rzadko zagrażali świątyni Kamila Portachy, ale to miało się zmienić, bo w ich szeregach pojawili się Adrian Rybak i Jarek Przybysz. Ale zanim ci zawodnicy dali jakikolwiek impuls, mogło być po meczu, lecz w 23 minucie Wojtek Kulesza zmarnował idealną okazję na 3:0. To się zemściło. Chwilę później gola kontaktowego dla BB zdobył Dawid Borczyński, co miało być zapowiedzią pościgu ekipy z Ostrówka. Te plany rozwiał Serek Modzelewski. Po ładnym podaniu od Kacpra Cebuli doszedł do dobrej okazji, której ponownie nie zmarnował, zmieniając wynik na 3:1. Przegrywający byli wtedy w bardzo trudnej sytuacji i nie dawali wielu symptomów, że mogą odwrócić losy spotkania. I tak się nie stało, a tuż przed końcem ponownie dobił ich duet Kacper Cebula – Serek Modzelewski. Wynikiem 4:1 ten mecz się zakończył, co stanowiło na pewno małą niespodziankę, lecz tylko dla tych, którzy nie oglądali spotkania. Bad Boys stracili szansę na podium, a ostatecznie wylądowali na 5 miejscu w tabeli. W teorii to znacznie lepiej niż przed rokiem, ale na pewno mają świadomość, że mogło się skończyć wyżej. Przyczyn jest wiele, ten zespół musiał sobie radzić przez cały sezon bez kilku ważnych zawodników, natomiast trzeba patrzeć w przyszłość pozytywnie, choćby przez pryzmat Krzysia Stańczaka czy Huberta Padamczyka. Tak obiektywnie, to czwarta lokata powinna być ich. A tak się składa, że w tabeli przeskoczyli ich nawet Geodeci. To zaskoczenie, bo przecież ten zespół nawet przez moment nie był brany jako kandydat do medalu, a częściej widzieliśmy w nim potencjalnego spadkowicza. Tak naprawdę, to trudno nam jednoznacznie ocenić ich za całokształt, bo miewali niezłe momenty, ale bywało też tak, że chociaż przegrywali różnicą jednego gola, to byli zdecydowanie słabsi od rywali. Dlatego dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że skoro teraz skończyli w górnej połowie tabeli, to w kolejnej edycji nic już nie powstrzyma ich od zdobycia medalu. Ale bylibyśmy skłonni zmienić swoje nastawienie, gdyby znaleźli bramkostrzelnego napastnika. Bo w tej układance właśnie kogoś takiego brakowało im najbardziej.
Gdy swój mecz przegrali Bad Boys, ekipa KS Sety już wiedziała, że nawet gdyby powinęła jej się noga z Promilem, to nie będzie to miało żadnych konsekwencji. Trzecie miejsce było pewne, natomiast miejscowi nie zamierzali się tym zadowalać. Ich interesowało srebro, po które mogli sięgnąć, gdyby wygrali swój mecz, a porażkę zanotowała Gencjana. Szansa na taki scenariusz była tym większa, że Promil na wtorkowy mecz przyjechał osłabiony brakiem dwóch podstawowych zawodników – Piotrka Paćkowskiego i Damiana Szwarca. W dodatku Łukasz Głażewski dysponował tylko jednym rezerwowym, co przy pełnym składzie Sety, układało się w jedną całość. Ale Promil nie chciał niczego oddać za darmo. Od samego początku skupił się na obronie dostępu do własnej bramki, a gdy tylko nadarzała się okazja, to kontrował. I w ciągu premierowych 10 minut stworzył sobie dwie bardzo dogodne okazje, by wyjść na prowadzenie, lecz obydwu nie wykorzystał. To musiało się zemścić, tym bardziej że rywale także nie próżnowali. Do pewnego momentu wszystko bronił Łukasz Głażewski, ale i on wreszcie skapitulował. Najpierw po strzale Mateusza Hopci, a potem Mateusza Dąbrowskiego. Wynik 2:0 oraz fakt, że kolejne gole wisiały w powietrzu powodował, że nie widzieliśmy opcji na niespodziankę. Ale w 17 minucie Michał Gajdek zmniejszył prowadzenie rywali i na przerwę zespoły schodziły przy wyniku 2:1. W drugiej odsłonie nasilił się napór miejscowych. Chłopaki praktycznie nie opuszczali połowy oponentów, tylko co z tego, skoro albo mieli fatalnie nastawiony celownik, albo na ich drodze stawał golkiper Promila. To o mało nie poskutkowało emocjami w końcówce, bo takowe by się pojawiły, gdyby w 31 minucie Krzysiek Radziemski wykorzystał dobrą okazję. Zamiast tego trafił wprost w Czarka Szczepanka. Seta chyba wreszcie zrozumiała, że trzeba ten mecz zamykać i po trafieniu z 32 minuty Kuby Wrzoska wszystko poszło dalej jak z płatka. Kolejne gole w końcu wysypały się z worka i finalnie faworyci wygrali aż 7:1. I jak się później okazało – ten triumf dał im awans do 2.ligi! Po 3.kolejkach zamykali tabelę, ale to co zrobili później, prawdopodobnie przekroczyło nawet ich wyobraźnię. Tryby się zazębiły, inne wyniki poukładały, kibice nieśli dopingiem i jeden z najbardziej spektakularnych finiszy w Nocnej Lidze stał się faktem. Coś niesamowitego. Coś, czego nikt im już nie zabierze. Brawo! Promilowi nie udało się popsuć święta Secie, ale ta drużyna nie oddała tutaj niczego za darmo. A i porażkę było pewnie łatwiej przyjąć przy tak żywiołowo reagującej publiczności. Finalnie Promil zakończył zmagania na ósmym miejscu, gdzie tradycyjnie wielu ekipom uprzykrzył życie, a co najważniejsze osiągnął cel w postaci utrzymania. I jak znamy życie, to dokładnie za rok, podsumujemy jego występ dokładnie w taki sam sposób.
O godzinie 21:40 rozpoczął się z kolei kluczowy mecz o utrzymanie. Adrenalina podejmowała Klimag i przegrany miał pewność, że nie zdoła utrzymać trzecioligowego statusu. Stawka była więc spora, tym bardziej, że jedni i drudzy chcieli takiego scenariusza uniknąć. Adrenalina w historii swoich występów w NLH nigdy nie zaznała goryczy relegacji, z kolei Klimag dopiero co awansował na ten poziom rozgrywkowy a nigdy nie jest przyjemnie już po roku wracać do punktu wyjścia. I zapowiadało się, że tej ekipie uda się odsunąć od siebie tę mało przyjemną perspektywę, bo wtorkowe spotkanie rozpoczęło się idealnie dla dawnej Jogi Bonito. Po 8 minutach wynik brzmiał bowiem 2:0 – najpierw gola zdobył niezawodny Tomek Bicz, a potem Adrian Poniatowski, któremu pomogła jednak niefrasobliwa interwencja Karola Bieńczyka. Zespół Roberta Śwista musiał błyskawicznie wziąć się do roboty i trzeba przyznać, że z minuty na minutę coraz bardziej przejmował inicjatywę. Dobrym sygnałem był strzał w słupek Roberta Śwista, a dosłownie chwilę późnej Kacper Waniowski nie pomylił się nawet o centymetr i mecz zaczął się odwracać. W 15 minucie było już 2:2 po trafieniu Tomka Świeczki, a tuż przed przerwą świetnym rajdem, zakończonym precyzyjnym strzałem popisał się Szymon Osieleniec i z prowadzenia Klimagu nic nie zostało. To nie był zresztą koniec kłopotów tej ekipy. Po wznowieniu gry pięknym strzałem popisał się Kacper Waniowski i różnica na korzyść Adrenaliny robiła się coraz większa. Klimag miał coraz mniej atutów i prawdopodobnie, gdyby nie gol Tomka Bicza z rzutu wolnego, to z akcji nie udałoby mu się nic strzelić. Ale nawet ta bramka niewiele tutaj zmieniła. Rywale grali lepiej, byli skuteczniejsi i w 34 minucie za sprawą Roberta Śwista powrócili na dwubramkowe prowadzenie. A gdy na 6:3 podwyższył Tomek Świeczka, stało się jasne, że to ostatnie minuty Klimagu na tym poziomie rozgrywkowym. Przygoda z 3.ligą trwała więc tylko sezon. Początek nie zwiastował takiego finału, ale ten zespół cierpiał na brak kreatywnych zawodników. Dość powiedzieć, że w tej ekipie gole zdobywało zaledwie sześciu graczy, z czego tylko trzech zainkasowało więcej niż jedno trafienie. Tomek Bicz, Mateusz Kowalczyk i Piotrek Bergiel to było po prostu za mało. Teraz trzeba będzie odbudować się w 4.lidze. Adrenalina uniknęła zsyłki na najniższy poziom rozgrywkowy i w naszej ocenie dobrze się stało. Ta drużyna nie zasłużyła na relegację i powodów jest wiele, choćby taki, że gdy miała dobry skład, to potrafiła walczyć z najlepszymi. Poza tym nie zapominajmy, że Robert Świst zbudował tę ekipę niemal na nowo, więc jasnym było, że nie wszystko będzie funkcjonować od razu na tip top. Ale jak na pierwszy wspólny sezon wyglądało to nieźle i można oczekiwać, że w kolejnej edycji Adrenalina wróci do walki o najwyższe cele.
A skoro przy najwyższych celach jesteśmy, to z niecierpliwością oczekiwaliśmy wyniku wielkiego finału 3.ligi. Naprzeciwko siebie stanęły drużyny Las Vegas i Gencjany, gdzie sytuacja była dość prosta. Ci pierwsi do tytułu potrzebowali remisu, drudzy musieli wygrać i w ich sytuacji rozchodziło się nie tylko o złoto, ale też o awans, bo gdyby przegrali, to wówczas wyprzedziłaby ich KS Seta. Tyle że już na starcie szanse Fioletowych wyglądały tak sobie. Brakowało lidera obrony Piotrka Hereśniaka, nie dojechał Michał Orzechowski, a trochę niespodziewaną dla nas nieobecność zanotował Michał Kazimierczuk, który bardzo dobrze spisywał się w tym sezonie. Mimo wszystko wierzyliśmy, że w przypadku Gencjany swoje zrobi styl, na który wcale nie jest łatwo znaleźć odpowiednie antidotum. Ale rywale dość szybko postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Niemal od pierwszego gwizdka przycisnęli oponentów i Artur Fiodorow nie mógł narzekać na nudę. Jednak paradoksalnie pierwszego gola nie stracił po wybitnej akcji rywali, lecz po tym, jak nieodpowiedzialną stratę zanotował Rafał Malinowski. Skorzystał na niej Michał Bodziony i było 1:0. Ekipa Parano zamierzała iść po kolejne trafienia, lecz trochę wyhamowała ją kartka dla Piotrka Kwietnia. To spowodowało, że Gencjana złapała oddech i zaczęła być coraz groźniejsza. A w 14 minucie powinien być remis. Evgenio Asinov zagrał do Maćka Zbyszewskiego, a ten miał do dyspozycji niemal pustą bramkę, lecz zamiast do siatki, trafił w słupek! To się boleśnie zemściło. W końcówce pierwszej połowy Las Vegas złapali swój rytm i zaczęli punktować. Zaczął Konrad Orlik, na 3:0 podwyższył Sławek Lubelski, a potem gola zdobył jeszcze Robert Sawicki i było praktycznie po meczu. Odrobienie czterech goli wydawało się nierealne, aczkolwiek Gencjana nieźle zaczęła drugą połowę. Wykorzystując Evgenio Asinova jako lotnego bramkarza dobrze rozgrywała atak pozycyjny, po którym zdobyła gola na 1:4. I pachniało kolejnymi, lecz wiadomo, że taka gra obarczona jest ryzykiem pustej bramki. No i rywale szybko zrobili z tego użytek, a konkretnie Piotrek Kwiecień. Fioletowi chyba już wtedy wiedzieli, że comeback jest nierealny, a gdy Evgenio Asinov zszedł na ławkę rezerwowych, zagrożenie z ich strony praktycznie się skończyło. Końcówka meczu nie miała wielkiej historii, obydwa zespoły zdołały zdobyć po bramce i tym sposobem LAS VEGAS ZOSTAŁO TRIUMFATOREM 3.LIGI NLH! Zrobili to jako niepokonani, w naprawdę świetnym stylu, a pewny sukces w decydującym meczu był tylko wisienką na torcie. Kluczem był bardzo silny i przede wszystkim wyrównany skład, ale też determinacja, którą ta ekipa przejawiała zarówno na boisku, jak i poza nim. Złoto trafiło w godne ręce i jesteśmy bardzo ciekawi, jak drużyna Grześka Dąbały poradzi sobie w 2.lidze. Tego samego pytania nie zadamy w kontekście Gencjany. Porażka pozbawiła ich nie tylko tytułu, ale też promocji. To na pewno trochę boli, natomiast w tym składzie personalnym chyba nie byli w stanie ugrać w ostatnim meczu nic więcej. Dlatego teraz, już z perspektywy czasu, to trzecie miejsce też trzeba uszanować. A za rok – tym razem skutecznie - powalczyć o 2.ligę.
Zwieńczeniem wtorkowych zmagań była konfrontacja FSK Kolos kontra NetServis. Ekipa z Dobczyna przystępowała do meczu jako pewny spadkowicz i jedyne co mogła tutaj ugrać, to przeskoczyć w tabeli na przedostatnie miejsce. Rywale mieli więcej do zyskania, bo przy ewentualnym zwycięstwie mogli skończyć debiutancki sezon na czwartej lokacie. No i mieli też inny cel – pomóc Olegowi Grabowskiemu w zdobyciu kilku trafień, bo wówczas ten zawodnik do statuetki dla najlepszego asystenta, dołożyłby koronę króla strzelców. Brakowało mu jednak aż sześciu trafień, chociaż okoliczności do ich zdobycia były idealne, bo okazało się, że rywale dali w tym meczu pograć zawodnikom, którzy w tej edycji rzadko mieli okazję gościć na parkiecie. Według nas to był bardzo dobry pomysł, nawet jeśli Kolos po prostu to wykorzystał. Od samego początku widać było więcej zgrania w obozie ekipy z Ukrainy, które zaowocowało dwoma trafieniami na przestrzeni pierwszych siedmiu minut. Najpierw gola zdobył Oleg Gevalo, a potem Oleg Grabowski. NetServis zdołał w tej części spotkania odpowiedzieć tylko raz, za sprawą Norberta Gawrysia, ale to trafienie niewiele zmieniło w ogólnym obrazie meczu. Do pracy szybko bowiem wziął się Oleg Grabowski, który po dwóch stałych fragmentach gry (najpierw z rzutu wolnego, a potem z karnego) podwyższył prowadzenie swojej ekipy na 4:1, a sam skompletował klasycznego hat-tricka. W drugiej połowie potrzebował kolejnego i mimo, że w wielu sytuacjach zachowywał się altruistycznie, to i tak swój cel osiągnął. To właśnie on zanotował pierwsze trzy trafienia dla Kolosa w finałowych 20 minutach i po tym, jak zdobył ostatnie z nich, mógł udać się na ławkę rezerwowych, w poczuciu dobrze wykonanego obowiązku. W 38 minucie gola dla FSK zdobył jeszcze Ruslan Khudyk, NetServis odpowiedział na to bramką Roberta Wojtyry i mecz zakończył się przy wyniku 8:2. Było to spotkanie bez wielkiej historii. Szybko stało się jasne kto wygra i faworyci ze swojego zadania wywiązali się perfekcyjnie. Czwarte miejsce oraz dwie nagrody indywidualne dla ich zawodnika to całkiem niezły dorobek, jak na debiutancki sezon na zielonkowskim parkiecie. Tym bardziej, że często doskwierał im brak stabilizacji w składzie i to jest rzecz, nad którą muszą popracować przed kolejną edycją. My za ten sezon wystawiamy im solidną 4. A jaka ocena dla NetServisu? Pewnie trochę niższa, natomiast jasnym jest, że gdyby Kamil Zbrzeźniak zawsze brał do gry najlepszych zawodników, to tutaj nie byłoby problemów z utrzymaniem. Chcąc jednak każdemu dogodzić, nie zawsze dobrze wpływało to na jakość samej gry. Chłopaki mieli fajne przebłyski, mieli też mecze, gdzie nie wszystko im wychodziło, lecz nie zapominajmy, że to młoda ekipa, która dopiero zbiera doświadczenie na hali. Dlatego to ostatnie miejsce należy potraktować w kategoriach lekcji, która przyniesie owoce w przyszłości.
Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.