fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 6.kolejki 5.ligi!

1 lutego 2025, 15:34  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

TG Sokół wygrał niezwykle ważny mecz w kontekście walki o awans do 4. ligi. Jednak kto wie, czy nie największe emocje wzbudziło w niedzielę spotkanie…

Klikersów z Gawulonem. Oczywiście było to starcie ekip z dolnych rejonów tabeli, ale wiedzieliśmy, że przedstawiciele tych drużyn czekają na bezpośrednią potyczkę, zdając sobie sprawę, że to może być ostatnia okazja na trzy punkty w tym sezonie i jednoczesna szansa, by odsunąć od siebie widmo ostatniego miejsca w tabeli. Jedni i drudzy mieli niezłe składy i zapowiadało się fajne widowisko. Początek nie był najlepszy dla Klikersów. Proste błędy powodowały, że rywale kilka razy dochodzili do dobrych okazji. Choćby Kacper Pawłowski, który w 2. minucie przegrał pojedynek sam na sam z Alkiem Prządką, ale w drugiej tego typu okazji już nie zmarnował i miejscowi byli na prowadzeniu. Dali się jednak szybko go pozbawić. Dosłownie w następnej akcji do remisu doprowadził Dawid Pyśk. W 6. minucie kolejny błąd Klikersów w rozegraniu i znów Kacper Pawłowski staje oko w oko z golkiperem rywali i znowu ten pojedynek przegrywa. To były naprawdę bardzo poważne ostrzeżenia, z których należało wyciągnąć wnioski, bo choćby ze statystycznego punktu widzenia, jedna z kolejnych tego typu pomyłek musiała się skończyć stratą bramki. Na szczęście Klikersom udało się wprowadzić więcej spokoju w defensywę, a w 11. minucie to oni znów byli gola do przodu. Przemek Więsek zagrał z rzutu rożnego do Julka Torbicza, a ten uderzył na bramkę, gdzie błąd popełnił Wiktor Curyło i piłka ugrzęzła w siatce. Z perspektywy Gawulonu to był duży ból, bo w pierwszej połowie, biorąc pod uwagę choćby wypracowane sytuacje, ten zespół nie był gorszy, a przegrywał. Na początku drugiej połowy była doskonała okazja, by znów wyrównać stan posiadania. Jednak Klikersi mieli trochę szczęścia. Najpierw po uderzeniu jednego z rywali piłkę niemal z linii bramkowej wybił Dawid Pyśk, a potem w słupek z rzutu wolnego trafił Patryk Niemyjski. A to nie był koniec złych informacji dla Gawulonu. W 30. minucie ten zespół przeprowadził złą zmianę i został ukarany minutą kary. A przeciwnicy bezlitośnie wykorzystali jednego zawodnika więcej na parkiecie i po dwójkowej akcji Julek Torbicz – Stasiek Leszczyński prowadzili już 3:1. Przegrywający nie poddawali się, ale upływający czas i coraz większa nerwowość powodowały, że poza jednym strzałem w słupek nie udało im się nic wskórać. I przegrali mecz, który – gdyby wykazali się większą skutecznością – mógł się spokojnie rozstrzygnąć inaczej. Trafili jednak na świetny dzień bramkarza Klikersów, który poprowadził swoją ekipę do tego arcyważnego sukcesu. Mimo wszystko Gawulon zagrał nieźle, jednak widać, jak duża jest tutaj potrzeba posiadania napastnika z prawdziwego zdarzenia. To musi być jeden z priorytetów Jarka Czeredysa na kolejny sezon. Co do Klikersów – byli w niedzielę bezlitośni. Co prawda początek mieli kiepski, ale potem udało im się poukładać grę, a co najważniejsze – potrafili zadawać ciosy w kluczowych momentach spotkania. Tym samym nie dość, że niemal na pewno unikną ostatniego miejsca w tabeli, to jeszcze jest szansa, by powalczyć o lokatę w środku tabeli. A to, jak na zespół złożony z niemal absolutnych debiutantów w NLH i biorąc pod uwagę, że to ich pierwsze wspólne rozgrywki na hali, byłoby naprawdę sporym osiągnięciem.

W drugim meczu czekały nas jeszcze większe grzmoty. A to dlatego, że niepokonana Alpha Omega mierzyła się z Sokołem Brwinów, który miał świadomość, iż porażka pozbawi go szans w walce o promocję. Domyślamy się, że wielu z was faworyta widziało w ekipie z Radzymina, natomiast biorąc pod uwagę, jak ten zespół męczył się kilka tygodni temu z Na Fantazji, które uskutecznia dość podobny styl co Sokół, byliśmy pewni, że nawet jeśli Sebastian Giera i spółka odniosą zwycięstwo, to będzie to dla nich droga przez mękę. No i już start meczu potwierdził te opinie. Wystarczyło bowiem 7 minut, by Sokół prowadził 2:0. Zaczęło się od bramki Krzyśka Włodarskiego, która padła w sytuacji, gdy na placu gry było więcej miejsca ze względu na obustronne wykluczenia. Drugie trafienie to już strata Mateusza Kosteckiego, któremu piłkę zabrał Jakub Obsowski i celnym uderzeniem nie dał szans Piotrkowi Skoniecznemu. Dla Sokoła to był wymarzony początek, jednak ten zespół prosił się w kolejnych minutach o kłopoty. Kacper Lewandowski, bramkarz drużyny z Brwinowa, kilkukrotnie niepotrzebnie podsycał ogień we własnej strefie i w 12. minucie, po jego błędzie, rywale omal nie zdobyli bramki kontaktowej. Alpha nie przejęła się niewykorzystaną szansą i szukała kolejnych okazji. I w 16. minucie dopięła swego – wykorzystując złe rozegranie konkurentów rzutu wolnego, poszła z kontrą, a gola zdobył Patryk Drużkowski. Po tym trafieniu „Wszechwiedzący” przycisnęli, a bramka na remis wisiała w powietrzu. I właśnie wtedy błąd przytrafił się Sebastianowi Gierze, po którego stracie Patryk Prażmo zmienił wynik na 3:1. Dosłownie w następnej akcji było już 4:1, a na listę strzelców wpisał się Kuba Jędrasik. To były dwa bardzo bolesne ciosy, jakie wyprowadził Sokół. Przegrywający byli już w niezwykle trudnej sytuacji, ale nie zamierzali składać broni. Sygnał do ataku po przerwie dał Norbert Stromecki, którego gol miał stanowić początek procesu odrabiania strat. Jednak kolejne trafienie nie przychodziło, co spowodowało, że Alpha wycofała bramkarza, a jako lotny golkiper zagrał Daniel Giera. To przyniosło częściowy efekt, bo w 34. minucie, właśnie po podaniu Daniela Giery, bramkę zdobył Sebastian Giera i różnica wynosiła już tylko jedno trafienie. Ekipa z Radzymina rzuciła już wszystko na jedną kartę, starała się zepchnąć rywali do własnego pola karnego, ale ci dobrze się bronili. Sokół miał też handicap w postaci pustej bramki przeciwników i w 40. minucie zrobił z tego użytek. Kacper Lewandowski zagrał do Krzyśka Włodarskiego, a ten „podpisał dokument” o trzech punktach dla ekipy Kamila Książka. Sokół mógł odetchnąć! Wygrali bardzo ważny mecz, w dobrym stylu, i dzięki temu wrócili na dobre do walki o jeden z biletów do 4. ligi. Według nas byli zespołem bardziej dojrzałym, aczkolwiek Alphie nie wolno odmówić ambicji i niewiele zabrakło, by ze stanu 1:4 to spotkanie zremisować. Szkoda przede wszystkim tego, co stało się pod koniec pierwszej połowy, bo dwa błędy, które wówczas popełnili, okazały się kosztowne. Ale mimo porażki, sprawę awansu, a nawet złota, wciąż mają tylko w swoich nogach. I świadomi tego, co muszą w swojej grze poprawić, wcale nie stoją na straconej pozycji w tej rywalizacji. A zacząć trzeba od atmosfery, którą szybko trzeba oczyścić, bo to ona od zawsze stanowi podwaliny do dobrych wyników i pewności siebie.

Kolejna niedzielna potyczka, która również była wyrównana i do końca nie było jasne, w jaki sposób punkty zostaną podzielone, to ta między Na Fantazji a Joga Bonito. Lekkiego faworyta upatrywaliśmy w Fantazji, chociaż pojawił się problem, bo do gry nie był gotowy Marcin Marciniak. W związku z tym między słupkami stanął Andrzej Zając, dla którego nie była to pierwsza taka sytuacja, aczkolwiek ostatnie bramkarskie interwencje zaliczył bardzo dawno. Byliśmy ciekawi, jak sobie poradzi, i dość szybko okazało się, że o ile odbijać piłki wciąż potrafi, o tyle problem sprawia mu rozegranie. W 9. minucie, po jego za krótkim podaniu, z prezentu skorzystał Adrian Poniatowski, otwierając wynik. Jak się później okazało, było to jedyne trafienie w premierowych 20 minutach, co nie stanowi wielkiego zaskoczenia, bo okazji nie było zbyt wiele. Druga odsłona rozpoczęła się od odważnych ataków ekipy Kuby Godlewskiego. Zespół z Kobyłki nie chciał niczego zostawiać na ostatnią chwilę i ta bardziej aktywna postawa przełożyła się na trafienie wyrównujące Kuby Banaszka. Joga odpowiedziała w najlepszy możliwy sposób – po ładnej akcji, którą wykończył Kuba Pergoł, ferajna Piotrka Miętusa ponownie była na prowadzeniu. Ale na krótko. W 25. minucie świetnie z rzutu wolnego przymierzył Adam Koziara i ponownie mieliśmy remis. Joga mogła pokusić się o szybką ripostę, lecz w dogodnych okolicznościach Kuba Pergoł uderzał zamiast podawać, co szybko się zemściło. W 28. minucie Artur Guz zagrał z rzutu rożnego, a Anatolii Vorobel, przy odrobinie szczęścia, sprawił, że to Fantazja była bliżej wygranej. Kolejne minuty upłynęły pod znakiem mniejszej intensywności, aż ponownie przypomniał o sobie Andrzej Zając. To on podłączył do gry rywali, którzy skorzystali z jego kolejnego błędu – tym razem uczynił to Konrad Krupa. Coś nam jednak podpowiadało, że to ekipa Fantazji będzie rozdawać karty w finałowych minutach. I intuicja nas nie zawiodła. W 35. minucie Kamil Majewski pięknym technicznym strzałem oszukał Darka Wasiluka, a to nie był koniec kłopotów Bonito. Chwilę później mieliśmy niewykorzystaną szansę Adriana Poniatowskiego, a potem ten sam zawodnik nabawił się poważnej kontuzji. Bez swojej największej „armaty” Joga nie dała rady wyrównać, a tuż przed końcową syreną ich szanse pogrzebał Adrian Baranowski, którego strzał przebił się przez ręce golkipera Jogi i wpadł do siatki. Tym samym drużyna Kuby Godlewskiego powróciła na zwycięską ścieżkę. Nie był to dla niej łatwy mecz, trochę „przepchany kolanem”, ale mimo wszystko wygrana była zasłużona. Triumfatorzy zajmują obecnie 4. miejsce w tabeli i chyba właśnie taki cel będzie im przyświecał na koniec sezonu. Co do Jogi – znów powalczyła i wcale nie była daleko od przynajmniej jednego punktu. Tyle że to już trzecia z rzędu porażka tej ekipy, a teraz chłopaki zmierzą się z Alpha Omega. Perspektywy na przełamanie nie są więc kolorowe, ale to właśnie Na Fantazji jako pierwsze pokazało, że z "Wszechwiedzącymi" można powalczyć jak równy z równym. Dlatego Joga też powinna być dobrej myśli.

Pozytywnego nastawienia nie zabrakło pewnie również w obozie Zadymiarzy. Podopieczni Alexa Wolskiego wiedzieli jednak, jak ciężka czeka ich przeprawa z Ekipą. Rywal to absolutny lider tabeli, zespół, który jest na najlepszej drodze, by skończyć ligę ze złotem i kompletem punktów. W niedzielę faworyci mieli jednak swoje problemy. Nie było ich podstawowego bramkarza Bogdana Stefańczuka, a nie dojechał również Konrad Kanon. Był za to Franek Kryczka, czyli motor napędowy drużyny w fioletowych koszulkach, co nie było dobrą informacją dla chłopaków z Pragi. Poza tym – oni też mieli swoje kłopoty. Przede wszystkim brakowało bramkarza, co spowodowało, że między słupkami stanął sam kapitan. Ta decyzja okazała się bardzo dobra, bo Alex udowodnił, że potrafi fantastycznie odczytywać intencje przeciwników. Nawet jego kapitalna postawa nie pomogła jednak drużynie w zdobyciu punktów. Zaczęło się szybko, bo Ekipa pierwszego gola zdobyła już w 4. minucie. Potem mogła strzelić kolejne, lecz Alex Wolski długo nie dawał się pokonać. Z kolei jego koledzy z pola od czasu do czasu pojawiali się w polu karnym oponentów, ale było tego za mało, by Darek Banaszek miał coś konkretnego do roboty. W 17. minucie wynik zmienił się na 2:0 – ładnym strzałem z dystansu popisał się Adrian Rozbicki i tutaj Alex Wolski nie miał już nic do powiedzenia. Podobnie było na starcie drugiej połowy, gdy rywale podwoili stan posiadania. Najpierw do meczowego protokołu wpisał się Daniel Gąsiorowski, a potem Kuba Balcerak. Wynik 4:0 i tak nie oddawał przewagi faworytów – okazji mieli bardzo dużo. W 30. minucie dali się jednak zaskoczyć, gdy Kamil Bruździak sprawił, że Zadymiarze mogli być pewni, iż nie zakończą tego spotkania bez jakiejkolwiek zdobyczy. To tylko rozzłościło liderów tabeli, którzy w końcówce dość łatwo zdobywali kolejne bramki i zatrzymali się dopiero przy wyniku 7:1. Nie było to spotkanie, które kipiało emocjami – kwestia całej puli dość szybko się rozstrzygnęła, a gdyby nie Alex Wolski, to pewnie jeszcze przed upływem kwadransa byłoby po wszystkim. Ekipa była dużo lepsza, zasłużenie wygrała i zrobiła kolejny krok w wiadomym kierunku. Zadymiarze są z kolei na przedostatnim miejscu w tabeli, ale w tę niedzielę będą mieli idealną okazję, by przesunąć się w stronę środka ligowej hierarchii. Grają bowiem z Gawulonem i zwycięstwo w tej potyczce muszą sobie postawić za punkt honoru. Bo o ile w starciach z takimi rywalami jak Ekipa trudno od nich wymagać wygranej, tak w tym przypadku nie będzie miejsca na jakiekolwiek wymówki.

Zwieńczeniem piłkarskiej niedzieli 26 stycznia była konfrontacja Piłkarzyków z Realem Varsovia. Już na pierwszy rzut oka wyglądało to obiecująco, bo obydwa zespoły znacznie poprawiły swoją grę względem pierwszych kolejek i zależało im, by cały czas piąć się w górę tabeli. Ciut więcej szans dawaliśmy Realowi, zwłaszcza że w ich składzie ponownie pojawił się Marcin Zakrzewski. Zanim jednak ten zawodnik zaczął udowadniać swój potencjał, w 2. minucie źle zachował się Alan Gwizdon. Golkiper i jednocześnie kapitan swojego zespołu sfaulował Michała Kuleszę w polu karnym, a strzał ze stojącej piłki na bramkę zamienił Dominik Skowroński. Potem jednak sprawy w swoje ręce wziął wspomniany Marcin Zakrzewski. W 8. minucie zdobył gola strzałem z rzutu wolnego, a potem dostał piłkę z rzutu rożnego i ponownie uderzył nie do obrony. To wszystko okazało się tylko przygrywką do tego, co wydarzyło się pod sam koniec pierwszej części. Tutaj, dosłownie w dwie minuty, padły aż cztery gole. Zaczęło się od błędu Franka Wryczy-Kurkowskiego, który za krótko podał do Alana Gwizdona, co skrzętnie wykorzystał Jacek Bieniaszewski. Franek szybko jednak naprawił swoją pomyłkę i w kolejnej akcji zagrał do Marcina Zakrzewskiego, a ten skompletował hat-tricka. Myśleliśmy, że Real dowiezie prowadzenie do przerwy, natomiast rywale mieli inny plan. Na czele grupy, która postanowiła dokonać karkołomnego zadania i przywrócić prowadzenie Piłkarzykom na przestrzeni ostatniej minuty premierowej odsłony, stanął Jacek Bieniaszewski. Dwukrotnie wykorzystał podania od Patryka Jędrysiaka, z czego w drugiej sytuacji zrobił to niemal równo z syreną, i Real w drugiej połowie musiał się nastawić na odrabianie strat. Tyle że w finałowych 20 minutach ten zespół nie wyglądał tak dobrze jak wcześniej. Z kolei oponenci, napędzeni tym, co stało się chwilę wcześniej, poszli za ciosem. Klasą dla siebie był Jacek Bieniaszewski – w 25. minucie zdobył swojego czwartego gola z rzędu i Piłkarzyki prowadziły 5:3. Dogonić go chciał Marcin Zakrzewski. Lider Realu najpierw trafił w poprzeczkę, ale w 32. minucie już się nie pomylił. Piłkarzyki grały wtedy w osłabieniu po źle przeprowadzonej zmianie, a o tę sytuację słuszne pretensje do kolegów miał Dominik Skowroński. Ale to właśnie on zadbał o w miarę bezpieczny powrót do domu z trzema punktami w bagażniku. W 36. minucie świetnie wszedł w pole karne, dostał dobre podanie od Patryka Jędrysiaka i tutaj drużynie z Wołomina nie mogła się stać krzywda. Tym bardziej że chwilę przed końcem czerwoną kartkę za brzydki faul na wychodzącym sam na sam kapitanie rywali zobaczył Marcin Zakrzewski. Ostatecznie wynik, mimo że na parkiecie zrobiło się więcej miejsca, już nie uległ zmianie. Zwycięzcy odnieśli drugą z rzędu wygraną – i to nad nie byle kim. Coraz lepiej wygląda gra Piłkarzyków i, co najważniejsze, coraz więcej zawodników ma tutaj coś do zaoferowania, czego przykładem jest Jacek Bieniaszewski. To powoduje, że ten zespół na siedmiu punktach na pewno swojego dorobku nie zamknie. A Real? Tutaj zaczyna się robić odwrotnie – coraz więcej zależy tylko od jednego zawodnika. Marcin Zakrzewski zdobył cztery gole, ale zastanawiamy się, czy nie za często brał grę na siebie. To oczywiście nie jest złe, ale jak się okazało – na dobrze dysponowanych rywali było to za mało. A teraz Real i tak będzie musiał radzić sobie bez niego, co, biorąc pod uwagę klasę najbliższego rywala, nie wróży rychłego powrotu na zwycięską ścieżkę.

Retransmisję wszystkich spotkań piątej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: