fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 9.kolejki 4.ligi!

27 lutego 2025, 02:54  |  Kategoria: Ogólna  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Wspaniały, trzymający w napięciu do samego końca finał zafundowali nam gracze Faludży i ProBramu. Losy tytułu rozstrzygnęły się dosłownie na kilkadziesiąt sekund przed ostatnim gwizdkiem.

Starcie, potocznie zwane „o wszystko”, miało swoją dramaturgię, ale bardzo podobnie było w wielu innych spotkaniach 4. ligi. Choćby w konfrontacji Lemy Logistic z Byczkami. Walka szła tutaj tylko i aż o 4. miejsce w tabeli, natomiast jedni i drudzy potraktowali ją bardzo poważnie. Dodatkowo Lema walczyła o statuetkę dla najlepszego asystenta dla Arka Pisarka. I do pewnego momentu wydawało się, że faktycznie upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Chłopaki prowadzili w tym starciu niemal od początku do końca spotkania i zwłaszcza na starcie trochę zaskoczyli swoich rywali, bo już po 9 minutach prowadzili 2:0. Potem role się odwróciły. To Byczki przejęły kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami – najpierw zmniejszyły straty, potem Mateusz Morawski trafił w słupek, ale ostatecznie i tak udało się doprowadzić do wyrównania, gdy gola zanotował Łukasz Bednarski, chociaż piłka zaliczyła po drodze paskudny rykoszet od Bartka Gajowniczka. Gdy myśleliśmy, że coś już o tym meczu wiemy, znowu obudziła się Lema, a konkretnie jej kapitan. Kacper Piątkowski potrzebował 60 sekund, by zanotować dwa gole z rzędu, i na przerwę schodziliśmy przy wyniku 4:2. W drugiej połowie działo się równie dużo. Dość szybko na początku drugiej części gola dla Byczków zanotował aktywny Łukasz Bednarski, ale potem błąd popełnił Dawid Pływaczewski, który najpierw źle zagrał piłkę, potem się jeszcze poślizgnął i Kacper Piątkowski wspólnie z Arkiem Pisarkiem przywrócili Logistykom dwubramkowe prowadzenie. To spowodowało, że nie mające już nic do stracenia Byczki wycofały bramkarza, wprowadzając za niego Łukasza Bednarskiego. Decyzja dobra, ale nie zmieniła ona początkowo oblicza spotkania. Lema miała bowiem jedną dobrą, a jedną wręcz wyborną okazję, by mecz „zabić”, lecz najpierw Arek Pisarek trafił w słupek, a potem ten sam zawodnik wyłożył piłkę jak na tacy Adrianowi Beleckiemu, a ten fatalnie się pomylił. I dziś już wiemy, że to kosztowało zespół z Radzymina dwa punkty, a Arka Pisarka miana samodzielnego triumfatora klasyfikacji asystentów. Byczki grały bowiem do końca i ich szturm na bramkę oponentów przyniósł efekt. Gola na 4:5 ustrzelił Marcin Częścik, a potem – za co trzeba pochwalić Byczki – zespół ze Starych Babic rozegrał naprawdę fajną akcję, po której do siatki trafił Mateusz Morawski. Remis powodował, że ekipa Dawida Pływaczewskiego powróciła na 4. miejsce w tabeli, aczkolwiek Lema nie chciała się z tym pogodzić i „setkę” miał jeszcze Arek Pisarek, lecz świetną interwencją popisał się Łukasz Bednarski. Skończyło się więc na 5:5 i to Byczki zameldowały się tuż za plecami „świętej trójcy”. Jak na rzeczywistość bez Krystiana Tymendorfa, to chyba trzeba powiedzieć, że wyszło to całkiem nieźle. Regularna obecność Łukasza Bednarskiego czy też wzmocnienie w postaci Kasjana Wrotniewskiego spowodowały, że ten zespół wycisnął chyba z tego sezonu, co mógł, i biorąc pod uwagę, że wszystkie porażki z zespołami z TOP 3 były na poziomie 2–3 goli, to chyba powinien podjąć rękawicę jeszcze raz i w końcu dorzucić do klubowej gabloty coś z NLH. Co do Lemy – oni wypadli na pewno lepiej niż rok temu, gdy zajęli ósme miejsce, choć i tutaj apetyty były większe. Tyle że w ich przypadku dystans do czołówki był zdecydowanie dłuższy, bo z Mocną Ekipą czy Faludżą nie mieli nic do powiedzenia. Ale na nich również liczymy w kolejnym sezonie, bo podobnie jak Byczkom, wciąż bardzo daleko im do momentu, w którym mogliby powiedzieć, że w Nocnej Lidze pokazali już wszystko, co mają najlepszego.

Joga Finito – zgodnie z naszymi oczekiwaniami – była bardzo blisko, by sezon w NLH zakończyć serią dwóch wygranych z rzędu. Sukces nad Dzierżąznią został odhaczony i żeby misja została zrealizowana, należało w ostatniej kolejce udowodnić swoją wyższość nad Newer Giw Ap. Nie spodziewaliśmy się w tej kwestii wielkich kłopotów, aczkolwiek wiedzieliśmy, że do pogromu też tutaj nie dojdzie, a wszystko rozstrzygnie się na poziomie 3-4 goli różnicy. W teorii Newer Giw Ap miało jeszcze możliwość ucieczki z ostatniego miejsca w tabeli, jednak do tego był potrzebny przynajmniej punkt. Jak się okazało – troszkę do tego happy endu zabrakło. O wszystkim zdecydowała tak naprawdę pierwsza połowa, którą, co ciekawe, gracze z Zielonki zaczęli w dość ciekawym składzie. W polu biegał Daniel Balon, nominalny bramkarz, a kilkunastosekundowy występ zaliczył menager drużyny, Piotrek Kacperski. Niestety, po zejściu popularnego „Kapcia”, gra miejscowych zdecydowanie się załamała. Wykorzystał to przede wszystkim Szymon Ryciuk, który mocno przysłużył się, że po 8 minutach gry było 3:0. Przegrywający starali się odrobić chociaż część strat, okazje mieli Patryk Wendorff czy Sebastian Łapiński, ale gola otwierającego dorobek udało się zdobyć dopiero na początku drugiej połowy, a na listę strzelców wpisał się specjalista od ładnych trafień, wspomniany Patryk Wendorff. Rywale odpowiedzieli na to najlepiej, jak mogli. I znowu w roli głównej Szymon Ryciuk, który najpierw zdobył gola, potem zanotował asystę i wynik 5:1 pozbawiał nas nadziei na emocjonujący finisz. Gracze Newer Giw Ap, mając świadomość, że grają tylko o honor, postarali się uratować go w najlepszy możliwy sposób. I dzięki dwóm zdobytym bramkom skończyło się to całkiem nieźle, bo ledwie dwubramkowym deficytem. Tym samym debiutancki sezon w wykonaniu Daniela Balona i spółki został zakończony. Jeden punkt i bilans bramkowy -61 nie jest może dorobkiem bardzo ekskluzywnym, ale biorąc pod uwagę organizację tej ekipy, zaangażowanie osób decydujących oraz samych zawodników – to chcielibyśmy takich drużyn mieć jak najwięcej. A to bolesne doświadczenie z 4. ligi na pewno przyda się na piątym poziomie rozgrywkowym. Jeśli chodzi o Jogę, to im udało się zakończyć rozgrywki na niezłej, 6. lokacie. Przez długi czas tabela zakłamywała trochę obraz tej drużyny, bo gdyby wcześniej zagrali z zespołami będącymi niżej niż oni, to wówczas odbiór ich gry byłby lepszy. Zabrakło trochę szerszej ławki, bo na trzon zespołu raczej można było liczyć. Natomiast biorąc pod uwagę, że dla nich hala to głównie możliwość podtrzymania formy do rozgrywek w lidze ósemek w Sulejówku, to podstawowy cel został zrealizowany. Było pobiegane, pograne i chociaż cudów zabrakło, to i obeszło się bez kompromitacji.

Tego samego nie możemy natomiast napisać przy okazji występu Wybrzeża Klatki Schodowej w ostatniej serii. Wiadomo, że ferajna Gabriela Skiby nie była faworytem w parze z Mocną Ekipą, ale też nikt nie zakładał, że to wszystko będzie wyglądało aż tak źle. Dla rywali to było ważne spotkanie, bo oni musieli wygrać, by praktycznie zapewnić sobie awans i pozostać jednocześnie w grze o mistrzostwo. I pewnie spodziewaliśmy się w miarę wyrównanej potyczki, a tutaj sprawa była już po 5 minutach załatwiona. Tyle wystarczyło, by Łukasz Żaboklicki zdobył klasycznego hat-tricka, jednego gola dołożył z kolei Robert Kusina i trudno było sobie wyobrazić, że tutaj czeka nas jeszcze coś godnego uwagi. Nie zmienił tego gol Gabriela Skiby, tym bardziej, że w pierwszej połowie kolejnych pięć goli dorzucili oponenci i po 20 minutach gry było aż 9:1. Druga odsłona również przebiegała bez historii, może poza pudłem kapitana WKSu, który po efektownej rulecie mógł zdobyć piękne trafienie, a zamiast tego skończyło się na niezwykle efektownym pudle na pustą bramkę. Natomiast dodajmy, że było to przy stanie 4:15, a mecz zakończył się ostatecznie minimalnie wyższym wynikiem na korzyść faworyta. Nie przynosi ta klęska chluby WKSowi, a przy okazji zepchnęła ekipę z Serocka na 7. miejsce w tabeli. Miała być walka o podium, lecz od razu wiedzieliśmy, że to marzenia ściętej głowy. Owszem, były momenty fajnej gry, a mecz z Semolą pewnie jeszcze na długo pozostanie w naszej pamięci, lecz bez kolejnych wzmocnień nie ma co liczyć, że nagle przyjdą sukcesy na miarę oczekiwań samego kapitana. Natomiast jest w tym wszystkim pewien rozdźwięk. Bo widać, że chłopaki dobrze się czują w swoim towarzystwie i najchętniej widzielibyśmy ich za rok w identycznym składzie, natomiast wówczas nie należy oczekiwać, że wyniki znacząco pójdą w górę. Tym bardziej jesteśmy ciekawi, co wymyśli Gabriel Skiba, jakkolwiek trzymamy kciuki, by ten zespół kontynuował swoją przygodę z NLH, bo bez wątpienia komentowanie spotkań WKSu to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy w całym ligowym maratonie. Mocnej Ekipie też niewiele możemy zarzucić pod tym względem. Suma summarum ta drużyna skończyła sezon na drugim miejscu w tabeli i do pełni szczęścia zabrakło jej jednego gola – czy to w meczu z Faludżą, czy też w spotkaniu tejże Faludży z ProBramem. Niedosyt musi być, bo na pewno znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że to oni byli najlepszym zespołem na tym poziomie rozgrywkowym. W tym momencie nie ma to już jednak większego znaczenia. Ważne, że po dwóch latach udało się uciec z 4. ligi, bo to nie był poziom dla nich. Pora na poważniejsze wyzwania, gdzie takie sparingi jak ten z WKSem w końcu odejdą w zapomnienie.

No i wreszcie przyszła pora na wielki finał. Trudno było określić ten mecz mianem spotkania dwóch najlepszych zespołów w lidze, bo zwłaszcza mając w pamięci wysoką porażkę ProBramu z Mocną Ekipą, takie stwierdzenie byłoby przesadą. Natomiast to wszystko przestało mieć znaczenie z pierwszym gwizdkiem, aczkolwiek warto wspomnieć, że o ile Faludża była już pewna awansu, a do tytułu potrzebowała choćby remisu, o tyle sytuacja ich rywali była trudniejsza. Tutaj, żeby cieszyć się z promocji, trzeba było wygrać różnicą 5 goli, a żeby zdobyć złoto – różnicą kilkunastu. Nie chcieliśmy być złymi prorokami, tym bardziej że finały potrafią się rządzić swoimi prawami, ale nie oszukujmy się – szanse na jakikolwiek z tych scenariuszy były mizerne. Zaczęło się jednak fantastycznie dla ProBramu. Już w 1. minucie gola zdobył Norbert Grzymała i widać było, że to nakręciło zespół z Dobczyna. Faludża szybko się jednak otrząsnęła i praktycznie w swojej pierwszej okazji doprowadziła do remisu, a pomogła im w tym fortuna, bo to rywale zdobyli gola samobójczego. ProBram potrzebował trochę czasu, by wrócić na właściwe tory, ale w 12. minucie po trafieniu Wiktora Kani znów miał gola przewagi i szedł po kolejnego. Tuż przed przerwą, w zamieszaniu pod bramką Marcina Komorowskiego, najlepiej zachował się Janek Greloch i w tym momencie najbardziej cieszyła się Mocna Ekipa, która przy takim wyniku była coraz bliżej mistrzostwa. Jednak Faludża właśnie w starciu z ekipą z Sulejówka udowodniła, że potrafi szybko zapomnieć o słabszej pierwszej połowie i wziąć się w garść. I tak też stało się tutaj. Wystarczyło 6 minut, by ze stanu 1:3 zrobiło się 4:3! Najpierw gola po błędzie Janka Grelocha zdobył Filip Jesiotr, potem przypomniał o sobie Czarek Kubowicz, aż wreszcie po kolejnym błędzie w defensywie ProBramu, na listę strzelców wpisał się Kuba Popiński. Wówczas stało się jasne, że ProBram de facto przestał grać o awans czy mistrzostwo, ale po prostu o wygraną. No i dopingowany przez Mocną Ekipę, zamierzał przynajmniej to zadanie zapisać na swoje konto. W 36. minucie sygnał do ataku dał Marcin Halber, a potem po złym wybiciu piłki przez Marcina Komorowskiego, prowadzenie ProBramowi przywrócił Janek Greloch. Odpowiedź Faludży była równie szybka, co bolesna. Tutaj wystarczyło ledwie 60 sekund, by rezultat odwrócił się o 180 stopni. Zadbali o to Piotrek Ogiński oraz Filip Jesiotr, a ten drugi miał potem doskonałą okazję, by przypieczętować sukces ekipy z Falenicy, ale w dogodnej sytuacji posłał piłkę nad bramką. I to się zemściło. Na kilkadziesiąt sekund przed końcem potyczki Kacper Urban uderzył nie do obrony, a potem okazję miał jeszcze Norbert Grzymała, lecz trafił wprost w bramkarza konkurentów. Wynik nie uległ już zmianie i tym samym FALUDŻA ZOSTAŁA MISTRZEM 5. LIGI! Nie udało się co prawda ugrać tego bez straty punktów, ale to byłby tylko dodatek do tego fantastycznego sezonu w ich wykonaniu. To naprawdę modelowy przykład drużyny, która jeszcze niedawno była chłopcem do bicia, ale przez mądre zarządzanie i skuteczne wyciąganie wniosków, dziś może się poszczycić pierwszym mistrzowskim tytułem w Nocnej Lidze. Brawa dla Kamila Lubańskiego, brawa dla całego zespołu, zwłaszcza że trudnych momentów nie brakowało, czy to w tym meczu, czy z WKSem, czy z Mocną Ekipą. Wszystkie udało się przezwyciężyć, dlatego nie ma mowy o przypadku – złoto trafiło w dobre ręce. Nie sposób nie pochwalić też ProBramu. Biorąc pod uwagę wyniki, zagrali tak naprawdę tylko jeden słaby mecz. Piłkarsko na pewno zasłużyli na 3. ligę i jeśli tylko będzie taka możliwość, to zrobimy wszystko, by umożliwić im grę na wyższym poziomie. Żałujemy jedynie, że pod koniec sezonu dopadły ich problemy kadrowe, bo z Mateuszem Misztalewskim czy Kacprem Rawskim to wszystko mogło się skończyć inaczej. Mimo to trzecie miejsce nie powinno stanowić rozczarowania. To tylko dowód na to, jak cienka była granica między promocją a jej brakiem i o tym, jak jeden słabszy mecz może utrudnić życie. Dlatego z pełną odpowiedzialnością stwierdzamy, że ProBram nie zawiódł. Po prostu inni byli minimalnie lepsi.

Mówi się, że nie ma meczów o nic, a przynajmniej tak do ostatniej czwartoligowej potyczki w sezonie 2024/25 powinni podejść gracze Semoli oraz Dzierżążni. Dla tych pierwszych ewentualna wygrana trochę osłodziłaby smak gorzkiego sezonu, z kolei dla drugich to była ostatnia szansa, by nie dzielić miana czerwonej latarni tabeli wspólnie z Newer Giw Ap. Szanse ocenialiśmy 60 do 40 dla Semoli, aczkolwiek nieobecność podstawowych graczy znów była widoczna, co nie ułatwiało zadania podopiecznym Krzyśka Jędrasika. I już kilka premierowych minut pokazało, że to nie będzie spacerek. To Dzierżążnia wyglądała lepiej, aż wreszcie udokumentowała to trafieniem Janka Łabeckiego po ładnej asyście Jacka Wiszniewskiego. To wszystko chyba rozzłościło przeciwników, bo już chwilę później z błędu Mariusza Danelczyka skorzystał Patryk Bysiak, trafiając na pustą bramkę. Myśleliśmy, że to może będzie początek lepszej gry faworytów, natomiast wynik do końca pierwszej części już się nie zmienił i w drugą weszliśmy z remisem. Finałowe 20 minut mogło się znacznie lepiej zacząć dla Semoli. A to za sprawą Krzyśka Jędrasika, który po jednej ze swoich interwencji wyczuł dobry moment na wyjście z piłką z własnego pola karnego i do tej pory nie wiemy, dlaczego albo nie strzelał, albo wcześniej nie podał do Łukasza Szymborskiego. Ta niewykorzystana szansa zemściła się chwilę później, gdy Dzierżążnia za sprawą Jacka Wiszniewskiego odzyskała prowadzenie. Ale mniej więcej od tego momentu Semola przejęła niemal całkowitą kontrolę nad spotkaniem. Jej posiadanie piłki było ogromne, natomiast rzadko udawało się zrobić z tego konkretny pożytek. Były jednak akcje, które mogły się podobać, jak choćby ta z 32. minuty, gdy okazję miał Łukasz Szymborski, lecz świetnie zachował się golkiper Dzierżążni, Daniel Lubański. I mimo że Dzierżążnia była non stop trzymana w okolicach swojego pola karnego, to broniła się dobrze, a czasami szczęśliwie. Jej twierdza w końcu jednak padła – ładnie rozklepaną akcję wykończył Jarek Wieleba i ekipa z Ursusa od razu rozpoczęła wyścig po zwycięskie trafienie. Ale zamiast tego dała się zaskoczyć. Jarek Bordiuk z Piotrkiem Lipkowskim wykorzystali błąd w obronie oponentów i na 25 sekund przed końcem debiutanci znów prowadzili. I pewnie by to utrzymali, gdyby zamiast szukać kolejnego gola, byli bardziej wyrafinowani. W ostatniej akcji, po przejęciu piłki, błąd popełnił Piotr Biniek i od jego niedokładnego zagrania rozpoczęła się sekwencja, która doprowadziła do tego, że Łukasz Szymborski znalazł się za chwilę w idealnych okolicznościach i celnym strzałem ustalił wynik spotkania na 3:3. Fajne i bardzo emocjonujące widowisko dostaliśmy na koniec sezonu 4. ligi. Dla Semoli ten remis, mimo iż uratowany w ostatniej chwili, miał jednak gorzki smak. Nic on bowiem nie dał w tabeli, bo tylko zwycięstwo pozwalało przeskoczyć WKS i Jogę Finito. I to 6. miejsce pewnie dobrze odzwierciedlałoby to, co ten zespół pokazał w zakończonej edycji. Natomiast w ciemno obstawiamy, że nawet ta lokata nie zaspokoiłaby ambicji Krzyśka Jędrasika. 8 punktów to prawie dwa razy mniej niż rok temu i z tymi liczbami ciężko dyskutować. Co zrobić, by było lepiej? Według nas podstawa to znalezienie bramkarza, co pozwoli kapitanowi zagrać w polu i poukładać grę ekipy od tyłu. Problemów jest pewnie więcej i oby ten dość długi czas do kolejnej edycji pozwolił Krzyśkowi Jędrasikowi nabrać dystansu i podjąć kolejną próbę podbicia 4. ligi. W szatni nie chciał takiego scenariusza przyjmować do wiadomości, ale nie wyobrażamy sobie, by Semoli mogło zabraknąć w kolejnej kampanii. I wcale nie chodzi o tradycję z pizzą. Natomiast co do Dzierżążni, to zrobili wiele, by sięgnąć po pierwsze zwycięstwo. Nie udało się – zabrakło chłodnej kalkulacji, przez co upragniona wygrana wciąż pozostaje w sferze marzeń. Mimo to ich zaangażowanie i sam udział w rozgrywkach są dla nas bardzo cenne. A jeśli wierzyć, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny, to może tak właśnie miało być? Może ten poniedziałek był po to, by w grudniu wrócić jeszcze silniejszym? Jedno jest pewne – wiary w to, że w końcu się uda, na pewno w tej konkretnej drużynie nie zabraknie ;)

Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: