fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 9.kolejki 3.ligi!
FSK Kolos został mistrzem 3. ligi. A finał, jaki ten zespół rozegrał z Ternovitsią, spokojnie mógłby być wizytówką nawet najwyższej klasy rozgrywkowej.
Trochę w cieniu derbów Ukrainy zapadły w poprzedni wtorek również inne rozstrzygnięcia. O ligowy byt walczyli choćby gracze Razem Ponad Promil, którzy, chcąc przedłużyć nadzieję na utrzymanie, musieli powalczyć o punkty z Gencjaną. I trafili akurat na dobry moment, by zagrać z Fioletowymi, bo nie dość, że rywale byli już pewni 3. miejsca na koniec sezonu, to jeszcze przyjechali w dość okrojonym składzie. Mimo wszystko to Gencjana pozostawała lekkim faworytem, natomiast ten mecz zdecydowanie jej nie wyszedł. Kiepska była przede wszystkim pierwsza połowa, a wszystko, co złe, zaczęło się od żółtej kartki dla Tomka Wasaka. Promil szybko wykorzystał grę w przewadze, potem po kontrze podwyższył na 2:0 i wyrobił sobie dość bezpieczną przewagę. Oponenci odpowiedzieli specjalnością zakładu, czyli golem po rzucie rożnym, ale ładny strzał z dystansu Kamila Pamrowskiego spowodował, że różnica znów wynosiła dwa gole. W 19. minucie Fioletowi w spektakularny sposób zniweczyli okazję na kolejne zmniejszenie strat, gdy najpierw Paweł Józwik trafił na pustą bramkę w słupek, a dobitka Michała Orzechowskiego poleciała nad poprzeczkę. To zemściło się, bo gola dla rywali zanotował Damian Szwarc, aczkolwiek ostatnie słowo należało do graczy z Warszawy i po 20 minutach rywalizacji było 4:2. I ten dwubramkowy dystans utrzymywał się niemal przez całe spotkanie. Ilekroć Promil był nawet o trzy gole z przodu, to przeciwnicy udzielali błyskawicznej riposty, a ciekawiej zrobiło się pod sam koniec spotkania. Przy stanie 6:3 najpierw gola samobójczego strzelił Damian Szwarc, a potem to samo – tyle że na spółkę – zrobili Piotrek Paćkowski z Łukaszem Głażewskim i Gencjana była o jedną bramkę od remisu. Oczywiście zdjęła bramkarza, wprowadziła za niego Eugenio Asinova, ale brakowało dokładności i cierpliwości w rozegraniu, przez co nie udało się dogonić graczy w żółtych koszulkach. Nie da się ukryć, że było to jedno ze słabszych spotkań Gencjany w tej edycji. Być może spowodowane tym, o czym pisaliśmy na wstępie, natomiast cały sezon był mimo wszystko niezły w wykonaniu Maćka Zbyszewskiego i spółki. Owszem, w porównaniu do poprzedniej edycji ich dorobek punktowy był mniejszy, no i też trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wtedy forma Fioletowych była równa, a tutaj falowała, głównie ze względu na bardzo ruchomy skład. Jeśli jednak po raz drugi z rzędu udaje się zgarnąć brąz, to chyba trzeba sobie postawić za cel, by wreszcie zaatakować 2. ligę. Przy założeniu, że najlepsi gracze będą mieli większą regularność, Gencjana może być głównym faworytem w tym wyścigu, chociaż domyślamy się, że oni pewnie żadnych założeń sobie nie stawiają. Trochę na zasadzie „co ma być, to będzie”, ale jeśli nawet tak jest, to wychodzi im to nieźle. Co do Promila – dość niespodziewanie okazało się, że mimo 10 punktów na koncie i prestiżowej wygranej właśnie nad Fioletowymi, nie zdołał utrzymać miejsca w 3. lidze. Biorąc jednak pod uwagę, że to wszystko decydowało się na milimetry, tutaj o żadnym rozczarowaniu nie może być mowy. Oczywiście można było zdobyć 1–2 bramki więcej w kluczowych meczach, ale patrząc na tabelę, nikt z miejsc 5–9 nie zasłużył na spadek. Dlatego w sytuacji, gdyby nadarzyła się okazja, by utrzymać drużynę Łukasza Głażewskiego przy zielonym stoliku, nie będziemy mieli żadnych rozterek, że warto to zrobić. Swoją postawą na parkiecie jak najbardziej na to zasłużyli.
Lepiej o swój los zadbała Adrenalina. Ekipa Roberta Śwista naprawdę nieźle prezentowała się w drugiej części sezonu i choćby z tego względu była naszym faworytem w parze z Bad Boys. Złych Chłopców tylko wyjątkowo niefortunny splot okoliczności mógł pozbawić miana trzecioligowca, natomiast było jasnym, że to ich przeciwnikom zwycięstwo było dużo bardziej potrzebne. I chociaż końcowy wynik w jakimś stopniu stanowi wykres determinacji jednych i drugich, to początek spotkania wcale nie zapowiadał, że Adrenalina poradzi sobie tutaj łatwo. W 5. minucie to rywale objęli prowadzenie, a na listę strzelców wpisał się Dawid Borczyński. Problem polegał na tym, że na przestrzeni kolejnych 30 minut ten gol okazał się jedynym, jaki Bad Boys zdobyli. Kierownicę w swoje ręce wzięli bowiem gracze w czarnych koszulkach i w 10. minucie wyrównali, gdy defensywa Złych Chłopców zaspała i pozwoliła na to, by Kacper Waniowski zdobył gola po uderzeniu z główki. Potem nadarzyła się okazja dla Bad Boys, by wrócić na prowadzenie, lecz nie udało się wykorzystać gry w przewadze, co spotkało się ze srogą karą wymierzoną przez konkurentów. W 17. minucie Antek Jemioł dopadł do bezpańskiej piłki przed polem karnym i uderzył nie do obrony, a potem stratę zanotował Dawid Borczyński, a sytuację sam na sam z Marcinem Perzyną, pełniącym funkcję awaryjnego golkipera, ponownie wykorzystał autor poprzedniego gola. Prawdę mówiąc, nie widzieliśmy wielkich perspektyw na to, że ekipa z Ostrówka wróci do gry. Potwierdzenie tej tezy przyszło dość szybko, bo w 27. minucie błąd popełnił Marcin Perzyna, a gola zanotował Eryk Kopczyński. Potem szybko kolejnego dołożył Antek Jemioł i wynik 5:1 nie pozostawiał już żadnych złudzeń. W końcówce spotkania obydwie ekipy dołożyły po kilka trafień i finalnie Adrenalina zasłużenie wygrała 7:3, i jak się potem okazało, to wystarczyło, by się utrzymać. Ta maszyna potrzebowała co prawda trochę czasu, żeby zacząć grać tak, jak wydaje się, że powinna od początku, ale najważniejsze, że trybiki w porę się zazębiły. Co z tym wszystkim zrobi Robert Świst? Czy będzie się starał utrzymać ten skład, a może ma już nową wizję zespołu? Sami byśmy to chcieli wiedzieć, lecz w naszej ocenie nie podlega dyskusji, że skład z tego sezonu dobrze rokuje i po takim przetarciu mógłby być naprawdę groźny w kolejnej kampanii. Jeśli chodzi o Bad Boys, to oni odwrotnie – początek mieli wyborny, a potem, wraz z kłopotami kadrowymi, zaliczyli równię pochyłą. Co prawda nie mamy wątpliwości, że gdyby zawsze dysponowali tym składem, co na starcie, to spokojnie mogliby się zakręcić koło podium, ale kontuzja Karola Jankowskiego czy nieobecność Kacpra Przybyło nie dały im takiej możliwości. Dlatego choć tabela mówi co innego, dla nas Bad Boysi to ekipa, która zasłużyła na więcej. Medal może nie, ale górna połowa ligowej hierarchii juz zdecydowanie tak.
Drużyna, która podobnie jak Bad Boys, też była pewna swojego bytu, to Klimag. Obozowi Michała Antczaka wielkiej różnicy nie zrobiła nawet porażka będącej przed nimi Gencjany, bo z racji porażki w bezpośrednim meczu, specjaliści od klimatyzacji i tak nie mogli wskoczyć na podium. Tym samym przyszło im grać o utrzymanie 4. pozycji, co stałoby się ciałem przy założeniu przynajmniej remisu z MR Geodezją. Z kolei Geodeci nie mieli pewności co do swojej sytuacji i na wszelki wypadek chcieli zapunktować, by nie musieć nerwowo liczyć bramek w małej tabeli. Ale ponieważ ich skład znów wyglądał dość skromnie i brakowało kilku kluczowych graczy, to nie robiliśmy sobie wielkich nadziei, że chłopaki stawią czoła Klimagowi. No i zaskoczenia nie było. Tak naprawdę ekipę z Wołomina stać było na rozegranie jednej dobrej połowy, ale nawet po niej przegrywali 2:4. Mogło to wyglądać lepiej, bo po tym, jak ekipa Marcina Rychty objęła prowadzenie 2:1, należało zdecydowanie lepiej rozwiązać końcówkę pierwszej odsłony. Niestety, ten zespół miał duże problemy z upilnowaniem Tomka Bicza, który najpierw doprowadził do remisu, potem skorzystał na błędzie Kamila Portachy i było już 3:2, a całość dopełniła bramka Arka Stępnia, która spowodowała, że różnica na korzyść faworytów zrobiła się dość bezpieczna. Złudzeń co do tego, że tutaj doświadczymy jakichś emocji, pozbyliśmy się na starcie drugiej części gry. Klimag dosłownie w 6 minut zanotował trzy trafienia z rzędu i spokojnie mogliśmy dopisywać mu w tabeli całą pulę. Wszystko, co działo się dalej, to historia, natomiast Geodezji nie wolno odmówić ambicji. W pewnym momencie przegrywali już 2:8, ale dzięki zrywowi w finałowych fragmentach, zmniejszyli sporą część strat i przegrali "tylko" 6:9. Ten rezultat spowodował, że musieli dość nerwowo oczekiwać na wynik potyczki Szmulki – HandyMan, lecz na szczęście dla nich padło tam satysfakcjonujące ich rozstrzygnięcie i Geodeci pozostali w 3. lidze. I za to należą im się brawa, bo pamiętajmy, jak fatalnie zaczęli sezon, jednak potrafili wziąć się w garść i te 10 punktów zdobytych trzeba docenić. Z drugiej strony, ta edycja była w ich wykonaniu dużo słabsza niż poprzednia. Przed rokiem niemal wszystkie ich mecze rozstrzygały się na poziomie 1-2 goli różnicy, a ich silną bronią była defensywa, bo stracili wtedy tylko 20 goli. Teraz ich bilans był znacznie gorszy, bo po stronie strat było aż 50 trafień! Porównując składy, rok temu kadra była i silniejsza, i bardziej regularna, natomiast teraz bywało z tym różnie. Nie podlega jednak dyskusji, że z każdą kolejką wyglądało to lepiej i Marcin Rychta na pewno weźmie to pod uwagę, zastanawiając się, czy kontynuacja tego projektu ma sens. Słowa uznania należą się natomiast Klimagowi. Nie tylko za ten mecz, ale za cały sezon, bo okazali się czarnym koniem 3. ligi i zabrakło bardzo niewiele, by zgarnąć brązowe medale. Szkoda pogubionych punktów na starcie sezonu, ale sam fakt, że jako jedyni pokonali późniejszego mistrza rozgrywek, jest wielce wymowny. Ten Klimag naprawdę chciało się oglądać i życzymy im, by w przyszłym sezonie, bez względu na zajęte miejsce, można było napisać o nich dokładnie to samo.
Skoro jesteśmy przy ładnym futbolu, to takiego doświadczyliśmy w meczu o wszystko. Kolos z Ternovitsią stworzyły pasjonujący spektakl i był w tym wszystkim pewien paradoks, bo z jednej strony takiego czegoś oczekiwaliśmy, ale nie sądziliśmy, że na boisku będzie aż tyle emocji. Zakładaliśmy raczej, że to spotkanie od początku do końca będzie czyste, a arbiter nie będzie miał wiele pracy, jednak okazało się, że to wewnątrzukraińskie starcie miało swoje podteksty i tutaj jedni chcieli coś udowodnić drugim. Oba zespoły zagrały w możliwie najsilniejszych składach i chociaż faworytem był Kolos, to byliśmy pewni, że ten mecz rozegra się na swoich zasadach. I tak było. Ekipa Ruslana Khudyka miała co prawda przewagę optyczną, lecz rywale nic sobie z tego nie robili i w swoich akcjach ofensywnych byli bardzo groźni. Pierwszy gol padł tutaj w 6. minucie, lecz sędzia ostatecznie zdecydował się go nie uznać, dopatrując się faulu Ivana Pastukha na Tarasie Mysko. Musieliśmy więc uzbroić się w cierpliwość w kontekście otwarcia wyniku, ale w sukurs przyszła nam żółta kartka dla Pawla Paduka. Ternovitsia bardzo szybko wykorzystała grę w przewadze i doprowadziła do wyrównania, lecz na odpowiedź Kolosa czekaliśmy tylko chwilę. Praktycznie w następnej akcji piłkę do bramki Vasyla Borysa wepchnął Oleg Grabowski, a potem Volodymyr Grabowski przymierzył z rzutu wolnego i z prowadzenia Terno nic nie zostało. Ten zespół miał zresztą szczęście, że do przerwy nie przegrywał wyżej, bo rywale mieli jeszcze dwie dobre okazje, ale najpierw pomylił się Pawel Paduk, a potem w słupek trafił Andrzej Kachmar. Przegrywający wiedzieli, że w drugiej połowie muszą wejść na trochę wyższy poziom, a z pomocą przyszedł im bramkarz Kolosa. Yurii Shkabura w 23. minucie popełnił poważny błąd przy strzale Mykhailo Froshchuka i przepuścił dość prostą do złapania piłkę. Za chwilę nie miał z kolei nic do powiedzenia, gdy świetnym strzałem pod poprzeczkę popisał się Volodymyr Hrydovyi i to Ternovitsia była bliżej mistrzostwa. Autor ostatniego gola miał jednak pecha. W 31. minucie poturbował go kolega z drużyny, co powodowało, że lider drużyny Romana Shulzenki musiał na chwilę opuścić pole gry. Rywal perfekcyjnie na tym skorzystał. W 32. minucie do remisu doprowadził Volodymyr Grabowski, a potem wreszcie przełamał się Pawel Paduk, który na raty pokonał Vasyla Borysa. Biorąc pod uwagę ten wynik, jak również fakt, że Volodymyr Hrydovyi, mimo iż wrócił na parkiet, to za chwilę opuścił go na dobre, nie dawaliśmy Ternovitsii wielkich nadziei, że jeszcze tutaj powalczy. Ale charakteru ukraińskich graczy nigdy nie wolno lekceważyć, o czym przypomniał Oleh Borys, który w 36. minucie doprowadził do remisu 4:4. Emocje buzowały, a szybciej opanowali je podopieczni Ruslana Khudyka. W 39. minucie skuteczną kontrę faworytów wykończył Oleg Grabowski, a ponieważ więcej goli nie padło, to FSK KOLOS ZDOBYŁ ZŁOTO 3. LIGI NLH! Z perspektywy całego sezonu na pewno zasłużenie, natomiast w ten ostatni mecz musiał włożyć ogromny wysiłek, by udowodnić swoją wyższość. Należy zresztą pochwalić jednych i drugich za ten kawałek kapitalnego futsalu, bo tutaj akcja przenosiła się z jednego pola karnego w drugie, a tempa spokojnie mogłyby pozazdrościć tej potyczce niektóre mecze z 1. ligi. Całościowo potraktujemy też podsumowanie całego sezonu w wykonaniu uczestników wielkiego finału. Ten mecz pokazał bowiem, że nie ma nawet odrobiny przypadku, że jedni i drudzy solidarnie wywalczyli awans do 2. ligi. I wcale byśmy nie byli zdziwieni, gdyby za rok, mniej więcej o tej samej porze, też rozstrzygali między sobą tytuł, tyle że na zapleczu elity. Potencjał jest w nich bowiem ogromny i naprawdę nie można wykluczyć, że to jeden z wielu wielkich finałów, jakie rozegrają na zielonkowskim parkiecie.
Po tym naprawdę sporym ładunku emocjonalnym, nie było łatwo zebrać nam się w sobie na ostatni mecz 3. ligi w tym sezonie. Ale byliśmy to winni uczestnikom tego spotkania, czyli Szmulkom i HandyMan, bo tutaj też stawka była spora. Przegrana oznaczała spadek do 4. ligi, z kolei remis grzebał nadzieję na utrzymanie obu zespołów. W teorii lekkim faworytem byli HandyMan, jednak ekipa z Pragi już kilka razy w tej edycji udowadniała, że jej przedwczesne skreślanie może się bardzo źle skończyć. Dlatego woleliśmy poczekać na rozwój wypadków. A zaczęło się z wysokiego C, bo już w 9. sekundzie powinno być 1:0 dla Szmulek, lecz Adrian Ciepliński nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Danielem Pszczółkowskim. Co się jednak odwlekło, to nie uciekło. W 8. minucie, grający w przewadze zawodnika gracze w błękitnych strojach wreszcie otworzyli wynik, a autorem gola był Sebastian Mędrzycki. I aż dziwne, że na tym jednym trafieniu skończyło się w pierwszej połowie, bo szans po obu stronach naprawdę nie brakowało. Ten wynik powodował jednak, że Handymani byli za burtą, więc było jasne, że nie ma już na co czekać i trzeba zacząć podejmować ryzyko. W dobrym momencie, bo tuż na starcie drugiej połowy, odpowiedzialność wziął na siebie Kuba Koszewski. Jego indywidualna szarża zakończyła się skutecznym strzałem i mecz zaczął się na nowo. Potem mieliśmy wyrównany okres, gdzie gole nie chciały wpaść, a przecież podział punktów był najgorszym rozwiązaniem z możliwych. Okazje zmarnowali m.in. Borys Sułek, Łukasz Pasik czy Filip Pacholczak, ale przełamanie strzeleckiego impasu wreszcie nastąpiło. W 38. minucie Sebastian Mędrzycki wbił piłkę w pole karne z rzutu rożnego, a ta odbiła się od totalnie zaskoczonego Artura Kielczyka i wpadła do siatki. Handymani wiedzieli, że w tym momencie są praktycznie jedną nogą w 4. lidze, a mimo to potrafili utrzymać nerwy na wodzy i po zaledwie 60 sekundach wynik na 2:2 zmienił bardzo aktywny Patryk Wieczorek. Podopieczni Krzyśka Smolika od razu chcieli rzucić się do gardła przeciwnikom, wprowadzili nawet lotnego bramkarza, lecz zapomnieli w tym wszystkim o obronie i na kilkadziesiąt sekund przed końcem meczu, kompletnie niekryty Sebastian Mędrzycki skorzystał z podania Adriana Kaczmarka i Szmulki ponownie wychyliły głowę znad zagrożonej strefy. To nie był jednak koniec emocji, bo ekipa HandyMan znów mogła odpowiedzieć, lecz tym razem strzał Patryka Wieczorka został zablokowany, a gdyby tego było mało, w ostatniej akcji meczu Szmulki dorzuciły jeszcze jednego gola i wygrały to arcyważne starcie 4:2. O ile los HandyMan był przesądzony, to potem zaczęło się liczenie, z którego wyniknęło, że zespół Kuby Kaczmarka zdołał zachować trzecioligowy status. I zachowując proporcje, dla tej ekipy to naprawdę może smakować równie dobrze, jak złoty medal dla Kolosa. Po kontuzji kapitana byli skazywani na pożarcie, praktycznie w ciemno zakładaliśmy, że to oni będą jednym ze spadkowiczów i zastanawialiśmy się, kto może być drugim. Tym większe brawa za ich postawę. Ta ekipa dojrzała, każdy wie, co ma robić na boisku i nawet jeśli założymy, że nie ma tutaj wielkich gwiazd, to fakt świetnego opanowania systemu gry powodował, że zespołom posiadającym więcej indywidualności nie było łatwo się do nich dobrać. Handymani są tego żywym dowodem. Na papierze na pewno lepsi, lecz na parkiecie nie potrafili tego udowodnić. No i niestety muszą się pogodzić z tym, że przygoda z 3. ligą potrwała u nich tylko rok. Ale dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że to, co się stało, było zasłużone. Wystarczy spojrzeć na ich wyniki – wielokrotnie byli o krok od pokonania czołowych ekip. Piłkarsko nie zasłużyli na spadek, ale pogrążyła ich duża liczba indywidualnych błędów poszczególnych zawodników. Można wręcz powiedzieć, że spośród wszystkich drużyn walczących o utrzymanie to oni najczęściej rzucali sobie kłody pod nogi. I w ten sposób coś, co z ich potencjałem wydawało się nierealne – stało się przykrą rzeczywistością.
Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.