fot. © Google

Opis i skróty drugiej kolejki drugiej ligi!

17 grudnia 2017, 00:26  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Adrenalina, WLSP, Fil-Pol – to w tej chwili najlepsza trójka zaplecza elity. Czyli wszystko zgodnie z tym, co pisaliśmy w przedsezonowych zapowiedziach.

Zanim jednak opowiemy co działo się w meczach z udziałem tego trio, zaczynamy od spotkania JSJ – Ormed. W tamtym sezonie Deweloperzy po ciężkim boju pokonali ekipę Piotrka Dudzińskiego, triumfując różnicą jednej bramki. Powodowało to, że na pewno obawiali się tego starcia, wiedzieli, że może być ciężko, jakkolwiek widzieli tutaj swoją szansę na trzy punkty. I chyba się nawet nie spodziewali, że może pójść tak łatwo. Grający bez nominalnego bramkarza Ormed już w 11 sekundzie dał sobie strzelić pierwszego gola, a po dwóch minutach było 0:2. Wiedzieliśmy jednak, że ekipa z Zielonki tak łatwo się nie podda, lecz w pierwszej połowie stać ją było tylko na jedną bramkę, autorstwa Sebastiana Papiernika. Deweloperzy dość szybko odpowiedzieli swoim trafieniem, dzięki czemu w drugiej połowie mogli grać na dużo większym luzie. I gdyby Bartek Siuchta nie miał takich problemów z celownikiem, jakie przeszkodziły mu zdobyć gola w 22 czy 28 minucie, to już wtedy byłoby po herbacie. Na szczęście bardzo skuteczny tego wieczora pozostawał Maciek Błaszczyk, a ponieważ za chwilę na listę strzelców wpisał się także Mateusz Ordyniak, tutaj nie było innej możliwości niż trzy punkty dla JSJ. Ormed oddychał tylko dzięki bramkom bardzo aktywnego Sebastiana Papiernika, ale to było zdecydowanie za mało na środowych przeciwników, którzy spokojnie dowieźli bezpieczne prowadzenie aż do końca. Dla drużyny Sebastiana Zakrzewskiego to ważne trzy punkty, które pozwolą im z dużo większym spokojem oczekiwać kolejnych rywali. A Ormed jak to Ormed – dość łatwo oddał mecz, który może mieć znaczenie w kontekście utrzymania. Ale znamy Piotrka Dudzińskiego i wiemy, że gdybyśmy go teraz spytali na którym miejscu skończy jego drużyna i tak powiedziałby, że na podium;)

Jak zwykle szalony mecz obejrzeliśmy za to z udziałem Łabędzi. Obóz Maćka Pietrzyka nie lubi łatwych zwycięstw, zawsze musi sobie skomplikować sprawę i nie inaczej było w konfrontacji z Ryńskimi. Zaznaczmy, że dla postronnego kibica to był fajny, ofensywny spektakl, ale domyślamy się, że tego samego nie mogli powiedzieć np. bramkarze, permanentnie pozostawiani sami sobie. Wszystko zaczęło się pozytywnie dla Łabędzi – 1:0, później 2:1 i kilka bardzo dogodnych okazji, oczywiście nie zamienionych na gola, co spotkało się z reakcją przeciwników i kapitalnym lobem Michała Wiraszki. Po tym trafieniu to Ryńscy łapią wiatr w żagle, wychodzą na prowadzenie i mają szansę na 4:2, lecz z metra Grzegorz Pański nie potrafił dobić piłki do praktycznie pustej bramki. W 19 minucie czerwoną kartkę ogląda z kolei Marcin Częścik, czym osłabia zespół, który musi sobie radzić w pięcio-minutowym osłabieniu. Tyle że Łabędzie, zamiast zdobyć wtedy 3-4 bramki, wygrały ten okres tylko 2:1, a równie dobrze mogły go zremisować. Widać, że gra w przewadze nie jest ich najsilniejszą stroną, ale dzięki temu przynajmniej mieliśmy emocje do końca. W 27 minucie przełamuje się Grzegorz Pański, lecz szybką ripostę zalicza Przemek Laskowski. Wynik 5:5 utrzymuje się przez dłuższy okres i gdy wreszcie Adrian Raczkowski zdobywa gola numer 6 dla Łabędzi, wydaje się, że tej minimalnej przewagi chłopaki już nie wypuszczą. Nic z tego – za chwilę mocnym strzałem z dystansu popisze się Michał Wiraszka i znów nikomu nie będzie bliżej do zwycięstwa. Najciekawsza była jednak ostatnia minuta. Tutaj Łabędzie miały dwie piłki meczowe, gdzie wystarczyło po prostu podnieść głowę i albo dobrze podać albo odpowiednio pocelować. Obydwie zakończyły się fiaskiem i celebrację pierwszego triumfu w nowym sezonie trzeba było odłożyć. „Znowu to samo” usłyszeliśmy z ust podopiecznych Maćka Pietrzyka gdy schodzili z boiska i niech to wystarczy za cały komentarz.

O godzinie 21:30 rozpoczął się za to „mecz przyjaźni” między Fil-Polem a Lambadą. Zawodnicy tych ekip doskonale się znajdą – wielu graczy Lambady, pod banderą „Fil-Polu” gra przecież w ósemkach. Ale wiadomo – gdy zaczyna się mecz, sentymenty odchodzą na bok, a tutaj strzelanie rozpoczęło się dość szybko. W 2 minucie kontra Lambady i duet kobyłkowskiego Wichru czyli Janek Skotnicki – Kamil Śliwowski zapewnia ekipie Pawła Roguskiego prowadzenie. Dawna Andromeda odpowiada golem niezawodnego Arka Stępnia i po tak energetycznym początku spodziewaliśmy się kolejnych trafień. I okazji nie brakowało, bo Kamil Śliwowski trafił w słupek, podobnie zresztą jak Karol Sochocki, lecz wszystko miało się rozstrzygnąć w drugiej odsłonie. I tutaj znowu emocje już na starcie – Karol Sochocki strzela, Arek Stępień dokłada nogę i Fil-Pol prowadzi. W 26 minucie żółtą kartkę ogląda Daniel Gajewski, z czego skrzętnie korzysta Karol Szulim doprowadzając do remisu. Problem Lambady polegał na tym, że to co tak ciężko wypracowywała sobie w ofensywie, głupio traciła w defensywie. W 31 minucie zespół ten stracił kolejnego gola po stałym fragmencie gry, gdzie po prostu nie przypilnował jednego z rywali i dał mu oddać strzał z bliskiej odległości. W tym momencie do końca spotkania było 9 minut i za chwilę przegrywający zdecydowali, że zdejmą z bramki Tomka Włodarza a w jego miejsce wejdzie Kamil Śliwowski. Sam pomysł nie był zły, lecz jego realizacja pozostawiała do życzenia, bo nie wiedzieć czemu na akcje obronne popularny „Śliwa” zostawał między słupkami, co w 38 minucie wykorzystał Karol Sochocki. Oczywiście nie wiemy, czy nominalny bramkarz ten strzał by obronił, ale na pewno miałby większe szanse. Strata dwóch bramek nie dawała Lambadzie wyboru – należało rzucić wszystko na jedną kartę i na kilkanaście sekund przed końcem kontaktowe trafienie zaliczył Paweł Roguski! To było jednak wszystko, na co było stać jego drużynę. Spotkaliśmy się z głosami, że nie był to wynik sprawiedliwy, bo Lambada grała lepiej i pewnie sami zawodnicy tej ekipy też czuli, że uciekła im sprzed nosa duża szansa. Ale poniekąd sami są sobie winni, bo przynajmniej dwie bramki podali rywalom na złotej tacy. W końcu "mecz przyjaźni";)

O porażce jedną bramką, nawet zasłużonej, marzyli pewnie po swoim spotkaniu zawodnicy Maliny. Ekipa nieobecnego w środę Piotrka Radomskiego dostała lekcję futsalu od Adrenaliny, przegrywając z nią różnicą aż dziesięciu goli. Rzadko się zdarza, żeby na zapleczu elity ktoś wygrał tak wysoko, ale jeśli od 9 do 13 minuty zespół z Ząbek zdobył pięć bramek pod rząd, to w sumie Malina może mówić o szczęściu, że nie przegrała tutaj wyżej. O ile w pierwszym spotkaniu z jej udziałem widać było zadziorność i wiarę, to tutaj zbyt duża liczba zmian i brak kapitana spowodowały, że zespół w niczym nie przypominał siebie sprzed tygodnia. Pojęcie obrony nie istniało i Adrenalina robiła tak naprawdę co tylko chciała. Klasą dla siebie był Sergiej Dzhersh, gracz który maczał palce przy sześciu trafieniach dla zwycięzców i ogólnie był nie do powstrzymania. Robert Świst pewnie się nie spodziewał, że jego drużyna odniesie tak łatwe zwycięstwo, tym bardziej, że dwa dotychczasowe spotkania tych ekip zawsze były bardzo zacięte. Malina miała problem w każdej formacji, brakowało kogoś kto zarządzałby wymianą zawodników i zadbał o to, by za obrońców wchodzili obrońcy a za napastników napastnicy. A tak mieliśmy do czynienia z wolną amerykanką – nikt nie wiedział za co jest odpowiedzialny, jakie ma obowiązki na boisku i chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że nawet ekipy z czwartej ligi taką Malinę spokojnie by ograły. To na pewno spory materiał do przemyśleń dla kapitana, bo jak tak dalej pójdzie, to przygodą z drugą ligą potrwa tylko rok. Co innego Adrenalina – ten zespół zagrał tak, jak chcielibyśmy, by prezentował się zawsze. To była dobrze naoliwiona maszyna, która będzie realnym zagrożeniem dla największych faworytów tego poziomu.

A jeśli piszemy o drużynach, które skończą sezon w ścisłej czołówce, to jako pierwsza przychodzi nam na myśl WLSP. Wiadomo – dwukrotny mistrz NLH nie ma zamiaru męczyć się w drugiej lidze dłużej niż rok, a skoro tak, musi wszystko wygrywać jak leci. Drugi krok miał zostać wykonany kosztem Magnatta, ale każdy kto zna drużynę Mariusza Wdowińskiego wie, że z nimi nigdy nie ma łatwych spotkań. Dawny Stankan słynie z bardzo dobrej defensywy i świetnego bramkarza i byliśmy ciekawi, w jaki sposób WLSP będzie chciało dobrać mu się do skóry. Potentaci zaczęli bardzo intensywnie i Damian Gałązka już po kilku minutach miał na swoim koncie trzy oddane strzały. Najlepszy okazał się ten czwarty – mocny, po długim rogu, gdzie Artur Jaguszewski nie miał nic do powiedzenia. Ale stracony gol nie spowodował zmiany taktyki Magnatta. Oni nadal skupiali się przede wszystkim na obronie, licząc że uda się przerwać jakąś akcję przeciwnika i wyprowadzić szybką kontrę. Problem w tym, że w 10 minucie zrobiło się już 0:2, ale tuż przed finałową w tej odsłonie syreną, Damian Paź wykorzystał podanie kapitana i zmniejszył straty na 1:2. Tyle że to, co z takim trudem Magnatt wywalczył, w głupi sposób stracił na początku drugiej połowy. Przez nikogo nieatakowany Michał Kur poślizgnął się, czym wystawił piłkę na pustą bramkę Jackowi Klimczakowi, a ten nie mógł się pomylić. Nie minęło 60 sekund a na graczy w biało-czarnych koszulkach spadł następny cios. Strzelał Sebastian Kozłowski, futbolówka zaliczyła okrutny rykoszet i całkowicie zaskoczyła bezradnego Artura Jaguszewskiego. W tym momencie było już jasne, że do żadnej niespodzianki nie dojdzie. Magnatt walczył tak naprawdę już tylko dla siebie i gdyby nie rozluźnienie w końcówce, przegrałby 2:5, a tak skończyło się porażką różnicą pięciu goli. To pokazuje jakim ofensywnym potencjałem dysponuje WLSP. Na ostatnie dwadzieścia spotkań, jakie w Nocnej Lidze rozegrał Magnatt, ani razu nie stracił tylu bramek. Ale z drugiej strony – jeśli ten negatywny rekord kiedyś musiał paść, to dobrze że stało się to akurat w rywalizacji z murowanym faworytem. Tutaj porażkę i tak należało wkalkulować, dlatego trzeba już myśleć o kolejnym przeciwniku.

Video ze środowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Mariusz Wdowiński (Magnatt.eu) oraz Paweł Bula (WLSP).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: