fot. © Google

Opis i skróty szóstej kolejki czwartej ligi!

3 lutego 2018, 21:02  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Skończyła się zwycięska seria Highlife. W szóstym spotkaniu podopieczni Maćka Kamińskiego zostali zastopowani przed Bad Boys 2.

Wynik spotkania z udziałem lidera tabeli trudno jednak uznać za sensację. „Źli Chłopcy” postraszyli wcześniej wszystkie drużyny z czołówki i było jasne, że Highlife chcąc dopisać do swojego dorobku całą pulę, będzie się musiał solidnie wysilić. Zadanie to jeszcze mocniej skomplikowało się po zaledwie sześciu minutach gry, gdy Bad Boys prowadzili już 2:0! Wyglądało to, jakby faworyci nie do końca właściwie ocenili potencjał rywali, przez co jak najszybciej musieli się wziąć do gry. W 7 minucie straty zmniejszył Kacper Boroszko, a ten sam zawodnik miał w 13 minucie najlepszą okazję do wyrównania, gdy najpierw przejął piłkę a następnie oddał strzał, lecz Dawid Gorczyński był czujny i sparował futbolówkę na rzut rożny. Highlife nie wykorzystał także gry w przewadze, po żółtej kartce dla Alberta Woźniaka. Zdecydowanie za szybko decydował się na uderzenia, zamiast konsekwentnie budować hokejowy zamek i nic dziwnego, że na przerwę schodził przy niekorzystnym dla siebie rezultacie. Tutaj nic nie było jednak przesądzone, co zresztą potwierdziło się na początku drugiej odsłony. Liderowi czwartej ligi wystarczyły cztery minuty, by ze stanu 1:2 wyjść na 3:2! Bad Boys nie podłamali się takim stanem rzeczy, a w 27 minucie Piotrek Stańczak huknął jak z armaty z rzutu wolnego i zrobiło się 3:3! Za chwilę obrona Highlife daje się znowu zaskoczyć i Złych Chłopców na ponowne prowadzenie wyprowadza Daniel Woźniak. Ekipa z Ostrówka ma też okazję, by zadać decydujący cios – w 34 minucie Radek Stańczak i spółka dochodzą do sytuacji 3 na 1, ale Maciek Szczapa w kapitalny sposób ratuje drużynę od straty gola. Ta niewykorzystana okazja mści się lada moment, gdy Sebastian Radzki pokonuje Dawida Gorczyńskiego i znowu nikomu nie jest bliżej do zwycięstwa. W końcówce Highlife gra już na dużym ryzyku, bo jego remis interesuje zdecydowanie mniej niż rywali, ale to o mało nie kończy się katastrofą. Bad Boys dwukrotnie w ostatniej minucie zapędzili się w pole karne oponentów, ale na ich szczęście nie grzeszyli skutecznością, co definitywnie zamknęło marzenia o całej puli. Brak rozstrzygnięcia najbardziej ucieszył ekipy goniące liderów rozgrywek i chyba można powiedzieć, że w poniedziałek stało się to, na co od dawna się zapowiadało. Podopieczni Maćka Kamińskiego już w poprzednich spotkaniach dawali sygnał, że są do pokonania i naprawdę niewiele zabrakło, by Bad Boys dokonali tego jako pierwsi. Znowu bardzo dobrze bronił Maciek Szczapa i fakt, że był on jednym z najlepszych graczy zespołu w niebiesko-czarnych koszulkach wiele nam o tej rywalizacji mówi. Jeśli więc Highlife nie chce się dać wyprzedzić rywalom na ostatniej prostej do trzeciej ligi, to jak najszybciej musi wrócić do tego, co prezentował na początku sezonu.

Największym zaskoczeniem ostatnich tygodni są za to przedstawiciele Na Fantazji. Debiutancką edycję zaczęli od trzech kolejnych porażek, a teraz mogą się pochwalić równie długą passą zwycięstw! Przed Pucharem Ligi wygrali z No Name, a teraz w pokonanym polu pozostawili Grochów. Niestety przegrani musieli sobie radzić bez Patryka Pięcka, a wiadomo ile ten gracz znaczy dla taktyki ekipy Karola Gwardy. Początek spotkania był jednak niezły w wykonaniu graczy w różowych koszulkach, bo gola zainkasował Łukasz Krówka, ale później do głosu doszli przeciwnicy. W 10 minucie, najlepiej w zamieszaniu podbramkowym odnalazł się Damian Łakomski i to on doprowadził do wyrównania. Później nastąpił okres obopólnych ataków, gdzie jednak długo piłka nie chciała wpaść do siatki. Niemoc przełamał dopiero Janek Szulkowski i ten gol napędził ferajnę Kacpra Jąkały, która w odstępie zaledwie 120 sekund dopisała do swojego konta kolejne dwa trafienia! Bufor trzech bramek przed drugą częścią spotkania wydawał się być bezpieczny, lecz Grochów nie powiedział ostatniego słowa. Na początku finałowej odsłony przez dobrych kilka minut zamknął konkurentów na własnej połowie i gdy w 26 minucie Robert Drozd zmniejszył straty, wydawało się, że może to być początek spektakularnej remontady. Nic z tego – sprawę w swoje nogi wziął bowiem Sebastian Gołębiewski, zdobywając szybkie dwie bramki dla Na Fantazji, co praktycznie zamykało drogę rywalom do chociażby punktu. Grochów chyba też czuł, że nic tutaj nie zdziała a gol w ostatnich sekundach Pawła Laskowskiego był jedynie na otarcie łez. Mamy jednak pewien problem z oceną tego spotkania. Gdyby bowiem brać pod uwagę zespołowość, wymianę pozycji czy grę z pierwszej piłki, to Grochów wyglądał na tym tle lepiej. Znacznie gorzej wyglądała jego gra w defensywie, gdzie brakuje lidera, który poustawiałby zespół i zminimalizował liczbę głupich błędów. Bramkarz przegranych, Daniel Polak, co chwilę instruował kolegów, by ci stali bliżej rywali, ale nie znajdowało to reakcji w poczynaniach zawodników, którzy zostawiali za dużo miejsca przeciwnikom i stąd brały się łatwe gole. Musimy też zwrócić uwagę na inną rzecz – może trywialną. Większość zawodników Grochowa grało w butach nieprzystosowanych do hali. Gdy kilka razy zaliczasz parkiet, to przestajesz skupiać się na grze, a zaczynasz na tym, by się nie poślizgnąć. Jesteśmy pewni, że gdyby wszyscy zaopatrzyli się w klasyczne halówki, dziś punktów na ich koncie byłoby zdecydowanie więcej. Pisząc to nie chcemy oczywiście zabierać splendoru graczom Na Fantazji. Nie mamy bowiem złudzeń, że gdyby z Grochowem grali na starcie rozgrywek, wynik pewnie byłby odwrotny. Wtedy to był zlepek zawodników, a teraz zaczyna to przypominać prawdziwą drużynę. Oby tak częściej!

Gdy przedstawiciele Marcovy zobaczyli na stronie wynik Highlife pewnie bardzo się ucieszyli. Wpadka lidera, połączona z ich ewentualnym zwycięstwem, powodowała, że była szansa na wyraźne zmniejszenie dystansu do lidera i zwiększenie szans na mistrzostwo czwartego poziomu. Ale No Name wcale nie zamierzało ułatwiać sprawy "Fioletowym". Michał Małaszczuk sugerował w zapowiedziach, że jego drużyna szykuje coś specjalnego na poniedziałkowy mecz i z perspektywy czasu możemy napisać, iż Bezimienni – mimo porażki – zaprezentowali się z dobrej strony. Czego więc zabrakło do zwycięstwa? W dużej mierze na to pytanie odpowiada wynik. Przegrani nie zdobyli ani jednej bramki i według nas było to pokłosiem wstawienia między słupki Arka Daleckiego. Nawet zawodnicy Hyundaia, którzy oczekiwali już na swój mecz, dziwili się skąd taka decyzja. Ale ona była przemyślana, bo Arek świetnie bronił w Pucharze Ligi i z Marcovą także nie można mieć do niego pretensji o jakąkolwiek interwencję. Wręcz przeciwnie – gdyby nie on, wynik byłby tutaj znacznie wyższy. Konkluzja jest więc taka – gdyby No Name miało dwóch Arków Daleckich, to możliwe, że ugrałoby tutaj coś więcej. Ogólnie pierwsza połowa nie obfitowała w wiele sytuacji podbramkowych, a najważniejsza z nich miała miejsce w 3 minucie, gdy bramkę dla Marcovy zdobył Damian Parys. Wynik 1:0 przetrwał aż do 31 minuty, gdy dość szczęśliwe trafienie dla Ernesta Wiśniewskiego i spółki dołożył Maciek Wiktorek. Ale dwie bramki przewagi niczego jeszcze nie oznaczały, tym bardziej, że w 33 i 34 minucie Damian Parys i Mateusz Tymiński zobaczyli żółte kartki, co dawało Bezimiennym idealną okazję by zdobyć przynajmniej trafienie kontaktowe. Jeżeli jednak nie wykorzystuje się okazji grając o dwóch zawodników w polu więcej, to trudno marzyć o zwycięstwie. Ta sytuacja sfrustrowała zresztą wspomnianego Arka Daleckiego, który opuścił bramkę i wszedł do pola. I co ciekawe – już w pierwszej sytuacji popisał się świetnym podaniem, niestety niewykorzystanym przez jednego z kolegów. Marcova w końcówce także mogła zdobyć bramkę, która definitywnie zabiłaby tutaj emocje, lecz najpierw spudłował Damian Zajdowski a następnie Marcin Nejman. Nie było jednak sensu rozpamiętywania tych okazji, bo za chwilę wybrzmiała końcowa syrena i faworyci osiągnęli zakładany przed meczem cel. W naszej opinii byli lepsi od poniedziałkowych rywali, stwarzając sobie dużo więcej dogodnych okazji, napotykając jednak na opór obydwu bramkarzy, którzy tego dnia bronili dostępu do świątyni Bezimiennych. Ekipie No Name brakowało natomiast siły przebicia w ataku, a czarę goryczy przelała forma, w jakiej nie skorzystali z okresu gry 5 na 3 a później 5 na 4. Dlatego chociaż idzie to w dobrym kierunku, to widocznie potrzeba jeszcze czasu, by takie spotkania jak to, chłopaki byli w stanie przeciągnąć na swoją stronę.

Chyba mało kto stawiał, że spośród wszystkich meczów 6.kolejki czwartej ligi najbardziej emocjonujące będzie to między Hyundaiem a Maximusem. Przypomnijmy, że ci drudzy dali ogromną plamę w Pucharze Ligi i atmosfera w drużynie po tym „występie” chyba nie była najlepsza. Przegrali tam zresztą ze swoim najbliższym przeciwnikiem w stosunku 0:2, a ponieważ Hyundai grał wówczas bez Filipa Gaca, a teraz tego gracza nie brakowało, to trudno było nam znaleźć argument za ekipą Grześka Cymbalaka. Tych myśli nie zmąciła też dość szybko zdobyta bramka przez graczy w białych koszulkach, bo Hyundai powoli zaczął opanowywać sytuację na boisku i w 12 minucie prowadził 2:1. Spodziewaliśmy się, że to początek jego oddalania się od konkurenta, ale Maximus – jak na złość – nie miał zamiaru wywieszać białej flagi. A patrząc na grę faworytów, właśnie takie mieliśmy odczucie – podopieczni Michała Soi grali, jakby nie czuli zagrożenia z drugiej strony i jakby wszystko było pod kontrolą. To był błąd który mógł, a może nawet powinien mieć opłakane skutki. Outsiderzy doprowadzili bowiem jeszcze przed przerwą do wyrównania, a na starcie drugiej połowy Artur Zbiejczyk dwa razy skorzystał z gapiostwa obrońców Hyundaia i sensacja wisiała w powietrzu! Tym bardziej, że faworyci swoją grę opierali tylko na Filipie Gacu. Ten gracz nie dawał zresztą kolegom wyboru, bo gdy dostawał piłkę rzadko szukał podań, a skupiał się przede wszystkim na indywidualnych rozwiązaniach. Czasami to skutkowało, ale chyba częściej doprowadzało do frustracji kolegów z drużyny. W pewnym momencie ten mecz przeistoczył się więc w rywalizację Filip Gac kontra Maximus. Problem faworytów polegał na tym, iż byli w stanie dojść oponentów tylko na odległość jednej bramki. Sytuacja zmieniła się w 38 minucie, gdy Robert Orlikowski pokonał po raz szósty Maćka Jędrzejka, a to oznaczało remis. Hyundaia ten wynik wciąż nie satysfakcjonował i w 40 minucie dopiął swego, chociaż cała sytuacja wzbudziła kontrowersje. Sędzia zagwizdał bowiem wślizg jednego z graczy Maximusa, co spotkało się z histerycznym wręcz oporem ekipy pokrzywdzonej. Arbiter nie zmienił zdania, podyktował rzut wolny pośredni, którego na zwycięskiego gola zamienił Filip Gac. Rezultat 7:6 ostał się do końca i wygrani mogli odetchnąć z ulgą. Nie odważylibyśmy się jednak napisać, że byli lepsi. Grali bowiem bardzo słabo i nawet Filip Gac, który łącznie zdobył dla nich cztery gole, miał tyle strat, że można by nimi obdzielić kilka spotkań. Co by jednak nie mówić – gdyby nie on, Hyundai przegrałby z kretesem. Maximus zagrał natomiast dobry mecz i tym bardziej było mu żal, iż o przegranej zadecydowała - jego zdaniem - błędna decyzja arbitra. Trzeba jednak wpierw spojrzeć na siebie, bo porażka była konsekwencją utraty siedmiu goli, a nie jednego. Co nie zmienia faktu, że czujemy się w obowiązku, by całej sytuacji dokładnie się przyjrzeć w cotygodniowych kontrowersjach.

Ani jednej spornej decyzji nie było za to w rywalizacji Ekipy Organizatora z Landtech. A nawet jeśli jakaś by się znalazła, to nie miała ona najmniejszego wpływu na wynik. Organizatorzy rozbili bowiem w pył ekipę Michała Kucharskiego, aplikując jej aż 16 goli. Mogło być ich znacznie więcej, bo okazji nie brakowało. Szybki pressing stosowany przez faworytów nie pozwalał outsiderom na rozwinięcie skrzydeł i wystarczyły jedno lub dwa podania, a piłka padała łupem rywali, którzy robili z niej właściwy użytek. Już do przerwy było 9:1, a przecież takim rezultatem zwykle kończyły się całe spotkania z udziałem Landtech. Tutaj było jeszcze do rozegrania pełne 20 minut, a to oznaczało, że zobaczymy jeszcze sporo bramek. Kolejne cztery padły łupem Ekipy, ale przegrywający nie składali broni, dzięki czemu to oni w 35 minucie zaliczyli mini-serię, dwukrotnie pokonując Roberta Biskupskiego. Nie udało im się jednak utrzymać 10-bramkowej straty, bo w końcówce faworyci jeszcze raz wcisnęli pedał gazu i wygrali ostatecznie aż 16:3. To był mecz do jednej bramki, bo różnica w umiejętnościach była spora, a gra z pierwszej piłki Organizatorów siała w popłoch w defensywie graczy z Piastowa. Taki zimny prysznic, po niezłym meczu z Grochowem, musiał być rozczarowujący, ale wtedy chłopaki zagrali znacznie lepiej w obronie, natomiast w poniedziałek chyba niepotrzebnie pozwolili, by ich najlepszy defensor przeniósł się do ataku. W takich spotkaniach trzeba bowiem konsekwentnie trzymać się obranej taktyki, bo nawet jeśli nie przyniesie ona punktów, to może znacznie zminimalizować ryzyko pogromu. Landtech musi się bowiem zdecydować, czy lepiej mniej strzelić, ale też mniej stracić czy iść w drugą stronę i poświęcić wszystko dla 2-3 bramek.

Video z poniedziałkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Alek Kuśmierz (Landtech FC) oraz Robert Biskupski (Ekipa Organizatora).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: