fot. © Google

Opis i skróty siódmej kolejki drugiej ligi!

11 lutego 2018, 14:28  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

To pierwsze, pewne rozstrzygnięcie w tym sezonie – po rocznej banicji WLSP wraca do pierwszej ligi! Zespół Pawła Buli potrzebował do tego zaledwie siedmiu kolejek.

Na dobrej drodze do awansu jest także Fil-Pol. Wyobrażaliśmy sobie, że jeśli obóz Wojtka Kuciaka ma gdzieś stracić punkty w końcówce sezonu, to oprócz WLSP, może też potknąć się na Ormedzie. Ale gdy kilka dni wcześniej, ustalając godziny na ten mecz, Piotrek Dudziński zdradził nam, że odpowiada mu każda pora, dodając iż jego drużyna i tak nie liczy się już w walce o awans, sugerowało to, iż motywacja miejscowych jest już na bardzo niskim poziomie. I to się niestety potwierdziło w środę. Skład Ormedu liczył zaledwie pięć osób, gdzie nie było ani podstawowego bramkarza, ani samego kapitana, ani też innych graczy, którzy mogli mieć wpływ na wynik tej potyczki. Tym samym stało się jasne, że Fil-Pol nie ma prawa tutaj przegrać i już po 2 minutach spotkania było 2:0. Obydwie bramki zdobył dla faworytów Arek Stępień, ale ten dość łatwy początek chyba zgubił dawną Andromedę, bo później do głosu na chwilę doszedł Ormed. Najpierw straty zmniejszył Miłosz Pacha, a później bramkę zainkasował Sebastian Papiernik i mieliśmy remis. I to był ostatni wyrównany fragment tego spotkania. To co działo się później było klasycznym meczem do jednej bramki, bo tak należy odczytywać fakt, że Fil-Pol zdobył dziewięć goli pod rząd i w 37 minucie prowadził aż 11:2. Po miejscowych widać było zniechęcenie i dało się wyczuć, że gdyby była taka możliwość, skróciliby swoje męki o przynajmniej kilka minut. Niestety – trzeba było wytrwać pełną długość spotkania i ostatecznie mecz zakończył się porażką zespołu z Zielonki aż 3:12. Ormed nie pomógł więc ekipom, które miały nadzieję dogonić Fil-Pol i praktycznie podarował rywalowi trzy punkty na tacy. Chęci starczyło na około 15 minut, co przy zdeterminowanej drużynie Wojtka Kuciaka, która chciała powetować sobie remis z Łabędziami i dodatkowo podreperować indywidualne statystyki, to po prostu musiało się tak skończyć. Pozostaje mieć nadzieję, że ferajna Piotrka Dudzińskiego do ostatnich dwóch meczów podejdzie poważniej. Z kolei Fil-Polowi do awansu brakuje już tylko jednego zwycięstwa. A że w ósmej serii zagra z dołującym Magnattem, to wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż w kolejnej edycji dawna Andromeda musi się znowu przystosować do gry w czwartkowe wieczory.

A skoro wspomnieliśmy o Magnacie, to ta drużyna nie popisała się (łagodnie mówiąc) w rywalizacji z Łabędziami. Liczyliśmy, że trzecia ekipa poprzedniego sezonu drugiej ligi będzie w stanie stawić opór teamowi Maćka Pietrzyka, bo przecież co by nie mówić – spotkały się zespoły sąsiadujące ze sobą w ligowej hierarchii, które dodatkowo walczyły o utrzymanie. Ale tylko Łabędzie zdawały się potraktować ten temat poważnie, bo jak inaczej interpretować wynik po pierwszej połowie, który brzmiał 6:0 na korzyść graczy w białych koszulkach? Magnatt po prostu nie istniał. Od samego początku nie miał recepty na szybką grę przeciwników, którzy wymieniali podania z pierwszej piłki i łatwo kreowali sobie sytuacje strzeleckie. Symboliczna była tutaj pierwsza bramka – padła ona już w 46 sekundzie i Magnatt nie miał nawet okazji dotknąć futbolówki, bo został kapitalnie rozklepany i szybko musiał odrabiać straty. To nie wpłynęło dobrze na jego morale, które z każdą kolejną straconą bramką jeszcze podupadało i gdyby była możliwość zakończenia spotkania po pierwszej odsłonie, ekipa Mariusza Wdowińskiego pewnie by taką propozycję przyjęła. Zwłaszcza, iż w drugiej odsłonie wyglądało to z jej strony tylko trochę lepiej. W 34 minucie było już 0:8 i nie wykluczaliśmy porażki do zera zespołu z Wołomina, lecz dzięki dwóm trafieniom Sebastiana Turowskiego, Magnattowi częściowo udało się uratować honor. Problem w tym, że nie to było celem. Być może przegrani są już niemal pewni, że ich losy i tak rozstrzygną się w ostatniej kolejce z Adrenaliną i być może dlatego tak szybko wywiesili tutaj białą flagę. Z taką dyspozycją trudno będzie im jednak nawiązać rywalizację z kimkolwiek, bo wyglądało to bardzo słabo. Łabędzie zrobiły natomiast to, co do nich należało. W prywatnej rozmowie Maciek Pietrzyk potwierdzał nam, iż zespół poczuł dużą pewność siebie po ostatnich wynikach ligowych i pucharowych, dlatego nie widzi innej opcji niż spokojne utrzymanie. I nie pomylił się. Na tle Magnatta zwycięzcy wyglądali jak zespół z innej ligi, potwierdzając że umiejętności mają wystarczająco, by traktować ich w roli faworytów niemal w każdym drugoligowym spotkaniu. To nam podpowiada, że przeciwko JSJ i Lambadzie będą chcieli udowodnić, że to do nich powinno należeć miano trzeciej siły zaplecza ekstraklasy.

A bardzo blisko brązowego medalu jest właśnie wspomniana Lambada. Jej mecz z JSJ miał dać odpowiedź, kto bardziej zasługuje na miejsce za plecami wielkiej dwójki, a dodajmy, że obydwie ekipy miały tyle samo punktów i w równym stopniu zależało im tutaj na zwycięstwie. Podjęcie się odpowiedzi na pytanie kto ma większe szanse na triumf było wyzwaniem, bo jedni i drudzy prezentują w tym sezonie dobrą formę, ale gdy zobaczyliśmy, iż po stronie Lambady nie ma jednego z jej czołowych graczy czyli Kamila Śliwowskiego, szala mogła delikatnie przechylić się na stronę Deweloperów. Ostatecznie, tak jak można się było tego spodziewać, był to bardzo wyrównany pojedynek, gdzie w pewnym momencie pomyśleliśmy, iż może się nawet skończyć bezbramkowym remisem. Piłka bowiem długo nie chciała wpaść do siatki, chociaż trochę okazji jedni czy drudzy wyklarowali. Najbliżej trafienia był chyba w 4 minucie Paweł Roguski, który jednak z bliska nie potrafił umieścić piłki pod poprzeczką bramki Michała Dudka. Tak szybko zdobyty gol na pewno otworzyłby to spotkanie, a tak nie brakowało klasycznych piłkarskich szachów, gdzie obydwu zespołom zależało głównie na tym, by nie musieć odrabiać strat. Ta przykra okoliczność spotkała finalnie JSJ, bo w 17 minucie, w dużym zamieszaniu podbramkowym gola z najbliższej odległości zdobył Karol Szulim, chociaż Lambada miała przy tym trochę szczęścia. W drugiej połowie obraz gry nie zmieniał się, ale tego należało się też spodziewać. Ekipie z Kobyłki nie zależało na forsowaniu tempa, z kolei JSJ nie chciało rzucać wszystkiego na jedną kartę zbyt wcześnie. Ten plan mógł legnąć w gruzach w 24 lub 30 minucie, gdy do sytuacji sam na sam z bramkarzem dochodził Janek Skotnicki. To były wyborne okazje, by dać komfort gry Lambadzie, lecz w obydwu przypadkach napastnik nie potrafił wygrać wojny nerwów z bramkarzem, dwukrotnie nie trafiając nawet w bramkę! I to się zemściło. W 37 minucie gola wyrównującego zdobył Łukasz Reda, a później ekipa Sebastiana Zakrzewskiego mogła rozstrzygnąć to spotkanie na swoją korzyść. Najpierw był strzał nad poprzeczką w dogodnej sytuacji, a później beznadziejną stratę zaliczył Janek Skotnicki. Piłkę zabrał mu Kuba Birek i popędził w kierunku bramki Tomka Włodarza, ale jego strzał okazał się niecelny. Nic dziwnego, że cały zespół Sebastiana Zakrzewskiego złapał się za głowę, a ból był tym większy, że na kilkanaście sekund przed końcem, Janek Skotnicki wreszcie przełamał strzelecki impas i strzałem z dalszej odległości pokonał Michała Dudka! JSJ nie starczyło już czasu na odpowiedź a to oznaczało, że tylko kataklizm może pozbawić Lambady trzeciego miejsca w rozgrywkach. Ogólnie był to naprawdę ciekawy i emocjonujący mecz, gdzie biorąc pod uwagę stworzone okazje, korzystniej wyglądali późniejsi triumfatorzy, ale nie odważylibyśmy się napisać, że Lambada była tutaj lepsza. To był mecz na remis i gdyby tak zostało, chyba nikt nie mógłby mieć o to jakichkolwiek pretensji.

Podział punktów nastąpił za to w konfrontacji Ryńskich z Maliną. Mało kto taki scenariusz pewnie przewidywał, bo jednak akcje tych pierwszych stały znacznie wyżej, nawet biorąc po uwagę niezły występ Maliny przeciwko JSJ. Ale faworyci sami utrudnili sobie w środę sprawę. Cały mecz musieli bowiem grać bez zmian i chociaż przeciwnik w tym temacie także nie brylował (jeden rezerwowy), to zawsze lepiej mieć możliwość złapania oddechu na ławce niż nie mieć. Długo nic jednak nie zapowiadało, że to może mieć wpływ na wynik spotkania. Deweloperzy po 10 minutach prowadzili już bowiem 2:0, a obydwa gole zanotował Grzegorz Pański. Nie były to spektakularne akcje, a raczej konsekwentne wykorzystywanie błędów rywala. Malina swoją sytuację jeszcze pogorszyła w 17 minucie, gdy żółtą kartkę zobaczył Karol Pietrzak i gdyby Ryńscy podwyższyli wówczas stan posiadania, prawdopodobnie nie daliby się dogonić. Ale zamiast wyniku 3:0, zrobiło się 2:1! Sebastian Sasin wypatrzył Piotrka Radomskiego, a ten kapitalnym wolejem z lewej nogi nie dał żadnych szans Sebastianowi Puławskiemu i beniaminek drugiej ligi odrobił gola grając o jednego mniej! Radość nie trwała długo, bo w kolejnej akcji Kuba Hebda przywrócił bezpieczne prowadzenie faworytom i do przerwy mieliśmy 3:1. Ale Malina nie poddała się. Głównie za sprawą swojego kapitana, który nigdy nie daje za wygraną i to on w 26 minucie zdobył kolejnego pięknego gola w tym spotkaniu. I to znowu z lewej nogi! Ponownie podawał mu Sebastian Sasin, a kapitan ekipy w zielonych koszulkach mocnym uderzeniem zdjął pajęczynę z okienka bramki Ryńskich. To trafienie napędziło outsiderów, którzy w 31 minucie mogli wyrównać, lecz obrońcy Deweloperów w ostatniej chwili wybili piłkę sprzed linii bramkowej po strzale Damiana Tucina. To wszystko zapowiadało jednak możliwość remisu i w 36 minucie tak też się stało! Klasycznego hat-tricka skompletował Piotrek Radomski, wykorzystując asystę Damiana Jarzębskiego. Malinie zależało, by pójść za ciosem, bo ją jeden punkt satysfakcjonował zdecydowanie mniej niż Ryńskich, ale równie dobrze mogło się skończyć na porażce. W ostatniej minucie Grzegorz Pański miał bowiem dwie dogodne okazje do pokonania Karola Pietrzaka, ale jedną z nich obronił bramkarz, a w drugiej strzał gracza z Marek okazał się niecelny, przez co wynik 3:3 pozostał końcowym. Dla Ryńskich oznacza on praktycznie pewne utrzymanie, a dla Maliny niemal przesądzony spadek. Bo chociaż strata do bezpiecznej strefy to pięć punktów, co jest możliwe do nadrobienia w dwóch meczach, to w kolejnym ekipa Piotrka Radomskiego podejmie WLSP i chyba tylko cud może sprawić, że po tym spotkaniu nadal będzie w grze o pozostanie na drugim poziomie.

Tym bardziej, że WLSP właśnie uzyskało awans do elity! Dwukrotni mistrzowie rozgrywek wygrali siódmy mecz z rzędu i mogą już odbierać gratulacje za uzyskanie promocji. Sukces ten został podstemplowany wiktorią nad Adrenaliną, co jednak nie było wielkim wyzwaniem. Drużyna Roberta Śwista przyjechała na środowy mecz w bardzo okrojonym zestawieniu, co niemal z góry zakładało porażkę. Wiadomo, że gdy wychodzisz na plac, to zawsze dajesz z siebie wszystko, ale tutaj ekipa z Ząbek błyskawicznie została pozbawiona nadziei na cokolwiek, bo już po 13 minutach przegrywała 0:4. W tamtym momencie przeszła nam przez głowę myśl, że to wszystko może się skończyć pogromem, ale na szczęście dla widowiska, ani WLSP nie za bardzo zależało na tym, by wygrać bardzo wysoko, a i Adrenalina nie pozwoliła dać się wdeptać w ziemię i walczyła na tyle, na ile mogła. Po pierwszej połowie oznaczało to wynik 1:5, a jedyne trafienie dla beniaminka tego poziomu zainkasował Robert Świst, po bardzo mądrym podaniu Łukasza Ogonowskiego. Co prawda okazało się, że był to przy okazji ostatni gol z jakiego drużyna w białych koszulkach mogła się chociaż trochę nacieszyć, ale w drugiej połowie znacznie lepiej wyglądała gra tej ekipy w obronie, co spowodowało, że WLSP miało problem ze zdobywaniem kolejnych bramek. Co więcej – w 30 minucie błąd Grześka Reterskiego o mało nie skończył się utratą gola nr 2, a później żółtą kartkę zobaczył jeszcze Sebastian Kozłowski, ale gry w przewadze Adrenalinie także nie udało się wykorzystać. I to się zemściło, bo w 35 minucie Paweł Bula pokonał Stefana Neculę, czym zamknął wynik tej rywalizacji na poziomie 6 do 1. Nie miał ten mecz wielkiej historii, ale tak jak wspomnieliśmy na wstępie – tego należało się spodziewać. W ogóle odnosimy wrażenie, że Adrenalina czeka już tylko na mecz z Magnattem, który odpowie na pytanie kto – oprócz prawdopodobnie Maliny – będzie drugim spadkowiczem z drugiej ligi. Na to spotkanie przyjedzie pewnie pełnym składem, bo z WLSP, nawet gdyby zebrała optymalne zestawienie, pewnie i tak skończyłoby się podobnie. Faworyci, chociaż od dłuższego czasu muszą sobie radzić bez Jacka Klimczaka czy Damiana Gałązki, nie mają problemów z kompletowaniem zwycięstw i prawdopodobnie ich celem będzie skończenie zmagań z maksymalnym dorobkiem. Nie ma się co dziwić – to będzie chyba jedyna okazja, by do swojego dorobku dopisali mistrzostwo drugiej ligi NLH ;)

Video ze środowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po drugim spotkaniu, a przepytywani byli Sebastian Turowski (Magnatt.eu) oraz Marcin Czesuch (Łabędzie).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: