fot. © Google

Opis i skróty ósmej kolejki drugiej ligi!

25 lutego 2018, 19:57  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Stało się to, co chyba wszyscy mogliśmy przewidzieć – WLSP i Fil-Pol są już pewne powrotu do pierwszej ligi po rocznej banicji.

O ile WLSP promocję zapewniło sobie już po siódmej kolejce, to w teorii drugi w tabeli Fil-Pol mógł zostać jeszcze wyprzedzony przez Lambadę. Podstawą tej teorii było zwycięstwo zespołu Pawła Roguskiego nad Łabędziami, ale gdy zobaczyliśmy, że trzeci zespół w tabeli nie dysponuje tego dnia zmianami, a wśród zawodników nie ma Janka Skotnickiego czy Kamila Śliwowskiego, to nie mieliśmy wątpliwości, że trzy punkty pojadą do Sulejówka. I piszemy to z całym szacunkiem dla drużyny z Kobyłki, lecz przy energetycznie grającym rywalu, przy którym trzeba się naprawdę mocno nabiegać, nie było szans, by bez zmian podjąć rzuconą przez niego rękawicę. Parkiet to potwierdził, bo mecz się jeszcze na dobre nie rozpoczął, a Łabędzie prowadziły 2:0. Mogło się wydawać, że podopieczni nieobecnego w środę Maćka Pietrzyka urządzą sobie tutaj festiwal strzelecki taki jak z Magnattem, ale po dwóch zdobytych golach przyszło małe rozprężenie. Wykorzystała to Lambada, zdobywając trafienie kontaktowe, a w 9 minucie do wyrównania mógł doprowadzić Paweł Roguski, który jednak z bliskiej odległości trafił tylko w bramkarza. To się zemściło – tuż przed przerwą kolejna ładna akcja Łabędzi, Przemek Laskowski podaje do Rafała Raczkowskiego, a ten pokonuje Tomka Włodarza i ustala wynik w pierwszej połowie. Druga zaczyna się od kolejnej bramki dla Detoxu, a na listę strzelców wpisuje się Krzysiek Skrzat. Wygrywający czują, że tutaj nic złego nie może im się stać, a gdy oni grają na luzie, to wychodzi im wszystko. W 31 minucie robi się 5:1 i dopiero wtedy Lambada odpowiada golem Karola Szulima. Na więcej nie pozwala jednak zmęczenie ani rywal, który w finałowych fragmentach jeszcze dwukrotnie zmusza do kapitulacji bramkarza oponentów i mecz kończy się wynikiem 7:2. Tego – w związku z zaistniałymi okolicznościami – można się było spodziewać. Szkoda, że trzecia drużyna w tabeli nie zebrała się pełnym składem, bo tak oglądalibyśmy znacznie lepsze widowisko. Zwycięzca mógłby jednak pozostać ten sam, bo zawodnicy z Sulejówka zagrali dobre zawody i nawet w wyjściowym garniturze Lambadzie nie byłoby tutaj łatwo cokolwiek wywalczyć. Przegrani muszą się teraz skupić na ostatniej kolejce, bo tylko triumf nad Ryńskimi da im pozostanie na najniższym stopniu podium. Łabędzie podejmą z kolei JSJ, czyli kolejną drużynę z czuba tabeli, której będą chcieli coś udowodnić. I niewykluczone, że także w tym przypadku swój cel zrealizują.

A celem Fil-Polu w rywalizacji z Magnattem była wiktoria, dająca jednocześnie gwarancję udziału w pierwszej lidze w dwunastej edycji. Nie było chyba śmiałka, który zakładałby inny scenariusz, bo dawna Andromeda ekipy z dołu tabeli traktuje bardzo brutalnie, z kolei forma Magnatta do najwyższych nie należała. Dodatkowo wielu zawodników Fil-Polu to główni kandydaci wygrania klasyfikacji króla strzelców i asystentów, dlatego mogliśmy się spodziewać dużej determinacji z ich strony i tak też było. Faworyci od pierwszego gwizdka narzucili wysokie tempo, szybko zdobyli gola, ale później tak błyskawicznie chcieli zainkasować kolejne, że zapomnieli o obronie. Skorzystał z tego Damian Paź, który najpierw doprowadził do wyrównania, a następnie uderzył w poprzeczkę! Problem w tym, że to był ostatni wyrównany akcent tego spotkania. Gdy Fil-Pol w 6 minucie znowu był o bramkę z przodu za sprawą Maćka Włodygi, kolejne gole zaczęły być jedynie kwestią czasu. Wicelider rozgrywek szybko wyrobił sobie sporą przewagę i po 20 minutach prowadził 6:2. Tutaj nie było już nadziei dla dawnego Stankana, który pewnie czuł w kościach, iż skończy się bardzo wysoką porażką, ale nie był w stanie temu przeciwdziałać. Zmienił co prawda bramkarza i Seweryna Rejmera zastąpił między słupkami Marcin Błędowski, ale to nie mogło przynieść oczekiwanych efektów. Napór Fil-Polu był zbyt duży, a zawodnicy faworytów toczyli tak naprawdę wewnętrzną rywalizację między sobą, kto zdobędzie więcej goli i asyst. Dlatego nawet gdy na zegarze było już mało czasu, oni nadal walczyli, jakby liczba strzelonych bramek miała o czymkolwiek decydować. Finalnie wygrali aż 14:4 i w dobrym stylu zapewnili sobie powrót do pierwszej ligi. Teraz został im już tylko mecz z WLSP i dowiemy się, kto zostanie mistrzem drugiego poziomu. Co do Magnatta, to on w najbliższą środę także będzie miał swój finał. W ostatniej kolejce podopieczni Mariusza Wdowińskiego zagrają z Adrenaliną. Wygrana da im pozostanie w lidze, a każde inne rozstrzygnięcie spowoduje spadek. Faworytem nie będą, ale jeśli kapitan zbierze optymalny skład, to zespół z Wołomina wcale nie stoi na straconej pozycji.

Niemal w ciemno mogliśmy za to założyć, że mecz ósmej kolejki drugiej ligi przegra Malina. Z całym szacunkiem dla tej drużyny, ale pojedynek z WLSP jawił się dla tej ekipy jako "mission impossible". Ostatni zespół w tabeli grał z pierwszym i gdyby nie chodziło WLSP, to być może mielibyśmy jakiekolwiek wątpliwości co do końcowego wyniku. Zespół Pawła Buli, mimo kilku braków w składzie, nie zamierzał jednak odpuszczać swojemu przeciwnikowi i było jedynie kwestią czasu, gdy wyjdzie w tym meczu na kilku-bramkowe prowadzenie, które dowiezie aż do samego końca. Ale ponieważ wszyscy znamy już wynik, który wyniósł tylko 5:1, to musimy stanowczo napisać, że mocno zamazuje on obraz tej potyczki. Przewaga drużyny w czerwonych koszulkach była bowiem czasami przygniatająca i gdyby nie fantastyczne interwencje Karola Pietrzaka, to Malina już po 10 minutach nie miałaby tutaj czego szukać. Golkiper ekipy Piotrka Radomskiego bronił czasami w sposób nieprawdopodobny, często też szczęśliwy, ale i on nie miał nic do powiedzenia, gdy w 5 minucie z bliska pokonał go Szymon Klepacki. W ciągu następnych kilkunastu sekund, przynajmniej dwie sytuacje określiliśmy mianem idealnych na 2:0, lecz Karol Pietrzak bronił jak w transie i nie dawał się pokonywać. Z kolei w 11 minucie o mało nie doszło do wyrównania. Bardzo dobrą szansę zmarnował Damian Tucin, który przegrał pojedynek z Grześkiem Reterskim. W pierwszej połowie była to jedyna dogodna okazja dla beniaminka drugiej ligi, a ponieważ napastnicy WLSP w końcu się trochę przebudzili, to rezultat do przerwy brzmiał 3:0. A po krótkiej pauzie długo się nie zmieniał. Aż wreszcie w 30 minucie padł gol numer 4 w spotkaniu, ale wcale nie dla faworytów. Grzesiek Reterski puścił pod nogą dość łatwy strzał Tomka Mikuska i Malina otworzyła swój dorobek. Jak się okazało – to było honorowe trafienie dla tej drużyny, bo WLSP więcej błędów w defensywie nie popełniło, a atak jeszcze dwukrotnie skutecznie zadbał o to, by Karol Pietrzak został zmuszony do kapitulacji i wynik końcowy brzmiał 5:1. Mimo wszystko to tylko cztery gole różnicy, lecz znamy zespół Pawła Buli nie od dziś i wiemy, że chłopaki nigdy nie stawiają sobie za cel zdobycie maksymalnej liczby bramek, a liczą się dla nich wyłącznie punkty. Akurat w tym przypadku to dobrze, bo mogło się tutaj skończyć dwucyfrówką. Malina robiła co mogła, ale na więcej niż honorowa porażka nie wystarczyło. A teraz równie honorowo trzeba się będzie pożegnać z drugą ligą, bo starcie z Ormedem będzie dla niej ostatnim na tym poziomie przynajmniej przez najbliższe półtora roku.

Mecz o przysłowiową "pietruszkę" rozegrali natomiast między sobą Ryńscy Development z Ormedem. Tutaj poza satysfakcją ze zwycięstwa, nie można było ani zbliżyć się do awansu, czy też w wyniku porażki – ponownie zacząć się obawiać o utrzymanie. Jedni i drudzy to drużyny ze środka ligowej stawki i taki też mecz oglądaliśmy na parkiecie. Zacięty, gdzie nie brakowało fauli czy wzajemnych złośliwości i który ostatecznie zakończył się zwycięstwem miejscowych. Jak do tego doszło? W pierwszej połowie długo zdecydowanie lepsze wrażenie sprawiali Deweloperzy. Dwa razy trafili w słupek, raz nie wykorzystali gry w przewadze, aż wreszcie w 12 minucie objęli zasłużone prowadzenie za sprawą Kuby Hebdy. Nie cieszyli się jednak z niego zbyt długo. W 17 minucie do wyrównania doprowadził Damian Kozicki, ale jeszcze przed przerwą wynik ponownie mógł być korzystny dla Ryńskich. Piłka po strzale jednego z graczy zatrzymała się bowiem na linii bramkowej Ormedu i wtedy wybrzmiała końcowa syrena, co uniemożliwiło dobitkę innemu z napastników. Wydawało się jednak, że "co się odwlekło to nie uciekło", ale w drugiej połowie impet zespołu Kamila Ryńskiego znacznie opadł. Trudno powiedzieć z czego to się wzięło, lecz gdy sprawdzamy swoje notatki, to na osiem akcji jakie zapisaliśmy w finałowej odsłonie, siedem dotyczyło ataków na bramkę Sebastiana Puławskiego, a tylko raz zagrożony mógł się czuć Bartek Muszyński. Ta statystyka strzałów miała wpływ na zdobyte bramki. W 26 minucie prowadzenie Ormedowi zapewnił Patryk Pikulski, a asystował mu Miłosz Pacha. W 34 minucie role omal nie się nie odwróciły, bo teraz to popularny "Miłek" miał stuprocentową okazję, ale z bliska nie dał rady pokonać Sebastiana Puławskiego. Na szczęście w dobrej formie strzeleckiej pozostawał Patryk Pikulski, który zmienił wynik na 3:1, a ponieważ rzecz miała miejsce na kilka minut przed końcem, to Ryńscy powoli oswajali się z myślą, że nic tutaj nie zdziałają. Dobiła ich bramka Miłosza Pachy, a w samej końcówce – chociaż rezultat już się nie zmienił – także nie brakowało emocji. Dwie żółte kartki zobaczył chociażby Piotrek Dudziński, ale do niczego poważnego nie doszło. Zresztą – po ostatnim gwizdku jedni i drudzy przybili sobie piątki i sprawa rozeszła się po kościach. Co do samego meczu, to nie było to wielkie widowisko. Ale ponieważ nikt się takiego nie spodziewał, to nie było też rozczarowania. Ryńscy po dobrej pierwszej połowie drugą przespali kompletnie, ale nie przypuszczamy by specjalnie tę porażkę przeżywali. Ogólnie był to mecz, o którym gdyby nie małe spięcie pod jego koniec, jedni i drudzy raczej swoim dzieciom opowiadać nie będą.

A o podtrzymanie nadziei na brąz walczyli w środę reprezentanci JSJ. Co prawda bez swojego kapitana, Sebastiana Zakrzewskiego, ale i tak Deweloperzy byli faworytem w wyścigu do trzech punktów w konfrontacji z Adrenaliną. Mimo dużej różnicy jaka dzieliła te zespoły w tabeli, nie bylibyśmy jednak skłonni obstawić, że skończy się tutaj wysokim zwycięstwem faworytów. Ferajna Roberta Śwista potrzebowała w tym spotkaniu jednego punktu by zapewnić sobie utrzymanie i zaprezentowała się z niezłej strony. Długo był tutaj zresztą satysfakcjonujący ją remis. Co więcej – w 16 minucie żółtą kartkę obejrzał Kamil Godlewski, co zespół z Ząbek perfekcyjnie wykorzystał a gola zdobył Marek Chechłowski. Radość Adrenaliny nie trwała jednak długo. Za chwilę podanie Stefana Neculi przetnie Bartek Siuchta, a następnie poda do Mateusza Zaorskiego, który nie będzie miał problemów z umieszczeniem piłki w siatce. Wynik 1:1 ostał się do końca pierwszej odsłony, co zapowiadało duże emocje w drugiej. A tutaj wiodącą rolę odegrał golkiper JSJ – Michał Dudek. To on kapitalnym strzałem pod poprzeczkę wyprowadził swój zespół na prowadzenie, a następnie przytomnie rozegrał piłkę do Mateusza Ordyniaka, który także pokonał Stefana Neculę i faworyci zbudowali przed decydującą częścią spotkania odpowiedni bufor bramkowy. Na tym nie poprzestali – w 33 minucie rozgrywający dobre zawody Bartek Siuchta podstemplował swój występ golem na 4:1, a to na dobre odebrało nadzieję Adrenalinie na podział punktów. Beniaminek drugiej ligi grał jednak do końca i tuż przed syreną został za to nagrodzony trafieniem Roberta Śwista. Mimo walki do finałowego gwizdka, przegrywającym nie udało się dojść rywali na jedno trafienie i tym samym marzenia o pozostaniu na zapleczu elity trzeba odłożyć do kolejnego spotkania. W nim Adrenalina podejmie Magnatt i jeśli przynajmniej zremisuje, to zachowa drugoligowy byt. Wiemy, że ten mecz dużo dla niej znaczy, bo szkoda byłoby zmarnować wysiłek z poprzedniego sezonu, gdy ta ekipa w świetnym stylu uzyskała awans. Z kolei gracze JSJ nadal mają szansę na trzecie miejsce. Co prawda nie wszystko zależy od nich, ale tym zwycięstwem podtrzymali swoje nadzieje o przynajmniej tydzień. A nuż zdarzy się cud?

Video ze środowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiadów tym razem nie przeprowadzaliśmy.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: