fot. © Google

Opis i skróty dziewiątej kolejki trzeciej ligi!

5 marca 2018, 20:16  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Gdy Dar-Mar przegrywał z Multi-Mediką wydawało się, że jest w sytuacji bez wyjścia. A jednak po zakończeniu sezonu to on patrzy na wszystkich z góry!

Ale zanim kilka słów o hicie trzeciego poziomu, zaczynamy od początku. W pierwszym wtorkowym pojedynku naprzeciwko siebie stanęły ekipy, z których połączenia nazw mogłaby wyjść niezła mieszanka wybuchowa – Atomowe Orzechy i Bomba Boys. Nie przypuszczamy jednak, by zawodnicy tych zespołów zostali przyjaciółmi, bo początkowo w tym spotkaniu było więcej złośliwości, przerywania gry, lamentowania i ogólnie nie dało się tego oglądać. Na szczęście w porę gracze zreflektowali się, po co przyjechali na halę i zaczęli grać w piłkę. Zdecydowaną przewagę mieli zawodnicy Mateusza Nowaczyńskiego. Ich akcje były szybsze, bardziej przemyślane, tymczasem w Atomowych rządził niestety chaos, a później wzajemne pretensje, które nie pozwalały zagrać tego, na co bez wątpienia ten zespół stać. Po kwadransie wynik brzmiał 2:0 na korzyść Bomby i gdyby nie fakt, że w 14 minucie Atomowe trafiły w słupek, to chyba ani razu Kamil Kijewski nie mógł się w tej połowie czuć zagrożony. Bombowi nie mieli z kolei żadnych problemów w ataku, z łatwością dziurawili obronę przeciwnika i w 18 minucie na 3:0 podwyższył Michał Mielczarski. Nerwowości w poczynania prowadzących nie wprowadziła też żółta kartka dla Maćka Gołębiewskiego. Orzechy nawet w takich okolicznościach nie potrafiły zdobyć bramki, a gdy siły się wyrównały dostałego czwartego gola i rezultat z ich perspektywy robił się coraz gorszy. Bomba nie zamierzała odpuszczać i konsekwentnie dążyła do podwyższenia stanu posiadania i zanim Atomowe w jakikolwiek sposób odpowiedziały, było już 6:0. Właśnie wtedy, jak się okazało honorowe trafienie dla przegranych zanotował Patryk Cackowski, ale to spotkało się ze srogą ripostą przeciwników, którzy jeszcze dwa razy pokonali Michała Krawczyka i wysokim triumfem zakończyli swój debiutancki udział w Nocnej Lidze. Szóste miejsce nie było pewnie szczytem ich marzeń, lecz jak na pierwszy wspólny sezon pod dachem, to Bomba pokazała duży potencjał, który w kolejnych edycjach może eksplodować. A czy jest jakaś nadzieja dla Atomowych? Który to już sezon, gdzie Adrian Ziółkowski i spółka odgrywają marginalną rolę i jedyne na co ich stać, to uniknięcie spadku? Naszym zdaniem w szeregach tej ekipy potrzebne są gruntowne reformy, bo tylko one mogą dać szansę, by za rok nie być płotką a grubą rybą. Trzeba byłoby jednak o tym pomyśleć wcześniej niż tydzień czy dwa przed rozgrywkami, bo chyba właśnie stąd biorą się późniejsze nieporozumienia.

Tydzień przed tym spotkaniem Antykwariat walczył jeszcze o awans i przegrywając z Dar-Marem wiedział, że głównym wejściem progu drugiej ligi nie przekroczy. Ale ten sezon, mimo braku awansu, wcale nie musiał być dla ekipy Łukasza Głażewskiego stracony. Warunkiem było pokonanie w ostatniej kolejce Pioruna, bo to dawało trzecie miejsce, które wiąże się oczywiście z pucharem czy medalami. Ale przeciwnicy mieli podobne apetyty. Oni także liczyli w tej edycji na więcej niż najniższy stopień podium, jednak skoro nie udało się zgarnąć srebra czy złota, należało zrobić wszystko, żeby skończyć z brązowym medalem na szyi. I trzeba przyznać, że przez dużą część tego spotkania wiele wskazywało na to, iż tak właśnie się skończy. Piorun objął tutaj prowadzenie już w 4 minucie, gdy Piotr Pikulski zdobył gola Arturem Świderskim i wynik 1:0 przetrwał całą pierwszą połowę. Oczywiście ekipa z Rembertowa nie miała lekko i Michał Dębski musiał być czujny non stop, ale wspólnymi siłami udawało się odpierać ataki Antykwariatu i nawet Paweł Madej nie był w stanie zapisać się na listę strzelców. Do końca spotkania zostawało jednak aż 20 minut a wiadomo, że w tym czasie może się zdarzyć dosłownie wszystko. Niewiele brakowało, by Piorun tę część znowu rozpoczął od gola, ale zamiast tego stracił bramkę po strzale wspomnianego Pawła Madeja. Ten gol dodał animuszu graczom w niebieskich koszulkach i w 27 minucie było już 2:1, a do meczowego protokołu wpisał się Tomek Terpiłowski. To oznaczało poważne problemy dla przegrywających, którzy mieli tylko jedną zmianę i z coraz większymi problemami przedostawali się pod pole karne oponentów. Zmierzało to wszystko w jednym kierunku i gdy w 31 minucie Paweł Madej dał dwubramkowy bufor Antykwariatowi, niemal w ciemno mogliśmy założyć, że to właśnie ten zespół zostanie brązowym medalistą trzeciej ligi. Mimo ambitnej postawy ekipy Artura Świderskiego, gdzie sam kapitan zachęcał kolegów do dania z siebie jeszcze resztek energii, strat nie udało się zmniejszyć. Co gorsze – na 3 minuty przed końcem Mateusz Grochowski zakończył marzenia Pioruna i wynik końcowy brzmiał 4:1. Z przebiegu całego sezonu Antykwariat zasłużył na to, by znaleźć się za plecami czołowej dwójki. Trzymał równą formę, zanotował tylko dwie przegrane a i bilans bramkowy był na bardzo dobrym poziomie. Jeżeli ten skład utrzyma się na następną edycję, to chłopaki także do końca kolejnego sezonu będą się bić o drugą ligę. Co do Pioruna, to wydaje nam się iż przed Arturem Świderskim dużo trudnych decyzji do podjęcia. Podstawą będzie wykrystalizowanie składu z osób regularnych, o równym poziomie, bo naiwnością – także naszą – było myślenie, że takie nazwiska jak Endzelm czy Żaboklicki mogą w pojedynkę załatwić sprawę. Z tej nauczki trzeba teraz wyciągnąć wnioski.

Po meczu o trzecie miejsce, przyszedł czas na batalię o pierwsze. Gdyby przed sezonem ktoś miał wybierać finałową parę tego poziomu rozgrywkowego, prawdopodobnie wybrałby właśnie te dwa zespoły – Dar-Mar i Progresso. Nie ma w tym nic dziwnego – składy jednych i drugich tworzą bardzo dobrzy i zgrani gracze, którzy mieli do czynienia nawet z pierwszą ligą NLH i zielonkowski parkiet znają jak własną kieszeń. W bezpośrednim starciu wyżej stały akcje ekipy z Radzymina, która do tego momentu nie straciła nawet punktu, a do mistrzostwa potrzebowała remisu. Rywale musieli wygrać i tym bardziej zdziwiła nas ich wyjściowa piątkowa – opierała się ona bowiem o zawodników, którzy zwykle mecze zaczynali z ławki – mowa tutaj o Sławku Lubelskim i Kubie Murawskim. Nie wiemy czy to była taktyka, ale z perspektywy czasu możemy stwierdzić, iż ten manewr okazał się strzałem w dziesiątkę. Już po 15 minutach tego spotkania było bowiem 4:0 dla Dar-Maru! Byliśmy w szoku, w jak banalny sposób Progresso traci tutaj gole, chociaż trzeba powiedzieć, iż zespół z Kobyłki był wyjątkowo skuteczny i jak już miał okazję, to zamieniał ją na bramkę. Bartek Balcer i spółka tyle szczęścia nie mieli – a to trafili w bramkarza, dwa razy obili słupek i dopiero pod koniec pierwszej połowy strzał Radka Gajewskiego wreszcie znalazł metę w siatce. Chociaż było to trafienie na 1:4, to pozwoliło uwierzyć Progresso, że jeszcze wszystko jest do nadrobienia. W przerwie zapadła ważna decyzja – Kamila Żmijewskiego zmienił między słupkami Hubert Sochacki. To oznaczało, że gracze w białych koszulkach stawiają wszystko na jedną kartę. Tutaj jedno złe podanie, za słaby strzał i ich bramka była pusta. Dar-Mar miał tego świadomość, ale wpierw musiał się skupić na obronie. W 25 minucie stracił jednak gola na 2:4, autorstwa właśnie wspomnianego Huberta Sochackiego. Progresso popełniło jednak błąd – tuż po zdobyciu bramki, zostawiło za dużo wolnej przestrzeni Kubie Murawskiemu a ten pokusił się o samotny rajd i celnym strzałem przywrócił swojej ekipie trzy bramki różnicy! Przegrywający byli na siebie wściekli, lecz musieli odrzucić negatywne emocje i zabrać się do jeszcze bardziej wytężonej pracy. W 30 i 32 minucie ich napór dwukrotnie przynosi efekty i na osiem minut przed końcem ich strata to tylko jeden gol! Wydaje się wtedy, że remis to tylko kwestia czasu! Tym bardziej, że drużyna z Radzymina nie schodziła z połowy przeciwnika i gdyby tylko była bardziej skuteczna, mogła dojść na 5:5. Dwukrotnie brakowało jej milimetrów, bo piłka zamiast do siatki obijała słupki, ale też dużo było takich sytuacji, gdzie chłopakom brakowało cierpliwości. I za to spotkała ich kara. Rywale w 40 minucie wyprowadzili zabójczą kontrę, Sławek Lubelski obsłużył Bartka Januszewskiego a ten zdobył kluczową dla losów spotkania bramkę i Dar-Mar mógł rozpocząć świętowanie. Tego wieczora był po prostu trochę lepszy, a nam wydaje się, że ekipie z Radzymina bardzo zaszkodził brak Adriana Płócienniczaka. W sytuacji, gdzie ekipa Norberta Kucharczyka grała blisko siebie a w jej polu karnym było wyjątkowo gęsto, brakowało kogoś z wizją, kto byłby w stanie szybkim podaniem zaskoczyć szczelny mur złożony z czerwonych cegiełek. Cóż – rewanż być może nastąpi już w drugiej lidze, gdzie obie ekipy zagrają za rok. I ciekawe czy wtedy również będzie to spotkanie drużyn, które awans na kolejny szczebel mają już w garści. Z ich potencjałem to naprawdę możliwe!

A kolejny mecz bez historii zapisał na swoje konto Promil. Liczyliśmy, że ich pożegnanie z trzecią ligą będzie godne, zwłaszcza że Multi-Medica nie jawiła się jako rywal, który może ich zmiażdżyć. Skoro Medyczni przegrali z Sokołami, to mieliśmy prawo wierzyć, iż przybysze z Woli Rasztowskiej także powalczą tutaj o punkty, nawet jeśli mieli tego dnia tylko jednego na zmianę. Nic z tego. Nie minęło 10 minut tej rywalizacji a Multi prowadziła już 4:0. Można powiedzieć, iż gracze w biało-zielonych koszulkach po prostu bawili się ze swoimi przeciwnikami, a szalał przede wszystkim Krystian Szóstak, który w pierwszej połowie miał pięć asyst, a łącznie zaliczył ich siedem. W obozie Promila wszyscy wyglądali, jakby chcieli by ten sezon się jak najszybciej skończył. I trudno się dziwić, bo wynik do przerwy brzmiał 8:0, a przed nami było jeszcze pełne 20 minut gry. Gdyby Medyczni potrzebowali tutaj wygrać dwa razy tyle, to pewnie tak by się skończyło, ale na szczęście trochę spuścili z tonu w finałowej odsłonie, która zaczęła się nawet od bramki dla Promila - na listę strzelców wpisał się Konrad Bulik. Kolejne trzy gole należały już do faworytów i doszło do tego, że w 37 minucie różnica bramek wynosiła dziesięć. Ostatecznie stanęło na dziewięciu, co jednak chluby przegranym nie przynosi. Do tej pory nie wiemy gdzie się podziało zaangażowanie tego zespołu. Jeszcze rok temu chłopaki potrafili toczyć wyrównane boje z Adrenaliną czy Maliną, a teraz nawet z ligowymi średniakami dostawali takie lania, że mogło się odechciewać przyjeżdżać na kolejne mecze. Na szczęście ten zespół nie zwykł oddawać walkowerów i na tyle ile potrafił, walczył do końca. Nie ulega jednak wątpliwości, iż jego miejsce jest w czwartej lidze i może tam pójdzie mu lepiej? Medica, tym efektownym zwycięstwem przerwała z kolei serię pięciu z rzędu porażek. Wystarczyło to tylko do siódmego miejsca, co jest ogromnym rozczarowaniem, zważywszy na lokatę zajmowaną po trzech seriach. Takie mecze jak ten z Dar-Marem czy nawet z Antykwariatem pokazały, że w najsilniejszym zestawieniu i z nominalnym bramkarzem, chłopaków stać na walkę o najwyższe cele. Problem w tym, że piszemy tak o nich co rok i poza pojedynczymi cennymi zwycięstwami, od dłuższego czasu pewnego poziomu po prostu nie są w stanie przeskoczyć. Widocznie taki już tej drużyny urok.

A o to, by nie spaść z trzeciej ligi do czwartej walczyły we wtorek Sokoły. Zielonkowskich weteranów czekało trudne zadanie, bo musieli wygrać z MK-BUDem, który co prawda grał już tylko dla siebie, ale nie zamierzał odpuszczać, by w dobrych nastrojach zakończyć kolejny sezon z NLH. Swojego rodzaju nowum było to, iż Budowlani musieli sobie radzić bez swojego menagera Kacpra Kraszewskiego, jak również że pozwolili iść do ataku nominalnemu bramkarzowi, Olafowi Pisarkowi. Jak się okazało – w pierwszej połowie nie miało to praktycznie żadnego wpływu na przebieg rywalizacji, bo ta część spotkania toczyła się tak, jak można się było tego spodziewać. MK-BUD co prawda dość długo instalował się w mecz, ale gdy w 9 minucie objął prowadzenie, nabrał pewności siebie. Tak dużej, że o mało nie stracił gola wyrównującego. Obrońcy drużyny w czarnych koszulkach zostawili za dużo miejsca Chrystianowi Karczewskiemu, a ten był sam na sam z Karolem Urbaniakiem. I mimo że zwykle takie sytuacje wykorzystuje bez mrugnięcia okiem, to tym razem musiał uznać wyższość przeciwnika. Ta niewykorzystana szansa srogo się zemściła i w 13 minucie na 2:0 dla MK-BUDu podwyższył Piotr Welskop, a ten sam zawodnik zmusił nas do dodania kolejnej bramki Budowlanym 180 sekund później. Sokoły odpowiedziały trafieniem Grzegorza Wimmera, ale na ich potrzeby było to zdecydowanie za mało. W teorii pozostawała jeszcze druga połowa i cud mógł się zdarzyć, lecz ktoś faktycznie w niego wierzył? My przestaliśmy, gdy w 21 minucie na 4:1 dla faworytów gola zdobył Rafał Roguski. Ale właśnie wtedy coś się w tej dobrze funkcjonującej maszynie zacięło. Nie wiemy czy to rozluźnienie czy pewność co do odniesienia zwycięstwa, ale MK-BUD stanął, a Sokoły zaczęły wreszcie grać na swoim poziomie, co spowodowało, iż w 35 minucie mieliśmy remis 4:4! Patrzyliśmy na to wszystko z niedowierzaniem, ale sen miejscowych o pozostaniu na trzecim szczeblu nie trwał długo. Tuż po straconym golu nr 4, Bartek Roguski przywrócił prowadzenie faworytom i był to początek festiwalu strzeleckiego tego gracza, który w kilka minut skompletował klasycznego hat-tricka, ustalając rezultat spotkania na 7:4. To oznaczało, że w kolejnej edycji Rafał Kusiak i spółka zagrają na najniższym poziomie rozgrywkowym. Czy to ma jednak dla nich jakieś znaczenie? Trudno powiedzieć, bo oni traktują to przede wszystkim jako rekreację, a poza tym w czwartej lidze też są mocni rywale, więc skala trudności bardzo się nie zmieni. MK-BUD o spadek martwić się nie musiał, tyle że nie to było jego celem. Niestety z drużynami z czołówki nie miał wiele do powiedzenia, więc piąta pozycja uczciwie oddaje jego aktualny poziom. Wzmocnienia są chyba nieodzowne i jeśli uda się dokonać jeszcze ze dwa takie transfery jak Piotrek Welskop, to może w końcu uda się powalczyć o coś więcej niż środkowe rejony tabeli.

Video z wtorkowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po trzecim spotkaniu, a przepytywani byli Kuba Murawski (Dar-Mar) oraz Kamil Żmijewski (Progresso).

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: