fot. © Google
Opis i magazyn 2.kolejki drugiej ligi!
To, że po dwóch seriach w czubie tabeli są Vitasport i Marcova zaskoczeniem nie jest. Ale że z kompletem punktów znalazła się tam Tuba – tego pewnie nikt przed sezonem nie zakładał.
A jak na razie jednym z większych pechowców zapleczy elity pozostaje NzP. W pierwszym meczu, właśnie przeciwko wspomnianej Tubie, dawne JSJ Development przegrało o włos. W ostatnią środę Maciek Błaszczyk i spółka również zawiesili bardzo wysoko poprzeczkę kolejnemu rywalowi, ale ponownie z parkietu zeszli pokonani. Tym razem ich pogromcami okazał się Vitasport. Wynik tego spotkania jeszcze w 35 minucie był remisowy. Żadnej z drużyn, chociaż okazji ku temu nie brakowało, nie udało się wyjść na dwubramkowe prowadzenie, aczkolwiek więcej atutów po swojej stronie miał Vitasport. Ta ekipa dysponowała też większa liczbą okazji, ale ilekroć udawało jej się przybliżyć w stronę zwycięstwa, to przytrafiał się tej drużynie jakiś błąd, który rywale bezlitośnie wykorzystywali. Tak było przy stanie 2:1, gdzie Daniel Sulich tak nieszczęśliwie przyjmował piłkę we własnym polu karnym, że "wystawił" ją Adrianowi Dalbie i ten dopełnił formalności. Inny prezent temu graczowi zrobił w 31 minucie Marcin Marciniak. Złe podanie do Bartka Jankowskiego, pusta bramka i kolejny remis. Ale od czego Vitasport ma zawodników (teoretycznie) rezerwowych. Można powiedzieć, iż to właśnie oni zrobili w tej potyczce różnicę, bo w 36 minucie bramkę inkasuje Antek Grabowski, a potem gola dokłada jeszcze Kacper Dalba. I po tym, jak faworyci odskoczyli na dwa trafienia, mecz się dla NzP zakończył. To drugie spotkanie, gdzie właśnie w końcówce decydują się losy trzech punktów w meczu z ich udziałem i drugie, gdzie to rywal wykazuje w tym newralgicznym momencie więcej zimnej krwi. Ale mimo wszystko jesteśmy dalecy od tego, by skreślać NzP. Jak na zespół, który spotyka się tylko na Nocnej Lidze, to ta gra wcale nie jest zła – brakuje po prostu trochę szczęścia, a w tym momencie chłopaki bardzo potrzebują przełamania, bo dzięki niemu mogliby jeszcze włączyć się do walki o coś więcej niż utrzymanie czy środek ligowej stawki. Z kolei zwycięzcy środowej potyczki drugi mecz pod rząd, mimo że posiadają optyczną przewagę, to nie potrafią zadbać o to, by z odpowiednim wyprzedzeniem zapewnić sobie całą pulę. Na razie wszystko uchodzi im na sucho, lecz gdy przyjdzie do rywalizacji z silniejszymi zespołami, to wtedy Janek Szulkowski i spółka muszą dać z siebie jeszcze więcej. Bo klasowa drużyna zarówno ten mecz, jak i poprzedni zamknęłaby dużo wcześniej. A przecież Vitasport papiery na to, by klasowym zespołem się stać, ma jak mało kto w tej lidze.
Przed tygodniem obydwie ekipy mające w swoich szeregach wychowanków Wichru Kobyłka wygrały swoje spotkania. I teraz miało być podobnie, zwłaszcza że połowę planu wykonał wspomniany Vitasport. Realizacja drugiej części miała należeć do Auto-Delux Kobyłka, który mierzył się z nieobliczalną, aczkolwiek poobijaną przez AGD Marking Multi-Mediką. Ale już wtedy pisaliśmy, że ta porażka Multi miała kilka przyczyn, a jedną z nich była nieobecność Patryka Maliszewskiego. O tym jak ważny to piłkarz dla swojej drużyny pokazała także środowa rywalizacja z obozem Piotrka Stańczuka, bo Patryk był najlepszym zawodnikiem spotkania i to on poprowadził swój zespół do arcyważnego zwycięstwa. Ale to wcale nie musiało się tak skończyć. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że gdy przed tygodniem Auto-Delux wygrywało z Ryńskimi, to gra tego zespołu nie była najwyższych lotów. Tymczasem teraz jakość piłkarska ekipy w czarnych koszulkach była naprawdę zadowalająca i wiele akcji wykreowanych przez tę drużynę mogło się podobać, a mimo to po końcowym gwizdku to wyłącznie rywale mieli powody do zadowolenia. Jak do tego doszło? Najłatwiej byłoby sprowadzić wszystko do kluczowego momentu drugiej połowy (który możecie obejrzeć TUTAJ). Wynik na tablicy świetlnej brzmi 1:1, Auto-Delux mają wyborną sytuację na 2:1, ale nie wykorzystują jej i za chwilę tracą gola na 1:2, a następnie na 1:3. Domyślamy się, jak ogromna frustracja musiała się pojawić w ich szeregach, ale mimo tych trudnych okoliczności chłopaki nie zwiesili głów i walczyli do końca. W 32 minucie kontaktowe trafienie zalicza Rafał Pawlak i wydaje się, że kolejny gol dla ferajny Piotrka Stańczuka to jedynie formalność. Ale wtedy zespół popełnia fatalny błąd przy grze z lotnym bramkarzem, a tak doświadczona ekipa jak Multi tylko na to czekała i Mateusz Kowalczyk strzałem z własnej połowy przywrócił swojej ekipie dwubramkowe prowadzenie. Ten gol na dłuższy okres wybił Auto-Delux z uderzenia. Zawodnikom brakowało chłodnej głowy, bo mimo kilku naprawdę niezłych sytuacji, w krytycznych momentach ci młodzi gracze podejmowali złe wybory. Dopiero na półtorej minuty przed końcem spotkania udaje im się ponownie zmniejszyć dystans do rywala, a niemal równo z końcową syreną Konrad Bartochowski ma jeszcze szansę uratować punkt, ale zmarnowana przez niego sytuacja była symboliczna dla postawy całego zespołu. W tych chłopakach jest naprawdę duża energia, z tygodnia na tydzień ich umiejętności gry na hali rosną, ale wciąż brakuje im więcej spokoju w decydujących momentach. Nie mamy jednak wątpliwości, że to przyjdzie z czasem, bo pamiętajmy, że mamy do czynienia z młodymi zawodnikami, którzy dopiero zbierają doświadczenie. A w Medice tego czynnika jest akurat pod dostatkiem.
A pewnie wszyscy, którzy w środę weszli na stronę około godziny 22:00 zastanawiali się, czy aby na pewno wynik na żywo ze starcia Marcova – Ryńscy jest prawidłowy. Przypomnijmy - w starciu, gdzie ci pierwsi mieli odnieść bezdyskusyjne zwycięstwo, pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem Developerów w stosunku 4:1! I to wcale nie był efekt przypadku, tylko konsekwencja postawy jednych i drugich. Faworyci premierowe 20 minut zagrali słabiutko i pierwszy raz w historii ich występów w Nocnej Lidze zdarzyło im się, by stracili trzy gole w odstępie zaledwie 90 sekund! Tak, tak – pierwsza bramka dla rywali padła w czternastej minucie, a trzecia pod koniec piętnastej! To był fragment, który zaszokował wszystkich będących na hali i zastanawialiśmy się, czy aby te zespoły przypadkiem nie zamieniły się koszulkami. To co Marcova uskuteczniała w obronie, było karygodne. Zero powrotów, proste błędy, nie pomagał też Tomek Gulczyński, który znowu niepotrzebnie opuszczał swój posterunek, co tylko prowokowało zagrożenie. I chociaż byliśmy pewni, że Fioletowi w końcu wezmą się do gry, to strata aż trzech trafień kazała dość krytycznie spojrzeć na to, iż uda im się podtrzymać passę meczów bez porażki. Tym bardziej, że chociaż ten zespół narzucił bardzo wysokie tempo w drugiej połowie, to swojej przewagi nie potrafił zamieniać na gole. Duża w tym zasługa świetnie broniącego Sebastiana Puławskiego. I gdy zegar wskazywał 30 minutę, a wynik nadal brzmiał 1:4, to wszystko wskazywało na to, że dojdzie do sensacji. Ale wtedy przypomniał o sobie Damian Zajdowski. To właśnie ten zawodnik w kryzysowym momencie spotkania, wziął odpowiedzialność na siebie i udowodnił, dlaczego to właśnie jego wybieraliśmy na MVP czwartej i trzeciej ligi. Najpierw asysta przy golu Janka Czerwonki, potem efektowne trafienie z dystansu, a następnie znowu dwa kluczowe podania przy bramkach Damiana Parysa i Marcova w 37 minucie była już na prowadzeniu! Ryńscy nie mogli uwierzyć w to co się stało, ale mieli jeszcze trochę czasu, by odwrócić losy spotkania. I mogli tutaj uratować punkt! Dosłownie w ostatniej akcji spotkania Grzesiek Pański miał na nodze piłkę wartą jedno „oczko”, ale w doskonałej sytuacji nie zdołał pokonać golkipera Marcovy! Tym samym miny zawodników w zielonych koszulkach po ostatnim gwizdku możecie sobie wyobrazić. Kamil Ryński pytany przez nas o najlepszego zawodnika drużyny przeciwnej nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Bardzo przykra porażka Deweloperów, którzy zostawili mnóstwo zdrowia na parkiecie, byli tak blisko sensacji, a zostali z niczym. To musi boleć. Natomiast Marcova cudem uniknęła wpadki. Pierwsza połowa do zapomnienia, druga do pewnego momentu także, ale potem chłopaki weszli na poziom, który był nieosiągalny dla rywali. Trudno sobie jednak wyobrazić, co by było, gdyby nie Damian Zajdowski. To był one man show w wykonaniu tego gracza i niewielu jest zawodników w NLH, którzy mogliby w takiej sytuacji zrobić różnicę. Na szczęście dla Marcovy, jeden z nich gra właśnie w jej barwach.
A najbardziej jednostronna potyczka środowego wieczora odbyła się między StimaWell a Ormedem. Jedni i drudzy na pewno kalkulowali, że jest to mecz który trzeba wygrać, jeśli marzy się o tym, by nie zapuścić korzeni w dolnej części tabeli. Ale gorzej tego spotkania niż zrobił to Ormed, zacząć się nie dało. W 26 sekundzie miejscowi tracą pierwszego gola, a jeszcze przed upływem pełnej minuty gry kolejnego, co ustawiło dalszą część tego pojedynku. Piotrek Dudziński winą za to co się stało częściowo obarczył bramkarza Artura Wróblewskiego, którego szybko wymienił na Patryka Glinkę. Trudno powiedzieć, czy była to dobra decyzja, nawet jeśli przez kolejny okres zespół z Zielonki gola nie stracił. Problem w tym, że bramki też nie zdobył, chociaż pod koniec pierwszej części spotkania miał kilka okazji, ale nie dość że ich nie wykorzystał, to jeszcze tuż przed końcową syreną Mateusz Krassowski po raz trzeci umieścił piłkę w ich świątyni i było już 0:3. Dawnemu MK-BUDowi pozostawało już tylko kontrolować losy tej potyczki, co zresztą ten zespół umiejętnie czynił. W drugiej połowie przewaga graczy w czarnych koszulkach powiększała się i w 26 minucie różnica bramek na ich korzyść wynosiła już pięć. I być może to rozluźniło trochę podopiecznych Kacpra Kraszewskiego. Inicjatywę przejął bowiem Ormed, który najpierw otworzył swój dorobek bramkowy, a następnie zmarnował kilka wybornych okazji. To spotkało się z karą, jaką wymierzył im Dominik Ołdak, aczkolwiek dla losów trzech punktów wszystko co działo się w tej połowie i tak nie miało większego znaczenia. StimaWell był pewny zwycięstwa i nawet jeśli pod koniec trochę się pogubił, oddając pole gry konkurentom, to żadnych konsekwencji z tego powodu nie poniósł. Możemy się oczywiście zastanawiać, czy ten sukces przyszedłby triumfatorom równie łatwo, gdyby nie ten idealny dla nich początek i jak znamy życie, to Piotrek Dudziński pewnie w tym upatrywał przyczyn drugiej porażki w sezonie. Ale prawda jest taka, że gra Ormedu była daleka od oczekiwań, w czym na pewno nie pomagała zbyt liczna kadra, bo zarządzenie aż siedmioma rezerwowymi to nie jest prosta prawa. No ale Ormed tak ma – na początku każdego sezonu musi przegrać kilka spotkań, by wreszcie zacząć wyciągać wnioski. Co do zwycięzców, to ci pozytywnie rozpoczęli nową erę w Nocnej Lidze pod nazwą StimaWell. Do tego sukcesu nie ma jednak co przywiązywać zbytniej wagi. Bo chcąc coś znaczyć w drugiej lidze, to pokonanie Ormedu należy traktować wyłącznie w kategoriach obowiązku.
No i przechodzimy do największej niespodzianki drugiej kolejki drugiej ligi. Chociaż od razu zaznaczmy, że chociaż triumf Tuba Juniors nad AGD Marking pewnie dla wielu stanowi zaskoczenie, to nie jest on niespodzianką dla tych, którzy oglądali ich środowy mecz. Powiemy więcej – wynik 6:2 z perspektywy chłopaków z Rembertowa jest za niski, bo oni swoją postawą zasłużyli tutaj na zdecydowanie więcej. Od samego początku przejawiali większą ochotę do gry, wyklarowali sobie kilka wyśmienitych szans na otwarcie wyniku i było chichotem losu, że to przeciwnicy otworzyli tutaj wynik. I pewnie w głowach zawodników Tuby zaświtała wtedy myśl, że oby to nie był kolejny mecz z gatunku „gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze”. Na szczęście szybko udało im się wrócić do gry. Najpierw gol wyrównujący, potem trafienie na 2:1 i od tego momentu przewaga Tuby była znaczna. AGD Marking wydawał się być zaskoczony takimi okolicznościami, bo nawet przed pierwszym gwizdkiem słyszeliśmy, jak zawodnicy tej ekipy rozmawiali ze sobą, że Tuba jest groźna gdy ma piłkę przy nodze, a pozbawiona jej – traci swoje argumenty. I w jakimś stopniu to była prawda, tyle że zawodnicy w żółtych koszulkach wykonywali wręcz tytaniczną pracę w swojej strefie i nie dawali AGD miejsca, by ci mogli rozwinąć skrzydła. Dawno nie widzieliśmy tak dużo biegającej drużyny jak Juniors, którzy dzięki swojej mobilności do przerwy prowadzili już 3:1. I chociaż na początku drugiej stracili gola kontaktowego, to później i tak wszystko wróciło do normy. Prowadzący wymuszali na rywalach bardzo proste straty, Marking gubił się w rozgrywaniu akcji z lotnym bramkarzem, a to wszystko było wodą na młyn dla graczy Tuby. Ich przewaga więc rosła i tak jak wspomnieliśmy na wstępie – to że skończyło się na wyniku 6:2, to efekt wyłącznie kiepskiej skuteczności zwycięzców tego spotkania. Ale pozostaje to bez znaczenia, bo różnica bramek nie dałaby i tak większej liczby punktów. Tubie należą się duże brawa za to spotkanie i śmiemy twierdzić, że jeśli utrzymają ten poziom, to i w czołówce rozgrywek również się utrzymają. Natomiast Marking tym spotkaniem potwierdził nasze przedsezonowe obawy. To zespół jest bardzo mocny wtedy, gdy ma mecz pod kontrolą. Ale gdy tylko ktoś mu się postawi, gdy ktoś pozbawi go atutów, to brakuje mu planu B. Pewnym pocieszeniem jest to, że sezon dopiero się rozpoczyna i taki kubeł zimnej wody już na starcie może się okazać zbawienny. Oczywiście pod warunkiem wyciągnięcia wniosków i to nie tylko tych boiskowych, ale też dotyczących wzajemnej motywacji. Chociaż to akurat temat na zupełnie oddzielną dyskusję...
Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!