fot. © Google
Opis i skróty piątej kolejki drugiej ligi!
Dosłownie kilkunastu sekund zabrakło, żeby pierwsze punkty w sezonie straciło WLSP. Łabędzie zasłużyły na punkt z faworytem, ale w swoim stylu wszystko zmarnowały...
Opisy spotkań środowych zaczniemy od potyczek Fil-Polu z Ryńskimi i Lambady z Maliną. Nie spodziewaliśmy się, że na tym poziomie rozgrywkowym będzie dochodziło do takich pogromów, ale jednak. Dawna Andromeda zmiażdżyła Deweloperów w stosunku 11:0, z kolei Malina była tylko ciut lepsza od Ryńskich, bo również straciła jedenaście goli, lecz potrafiła coś ustrzelić i skończyła z dwoma bramkami na koncie. Oprócz tego, że te mecze się odbyły, ciężko napisać o nich coś merytorycznego. Przegrani mieli spore problemy kadrowe i w momencie gdy straciły pierwszego gola, po prostu poddały się. U Ryńskich brakowało Michała Wiraszki oraz Kuby Hebdy, co przełożyło się na rezultat, ale to powinna być wskazówka dla kapitana, żeby powiększyć kadrę, nawet w ostatniej chwili, bo nie da się wygrać spotkania z byłym pierwszoligowcem grając w sześciu. Do tego słabszy dzień miał golkiper Deweloperów Sebastian Puławski, który chociaż sporo strzałów odbił, to miał problem z podaniami i praktycznie każde jego zagranie lądowało przy nodze przeciwnika lub na aucie. Co do Maliny, to jeśli w jej kadrze nie ma Piotrka Radomskiego, to można być niemal pewny, iż drużyna z Wołomina zakończy spotkaniem z zerowym dorobkiem. Bez niego defensywa graczy w zielonych koszulkach nie istnieje, przez co gracze Lambady wchodzili w nią jak masło. Dość powiedzieć, że gdyby nie wiele kapitalnych interwencji Adriana Wyrwińskiego, mogło się tu skończyć nawet dwa razy tyle...
Na szczęście pozostałe mecze były zdecydowanie bardziej wyrównane. A najbardziej to ze wstępu, czyli konfrontacja Łabędzi z WLSP. Może i zespół Maćka Pietrzyka punktowo nie zachwyca, ale dalibyśmy sobie rękę uciąć, iż chłopaki będą chcieli coś udowodnić w rywalizacji z dwukrotnym mistrzem rozgrywek. Ten musiał sobie radzić bez Damiana Gałązki, Kamila Tlagi czy Szymona Klepackiego, w związku z tym osobami odpowiedzialnymi za dystrybucję piłki byli Jacek Klimczak i Sebastian Kozłowski. Ten pierwszy długo się jednak nie nagrał – w wyniku starcia z przeciwnikiem, kontuzja nie pozwoliła mu na rozwinięcie skrzydeł. Z kolei drugi zwłaszcza w końcówce nie za bardzo był zainteresowany grą, tylko szukaniem zwarcia z rywalem – czy to fizycznym, czy werbalnym. To mogło mieć wpływ na wynik, tym bardziej, że Łabędzie grały bardzo dobrze. Odpowiedzialnie w obronie, gdzie zostawiali przeciwnikom naprawdę mało miejsca, jak również szybko w ataku, ale ich problemem była oczywiście skuteczność. Liczba niewykorzystanych okazji znów była horrendalna, a ogromna w tym zasługa Grześka Reterskiego. Tego wieczora bramkarz WLSP był bezbłędny. Bronił w sytuacjach sam na sam, nie miał problemów ze strzałami z dystansu i w dużej mierze faworyci właśnie jemu zawdzięczają, że długo nie stracili gola. Strzelecki impas trwał do 27 minuty. Wtedy Dawid Gajewski podał do Bartka Męczkowskiego a ten otworzył wynik, co spotkało się z entuzjazmem ławki rezerwowych WLSP, a to tylko potwierdzało, jak trudny był to mecz dla byłych pierwszoligowców. Łabędzie potrzebowały chwili, żeby wrócić do swojej gry, a w końcówce zdecydowały, że w miejsce Mateusza Perzanowskiego wprowadzą Krzyśka Skrzata. To była dobra decyzja, bo lada moment trafienie wyrównujące zanotował Maciek Pietrzyk. Do końca pozostawało niecałe 6 minut i każdy scenariusz był równie prawdopodobny. W 38 minucie dochodzi do spięcia na środku boiska między Danielem Tomaszewskim i Sebastianem Kozłowskim. Sędzia karze tylko pierwszego z nich, chociaż wydaje się, że obydwaj już wtedy zasłużyli na odpoczynek. Zawodnik WLSP zamiast utrzymać nerwy na wodzy, dzięki czemu jego ekipa miałaby przewagę jednego gracza w kluczowym momencie spotkania, niepotrzebnie prowokuje innego zawodnika Łabędzi i ostatecznie też ląduje na ławce kar. W grze 4 na 4 pierwszą piłkę meczową mają gracze Maćka Pietrzyka. WLSP ratuje się cudem, bo Radek Dobrzeniecki broni uderzenie Adriana Raczkowskiego na linii bramkowej, a dobitkę blokuje Grzesiek Reterski! I jak można się było spodziewać – zemściło to się na Łabędziach. Na kilkanaście sekund przed końcem Dawid Gajewski z bliska oszukuje Krzyśka Skrzata i lider tabeli mógł sobie dopisywać trzy punkty. Na filmie widać, jak ogromną frustrację spowodował ten gol u przegranych. Ten sezon im nie wychodzi i nie ma już szans na awans, ale remis z WLSP mógłby chociaż trochę osłodzić wiele - przegranych wcześniej pechowo - meczów. Niestety – nad graczami z Sulejówka wisi jakieś fatum i chociaż grają jak zawsze dobrze, to i przegrywają jak zawsze. Co do WLSP, to trzeba przyznać temu zespołowi (a przynajmniej znakomitej większości jej zawodników), że potrafił w końcówce utrzymać nerwy na wodzy. Gol na 2:1, przy tak dużych emocjach, to była klasa – świetne podanie Radka Dobrzenieckiego i chłodne wykończenie Dawida Gajewskiego. Całe spotkanie idealne w wykonaniu faworytów nie było, ale to też trzeba potrafić, by zagrać trochę słabiej, a mimo to dopisać do swojego dorobku kolejne zwycięstwo.
A w środę trzeci z rzędu triumf odniósł Ormed. Forma podopiecznych Piotrka Dudzińskiego jest imponująca, a tym razem na rozkładzie miejscowych pojawiła się Adrenalina. Zespół z Ząbek po dwóch kolejnych porażkach miał nadzieję na przerwanie złej passy, lecz nie za bardzo pozwolił mu na to stan personalny. Robert Świst tuż przed meczem dopisał do składu dwóch zawodników, co należało odczytywać jako akt desperacji, bo przecież w normalnych okolicznościach, nikt w połowie sezonu na taki ruch się nie decyduje. Nie było jednak wyjścia. Ormed z kolei już dawno ustabilizował swoją kadrę i teraz zbiera tego owoce. Tutaj od samego początku uwidoczniła się przewaga miejscowych i w 2 minucie na listę strzelców wpisał się Piotrek Dudziński. Ale to nie on, a Sebastian Papiernik stwarzał pod bramką Stefana Neculi największe zagrożenie. Rywale nie mogli go dogonić, a nawet gdy próbowali, to popularny „Papier” zostawiał ich daleko w tyle. W 11 minucie to właśnie z jego podania bramkę na 2:0 zdobył Mateusz Kowalski i sytuacja Adrenaliny zrobiła się bardzo zła. Zespół z Ząbek był trochę w potrzasku – z jednej strony wiedział, że musi zaatakować, lecz z drugiej – każde odważniejsze wyjście wiązało się z kontrą Sebastiana Papiernika. Nie było jednak wyjścia. W 15 minucie blisko pokonania Bartka Muszyńskiego był Robert Świst, chwilę wcześniej groźnie strzelał także Marek Kowalski. Ormed był konkretniejszy – w 19 minucie w słupek trafił chociażby Łukasz Łuniewski. Wynik 2:0 finalnie pozostał końcowym w pierwszej połowie, ale gdy tuż po wznowieniu gry drużyna z Zielonki podwyższyła na 3:0, stało się jasne, że kryzys w Adrenalinie tylko się pogłębi. Przegrywającym nie mogliśmy odmówić zaangażowania i po wymianie ciosów w połowie drugiej odsłony, udało im się zmniejszyć straty do dwóch bramek (2:4). I to było wszystko, na co było stać beniaminka drugiej ligi. Miejscowi za sprawą Sebastiana Papiernika przypieczętowali swoje zwycięstwo i właśnie zameldowali się w czołówce ligowej hierarchii! Jak tak dalej pójdzie, to naprawdę są w stanie włączyć się do walki o brąz, co biorąc pod uwagę kiepski początek sezonu, byłoby wyczynem nie lada. Z kolei Adrenalinie przyda się przerwa związana z Pucharem Ligi. Wszystko wyglądało tutaj nieźle do drugiej kolejki, a później problemy kadrowe uniemożliwiły grę na takim poziomie, do jakiego ten zespół nas przyzwyczaił. To musi być rozczarowujące także dla samych zawodników, co zresztą usłyszycie, gdy tylko włączycie pomeczowy wywiad.
9 punktów na koncie bardzo chcieli mieć również reprezentanci JSJ. Stworzyła się ku temu dobra okazja, bo Magnatt ostatnio rozczarowuje i nie przypomina siebie z poprzedniej edycji. Wcześniej dawny Stankan imponował stałą kadrą i równym poziomem, a teraz? W kolejce numer 4 zawodników do gry było ledwie siedmiu, z kolei teraz Mariusz Wdowiński mógł wystawić praktycznie trzy składy. I tak źle i tak niedobrze – jak mawia klasyk, bo wiadomo, że optymalną liczbą na hali jest 8-9 osób. Ale co zrobić – trzeba było umiejętnie tym wszystkim zarządzić i stawić opór JSJ. Nie do końca to się jednak udało. W pierwszej połowie Deweloperzy byli zdecydowanie lepsi, mieli znacznie więcej okazji podbramkowych i wyłącznie dobra postawa Artura Jaguszewskiego spowodowała, że Magnatt nie przegrywał kilkoma bramkami. Ale i on był bezradny, gdy w 8 minucie piłkę pod poprzeczkę zaaplikował Kuba Birek. Prowadzący chcieli pójść za ciosem i w końcówce premierowej części mieli jeszcze trzy dogodne okazje, lecz w decydujących momentach zawodziła ich koncentracja lub na posterunku był bramkarz Magnatta. Niewiele dobrego można z kolei napisać o ofensywie graczy w biało-czarnych koszulkach. Michał Dudek był praktycznie bezrobotny, ale na jego plus należy zapisać z kolei bardzo dobre wznowienia gry, które niejednokrotnie napędzały grę JSJ. Więcej pracy golkiper Deweloperów miał w drugiej odsłonie. Tak naprawdę to pod jego świątynią najgoręcej było dwukrotnie – za pierwszym razem, gdy żółtą kartkę zobaczył Kuba Birek i JSJ musiało się bronić o jednego mniej, co ostatecznie się udało. Natomiast drugi moment nastąpił dopiero w 36 minucie – Damian Paź był wtedy praktycznie sam przed bramkarzem, ale ten świetnym wślizgiem wyłuskał mu piłkę spod nóg, a i z dobitką poradził sobie równie dobrze. Ta niewykorzystana szansa srogo się zemściła na ekipie z Wołomina, bo w następnej akcji chłopaki strzelili sobie samobója i niestety nadzieje na przynajmniej remis zmalały do kilku procent. A że na przestrzeni kolejnych 60 sekund do siatki trafił też Mateusz Ordyniak, to było po meczu. Magnatt stać było na trafienie honorowe, zdobyte zresztą po bardzo ładnej akcji, ale to był łabędzi śpiew dawnego Stankana. Trzeba sobie jasno powiedzieć – brakuje w tej drużynie jakości. Gdy był Mariusz Rutkowski i Hubert Zach, to defensywa rywala musiała być w ciągłej gotowości. A w środę Michał Dudek mógł sobie rozłożyć leżak w swoim polu karnym a i tak nic by do jego bramki nie wpadło. Ale może za dużo wymagamy? Może niepotrzebnie porównujemy Magnatt dziś i ten sprzed roku? Być może potrzeba czasu, żeby to wszystko się zazębiło. Tak samo było przecież z JSJ. W tamtej edycji zespół grał bardzo nierówno, w jednym spotkaniu potrafił mieć długie przestoje, by za chwilę zagrać coś z pierwszej piłki i rozklepać rywala. A dziś? Przyjemnie się patrzy na równą grę ekipy Sebastiana Zakrzewskiego i widać, że oni też czerpią ze swojej postawy dużo przyjemności. I niech ten stan trwa jak najdłużej.
Video ze środowych zmagań znajdziecie poniżej. Na jego podstawie uzupełniliśmy asysty w protokołach meczowych. Jeśli widzicie jednak jakikolwiek błąd – dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po czwartym spotkaniu, a przepytywani byli Piotrek Dudziński i Miłosz Pacha (obydwaj Ormed Zielonka) oraz Robert Świst (Adrenalina).
Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Tuż obok jest również opcja "obejrzyj w witrynie youtube.com" - uruchomcie ją, jeśli podczas oglądania na stronie przycina Wam się obraz. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!