fot. © Google

Opis i skróty trzeciej kolejki drugiej ligi!

13 stycznia 2019, 15:21  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Z wielkiej trójki drugiej ligi, jak nazywaliśmy Dar-Mar, AGD i Progresso, ci ostatni wypisali się z klubu posiadaczy kompletu punktów. A wszystko za sprawą porażki z Łabędziami.

Piłkarską środę zainaugurowali przedstawiciele Ryńskich Development i Tuba Juniors. Liczyliśmy na dobry, wyrównany mecz, o czym świadczyły nie tylko bardzo zbliżone kursy na forBET, ale też nasza obserwacja spotkań z udziałem jednych i drugich. Ryńscy od wielu sezonów potrafią zawsze zdobyć wymaganą do utrzymania liczbę punktów i jeżeli chcieli swój dorobek wreszcie otworzyć, to Tuba wydawała się do tego idealnym partnerem. Dawni Bomba Boys do tej pory prezentowali się bowiem słabo – ponieśli dwie porażki, z czego w trakcie jednej nie potrafili nawet zdobyć bramki. Ale teraz wreszcie udowodnili, iż nieprzypadkowo znaleźli się na tym poziomie rozgrywkowym. Od samego początku spotkania sprawiali lepsze wrażenie, mieli więcej sytuacji strzeleckich a od 7 minuty rozpoczęli konsekwentne przyciskanie łopatek przeciwnika do parkietu. Już po kwadransie wynik na korzyść Tuby brzmiał 3:0 a Ryńscy nie mieli się jak przeciwstawić. Wyraźnie brakowało im siły ofensywnej, która przez nieobecność Grześka Pańskiego i Kamila Ryńskiego, długo nie pozwalała im celebrować zdobycia przynajmniej jednego gola. A sami mogli ich do przerwy stracić przynajmniej z pięć, bo Tuba co i rusz zatrudniała Sebastiana Puławskiego, który robił co mógł, ale wynik stawał się coraz gorszy. Dopiero przy 4:0 Ryńscy - dzięki wyraźnej pomocy przeciwnika - zaliczyli swoje trafienie i jak się później okazało – bramka Sebastiana Ryńskiego była przy okazji jedyną, jaką tego wieczora zdobyli. Prawdę mówiąc - uczciwie oddaje to formę zespołu z Marek zaprezentowaną tego dnia. Deweloperzy zagrali słabiutko i za karę w samej końcówce zostali jeszcze kilkukrotnie skarceni, przez co końcowy wynik brzmiał aż 8:1 dla Tuby. Co prawda braliśmy pod uwagę scenariusz, w którym bracia Nowaczyńscy i spółka wygrywają z Ryńskimi, ale takiej różnicy bramek się nie spodziewaliśmy. Ta porażka może się przegranym odbijać czkawką, bo Juniors byli jedną z tych drużyn, z którą należało powalczyć. Stało się inaczej, co niestety każe nam stawiać zespół Kamila Ryńskiego jako jednego z głównych kandydatów do opuszczenia zaplecza elity. Tuba w kręgu podejrzanych w tej sprawie również się znajduje, ale dzięki temu zwycięstwu, przynajmniej na jakiś czas odsunęła od siebie wzrok organów ścigania.

Po wygranej nad Antykwariatem, chrapka na kolejny triumf mocno towarzyszyła graczom MK-BUDu. Ich trzecim w tym sezonie przeciwnikiem było JSJ Development, które przed Nowym Rokiem dostało lekcję od Progresso, ale teraz nie wyobrażało sobie, by znów być w roli ucznia pokornie wysłuchującego połajanki od nauczyciela. Wręcz przeciwnie – prędzej to właśnie Deweloperów widzieliśmy w tym starciu w roli surowego belfra, aczkolwiek meczowe realia trochę się z tą tezą rozminęły. Jedni i drudzy zaserwowali nam bowiem spotkanie, gdzie sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie i do ostatnich sekund nie wiedzieliśmy, kto wyjdzie z tej batalii zwycięsko. Początkowo szala przechyliła się na stronę Budowlanych – dzięki dwóm akcjom w odstępie zaledwie jednej minuty nie tylko wyszli na prowadzenie, ale od razu je podwyższyli. Być może zgubiła ich jednak pewność, że w końcówce premierowej odsłony nie może im się stać żadna krzywda, bo tak samo szybko jak zdobyli dwa gole pod rząd, równie szybko tyle samo stracili. Co więcej – tuż przed przerwą powinni nawet przegrywać, bo wyśmienitej okazji nie wykorzystał Łukasz Reda. Ale co się odwlekło, to nie uciekło – w 24 minucie Maciek Błaszczyk po raz trzeci zmusza do kapitulacji Łukasza Trąbińskiego i jest 3:2 dla JSJ! MK-BUD wraca jednak na właściwe tory i chociaż w 25 minucie nie wykorzystuje rzutu karnego (Michał Dudek broni Bartka Roguskiego), to w 27 minucie Rafał Roguski wyrównuje rachunki w imieniu swojego brata i znowu jest remis. Obroniony rzut karny pozytywnie wpływa jednak na golkipera Deweloperów, który w fantastycznym stylu broni dwie kolejne okazje dla przeciwników. Koledzy z drużyny biorą przykład ze swojego bramkarza i w 30 minucie Patryk Piekarniak zapewnia prowadzenie JSJ. MK-BUD nie daje jednak za wygraną i wyrównuje, co spotyka się z kolejną odpowiedzią trzeciej ekipy poprzedniego sezonu drugiej ligi, a strzelcem gola jest Michał Dudek, który pokonuje swojego vis-a-vis chytrym, płaskim strzałem. MK-BUDowi czas zaczyna uciekać znacznie szybciej niż przeciwnikom i wydaje się, że będzie mu ciężko wyjść z zaistniałych opresji. W sukurs przychodzi mu decyzja o rzucie wolnym, podyktowanym niemal sprzed linii pola karnego. Kapitalnym strzałem popisuje się Mateusz Krassowski, który pakuje piłkę pod ladę i mamy kolejny remis! W ostatniej minucie następuje kulminacja emocji, bo jedni i drudzy mieli swoje okazje by wygrać to spotkanie, ale finalnie kończy się podziałem punktów. Zasłużenie, bo obydwie ekipy zrobiły wystarczająco dużo, by zielonkowskiego parkietu nie opuszczać z pustymi rękoma.

Gdy kończył się mecz numer 2, nie wiedzieliśmy jeszcze, iż dreszczyk emocji którego w nim doświadczyliśmy, będzie nam musiał wystarczyć także na kolejne spotkanie. W sumie to było to do przewidzenia, bo chyba nikt nie dawał większych szans Ormedowi w rywalizacji z rozpędzającym się Dar-Marem. No ale mimo wszystko liczyliśmy, że miejscowi pokażą pazur i przynajmniej trochę krwi napsują jednemu z faworytów do awansu. Nic z tego. Od pierwszego gwizdka sędziego obóz Norberta Kucharczyka narzucił swoje warunki gry i miał całkowitą kontrolę nad tym, co dzieje się na placu boju. Ormed już do przerwy przegrywał 0:4 i chyba tylko raz poważniej zagroził graczom w czerwonych koszulkach, co jak na 20 minut gry było wynikiem mizernym. W drugiej połowie obraz gry znacząco się nie zmienił, bo Dar-Mar chociaż był pewny zwycięstwa, to chciał zakończyć spotkanie – podobnie jak dwa wcześniejsze – bez straty gola. Jego zaangażowanie było więc takie samo na przestrzeni całego pojedynku, co nie było dobrą wiadomością dla zespołu z Zielonki, który myślał że przynajmniej to honorowe trafienie uda mu się zdobyć bez większego wysiłku. To nie nastąpiło, a ponieważ w drugiej części gry Dar-Mar dorzucił jeszcze do koszyczka dwie bramki, to po 40 minutach rezultat brzmiał 6:0. Mecz nie miał wielkiej historii, co nie jest oczywiście winą zwycięzców. To Ormed nie potrafił wejść na taki poziom, który dałby mu chociaż cień nadziei, że to spotkanie nie jest z góry stracone. Ta potyczka, podobnie jak poprzednia chyba na dobre uzmysłowiła Piotrkowi Dudzińskiemu, że z jego zespołem nie jest tak dobrze, jak wskazywałby na to NLH CUP. Co prawda jesteśmy pewni, iż prędzej czy później Sklepy Medyczne zaczną regularnie punktować, ale starcia z ligową czołówką potwierdziły, że na nic więcej niż środek lub miejsce tuż nad strefą spadkową, Ormedu w tym sezonie nie będzie stać. Co innego Dar-Mar – to z jaką konsekwencją pokonuje on kolejne przeszkody jest imponujące. I mimo że dotychczasowi rywale do ligowej czołówki nie należeli, to właśnie w meczach z nimi buduje się pewność, która ma zaprocentować w starciach z tymi najsilniejszymi.

Mniej więcej podobnie jak szanse Ormedu z Dar-Marem ocenialiśmy możliwość sprawienia niespodzianki przez Antykwariat z AGD Marking. Drużyna ze Słupna była murowanym faworytem, aczkolwiek nawet jeśli Antykwariat przegrał z MK-BUDem, tym samym który z Markingiem poległ w sposób niezwykle bolesny, to wiadomo – mecz meczowi nierówny. Szansą na to, by zespół Łukasza Głażewskiego osiągnął tutaj dobry wynik było to, by nie dać się szybko stłamsić. Bo jeżeli AGD poczułoby krew, to tutaj nie byłoby czego po graczach w niebieskich koszulkach zbierać. I im ta sztuka nie dość że się udała, to jeszcze niewiele brakowało, by Antykwariat wyszedł tutaj na prowadzenie. W 4 minucie sytuacją sam na sam z bramkarzem dysponował Sebastian Płócienniczak, ale przegrał on pojedynek z Rafałem Kreduszyńskim. Golkiper AGD był zresztą bohaterem wielu innych akcji, po których już widzieliśmy piłkę w siatce, a on stawiał w tej kwestii weto. Niczego złego nie możemy też napisać o jego vis-a-vis czyli Łukaszu Głażewskim, który także bronił świetnie, lecz w 15 minucie skapitulował po strzale z rzutu karnego Maćka Sadochy. To był zresztą trudny moment dla przegrywających, bo w samej końcówce pierwszej części mogli stracić następnego gola, który prawdopodobnie pozbawiłby ich nadziei na szczęśliwe zakończenie. A tak było jeszcze 20 minut, podczas których mogło się zdarzyć wszystko. I Antykwariat próbował. Szarpał Paweł Madej, robił co mógł Tomek Terpiłowski, ale nawet jeśli udało się minąć jakiegoś obrońcę, to sposobu na Rafała Kreduszyńskiego nikt nie potrafił znaleźć. To walenie głową w mur musiało być frustrujące, a skończyło się na początku zatrzymywanego czasu gry, gdy Mariusz Rutkowski dojrzał Adama Królika a ten podstemplował sukces zespołu Marcina Markowicza. Postawimy jednak dość odważną tezę, że gdyby nie golkiper AGD, to tutaj wynik mógłby być równie dobrze odwrotny. I to trochę musi sprowadzić na ziemię wszystkich entuzjastów i fanów Markingu. Bo przyszedł pierwszy poważny rywal i od razu zaczęły się kłopoty. Taki może nie chłodny, ale na pewno letni prysznic przyda się drugoligowym faworytom. Nie warto też skreślać tych, którzy kurek z tą mało przyjemną wodą odkręcili. Antykwariat może i o medale bić się nie będzie, lecz nie wyobrażamy sobie, by z taką grą skończył na miejscu, w którym znajduje się obecnie. Początek marszu w górę tabeli wydaje się być kwestią najbliższych dni.

Na każdej dużej gali bokserskiej jest tak, że po kilku walkach o „pasek od spodni”, wreszcie nadchodzi najważniejszy pojedynek wieczoru. I tak też było w środę, gdzie niczego nie ujmując poprzednim spotkaniom, to najbardziej ciekawi byliśmy rezultatu tego między Łabędziami a Progresso. Ci drudzy musieli sobie radzić bez kilku ważnych zawodników, ale ci którzy przyjechali i tak stanowili ogromną jakość i byli faworytami starcia z Detoxem. Tym bardziej, że Łabędzie od wielu lat słyną z tego, iż nawet jeśli dobrze prezentują się w potyczkach z najsilniejszymi, to suma sumarum – po końcowym gwizdku to oni schodzą z parkietu jako pokonani. Wiadomo – teraz miało być inaczej. I mecz zaczął się wyśmienicie dla Łabędzi – po dwóch prostych błędach w rozegraniu Progresso, udało się skonstruować skuteczne kontry i wyjść na prowadzenie 2:0. Mogło być ono wyższe, bo początek spotkania w wykonaniu drużyny z Radzymina był fatalny. Mnożyły się niedokładności i ten brak precyzji powodował, że Łabędzie równie dobrze mogły mieć dwa razy więcej bramek niż zdobyły. Dopiero te dwa ciosy spowodowały, iż faworyci w końcu wzięli się za grę i dość szybko zmniejszyli straty. Na początku drugiej połowy zdecydowali, że swoje akcje będą rozgrywać z lotnym bramkarzem, co w 27 minucie źle się dla nich skończyło, bo po kolejnej stracie, Kamil Żmuda ratował swój zespół faulem i otrzymał żółtą kartkę. To była znakomita okazja dla prowadzących by zdobyć następną bramkę, ale zamiast tego Łabędzie ją straciły! Marcin Jadczak idealnie dołożył głowę do podania z rzutu rożnego Piotra Tyburskiego i był remis! W głowie mieliśmy wtedy, że Łabędzie chyba po raz kolejny przegrają wygrany mecz na własne życzenie. Ale chwilę po tym jak bramkę stracili, Rafał Raczkowski pokonał Kamila Żmijewskiego i zrobiło się 3:2. Ten gol ponownie zaprowadził porządek w poczynania przybyszów z Sulejówka, co w 32 minucie zaowocowało trafieniem Adriana Raczkowskiego. Progresso było już wtedy pod ścianą, ale mimo usilnych starań zmiany niekorzystnego wyniku, nic nie skutkowało. Rywale świetnie się bronili, skutecznie neutralizowali niemal każde zagrożenie a groźniej pod ich świątynią zrobiło się dopiero w 38 minucie, gdy piłka uderzyła o poprzeczkę ich bramki. W pozostałych fragmentach podopieczni Maćka Pietrzyka mądrze dzielili się futbolówką, zyskiwali cenny czas, z kolei do przeciwników powoli docierało, że będą musieli przywitać się z porażką. W ostatnich sekundach dobił ich jeszcze strzałem na pustą bramkę Daniel Tomaszewski i Łabędzie mogły unieść ręce w geście triumfu. Można powiedzieć, że ten sukces był dla nich jak kojący balsam, naniesiony na te wszystkie rany, których doznawali przez poprzednie sezony. Wreszcie pokonali poważnego przeciwnika, co mamy nadzieję pozwoli im uwierzyć, że są w stanie powalczyć z każdym. Niby wszyscy to wiedzieliśmy, ale jeszcze do poprzedniej środy była to tylko teoria. Progresso musi natomiast jak najszybciej wziąć się w garść, bo kolejna wpadka będzie niemal równoznaczna z weryfikacją mocarstwowych planów. A takiego scenariusza nikt w obozie z Radzymina nie chce sobie nawet próbować wyobrazić.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Mateusz Perzanowski (Łabędzie) i Arek Pisarek (Progresso). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ oraz po kliknięciu na wynik na stronie głównej lub w terminarzu.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: