fot. © Google

Opis i skróty piątej kolejki pierwszej ligi!

29 stycznia 2019, 18:42  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Po tym jak piąta kolejka drugiej ligi to były klasyczne „nudy na pudy”, mieliśmy nadzieję, że w pierwszej lidze zobaczymy więcej meczów na przysłowiowe noże.

Czwartkowe granie miało się jednak rozpocząć od dość łatwego zwycięstwa Bad Boys nad Al-Marem. Tak to wstępnie widzieliśmy na podstawie dotychczasowych potyczek rozegranych przez te zespoły, gdzie Źli Chłopcy byli w stanie wygrać z KroosDe czy powalczyć z Offsidem, z kolei ich rywale jak na razie grali znacznie poniżej oczekiwań. Także wynik sprzed roku sugerował, iż przybysze z Ostrówka raczej łatwo zgarną tutaj całą pulę, lecz boiskowe realia zupełnie tych założeń nie potwierdziły. Po Al-Marze widać było, iż ma świadomość, że to jedno z tych spotkań, gdzie jest w stanie zapunktować. Podopieczni braci Rychta nie zrazili się nawet słabym początkiem, gdy już po dwóch minutach przegrywali 0:1, bo po kolejnych ośmiu wynik brzmiał 2:1 na ich korzyść. W 13 minucie zespół z Wołomina mógł zostać jednak wybity z rytmu, bo zaliczył trafienie samobójcze, lecz i ten fakt nie potrafił go złamać i do przerwy – za sprawą bramki Rafała Błońskiego – ligowy outsider dość niespodziewanie prowadził 3:2. Prawdziwe emocje dopiero jednak nadchodziły. Druga połowa okazała się bowiem prawdziwym rollercoasterem, gdzie ledwo nadążaliśmy by wszystko umieścić w swoich notatkach. Zaczęło się od wyrównującej bramki Adama Matejaka, a lada moment Michał Szczapa zmarnował sytuację na pustą bramkę, po czym poszła kontra i Al-Mar znowu miał gola więcej. Za chwilę prowadzący obili słupek i ich również spotkała kara za niewykorzystywanie dogodnych okazji, bo w 33 minucie mieliśmy kolejny remis. Ale jeden punkt nikogo tutaj nie satysfakcjonował. Szczególnie Bad Boys, którzy jednak od 37 minuty musieli sobie radzić o jednego mniej, przez co o mało nie stracili gola. W sukurs przyszło im upomnienie dla Mateusza Żebrowskiego – grając 4 na 4, Źli Chłopcy zdołali wyjść na prowadzenie, które jednak stracili po zaledwie siedemnastu sekundach! Następnie potrzebowali pół minuty, by znowu być o gola z przodu, co z kolei zmusiło Al-Mar do wycofania bramkarza. Ten manewr przyniósł skutek, bo w ostatniej minucie Maciek Lęgas znalazł sposób na Alberta Michniewicza i mecz zakończył się wynikiem 6:6! Mimo wszystko był on korzystniejszy dla Marcina Rychty i spółki, bo Bad Boys tracąc dwa punkty, stracili też szansę by doszlusować do ligowej czołówki. Ale prawda o tym zespole jest taka, że już z Team4Fun nie wyglądało to najlepiej i okazało się, że tamto spotkanie wcale nie było wypadkiem przy pracy. Gra tej drużyny trochę podupadła, a przecież mecze decydujące o końcowej lokacie dopiero na horyzoncie...

Ogromne męki przeżywała też inna ekipa, której marzy się, by włączyć się do walki o miejsca medalowe. Chodzi o Fil-Pol, który z racji dobrych wyników we wcześniejszych potyczkach, miał gładko rozprawić się z Team4Fun. Dalecy jednak jesteśmy od stwierdzenia, iż dawna Andromeda zlekceważyła swojego przeciwnika, bo znamy tych zawodników i wiemy, że do swoich obowiązków podchodzą starannie. Swoje zrobił po prostu przeciwnik, który po raz kolejny postawił na jakość a nie ilość i znów w wielu fragmentach przypominał prawdziwego pierwszoligowca, a nie zespół który znalazł się w tej stawce przypadkowo. Team4Fun wyciągnął też wnioski ze swoich poprzednich meczów i dużo większą uwagę zaczął zwracać na defensywę. To pozwoliło mu w pierwszej połowie rywalizacji z Fil-Polem remisować 1:1, a niewiele zabrakło, by wynik był jeszcze lepszy. Konkurenci grali bowiem słabo, a istniało też spore ryzyko, że po jednym ze starć, do gry nie wróci już Arek Stępień. Najbardziej doświadczony zawodnik ekipy Wojtka Kuciaka, po kilku chwilach odpoczynku, zjawił się jednak na parkiecie i niemal w pierwszej akcji zdobył bramkę. Gdy na początku drugiej połowy Karol Sochocki dołożył kolejną i faworyci wyszli na prowadzenie, to wszystko zaczęło się układać według scenariusza, który był wszystkim znany jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Ale Team4Fun postanowił wprowadzić do tekstu pewne modyfikacje. I w ciągu niecałych dwóch minut odwrócił wynik na swoją stronę! Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, lecz do końca spotkania było jeszcze sporo czasu i wszystko mogło się odmienić. Fil-Pol wrócił zresztą dość szybko z dalekiej podróży i po trafieniach Adama Marcinkiewicza i Arka Stępnia ponownie był o gola z przodu. Rywal nie dawał za wygraną i po kolejnej skutecznej kontrze w 33 minucie rezultat brzmiał 4:4! Ale na tym licznik trzykrotnych mistrzów NLH się zatrzymał. Fil-Pol na więcej już graczom w czerwonych koszulkach nie pozwolił, z kolei sam zanotował trzy trafienia pod rząd, które ostatecznie załatwiły sprawę zwycięstwa. Nie był to jednak triumf z kategorii tych lekkich i przyjemnych. Dawna Andromeda grała zrywami, miała momenty dużego przestoju, by nagle podkręcić tempo i wtedy rywal nie miał nic do powiedzenia. Ale to co wystarczyło na Team4Fun, na czołówkę pierwszej ligi nie wystarczy. Tym bardziej, że przegranym niewiele tutaj zabrakło, by pokusić się o coś więcej niż honorowa porażka. Cieszymy się, że Norbert Ciok i spółka otrząsnęli się po fatalnym początku sezonu i w takiej dyspozycji jak w ostatni czwartek, chcemy ich widzieć w każdy kolejny.

Także trzeci mecz w piątej kolejce pierwszej ligi był takim, gdzie zupełnie nie mogliśmy się poznać, że jedna z drużyn chce walczyć o mistrzostwo a druga o to, by się utrzymać. Mowa o Offsidzie i Samych Swoich, dwóch niezwykle utytułowanych ekipach, które jednak mają na ten sezon skrajnie odmienne cele. Trochę prześmiewczo można powiedzieć, że sukcesem Samych Swoich jest tak naprawdę każde zebranie się na mecz, bo jest tajemnicą poliszynela, jak z ogromnymi problemami kadrowymi musi się co tydzień mierzyć Adam Stańczuk. Skład na Offside wyglądał akurat nieźle, lecz dawanie w związku z tym jakichkolwiek szans zespołowi z Kobyłki byłoby nieroztropne. A jednak boisko pokazało, że Swojakom do remisu zabrakło naprawdę niewiele! Już premierowe 20 minut udowodniły, iż dla Offsidu nie będzie to spacerek. Rywale grali bowiem bez kompleksów, wyszli na prowadzenie i zabrakło im milimetrów (Bartek Gołasiewiecz trafił w słupek), by je podwyższyć. Nie była to zresztą jedyna sytuacja, w której SS obijali obramowanie bramki Grześka Reterskiego, chociaż ich rywale też mieli swoje okazje, z których na bramkę zamienili jedną. Rezultat 1:1 do przerwy był bardzo optymistyczny dla Samych Swoich, ale w drugiej połowie Offside wziął się do roboty i wykorzystując proste błędy swoich oponentów, w pewnym momencie prowadził już 4:1. Ale mylił się ten kto wieszczył tutaj koniec emocji. Sygnał do ataku dla SS dał Bartek Gołasiewicz. To on również w 37 minucie zaliczył trafienie kontaktowe, a przy stanie 4:3 przegrywający mieli wyborną okazję by wyrównać, lecz fantastyczną interwencją popisał się golkiper faworytów. Gdyby wtedy padł gol, to nerwy mogłyby zjeść obóz Pawła Buli, którego remis zupełnie tutaj przecież nie urządzał. Dość szczęśliwie udało się jednak tego scenariusza uniknąć, bo w 39 minucie Sebastian Kozłowski skompletował hat-tricka i było już za mało czasu, by Swojacy odrobili dwa gole straty. Co prawda jednego gola jeszcze zdobyli, jednak na więcej nie pozwoliła im końcowa syrena. I przegrani mogą mówić o pewnym niedosycie, bo przy sprzyjającym zbiegu okoliczności, była szansa tutaj zapunktować. Może nie za trzy, ale przynajmniej za jeden, co w ich sytuacji byłoby czymś niezwykle cennym. Byłoby...

Gdy równo tydzień wcześniej Stara Gwardia remisowała z Offsidem, musiała zdawać sobie sprawę, że to stawia ją w mało komfortowej sytuacji przed drugą częścią sezonu. Co prawda jedna strata punktów nie była jeszcze niczym złym, bo jak pokazuje historia – nawet późniejszemu mistrzowi jakaś wpadka po drodze musi się przytrafić, ale jednak Gwardziści musieli się mieć na baczności. Z KroosDe Team byli oczywiście faworytem, choć byliśmy niemal pewni, że zespół z Duczek nawet jeśli nie sprawił żadnych problemów Ostropolowi, to teraz sprowadzanie jego szans do zera, byłoby wielkim błędem. Na pewno styl gry Starej dużo bardziej pasował ekipie Michała Wytrykusa i potwierdzenie tych słów obserwowaliśmy przez niemal pełne 40 minut czwartkowego pojedynku. Wyglądało to tak – Stara Gwardia atakowała, zamykała przeciwników na swojej połowie, lecz przez swoją niedokładność lub nieskuteczność, pozwalała KroosDe groźnie kontrować i po 8 minutach wynik brzmiał 0:2. Tutaj już musiała się zapalić czerwona lampka obrońcom tytułu, ale ich przebudzenie potrwało zaledwie chwilę – w tym okresie udało się odrobić połowę strat, jednak końcówka pierwszej części to znowu proste błędy, brak powrotu do obrony i tak szczerze mówić, to wynik 1:4 jakim się tutaj skończyło, wcale nie był najwyższym rozmiarem kary. Gwardii zostało więc 20 minut, by przynajmniej spróbować odwrócić losy spotkania, ale byliśmy co do tego mocno sceptyczni. Wiadomo – dochodziło zmęczenie, ławka rezerwowych była wyjątkowo krótka, a gra z lotnym bramkarzem wiązała się z ogromnym ryzykiem. I chociaż oczywiście trzeba je było podjąć, to brak zawodnika między słupkami był gwoździem do trumny Mikołaja Tokaja i spółki. W drugiej połowie Gwardia wszystkie stracone przez siebie gole po prostu podarowała konkurentowi, który zdobywał je strzałami z własnej połowy. To po prostu nie mogło się udać. Były dwa momenty, w których faworyci zmniejszali straty do dwóch bramek, ale na więcej nie było ich stać. Oczywiście trzeba to nazwać niespodzianką, jakkolwiek ten moment musiał w końcu nastąpić. Z prostej przyczyny – nie da się wygrywać meczów w sześciu. Może gdyby w tej szóstce był Łukasz Choiński i Karol Kopeć. Może gdyby rywal był słabszy niż KroosDe. Ale już w tamtym sezonie Gwardziści wiele razy swoje mecze wygrywali szczęśliwie, bo przez krótką ławkę brakowało im sił. Teraz ta ich taktyka została ośmieszona i jest to dla nich ostatni moment, by wbić sobie do głowy, że jeśli nie zadbają o dodatkowe płuca, to z In-Plusem czy Ostropolem czeka ich identyczny scenariusz co z KroosDe. Wiemy, że trochę to brzmi, jakbyśmy ich usprawiedliwiali. I trochę, jakbyśmy nie doceniali zwycięzców. To nie tak, bo jednak trzeba wspomnieć o okolicznościach. Zespół z Duczek zrobił naprawdę dobrą robotę. Było przecież wiele ekip, które miały podobną szansę, by sprowadzić do parteru Gwardię, a jednak tego nie zrobiły. Oni to uczynili i pewnie sami się nie spodziewali, że gwarancję utrzymania w pierwszej lidze zapewnią sobie po meczu właśnie z takim rywalem.

Przegrana Starej Gwardii była fantastyczną informacją dla Ostropolu. Gdyby bowiem ekipie ze Stanisławowa udało się wygrać z In-Plusem, jego przewaga nad goniącym go peletonem wzrosłaby aż do pięciu punktów! To byłaby wręcz autostrada do mistrzostwa, aczkolwiek tak dalekie wybieganie w przyszłość nie miało sensu. Może z innym rywalem, ale nie z Księgowymi, dla których ten mecz również miał ogromne znaczenie. Porażka oznaczałaby ograniczenie szans na tytuł do około-matematycznych, tym bardziej, że wpłynęłaby nie tylko na miejsce w tabeli zespołu Patryka Gall, ale też na psychikę zawodników. Co innego zwycięstwo – ono mogłoby dać drużynie niesamowitą energię na kluczową część sezonu, ale w tym spotkaniu długo nic nie wskazywało na to, że markowianom uda się tę misję zakończyć pozytywnie. Co prawda po okresie klasycznych piłkarskich szachów, na prowadzenie zespół In-Plusu wyprowadził Maciek Baranowski, ale później Ostropol wrzucił wyższy bieg i jego przewaga z minuty na minute się powiększała. Zaczęło to również przynosić wymierne korzyści, bo najpierw do wyrównania doprowadził Filip Góral, a następnie – po świetnej akcji całego zespołu – piłkę w świątyni Tomka Warszawskiego umieścił Daniel Żurawski. Będący na fali wicemistrzowie rozgrywek atakowali dalej i w 16 minucie prowadzili już 3:1, ale wtedy prosty błąd przytrafił się Mateuszowi Łysikowi, na którym skorzystał Janek Skotnicki. Golkiper Ostropolu szybko się jednak zrehabilitował – tuż przed przerwą skorzystał on na wycieczce Tomka Warszawskiego i w swoim stylu umieścił piłkę w bramce In-Plusu. Dwa gole – tyle więc musiał odrobić In-Plus w finałowej odsłonie i pewnie niewielu byłoby śmiałków, którzy postawiliby na taki typ jakiekolwiek pieniądze. Księgowi tak naprawdę nie mieli jednak nic do stracenia i musimy im przyznać, że ze swoich obowiązków wywiązali się fenomenalnie. Nie boimy się nawet stwierdzenia, iż swoją determinacją i chęcią odwrócenia losów spotkania spowodowali, że Ostropol na drugą połowę tak naprawdę nie wyszedł. Być może drużynę ze Stanisławowa usztywnił gol z 24 minuty Patryka Szeligi, bo po nim ten zespół totalnie się pogubił i stracił pewność siebie. Jego ataki nie były już tak skuteczne jak wcześniej, gra z lotnym bramkarzem nie tworzyła przewagi, a gdy dodamy do tego proste błędy, takie jak te przy bramkach na 4:5 i 4:6, to już wiemy, dlaczego ten mecz uciekł z rąk drużynie Mirka Ostrowskiego. Dopiero gdy sytuacja była już beznadziejna, Ostropol zdołał zepchnąć In-Plus we własne pole karne i na kilkadziesiąt sekund przed końcem kontaktowe trafienie zaliczył Daniel Matwiejczyk. Na więcej nie starczyło jednak czasu i stało się – w pierwszej lidze jest już tylko jedna niepokonana drużyna. I jest nią In-Plus, którego z racji czwartkowego zwycięstwa będzie ciężko zawrócić z drogi po tytuł. Jest w dobrej formie, ma świetny terminarz a przede wszystkim świadomość, że żaden rywal mu niestraszny. To z kolei są bardzo złe wiadomości dla Ostropolu, ale wszystko to na własne życzenie. Dwa gole przewagi, 20 minut do końca i ktoś wyłączył im przewód od zasilania. To wszystko oznacza, że aktualny wicemistrz NLH nie rozdaje już kart i w kwestii tytułu z roli w kierowcy zamienił się w pasażera. (UWAGA! W skrócie drugiej połowy tego spotkania mogą występować drobne niedogodności audio-wizualne.)

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Wywiady przeprowadziliśmy po piątym spotkaniu, a przepytywani byli Filip Góral (Ostropol) i Tomek Warszawski (In-Plus). Obydwie rozmowy można znaleźć na naszym Facebooku, w menu FILMY czyli TUTAJ oraz po kliknięciu na wynik na stronie głównej lub w terminarzu.

Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YT - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: