fot. © Google

Opis i magazyn 1.kolejki czwartej ligi!

7 grudnia 2019, 13:46  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Po pierwszej kolejce czwartej ligi pozycję lidera przechwyciła Moja Kamanda. I wiele wskazuje na to, że ten zespół może już nikomu nie oddać palmy pierwszeństwa na tym poziomie rozgrywkowym.

Ani nikogo nie zaskoczymy, ani też pewnie nie obrazimy stwierdzając, że poziom premierowej serii w najniższej klasie rozgrywkowej nie zachwycił. Ale spokojnie – jakość na pewno pójdzie w górę, bo wiadomo że pierwsze mecze po zejściu z trawy nigdy nie są łatwe. Do tego dochodzi kwestia aklimatyzacji do zielonkowskiego parkietu, jak również przyzwyczajenie się do reguł, bo na żadnym innym poziomie nie mieliśmy choćby tylu błędów np po złym rozpoczęciu gry z autu. Kwestia przyzwyczajenia. Natomiast co do samych meczów, to zmagania rozpoczęliśmy od rywalizacji Bad Boys 2 z Las Vegas Parano. Wydawało nam się, że tutaj swoje zrobi większe doświadczenie po stronie Złych Chłopców, ale chociaż ta ekipa zaliczyła niezły początek meczu, to później pojedynek się wyrównał, a z każdą minutą coraz lepiej wyglądali podopieczni Grześka Dąbały. Do przerwy prowadzili 2:1, chociaż mogli wyżej. Dobrze prezentował się zwłaszcza Grzegorz Giszcz, który siał spory ferment w defensywie rywali i był też autorem jednego z dwóch goli w tej części gry dla Parano. Na początku drugiej części Bad Boys doprowadzili do wyrównania, lecz w naszej ocenie, o tym co wydarzyło się dalej, decydowały lepsze warunki fizyczne oponentów. Graczom Las Vegas łatwiej było wygrywać pozycje do strzałów, zwłaszcza że w ekipie z Ostrówka brakowało Piotrka Stańczaka. Ten gracz bardzo by się tutaj przydał, bo w tamtym sezonie był przecież liderem bloku defensywnego Bad Boys, a teraz takiej postaci w tylnej formacji tego zespołu brakowało. Las Vegas umiejętnie to wykorzystało i wyrobiło sobie dwubramkową przewagę, której nie oddało do końca. Ogólnie jesteśmy pozytywnie zaskoczeni dyspozycją triumfatorów. Myśleliśmy, że będzie to zlepek osób, które zanim nawiążą nić porozumienia, to będzie do tego potrzeba kilku kolejek. Okazało się że nie i to poniedziałkowe zwycięstwo było zasłużone. Z kolei Bad Boys muszą się szybko wziąć w garść, bo w tamtym sezonie – nawet jeśli wyniki były podobne – to ich gra wyglądała lepiej. I oni sami chyba także są tego świadomi.

W drugim meczu pierwszego dnia trzynastej edycji naprzeciwko siebie stanęło dwóch absolutnych debiutantów. Łącznie tylko 2-3 osoby ze wszystkich uczestników tego starcia miało kiedyś do czynienia z rozgrywkami Nocnej Ligi, a dla pozostałych był to debiut. Trema była więc po obydwu stronach, ale zdecydowanie lepiej poradzili sobie z nią gracze Joga Bonito. Dużo pewności siebie dodała im już pierwsza akcja, gdzie wymienili kilka podań i otworzyli wynik w 30 sekundzie. Co prawda w 2 minucie powinni to prowadzenie stracić (po jednym z własnych błędów), ale AKS nie zdołał wykorzystać swojej okazji i za moment przegrywał 0:2. Cała pierwsza połowa w wykonaniu ekipy Piotrka Biskupskiego była raczej niskich lotów i nic dziwnego, że chłopaki musieli po niej odrabiać aż trzybramkowe straty, bo w 13 minucie ich bramkarza zdołał jeszcze pokonać Bartek Brejnak. Na szczęście w drugiej odsłonie AKS zagrał dużo lepiej. Miał zresztą wiele wybornych okazji, by zaliczyć tutaj przynajmniej jedno trafienie, ale natrafił na świetnie dysponowanego bramkarza Jogi. Dariusz Wasiluk wielokrotnie ratował skórę swoim kolegom, doprowadzając do frustracji graczy obozu przeciwnego. Powiedzmy sobie uczciwie, że na to honorowe trafienie AKS zasłużył i gdyby miał w swoich szeregach napastnika z prawdziwego zdarzenia, to z zerem na pewno by tutaj nie skończył. Po stronie Jogi nie brakowało z kolei graczy, którzy umieją wykorzystywać dogodne okazje i mecz zakończył się ostatecznie wynikiem 4:0 dla drużyny Bartka Brejnaka. Zasłużone, aczkolwiek może ciut za wysokie zwycięstwo tego zespołu, gdzie na pewno sporo jest jeszcze do poprawy, chociaż nie bądźmy też zbyt surowi dla ekipy, która wygrała. Dużo więcej pomeczowych przemyśleń będą mieli ich rywale. Przede wszystkim przegrani muszą w kolejnych spotkaniach dużo lepiej zabezpieczać tyły, bo silniejsi rywale będą dla nich bezlitośni i jeszcze szybciej niż Joga będą im wybijać z głowy marzenia o punktach. Do tego konieczna jest poprawa skuteczności, bo sytuacjami które mieli, można by obdzielić kilka spotkań. Cóż - pierwsze koty za płoty i mamy nadzieję, że AKS nie tylko powie sobie, co trzeba robić lepiej, ale też zacznie to realizować na boisku.

A od zwycięstwa kolejną przygodę z NLH rozpoczął Maximus. Nie będziemy ukrywać, że nawet jeśli ten fakt nas nie zaskoczył, to HandyMan Elewacje jawił się jako bardzo niebezpieczny przeciwnik, który mógł tutaj wyrządzić boiskową krzywdę ligowym weteranom. Ale tak z perspektywy czasu możemy już stwierdzić, że Krzysztof Smolik i spółka sami sobie zgotowali los w poniedziałkowy wieczór. Wiele bramek ten zespół stracił po prostych, indywidualnych błędach i to w dodatku – w bardzo newralgicznych strefach. Wyglądało to tak jakby chłopaki w żółtych koszulkach myśleli, iż grają na dużym boisku i nawet po stracie, zdążą dogonić swojego konkurenta. To nie ta arena. Na hali jeśli tracisz piłkę, to rywal za chwilę może się znaleźć sam na sam z twoim bramkarzem i robi się problem. Dlatego też pewnym przekłamaniem był fakt, że do 22 minuty w tym spotkaniu było 2:2. Z perspektywy Maximusa był to rezultat krzywdzący, bo podopieczni Grześka Cymbalaka mieli bardzo dużo okazji, ale nie zawsze byli w stanie znaleźć receptę na Damiana Zdrojewskiego. Dopiero w drugiej połowie, gdy wyszli na prowadzenie 3:2, to od tego momentu przejęli całkowicie kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami i zaczęli powiększać swoją przewagę. Handyman postawił wtedy wszystko na jedną kartę, lecz nie przyniosło to efektów i w końcowym rozrachunku przegrał aż 2:7. To dość bolesna porażka, a na domiar złego kontuzji nabawił się także Jarek Rozbicki i ciekawe czy ten gracz będzie mógł wspomóc kolegów w kolejnych potyczkach. Maximus z parkietu schodził z kolei zadowolony, bo zagrał dobry mecz i nawet trudno w tej ekipie kogoś szczególnie wyróżnić, bo każdy dołożył cegiełkę do tego sukcesu. Taki mały plus stawiamy przy Dominiku Bartosze, który w pierwszym meczu w naszych rozgrywkach zdobył dwie bramki i na pewno jeszcze nie raz zapisze się na listę strzelców w tym sezonie. Może z nim Maximus wreszcie – po latach posuchy – powalczy o coś więcej niż sam udział?

W gronie drużyn, które w czołówce będą NA PEWNO jest z kolei Moja Kamanda. Zaryzykujemy nawet tezę, że w czwartej lidze tej ekipie nikt nie podskoczy i wydaje się, iż ten zespół obecny sezon po prostu "straci". Wiemy jak to brzmi, ale dużo lepiej byłoby, gdyby chłopaki rozpoczęli jednak grę o klasę wyżej, bo tam mieliby przeciwników na swoim poziomie znacznie częściej, aniżeli będzie to miało miejsce teraz. Piszemy to na kanwie wyniku i przebiegu ich potyczki z Bud-Marem. Bud-Mar to wcale nie jest słaba drużyna – tacy zawodnicy jak Kamil Zaręba, Jakub Bogdan, Sebastian Skorupka – to naprawdę fajne nazwiska, a mimo to podopieczni Gabriela Orycha przegrali tutaj aż 1:14. Inna sprawa, że Bud-Mar był w tym spotkaniu surowy taktycznie. Tutaj nie było żadnego pomysłu na grę, a na domiar złego w drugiej połowie część zawodników chyba straciła chęci do rywalizacji i gole dla Kamandy zaczęły padać hurtowo. A tak być nie powinno. Przegrani zamiast wyjść z założenia, że lepiej niżej przegrać, woleli zdobyć jedną lub dwie bramki więcej. Szkoda tylko, że odbywało się to kosztem defensywy, gdzie czasami zostawał jeden zawodnik, a czasami nikt. A już symboliczną sytuacją dla całego spotkania była bezmyślna czerwona kartka (w konsekwencji dwóch żółtych) dla Eryka Bandery. Ten zawodnik najpierw dostał żółtko jako bramkarz, a potem zdjął rękawice, zagrał kilka chwil w polu, zarobił drugi kartonik i osłabił zespół na pięć minut. Trudno to racjonalnie wytłumaczyć i skomentować. Zresztą – nie chcemy się pastwić nad Bud-Marem, bo wynik mówi sam za siebie. Ale ta drużyna musi zacząć od siebie wymagać, bo nie przystoi takim graczom których wymieniliśmy na wstępie, przegrywać w taki sposób. A Moja Kamanda? Tak jak napisaliśmy – będzie jeszcze wiele meczów, które wygrają w podobny sposób. Jak na ten poziom, to drużyna praktycznie kompletna i trudno sobie wyobrazić, by ktoś mógł ją powstrzymać przed zajęciem pierwszego miejsca na koniec sezonu.

A najciekawszy mecz poniedziałkowej serii obejrzeliśmy na sam koniec – Copa FC rywalizowała z AutoSzybami. Po jednej i drugiej stronie nie brakowało klasowych graczy, co zapowiadało spore emocje. I to się sprawdziło – obejrzeliśmy ciekawe i trzymające w napięciu do końca widowisko, gdzie nie obeszło się bez remontady. To starcie długo wyglądało tak, że obydwaj bramkarze trzymali swoje ekipy na zerze po stronie strat i gdy już nam się wydawało, iż pierwsza połowa skończy się bezbramkowo, dwa gole pod rząd – w krótkim odstępie czasu – zanotował Bartek Bajkowski. Sytuacja z perspektywy Copy zrobiła się wtedy bardzo trudna, natomiast absolutnie kluczowy moment tego pojedynku miał miejsce dokładnie w 25 minucie. Właśnie wtedy do sytuacji sam na sam z Darkiem Wasiem stanął Kamil Suchocki i gdyby wykorzystał ją, byłoby 3:0 i prawdopodobnie po herbacie. Ale golkiper Copy stanął na wysokości zadanie i wygrał ten pojedynek, a kilkanaście sekund później Norbert Marcinkiewicz efektownym strzałem pod poprzeczkę zanotował trafienie kontaktowe i od tego momentu wszystko się zmieniło. AutoSzyby straciły pewność siebie, natomiast ich rywale z minuty na minutę wyglądali coraz lepiej. Za chwilę zrobiło się 2:2 i mecz rozpoczął się od nowa. Zastanawialiśmy się, czy aby na wyniku remisowym się tutaj się nie skończy, bo powoli mecz wchodził w taki okres, gdzie przede wszystkim należało się skupić na tym by nic nie stracić, a dopiero potem, by coś strzelić. Ale nikt tutaj nie kalkulował. Znowu jedni i drudzy mieli dobre okazje by zdobyć bramkę, lecz szczęście było po stronie Mateusza Marcinkiewicza i spółki. W 38 minucie Konrad Bulik zalicza gola, potem Darek Waś znowu pokazuje swoje niemałe umiejętności bramkarskie, a decydujący cios ekipie Szyb zadaje Sebastian Sasin. Długo cierpieli w tym starciu gracze w zielonych koszulkach, ale swój cel osiągnęli. Przegranych trochę szkoda, bo nie bylibyśmy na tyle odważni pisząc, że piłkarsko zasłużyli na porażkę. No ale z drugiej strony – mieli wszystkie karty w swoich rękach i ta strata punktów jest trochę na własne życzenie. Na pocieszenie zostaje im fakt, że zespół który zbudowali, a ten w którym grali rok temu – to jak niebo a ziemia. I na tym muszą opierać swój optymizm przez następnymi spotkaniami.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: