fot. © Google

Opis i magazyn 1.kolejki drugiej ligi!

8 grudnia 2019, 13:34  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

W drugiej lidze praktycznie nic nas na inaugurację nie zaskoczyło. Zwłaszcza, że niektóre drużyny od zawsze rozpoczynają sezon niemal w ten sam sposób.

Zespołem, który zwykle z impetem wchodzi w rozgrywki jest AGD Marking. Ta ekipa otworzyła zmagania zaplecza elity starciem z Multi-Mediką, która jawiła się jako trudny przeciwnik, gdzie trzeba się będzie sporo napocić, by osiągnąć zamierzony cel. Dziś już wiemy, że Medyczni na inaugurację owszem dojechali, ale umiejętności i chęci starczyło im tylko na 20 minut. Bo początek tego starcia wcale nie zwiastował katastrofy. Multi dwukrotnie wyszła na prowadzenie i nie wyglądała na drużynę, której gra ma się za kilkanaście minut totalnie załamać. Ale im ten mecz trwał, tym dyspozycja graczy w biało-zielonych koszulkach malała. Marking przejął inicjatywę i jeszcze przed przerwą zbudował sobie dwubramkową przewagę. A w drugiej połowie robił już praktycznie co chciał. Rywale nie podjęli rękawicy, łatwo tracili gole i nie przejęli się nawet widmem dwucyfrówki. AGD w pewnym momencie bawiło się już z beniaminkiem drugiej ligi, jedno z trafień zdobywając po efektownej akcji i uderzeniu główką. Nie ma sensu przy takim wyniku (a skończyło się 3:11) sprowadzać wszystkiego do nieobecności jednego nazwiska, ale w obozie przegranych bardzo brakowało Patryka Maliszewskiego. To zawodnik który umie uspokoić grę, przytrzymać piłkę, świetnie się też rozumie z Tomkiem Biczem i ogólnie cały zespół gra lepiej, gdy ten gracz jest na parkiecie. Nie wiemy z jakich przyczyn go zabrakło w środę, ale jeśli w następnych spotkaniach również go nie zobaczymy, to Multi będzie miała problem. Natomiast AGD należy pochwalić za te premierowe 40 minut w nowym sezonie. Początek mieli niemrawy, jednak mają w swoim składzie tylu graczy z odpowiednią jakością, że to chyba nie mogło się skończyć inaczej. Oczywiście za daleko idących wniosków też nie ma co z tego meczu wyciągać. W końcu rok temu na inaugurację wygrali jeszcze wyżej (11:1 z MK-BUDem), a awansu nie uzyskali. W ich przypadku trzeba więc spokojnie poczekać do meczów z lepszymi drużynami, które uczciwie odpowiedzą nam na pytanie, czy Marking dojrzał do tego, by znaleźć się w elicie NLH.

Szalone spotkanie, z wieloma zwrotami akcji obejrzeliśmy za to od godziny 20:45. Mierzyły się w nim ekipy NzP (dawne JSJ Development) oraz Tuba Juniors. Rok temu ich bezpośrednia potyczka skończyła się sukcesem tych pierwszych, ale coś nam podpowiadało, że to wcale nie oznacza, iż tak musi być również tym razem. Tuba wzmocniła się, na pewno była też mądrzejsza o bagaż doświadczeń z poprzedniego sezonu i byliśmy przekonani, że dawnemu JSJ postawi poprzeczkę znacznie wyżej, aniżeli w dwunastej edycji. I nie myliliśmy się. Co prawda pierwszego gola w tym spotkaniu zapisali na swoje konto rywale, ale chłopaki z Rembertowa szybko wzięli się w garść i już po kwadransie, dzięki klasycznemu hat-trickowi Szymona Gołębiewskiego, prowadzili 3:1. I domyślamy się, że na drugą połowę wyszli z postanowieniem, by nigdzie się nie spieszyć i poczekać, co zaproponuje rywal. No ale ten spokój udzielił im się chyba zbyt mocno, bo ledwo rozpoczęła się druga część pojedynku, a mieliśmy już remis. A potem to starcie przyjęło schemat „cios za cios”. Najpierw prowadzenie dla Tuby przywraca Krzysiek Skrzat, a potem dwa gole z rzędu inkasuje NzP i ten zespół po raz drugi w tym pojedynku był o bramkę z przodu. Tuba nie dała się jednak złamać i za chwilę znowu mamy remis. A już końcówka tego meczu to prawdziwy rollercoaster. Najpierw żółtą kartkę ogląda Sebastian Lewandowski, a gracze w żółtych koszulkach wykorzystują grę w przewadze i mamy 6:5. Ale Juniors utrudniają sobie kwestię utrzymania tego wyniku, gdy w 39 minucie niepotrzebną karę 120 sekund łapie Maciek Gołębiewski. NzP gra więc już do końca spotkania w przewadze jednego zawodnika i chociaż naciera ze wszystkich sił, to bramki nie zdobywa. Tubie udaje się więc rewanż za poprzedni sezon i ten rezultat na pewno doda Pawłowi Długołęckiemu i spółce optymizmu przed kolejnymi spotkaniami. Jesteśmy jednak zdania, że gdyby to starcie skończyło się remisem, to byłoby chyba sprawiedliwie. Był to bowiem dobry mecz, gdzie jedni i drudzy zasłużyli, by po końcowej syrenie coś do domu zabrać. NzP na otwarcie punktowego dorobku musi jednak poczekać przynajmniej do najbliższej środy.

A dalibyśmy sobie rękę uciąć, że w trzecim meczu drugiej ligi, inny wynik niż zwycięstwo Marcovy nad Ormedem nie ma racji bytu. I dziś nadal byśmy tę rękę mieli, ale musimy sobie powiedzieć jasno, że mimo zwycięstwa, ferajna Mateusza Gawłowskiego daleko była od dyspozycji, z której ją znamy i lubimy. Nie jest co prawda tajemnicą, iż Fioletowi zawsze mają ciężkie początki i te pierwsze mecze nigdy nie są w ich wykonaniu wybitne, no ale tutaj gdyby ten mecz jeszcze trochę potrwał, to kto wie, jakby to się skończyło. Ale idźmy po kolei. W pierwszej połowie faworyci prowadzili 2:0. Nie grali wielkiej piłki, bardzo często – jak na nich – dopuszczali do zagrożenia na własnej połowie, ale zero po stronie strat utrzymywał Tomek Gulczyński, który popisał się kilkoma świetnymi interwencjami. Gdy na początku drugiej części Mateusz Gawłowski podwyższył na 3:0, chyba wszyscy oglądający to spotkanie byli przekonani, że to koniec emocji. Ale Ormed walczył do końca. I potrzebował zaledwie czterech minut, by dojść konkurentów na odległość jednego trafienia. Wtedy Marcova znowu podkręciła tempo i w krótkim odstępie czasu z wyniku 3:2 zrobiła 6:2. Mając taki bufor bramkowy, nie masz prawa zgotować sobie nerwowej końcówki. No ale faworyci postanowili utrudnić sobie sprawę. Dwie żółte kartki w odstępie kilku chwil obejrzał Tomek Gulczyński i prawdę mówiąc nie do końca rozumiemy zachowanie bramkarza Marcovy. Wiemy, że to gracz z temperamentem, który lubi opuścić własne pole karne, ale pierwszy faul na Karolu Szulimie był absolutnie niepotrzebny, natomiast w drugim przypadku, mając świadomość poprzedniej kary, należało po prostu pozwolić zdobyć bramkę Mateuszowi Kowalskiemu. A tak chłopaki z zespołu musieli sobie radzić do końca meczu (czyli przez prawie 4 minuty) w osłabieniu. I w tym okresie stracili dwie bramki, a mogli jeszcze przynajmniej jedną. Dlatego choć zwycięzców sądzić się nie powinno, to Marcova na pewno miała tematy do rozmów po ostatnim gwizdku. Może to nawet lepiej, że taki mecz przytrafił im się dość szybko, to niektórych błędów w dalszej części sezonu nie popełnią. Jeśli chodzi o Ormed, to zaprezentował się całkiem nieźle. Był tutaj skazywany na wysoką porażkę, a jednak powalczył, zostawiając po sobie dobre wrażenie. Szkoda co prawda kilku głupio straconych bramek w drugiej połowie, ale jak na pierwszy mecz i tak dostaliśmy od miejscowych więcej, niż mogliśmy się tego spodziewać.

No i przechodzimy do dwóch spotkań, które były transmitowane na żywo na naszym kanale YT. Pierwsze to debiut w Nocnej Lidze Auto-Delux Kobyłka, którzy na powitanie z rozgrywkami trafili na Ryńskich Development. Po jednej stronie młodość, po drugiej doświadczenie i praktycznie każdy scenariusz był w tej parze możliwy. Dla podopiecznych Piotrka Stańczuka był to pewnie pierwszy, pełnowymiarowy mecz na hali, bo wcześniej grali tylko w turniejach, a specyfika spotkania ligowego jest zupełnie inna. Byliśmy ciekawi, jak chłopaki rozłożą siły, jaką przyjmą taktykę i jak na to wszystko odpowie solidna ekipa braci Ryńskich. Początek spotkania to niemal wymarzone otwarcie dla Auto-Delux, którzy w 6 minucie zdobyli bramkę na 1:0, a potem dostali prezent od bramkarza rywali i mieli już dwa gole zapasu. Ale konkurenci nie zwiesili głów. Po ładnym strzale z rzutu wolnego Łukasza Grochowskiego wrócili do gry, a do przerwy powinien być remis, bo zawodnicy w zielonych koszulkach zmarnowali dwie dogodne okazje do pokonania Janka Lecha. I to się na nich zemściło – w 23 minucie dała im się we znaki szybkość Kacpra Pałki, który przebiegł z piłką praktycznie całe boisko a następnie umieścił ją obok Sebastiana Puławskiego. Ale i w tym przypadku Ryńscy potrafili świetnie odpowiedzieć. Wpierw wykorzystali złe podanie Kamila Boguszewskiego, z którego „asysty” skorzystał Sebastian Ryński, a potem kapitalnym uderzeniem pod poprzeczkę popisał się Kamil Ryński i mieliśmy remis. Młodzi zawodnicy Wichru Kobyłka byli mocno zamroczeni po tych dwóch ciosach i naprawdę niewiele zabrakło, by za chwilę przegrywali. Na ich szczęście, to nie był wieczór Grześka Pańskiego, który w kluczowym momencie spotkania zmarnował dwie bardzo dogodne okazje, by dać swojej ekipie prowadzenie. Teraz możemy gdybać, iż ta potyczka mogłaby się skończyć zupełnie inaczej, gdyby Grzesiek wykazał więcej precyzji. A tak zamiast wyniku 4:3 z perspektywy Ryńskich, to Auto-Delux zdobyło gola na wagę trzech punktów. Kamil Boguszewski efektownym rajdem zapewnił sobie i swoim kolegom wesoły powrót do domu, choć domyślamy się, że Piotrek Stańczuk na pewno ma świadomość jak wiele pracy czeka jeszcze jego chłopaków. Na szczęście jest w czym rzeźbić, a podstawa to zmiana myślenia samych zawodników – więcej podań, więcej gry zespołowej, a mniej indywidualnych rozwiązań. Bo to, co wystarczyło na Ryńskich, na ligowych potentatów będzie za mało. Tym bardziej, że już w tamtą środę tylko detale zadecydowały o tym, że wynik nie był z ich perspektywy odwrotny...

Sukces grupy zawodników Wichru Kobyłka, był niejako wyzwaniem dla kolejnych przedstawicieli tego klubu, grających u nas pod szyldem Vitasportu. W odróżnieniu od Auto-Delux, drużyna Janka Szulkowskiego to już uznana marka w naszych rozgrywkach, mająca na swoim koncie tytuł mistrzów czwartej ligi. Chłopaki byli też faworytem swojego premierowego starcia w trzynastej edycji, gdzie podejmowali MK-BUD (od drugiej kolejki zmiana nazwy na StimaWell Zielonka). Co prawda „Budowlani” posiadają większe doświadczenie na tym poziomie rozgrywkowym, ale wiadomo iż w takim składzie to zespół grający tylko w Nocnej Lidze, podczas gdy ich przeciwnicy mają ze sobą kontakt praktycznie na co dzień. W dodatku MK-BUD uzupełnił swoje szeregi o kilku nowych zawodników, no i dość szybko się przekonaliśmy, że zanim to nabierze odpowiedniego kształtu, to potrzeba czasu. Wynik środowej potyczki nieco bowiem zaklina rzeczywistość. Obóz Kacpra Kraszewskiego tak naprawdę po pierwszej połowie powinien już być pogodzony z porażką, bo przegrywał 0:3, a powinien dużo wyżej. Gołym okiem było widać, że chłopakom brakuje zgrania i gdyby nie wiele świetnych interwencji Olafa Pisarka, to przegrywaliby po 20 minutach dwa razy wyżej. W drugiej połowie wyglądało to z ich strony lepiej, ale i tak Vitasport wydawał się mieć pełną kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami. Problem w tym, że nie umiał zamknąć meczu golem numer 4 i przez to naraził się na stresujący finał spotkania. W 35 minucie MK-BUD zmniejszył straty po golu Dominika Ołdaka, a potem zaliczył trafienie kontaktowe i nagle stanął przed szansą zdobycia punktu, na co wcześniej totalnie się nie zapowiadało. Emocje sięgnęły zenitu w ostatniej minucie. Gdy żółtą kartkę za faul poza polem karnym zobaczył bramkarz MK-BUDu Olaf Pisarek, Vitasportowi nie miała prawa stać się krzywda. Przynajmniej w teorii. Bo właśnie wtedy fatalne podanie Marcina Marciniaka przejął Kamil Śliwowski i miał praktycznie pustą bramkę, do której należało skierować piłkę (emocje w tej sytuacji udzieliły się nawet doświadczonemu komentatorowi – TUTAJ). Golkiper faworytów częściowo naprawił swój błąd, bo zablokował futbolówkę, ale przy okazji sfaulował przeciwnika. I po rzucie wolnym podyktowanym przez sędziego Kamil Śliwowski też miał okazję, by zapisać na swoje konto arcyważne trafienie, lecz i tutaj zabrakło mu centymetrów. Vitasport praktycznie w ostatniej chwili zabrał więc głowę spod nadlatującej gilotyny, a niemal równo z końcową syreną zdobył gola na 4:2. I cóż – z jednej strony trzy punkty trafiły we właściwe ręce, bo zwycięzcy byli zespołem lepszym. Ale naprawdę niewiele zabrakło, by w głupi sposób ten mecz im uciekł. Dla MK-BUDu byłoby to chyba jednak za dużo szczęścia, gdyby udało mu się tutaj wyszarpać ten jeden punkt. Ale pewne pocieszenie może stanowić dla niego fakt, że skoro był tak blisko remisu, przy grze dalekiej od oczekiwań, to co będzie, gdy jego zgranie osiągnie satysfakcjonujący poziom. Ale na to musimy jeszcze trochę poczekać.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: