fot. © Google

Opis i magazyn 2.kolejki trzeciej ligi!

14 grudnia 2019, 19:23  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Trzeci poziom rozgrywkowy dość szybko zyskał samodzielnego lidera. Została nim ekipa Razem Ponad Tona, która jako jedyna ma na swoim koncie komplet sześciu punktów.

Tyle samo „oczek” co zespół przewodniczący zmaganiom, mogły mieć po tej kolejce Burgery Nocą lub N-BUD. Wystarczyło wygrać bezpośredni pojedynek, chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że ten mecz będzie bardzo wyrównany a o ewentualnym zwycięstwie jednej ze stron zadecydują detale. To wszystko znalazło uzasadnienie w boiskowych wydarzeniach, a mecz tych ekip – podobnie jak przed rokiem – przyniósł mnóstwo emocji, aczkolwiek nie przyniósł zwycięzcy. I dobrze. Pewnie to samo pisaliśmy przy okazji ostatniej potyczki tych zespołów, no ale musimy się powtórzyć – tutaj znowu nikt nie zasłużył na to, by z parkietu zejść pokonanym. Być może którejś z ekip taka furtka do triumfu otworzyłaby się w sytuacji, gdyby udało się tutaj wyjść na dwubramkowe prowadzenie. Ale praktycznie cały mecz wyglądał tak, że gdy jedna ekipa strzelała bramkę, to druga odpowiadała. Worek z golami rozwiązał Piotrek Jankowski, który w 9 minucie pokonał Bartka Muszyńskiego, ale N-BUD potrzebował zaledwie kilku chwil, by wpierw wyrównać a następnie samemu prowadzić. Przy wyniku 1:2 z perspektywy Burgerów mocno uaktywnił się Patryk Czajka, ale jego czas w tym meczu dopiero miał nadejść. Do przerwy utrzymuje się minimalny bufor bramkowy na korzyść miejscowych, ale już w 37 sekundzie drugiej połowy wspomniany Patryk Czajka wpisuje się do meczowego protokołu po raz pierwszy. Potem mamy okres ponad dziesięciu minut, gdzie chociaż sytuacji nie brakowało (jedna i druga drużyna zaliczyły po słupku), to bramki nie padały. Ale gdy już zaczęły, to od razu cztery naraz! Kanonadę fantastycznym strzałem z dystansu rozpoczął Kamil Kłopotowski. Burgery odpowiedziały w kilkanaście sekund po wznowieniu gry ze środka boiska, a następnie znowu w roli głównej objawił się Patryk Czajka, który wykonał niesamowity rajd z własnego pola karnego, zakończony bramką. Ale N-BUD nie załamał się i tak jak można się było tego spodziewać – szybko wyrównał. Po tej strzeleckiej nawałnicy tempo spotkania ponownie wyhamowało i mimo że obydwaj bramkarze musieli być czujni, to wynik 5:5 pozostał końcowym. I można powiedzieć, że w tym meczu było wszystko – piękne gole, indywidualne akcje, niewykorzystany rzut karny (przy stanie 0:0 przez Bartka Sosnówkę), gra w przewadze, a przede wszystkim wzajemny szacunek. Słowem - reklama Nocnej Ligi w pełni. Świetnie się to oglądało i oby takich widowisk było jak najwięcej!

Mniej emocji dostarczyła nam druga wtorkowa rywalizacja – ta między Góralami a Adrenaliną. Ale to wcale nie znaczy, że należało to spotkanie oglądać jednym okiem. Tym bardziej, że z racji braku zwycięstwa na inaugurację, jednym i drugim bardzo zależało, by wreszcie sprawdzić jak smakują trzy punkty w trzynastej edycji. Górale byli tak zdeterminowani, by ten cel osiągnąć, że postarali się o solidne wzmocnienia. W ich kadrze znalazł się chociażby świetnie znany Michał Aleksandrowicz, a nową postacią był Łukasz Puciłowski. I ten duet zrobił różnicę. Wydawało się zresztą, że Górale „przejadą się” po swoich przeciwnikach, bo bardzo szybko zbudowali sobie przewagę trzech bramek. Adrenalina mogła mówić o pechu, bo dwie z tych bramek to były trafienia samobójcze. Na szczęście dla widowiska, Robert Świst i spółka nie zwiesili głów. Pech nie mógł trzymać ich wiecznie i w 16 minucie sam kapitan dał sygnał do ataku, zmniejszając straty na 1:3. Za chwilę na listę strzelców wpisał się także Marek Kowalski i to był okres, gdzie gra drużyny z Ząbek zazębiła się. Goniącym nie przeszkodziła też przerwa w grze, bo gdy zaczęła się druga połowa, ich ofensywa nie ustawała. W 24 minucie Ivan Hristov miał nawet obowiązek by wyrównać losy spotkania, bo minął już nawet bramkarza przeciwników, ale nie zdołał zmieścić piłki w bramce. To nie była zresztą jedyna dogodna okazja, by zmienić wynik na 3:3 i by ten mecz zaczął się od nowa. A nie od dziś wiadomo, że niewykorzystane okazje się mszczą. Górale, którzy przez ostatnich kilkanaście minut nie wyglądali tak dobrze jak na początku spotkania, potrafili jednak zadać cios w krytycznym momencie. W 36 minucie Karola Bieńczyka pokonał Arek Kuczera i to trafienie zdemobilizowało Adrenalinę. To z kolei wykorzystali podopieczni Marcina Lacha – w krótkim odstępie czasu wynik na ich korzyść podwyższyli Bartek Górczyński oraz znowu Arek Kuczera, a gol niemal równo z końcową syreną Roberta Śwista, był jedynie na otarcie łez. I ma czego żałować zespół z Ząbek. Gdyby wycisnął jak cytrynę fragment, w którym osiągnął przewagę, to tutaj wcale nie musiał schodzić z parkietu pokonany. A to wszystko boli podwójnie, bo kadra Adrenaliny jest jaka jest, wzmocnienia dopiero się szykują i w tym trudnym dla siebie momencie można było zdobyć kilka cennych punktów więcej. Co do Górali, to chyba zbyt szybko uwierzyli, że wszystko idzie po ich myśli. Ten zespół także w pierwszej kolejce miał tak, że fragmenty dobrej gry mieszał z zupełnie bezbarwnymi, ale o ile wtedy zadecydowało to o porażce, to tutaj ten kryzysowy fragment udało się przetrwać. O tym skupieniu i koncentracji trzeba jednak pamiętać, bo czasami można grać dobrze przez większość spotkania, a wystarczy chwila nieuwagi, by cały wysiłek poszedł na marne.

Po wymęczonym zwycięstwie nad Retro, na kolejny skalp miało ochotę Na Fantazji. I podobnie jak za pierwszym razem, tak i przeciwko Spoko Loko styl mógł być mniej istotny, byle tylko zgadzała się liczba punktów. Ale wiedzieliśmy, że gracze Arka Choińskiego podrażnieni porażką z N-BUDem, będą twardym orzechem do zgryzienia. Intuicja nas nie zawiodła. Zawodnicy z Rembertowa przyjęli w tym starciu bardzo mądrą taktykę, którą z żelazną dyscypliną realizowali od pierwszej do ostatniej minuty. Przede wszystkim skupili się na obronie dostępu do własnej bramki, a gdy tylko udawało im się przechwytywać piłkę – kontrowali. W dużym stopniu czerpali też z błędów przeciwnika, a Fantazyjni nie ustrzegli się pomyłek. Tak chociażby padła pierwsza bramka w tym spotkaniu – Kuba Godlewski niepotrzebnie fauluje w polu karnym Sławka Lubelskiego, który już praktycznie wyganiał się z „niebieskiej” strefy i sędzia dyktuje rzut karny. Jego skutecznym egzekutorem okazuje się Robert Brzeziński. Po tym golu Spoko Loko znów zamyka się na własnej połowie, z kolei Fantazyjni – chociaż wymieniają dziesiątki podań – nie potrafią rozerwać defensywy rywala. A na domiar złego tracą kolejnego, „głupiego” gola. Jarek Lubelski dalekim wyrzutem odnajduje Tomka Skonecznego, ten świetnie obraca się z futbolówką w kierunku bramki, oddaje strzał i jest 2:0. I tak wyglądał praktycznie cały mecz. Jedni bili głową w mur, a drudzy schowani za podwójną gardą, wyprowadzali bardzo groźne kontrataki. Zespół z Kobyłki na początku drugiej połowy zdecydował, że z bramki zejdzie Kacper Jąkała, a przypomnijmy że ten manewr miał kluczowe znaczenie dla losów potyczki z Retro. Ale tym razem zmiany obrazu gry nie przyniósł. Fantazyjni nie mieli pomysłu, by zagrozić Jarkowi Lubelskiemu, a frustracja powodowała, że w obronie sami zaczęli popełniać błędy i wynik odjechał im bezpowrotnie. Najpierw pokarał ich Piotrek Kwiecień, potem prosta pomyłka Kamila Majewskiego na bramce i jest 4:0, a dzieła zniszczenia dopełnił Tomek Skoneczny, po kapitalnym rajdzie po skrzydle Arka Choińskiego. Można chyba spokojnie powiedzieć, że to starcie co do joty wyglądało tak, jak Spoko Loko sobie założyło. A może nawet lepiej, bo nie stracić bramki przez 40 minut to duża sztuka, a im się udała. Fajne było też to, że po tej złej energii jaką w niektórych zawodnikach było widać po ostatnim meczu, tym razem nie było nawet śladu. Z kolei Fantazja nie miała tyle szczęścia co tydzień wcześniej, i o ile tam się jeszcze prześlizgnęła, to tutaj już nie. Raził brak pomysłu na rozegranie ataku pozycyjnego, choć wszyscy wiemy, jak trudna jest to sztuka nawet dla lepszych ekip od nich. Zresztą – nie to ich pogrążyło a błędy własne. A za błędy się płaci.

A skoro już jesteśmy przy utrudnianiu sobie życia, to kolejny rozdział w książce o takim tytule napisali zawodnicy Retro. Podopieczni Szymona Strychalskiego bardzo chcieli wyrazić swoją piłkarską złość po pechowej przegranej z Na Fantazji poprzez zgarnięcie punktów w rywalizacji z Razem Ponad Tona. No ale niestety – wniosków z poprzedniego spotkania za bardzo nie wyciągnęli. Skrzydła podcięła im sytuacja z 3 minuty, gdy debiutujący w ich bramce (i przy okazji w naszych rozgrywkach) Mateusz Karpiński celowo zagrał ręką poza polem karnym i został usunięty z boiska. To oznaczało pięć minut gry w przewadze liczebnej dla Tony i takiego prezentu dawny Antykwariat nie mógł nie wykorzystać. Co prawda dość długo zabierał się do jej realizacji, ale ostatecznie zdobył w tym okresie dwa gole i wyrobił sobie w miarę bezpieczną przewagę na dalszą część spotkania. Za chwilę podwyższył zresztą wynik na 3:0 i chociaż Retro cały czas dawało sygnały, że jeszcze widzi tutaj dla siebie szansę, to po 20 minutach nie potrafiło zaliczyć ani jednego trafienia. Nie wykorzystało nawet żółtej kartki dla Kamila Kamińskiego, co sugerowało, że w drugiej części spotkania wcale nie pójdzie mu lepiej. Ale wtedy w sukurs przyszli rywale. Najpierw niezrozumiały faul w polu karnym Łukasza Głażewskiego na Łukaszu Kowalskim i Konrad Kanon zmniejsza straty. Po chwili kolejny karny dla Squadu, także zasłużony, ale autor poprzedniego trafienia wkłada zbyt dużo siły w uderzenie i zamiast 2:3, robi się za chwilę 1:4, bo niezawodny Paweł Madej strzałem do pustej bramki wykorzystuje błąd w rozegraniu okazji przez Retro. Przegrywający nadal nie wywieszają jednak białej flagi i chociaż szanse na powrót do spotkania wydają się nikłe, to ta optyka zmienia się, gdy w 31 minucie Paweł Żmuda inkasuje drugie trafienie dla Squadu. Lada moment kapitalną okazję zmarnuje jeszcze Damian Nowaczuk i gdyby tak policzyć te niewykorzystane szanse, to tutaj wynik 4:3 powinien na tablicy świetlnej znaleźć się znacznie szybciej. Pojawił się dopiero w 38 minucie, gdy znów dał o sobie znać Paweł Żmuda. Retro był więc o bramkę od remisu, ale tej różnicy zniwelować nie zdołało. Co więcej – po dwóch identycznych akcjach, czyli dalekim wyrzucie piłki przez Łukasza Głażewskiego do Pawła Madeja, Razem Ponad Tona podwyższyło jeszcze stan posiadania i wygrało 6:3. Stwierdzenie, że Retro zasłużyło tutaj na punkty byłoby nieroztropne, ale gdyby tylko ten zespół nie ułatwiał zadania swoim konkurentom i gdyby do minimum ograniczył głupie błędy, to dziś jego stan punktowy wyglądałby zupełnie inaczej. Albo gdyby chociaż miał w swoim składzie Pawła Madeja. Pisaliśmy już, że ten gracz to gwarancja kilkunastu punktów w sezonie. Ale chyba nigdy wcześniej w tej ekipie tak wiele od niego nie zależało – łącznie na 15 bramek zespołu, miał udział przy 13. A przecież wystarczyłoby tylko wyłączyć go z gry... ;)

Nawiązując jeszcze do poprzedniego opisu, to mimo dwóch porażek Retro, to nie ten zespół jest czerwoną latarnią rozgrywek. Jest nim NetServis, który już po pierwszym meczu zameldował się na ostatnim miejscu, a po rywalizacji z Al-Marem 2 jeszcze się na nim umocnił. Paradoks polega na tym, że zarówno wtedy z Burgerami, jak i teraz, początek meczu katastrofy nie zwiastował. Dawna Lambada znów co prawda rozpoczęła od kilku niewykorzystanych okazji, ale i tak wyszła na prowadzenie. Ale im dłużej ten mecz trwał, tym to Al-Mar 2 wyglądał coraz lepiej i powoli zaczął udowadniać to bramkami. W 15 minucie był już remis, natomiast w ostatniej akcji premierowej odsłony sędzia podyktował rzut karny, który już po upływie końcowej syreny wykorzystał Krzysiek Powierża. Wynik 1:2 z perspektywy NetServisu był spokojnie do odrobienia, ale ten zespół długo nie miał pomysłu, jak wyklarować sobie sytuacje, które mogłyby doprowadzić do wyrównania. A ponieważ ekipa Adriana Rychty również w ataku pozycyjnym nie błyszczała, to było jasne iż w tej części spotkania, będzie to mecz do pierwszego błędu. I ten popełnił NetServis. Złe rozegranie akcji, przechwyt Marcina Błędowskiego i za chwilę do meczowego protokołu wpisał się Wojtek Kulesza. To trafienie zapoczątkowało efekt domina. NetServis musiał zagrać odważniej, a że nadal zdarzały mu się banalne pomyłki, to wynik z jego perspektywy robił się coraz gorszy. W dodatku ekipa Pawła Roguskiego nie miała też szczęścia, bo znowu zaciął się jej celownik, natomiast gol na 1:4 padł po trafieniu samobójczym. Wtedy przegrywający zdecydowali się na zagranie z lotnym bramkarzem, lecz to również przyniosło wyłącznie negatywne efekty. Al-Mar 2 wypunktował więc swojego konkurenta i chociaż grą nie zachwycił, to cel osiągnął. Nie zapominajmy jednak, że to drużyna która nadal szuka zrozumienia, zgrywa się ze sobą i pewnie jeszcze trochę czasu minie, zanim styl będzie tak dobry jak wyniki. Natomiast NetServis teoretycznie gra lepiej niż wskazuje na to tabela, no ale nie ma to większego znaczenia. W tym momencie cała ligowa stawka traktuje go pewnie jako dostarczyciela punktów i żeby to się zmieniło, ekipa Pawła Roguskiego musi zacząć zdobywać gole. Bo dwa trafienia na tyle wyklarowanych okazji, to wynik śmieszny. Choć w tej ekipie akurat nikomu do śmiechu nie jest...

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: