fot. © Google

Opis i magazyn 3.kolejki czwartej ligi!

22 grudnia 2019, 10:34  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

To, że Moja Kamanda będzie patrzyła na wszystkich z góry przed przerwą świąteczno-noworoczną zaskoczeniem nie jest. Ale ten zespół nie może być jeszcze zbyt pewny swego.

A dużą szansą, by przy wigilijnym stole pochwalić się pierwszym zwycięstwem w Nocnej Lidze miał zespół AKS. Nikt tego raczej nie zakładał, bo to Maximus był zdecydowanym faworytem starcia tej dwójki, zwłaszcza że po dobrym meczu z Moją Kamandą, notowania tej drużyny podskoczyły. I gdy już w 17 sekundzie zespół Grześka Cymbalaka objął tutaj prowadzenie, to wydawało się, że będzie to mecz do jednej bramki. I być może sam Maximus uwierzył, że nawet grając na kilkadziesiąt procent możliwości, krzywda nie może mu się tutaj stać. Ale takie myślenie było błędem. Co więcej – w pierwszej połowie to rywale mieli więcej z gry, dwukrotnie obili słupek bramki Michała Kaźmierskiego i chociaż ostatecznie udało im się doprowadzić do wyrównania (za sprawą najlepszego w ich szeregach Roberta Migdalskiego), to wynik 1:1 był z ich perspektywy niesatysfakcjonujący. Drugą połowę ponownie lepiej rozpoczynają faworyci, którzy znów obejmują prowadzenie, ale ponownie wypuszczają je z rąk. Coś nam jednak podpowiadało, że w decydujących fragmentach górę może wziąć większe doświadczenie Maximusa i tak też się stało. Najpierw do meczowego protokołu wpisał się Grzesiek Cymbalak, potem AKS nie wykorzystuje kilku okazji, by po raz trzeci wyrównać stan spotkania, a to spotyka się z karą ze strony oponentów i najpierw Adam Kubicki, a na końcu Adam Drewnowski zamykają wynik tej potyczki w stosunku 5:2. Ale od razu uściślijmy – zwycięzcy zagrali bardzo słabo. Nie potrafimy sobie wyobrazić, by z jakąkolwiek inną drużyną w lidze, to co zaprezentowali w poniedziałek, wystarczyłoby do zgarnięcia trzech punktów. AKS może więc bardzo żałować, że tego nie wykorzystał, a miał ku temu możliwości. No ale jeśli nie wykorzystuje się tylu sytuacji, a przy okazji tak często zapomina się o obronie, prowokuje się dwa rzuty karne (w dość błahych sytuacjach), to nie można liczyć na dobry wynik. Szkoda, bo tutaj ten jeden punkt był jak najbardziej w ich zasięgu, a tak trzeba będzie czekać jeszcze przynajmniej kilka tygodni, by dostać szansę na ligowe przełamanie. Ale jeśli wtedy również zawiedzie skuteczność, to i wówczas skończy się jak z Maximusem. Czyli na ogromnym niedosycie.

A bardzo prestiżowy mecz, rozstrzygnęli w trzeciej kolejce na swoją korzyść zawodnicy Copa FC. Prestiżowy, bo dobrze się znają z Bad Boys Ostrówek i chociaż Źli Chłopcy jak na razie mocno dołowali w tabeli, to wiadomo że takie spotkania rządzą się swoim prawami. I ta piłkarska maksyma znowu się potwierdziła. Mimo, że w ligowej hierarchii dzieliło te zespoły kilka dobrych miejsc, to na parkiecie wcale nie było tego widać. Jeśli chodzi o pierwszą połowę, to była ona typowo rozpoznawcza i akcji podbramkowych zobaczyliśmy w niej jak na lekarstwo. Niektóre sytuacje wręcz na siłę zapisywaliśmy, by cokolwiek umieścić w ligowym magazynie. Padły na szczęście też dwie bramki, po jednej dla każdej ze stron, co dawało nadzieję, że w drugiej połowie będzie ciekawie, bo zwłaszcza Copa nie chciała sobie tutaj pozwolić na stratę punktów. A determinacja zawodników Mateusza Marcinkiewicza musiała wskoczyć na dużo wyższy poziom, gdy w 25 minucie Daniel Woźniak dał prowadzenie Bad Boysom. Sytuacja faworytów dodatkowo się skomplikowała, gdy w krótkim odstępie czasu dwóch zawodników w zielonych koszulkach otrzymało kary czasowe. Ale prowadzący nie wykorzystali okazji – łącznie mieli do dyspozycji aż cztery minuty gry w przewadze i nie dość, że nie potrafili zamienić tego na gola, który prawdopodobnie zagwarantowałby im przynajmniej remis, to w 32 minucie stracili bramkę. To niejako rozpoczęło rywalizację na nowo, aczkolwiek zdobyta bramka dała kopa... Copie. Ta drużyna wyglądała na bardziej zdeterminowaną, by zdobyć następne trafienie, a odpowiedzialność za powodzenie tej misji wziął na siebie Mateusz Marcinkiewicz. To on zaliczył asystę przy poprzedniej bramce i to on również miał główny udział przy tym, że w 35 minucie na listę strzelców wpisał się Michał Wróblewski. Źli Chłopcy mieli więc już naprawdę mało czasu, by cokolwiek jeszcze tutaj zdziałać, ale długimi fragmentami nie potrafili odebrać futbolówki przeciwnikom i pętla na ich szyi zaciskała się. Dopiero tuż przed finałową syreną, gdy nie mieli już nic do stracenia, udało im się stworzyć zagrożenie pod bramką Darka Wasia, lecz ten zryw okazał się spóźniony i trzy punkty pojechały do Klembowa. W ramach pocieszenia możemy wreszcie napisać, że ekipa Pawła Szczapy w końcu zagrała na poziomie, który prezentowała przez cały poprzedni sezon. To z kolei daje nadzieję, że dalsza część sezonu będzie w jej wykonaniu znacznie lepsza. Natomiast Copa kończy tę fazę rozgrywek z kompletem punktów i chociaż w grze jest jeszcze sporo do poprawy, to warto zauważyć że ta drużyna w każdym z meczów potrafiła przezwyciężyć napotkane problemy. A to powoduje, że gdy będą się ważyły jej losy na koniec sezonu, to ta umiejętność może zaprocentować.

Wśród trzech zespołów, które nadal nie otworzyły swojego punktowego dorobku jest HandyMan. Na razie tej sytuacji nie można się jednak dziwić, bo Krzysiek Smolik i spółka cały czas nie mogą się przestawić z trawy na parkiet, nie potrafiąc wykorzystać swojego potencjału. I tak tę sytuację w której się znaleźli tłumaczymy dość łagodnie, bo po spotkaniu z Las Vegas powinniśmy być w ich kierunku dużo bardziej krytyczni. To był bowiem kolejny mecz, gdzie w pierwszej połowie praktycznie do samego jej końca, nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę Roberta Leszczyńskiego. W tym samym czasie ekipa rywali zapisała na swoim koncie cztery gole, a mogła przynajmniej dwa razy tyle. Gdyby Konrad Orlik miał trochę lepiej nastawiony celownik, to po premierowych 20 minutach, schodziłby z placu gry z klasycznym hat-trickiem. Na szczęście w zdobywaniu goli – i to naprawdę efektownych – wyręczył go Artur Flago. Ogólnie cały zespół Las Vegas znowu nie zszedł poniżej pewnego poziomu i tutaj nie było możliwości, by stała mu się jakakolwiek krzywda. No i właśnie w samej końcówce trochę przebudzili się gracze HandyMan, którzy mieli nawet rzut karny, spektakularnie zmarnowany jednak przez Emila Rozbickiego. A jeśli nawet dobitki z kilku metrów, praktycznie na pustą bramkę, nie udaje się zamienić na gola, to o czym my mówimy? W drugiej połowie przegrywający na szczęście zaprezentowali się trochę lepiej, aczkolwiek i tę odsłonę przegrali, chociaż tylko 2:3. Ale gdyby Las Vegas musiało wygrać wyżej, to pewnie by to zrobiło. Ta drużyna nie była już tak energiczna jak wcześniej, wiedziała że wygra to spotkanie i trochę spuściła z tonu. To była jednak różnica przynajmniej jednej klasy. Triumfatorzy kończą więc rok 2019 na pierwszym miejscu w tabeli i zobaczymy, czy na tej samej pozycji zwieńczą cały sezon. Nie można tego wykluczyć, chociaż mecze w których poznamy ich prawdziwą wartość, dopiero przed nimi. Natomiast HandyMan ma o czym myśleć, jeśli chodzi o swoje dotychczasowe występy. Nie można wszystkiego zwalać na dość trudny terminarz, bo to co chłopaki prezentują, mogłoby nie wystarczyć również na zespoły z dołu tabeli. Na szczęście jest jeszcze trochę czasu, by coś z tym zrobić, choć pamiętajmy, że inne drużyny też „nie śpią” i w Nowym Roku mogą być silniejsze niż teraz. A to spowoduje, iż problemy Krzyśka Smolika i spółki wcale nie muszą się szybko skończyć...

Jedną z ekip, której dorobek punktowy też nie zachwyca, ale gra jest dużo lepsza niż wyniki to Joga Bonito. Podopieczni Bartka Brejnaka w trzeciej serii nie nastawiali się na sukces, bo mierzyli się z Moją Kamandą, która podrażniona kiepskim – choć wygranym – występem przeciwko Maximusowi, chciała zakończyć grudzień w dobrych nastrojach. Już wiemy że to się udało jeśli chodzi o wynik. A styl? Na pewno był on dużo lepszy niż równo tydzień wcześniej, aczkolwiek to wcale nie było tak, iż Joga Bonito z góry założyła że nie ma tutaj szans i czekała jedynie na najniższy wymiar kary. Ten mecz przypominał nam trochę przegraną tego zespołu z Las Vegas. Wtedy również spotkanie kiepsko się dla nich zaczęło, ale później drużyna złapała właściwy rytm i gdyby była bardziej skuteczna, to wcale nie musiała przegrać. W ostatni poniedziałek zobaczyliśmy niemal kopię tamtych wydarzeń. To rywale rozpoczynają bowiem mecz od dwóch szybkich trafień, ale Joga nie załamuje się, nie wywiesza białej flagi, tylko konsekwentnie gra „swoje”, co zaczyna przynosić efekty. Już do przerwy ten zespół nie tyko nie pozwala konkurentom na kolejne gole, ale też dzięki trafieniu Maćka Paska zmniejsza dystans na 1:2. Z kolei na początku drugiej połowy chłopaki kreują kolejne okazje, a w 24 minucie tylko przytomność umysłu Sebastiana Laskowskiego ratuje Kamandę od wyrównania losów spotkania. Dziś można gdybać, czy jeśli wtedy padłby gol, to spotkanie potoczyłoby się inaczej. No ale nie padł, co pozwoliło faworytom utrzymać prowadzenie, a w dalszej części spotkania podwyższyć je. Kamanda mniej więcej od 29 minuty wrzuciła trochę wyższy bieg, co od razu zaowocowało dwoma golami, które praktycznie zamknęły spekulacje co do przyznania trzech punktów. Rozstrzelał się Artur Kielczyk, który w ostatnich trzech minutach skompletował klasycznego hat-tricka a wynik końcowy stanął na 7:1 dla liderów rozgrywek. Ale jest on bardzo mylący, bo sugeruje duże różnice w umiejętnościach między jednymi i drugimi, czego bardzo długimi fragmentami na placu boju nie było widać. Przegranym brakuje wciąż instynktu „kilera” - by w pełni wykorzystywać to, co sobie wypracują. A przeciwko Las Vegas czy Kamandzie musisz mieć wysoki procent skuteczności, jeśli marzysz o punktach. O Jogę w dalszej części sezonu jesteśmy jednak spokojni i wieszczymy im szybki awans do górnej połowy tabeli. W przypadku Kamandy, to nie ma innej opcji niż ta, w której chłopaki nie kończą sezonu w TOP 3. Tym bardziej, że po meczu z Maximusem, który okazał się dla nich zimnym prysznicem, na pewno przemyśleli pewne rzeczy i to powoduje, że będzie ich zatrzymać jeszcze trudniej niż dotychczas. Ale w piłce niemożliwe nie istnieje i ta ekipa musi być czujna, zwłaszcza że od niej należy wymagać więcej aniżeli od wszystkich pozostałych.

Dobrą formę od początku kontynuują za to AutoSzyby. Co prawda w naszym facebookowym typerze wiele osób optowało w tej parze za zwycięstwem Bud-Maru, ale czy faktycznie były jakiekolwiek racjonalne przesłanki by sądzić, że ekipę Gabriela Orycha stać tutaj na zgarnięcie całej puli? Dwa pierwsze mecze w jej wykonaniu były – delikatnie mówiąc – średnie i chociaż wiedzieliśmy, że Bud-Mar musi w końcu „odpalić”, to nie przypuszczaliśmy, że może to się stać właśnie teraz. Tym bardziej, gdy okazało się, że zespół ze Słupna ma kilka osłabień, nie przyjechał w optymalnym zestawieniu, z kolei Szyby dysponowały wyjściowym garniturem i nie zawahały się go użyć. Obóz Kamila Wiśniewskiego bardzo szybko ustawił sobie ten mecz, zdobywając już w 2 minucie gola na 1:0 i na pewno pod względem piłkarskim, wymiany piłki, szukania pozycji – w tych elementach górował nad oponentem. Ale ten trzymał się dzielnie i rezultat ustalony na samym wstępie utrzymywał się aż do 20 minuty. Właśnie wtedy przegrywającym przytrafił się szkolny błąd, który Bartek Bajkowski i Kamil Suchocki wykorzystali bezbłędnie, a takie trafienie do szatni zawsze boli. Skutki tego uderzenia były zresztą widoczne w drugiej połowie. AutoSzyby prowadziły grę, w 23 minucie wynik na ich korzyść brzmiał już 3:0, a potem w sukurs przyszła im żółta kartka dla ambitnie grającego Sebastiana Skorupki, podczas którego nieobecności faworyci zdobyli kolejne trafienie i było jasne, że tego meczu nie przegrają. W kolejnych fragmentach starcie zrobiło się już bardziej wyrównane i fajne było to, że Bud-Mar nie poddał się, a pamiętamy że przeciwko Mojej Kamandzie potrafił się zdemotywować i stracić aż kilkanaście goli. Tutaj grał do końca, za co został nagrodzony dwiema bramkami, a ponieważ dwie też w tej części gry stracił, to finalnie przegrał 2:6. Widzimy na pewno postępy w postawie tej drużyny, szczególnie że czas gra na jej korzyść. Natomiast nie odbierając zasług zwycięzcom, to oni zrobili tutaj to, co powinni. I nie chcemy w ten sposób dyskredytować ich wygranej – wręcz przeciwnie. Byliśmy praktycznie pewni, że oni sobie tutaj poradzą i nie zawiedliśmy się. I chociaż na obecną chwilę ferajna Kamila Wiśniewskiego jest poza TOP 3, to mamy przekonanie graniczące z pewnością, że żadna z drużyn zajmujących miejsca 1-3 nie może czuć się pewna swojej pozycji. AutoSzyby nie powiedziały bowiem w tej kwestii ostatniego słowa!

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: