fot. © Google

Opis i magazyn 3.kolejki trzeciej ligi!

23 grudnia 2019, 17:15  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Na wszystkich innych poziomach rozgrywkowych jest przynajmniej jedna drużyna z kompletem punktów. W trzeciej lidze nie ma już takiej ani jednej!

Powyższe nie wzięło się jednak znikąd. Już pierwszy środowy mecz pokazał jak wyrównany jest ten poziom i że nikt nie może przed meczem zakładać łatwego zwycięstwa. Chociaż akurat Burgery Nocą, nawet jeżeli były minimalnym faworytem rywalizacji ze Spoko Loko, to Arek Dalecki na pewno nie zakładał, że jego ekipie cokolwiek przyjdzie tutaj łatwo. Gracze w czarnych koszulkach bardzo skomplikowali sobie zresztą sytuację, bo już w 2 minucie za bezmyślną czerwoną kartkę (zagranie ręką poza polem karnym) wyleciał Grzesiek Lewiński. Nie dość, że Burgery straciła bramkarza, to między słupkami musiał stanąć kapitan zespołu, co z kolei zmniejszyło siłę ofensywną tej ekipy. Na szczęście dla zespołu osłabionego, Spoko Loko bardzo kiepsko rozegrało okres gry w przewadze i zdobyło w nim zaledwie jednego gola. To była żadna przewaga, zwłaszcza dla kogoś takiego jak Patryk Czajka. Ten zawodnik znowu czarował swoimi umiejętnościami indywidualnymi i to on doprowadził do remisu. Przez pewien czas był to zresztą pojedynków dwóch snajperów – właśnie Patryka Czajki oraz Sławka Lubelskiego. Do stanu 2:2 tylko oni zdobywali tutaj gole. Pod koniec pierwszej połowy Burgery miały z kolei szansę, by wyjść na pierwsze w tym spotkaniu prowadzenie – żółtą kartkę zobaczył bowiem Sebastian Choiński, ale gracze w czarnych koszulkach zagapili się podczas jednej z sytuacji i dali sobie wbić bramkę do szatni. No ale od czego jest Patryk Czajka – początek drugiej połowy i napastnik „Mięsożernych” kompletuje hat-tricka. Na długi okres ten gol pozostawał jedynym w finałowej części tego starcia, lecz gdy w 37 minucie Sebastian Choiński wyleciał za drugą żółtą kartkę, Burgerom otworzyła się autostrada do zwycięstwa. Być może jednak dało o sobie znać zmęczenie, a może jeszcze coś innego, ale ten zespół nie tylko nie utrzymał remisu, co w zaistniałych okolicznościach stanowiło jego obowiązek, lecz dał sobie wbić bramkę, która ostatecznie zadecydowała o jego porażce. Przegrani mieli czego żałować, bo feralny początek powodował, iż myśleliśmy że w ogóle nie będą mieli tutaj nic do powiedzenia. Jeżeli jednak nie wykorzystuje się aż dwóch kar czasowych, to zażalenia należy wysyłać pod własny adres. Sporym osłabieniem była na pewno nieobecność Piotrka Jankowskiego, bez którego defensywa Burgerów nie wyglądała tak solidnie jak wcześniej, ale tak jak napisaliśmy – warunki do tego by wygrać były. Tym większe brawa należą się graczom Spoko Loko, którzy te trzy punkty kolokwialnie mówiąc „wyszarpali”. Wydawało się, iż skończą z niczym, ale potrafili tego wieczora w trudnych momentach zrobić coś extra. I wiecie co? Mieliśmy przygotowane inne zakończenie tego opisu, ale po konsultacjach zdecydowaliśmy się je zmienić. Idą Święta, nie chcemy nikomu psuć humoru. Niektórzy zawodnicy powinni jednak zastanowić się nad swoim zachowaniem w trakcie i po meczu, bo przychodzimy tutaj dobrze się bawić, a nie "cudować". Niech więc wezmą sobie to do serca ci, którzy czytając powyższe, pomyśleli sobie że dotyczy to właśnie ich.

Jedynym zespołem, który po trzech kolejkach trzeciej ligi miał szansę na komplet oczek była Razem Ponad Tona. Ale na drodze ekipy Łukasza Głażewskiego stanął Al-Mar 2, który jeszcze w tym sezonie nie przegrał i chociaż jego gra jeszcze nie do końca przekonywała, to wiedzieliśmy że przeciwko liderowi rozgrywek Adrian Rychta odpowiednio zmotywuje swoich podopiecznych. W zapowiedziach pisaliśmy, że czynnikiem, którego poczynania należy zneutralizować, jest Paweł Madej. No ale w Nocnej Lidze pewne rzeczy się nie zmieniają – choćby to, że ten zawodnik zdobywa gola w każdym spotkaniu. Zresztą – sprawdziliśmy to. Na 24 mecze jakie rozegrał, aż w 21 zdobywał przynajmniej jednego gola! No i starcie z Al-Marem również rozpoczął od trafienia, bo już w 39 sekundzie pokonał Czarka Szczepanka i otworzył wynik spotkania. Taka bramka zawsze wpływa deprymująco na zespół który ją traci i nie inaczej było w tym przypadku. Za chwilę Al-Mar powinien przegrywać już 0:2 i chociaż w miarę upływu minut drużyna z Wołomina wyszła z szoku, to i tak za chwilę musiała odrabiać dwa gole straty, tym razem po bramce Kamila Pamrowskiego. Problem w tym, że gracze w czarnych koszulkach mieli problem ze skutecznością a gdy w 19 minucie Paweł Madej podwyższył wynik na 3:0, wydawało się, że jest po meczu. Ale przegrywających do życia przywrócił gol samobójczy rywali niemal równo z końcową syreną. W zawodnikach odżyła nadzieja, że wcale nie trzeba tutaj przegrać i w drugiej połowie zespoły zamieniły się rolami. Teraz to Al-Mar zaczął zdobywać bramki, z kolei rywale zacięli się kompletnie. Już w cztery minuty po wznowieniu gry na tablicy świetlnej był remis, a przewaga psychologiczna działała na korzyść ferajny Adriana Rychty. I to znalazło odzwierciedlenie na boisku – w 32 minucie Wojtek Kulesza dał swojej ekipie pierwsze prowadzenie w tym spotkaniu i gracze Tony znaleźli się pod ścianą. To była trudna dla nich sytuacja, ale dzięki pewnej dozie szczęścia udało im się wyrównać, co spowodowało, iż w końcówce każdy scenariusz był możliwy. A gdy głupią żółtą kartkę, za komentowanie decyzji sędziego obejrzał Adam Królik, zespół Łukasza Głażewskiego miał wszystkie karty w swoim ręku. Ale zmarnował je – lada moment żółtko zobaczył bowiem Tomasz Madej, chociaż naszym zdaniem sędzia chyba mógł tutaj wstrzymać się z karą. W grze 3 na 3 w polu ani jednym ani drugim nie udało się przechylić szali na swoją stronę i mecz skończył się podziałem punktów. Pewnie obydwie strony czują niedosyt, ale też obydwie miały możliwość, by całość skończyła się po ich myśli. Dlatego remis wydaje się być sprawiedliwy, tym bardziej że obejrzeliśmy emocjonujące widowisko, gdzie zapłata należała się obydwu jego uczestnikom.

A aż dwanaście goli zobaczyliśmy w trzecim meczu wtorkowego wieczoru. Festiwal strzelecki - gdzie zresztą bramek mogło paść duuuzo więcej - współtworzyli Górale i NetServis. Ci pierwsi ostatnio pokonali Adrenalinę i zależało im, żeby pójść za ciosem. A jeśli tak, to bardziej przyjemnego przeciwnika nie mogli sobie wyobrazić, wszak dawna Lambada zamykała tabelę i miała najgorszy bilans bramkowy w lidze. Gdy dodamy do tego, iż w obozie Górali zobaczyliśmy Karola Kopcia, który nie tak dawno w barwach Starej Gwardii zdobywał tytuł mistrza NLH, to wszystko to układało nam się w jedną całość. Ale NetServis, choć zdawał sobie sprawę ze swoich szans na sukces, nie zamierzał czekać tutaj na najniższy wymiar kary. Solidna obrona i zabójcze kontry powodowały, że podopieczni Pawła Roguskiego najpierw prowadzili 2:0, potem 3:1 i swoją postawą na pewno zaskoczyli zespół Marcina Lacha. Ale Górale mają w swoich szeregach doświadczonych graczy, którzy bardzo szybko zorientowali się co trzeba robić, by regularnie tworzyć zagrożenie pod bramką Tomka Włodarza i wynik zaczął się odwracać. Szybko zrobiło się 3:3, a tuż przed przerwą Karol Kopeć idealnie wyczuł moment kiedy ściąć z piłką do środka i oddać strzał, po którym golkiper NetServisu dał się pokonać po raz czwarty. Przegrywający na starcie drugiej połowy byli jednak w stanie doprowadzić do remisu, a wszystko to za sprawą Roberta Koca, który z dość ekwilibrystycznej pozycji pokonał Marcina Lacha. Ale to był tylko przerywnik w obrazie, który mniej od 14 minuty wyglądał tak samo. Górale szeroko rozgrywali piłkę, rozciągali swoich konkurentów a w odpowiednim momencie przyspieszali grę, co owocowało kolejnymi bramkami. Skuteczny był Arek Kuczera, jak się zdobywa bramki nie zapomniał Michał Aleksandrowicz, a ponieważ NetServis w każdym meczu tego sezonu zalicza przynajmniej jednego samobója, to w 32 minucie przegrywał już 4:7. I mimo ambitnej walki i mimo efektownego gola, jakiego zdobył Adam Stańczuk, na nic więcej niż honorowa porażka nie było tej drużyny stać. Można mówić o pechu, bo gdyby przegrani grali z Góralami w pierwszej kolejce, to mogliby wygrać, ale po wzmocnieniach jakie zorganizował Marcin Lach, to zupełnie inna drużyna, z którą każdemu będzie bardzo ciężko. Pod warunkiem zminimalizowania błędów własnych, bo jednak nie najlepiej świadczy o defensywie Górali to, że najsłabsza ekipa w tabeli zdobyła z nimi aż pięć goli. Ale jeżeli zawsze mają zdobywać o to przynajmniej jedno trafienie więcej, to mogą ich tracić nawet i kilkanaście.

Inną ekipą, która też ma spore problemy w obronie, tyle że nie potrafi tego nadrobić w ofensywie jest Retro. Drużyna Szymona Strychalskiego spokojnie mogła mieć po dwóch kolejkach trzy lub cztery punkty na koncie, ale przez własną niefrasobliwość pozostawała z zerem po stronie zysków. I przeciwko N-BUDowi raczej nie zapowiadało się, iż uda się ten stan zmienić. Być może stwierdzenie, że miejscowi idą jak burza byłoby nadużyciem, ale zespół z Zielonki był na fali wznoszącej i miał dużą chrapkę na to, by rok 2019 zakończyć zwycięstwem. I pewnie nawet się nie spodziewał, że sprawę załatwi szybciej niż w 40 minut. Tak naprawdę, to wystarczyło mu 20, bo już po pierwszej połowie prowadził aż 4:0 i chociaż historia tego zespołu zna przypadki, że chłopaki potrafili podobną przewagę roztrwonić, to tutaj come-back Retro wydawał się nierealny. Demony tego zespołu nadal mu towarzyszyły, bo znów niektórym golom straconym można było zapobiec, a z przodu celownik wciąż był nieustawiony. Niektóre sytuacje zmarnowane przez Squad opisywaliśmy nawet dwoma lub trzema wykrzyknikami, a to oznacza, że łatwiej być nie mogło. Jak widać nie ma dla tych graczy rzeczy niemożliwych, a to, że wisiało nad nimi widmo kolejnej porażki, na pewno sprawy nie ułatwiało. Końcowy wynik pokazuje jednak, że Retro walczyło do końca. I tak i nie – tutaj w pewnym momencie wynik brzmiał już 1:6, a N-BUD był tak pewny zwycięstwa, że pozwolił nawet wykonywać rzut karny zawodnikowi, który przy mniej korzystnym rezultacie na pewno do wykonania karnego by nie podszedł. Norbert Pióro strzelił zresztą kilka metrów obok bramki, a gdyby trafił to byłoby już 1:7. A nie strzelając, dał jeszcze trochę nadziei rywalom, którzy zmniejszyli straty na 3:6. N-BUD na wszelki wypadek wbił jeszcze jedną bramkę i chociaż pod koniec spotkania znowu się rozluźnił, to żadnych konsekwencji punktowych z tego tytuł nie poniósł. Było to bardzo zasłużone zwycięstwo Marcina Zaremby i spółki, którzy wypunktowali swoich oponentów. Mecz pod całkowitą kontrolą od pierwszej, do prawie ostatniej minuty. Tak to powinno wyglądać z perspektywy zespołu walczącego o awans, a za taki N-BUD chce się uważać. Natomiast Retro, o ile we wcześniejszych pojedynkach było blisko sukcesu, to tutaj marzeń zostało pozbawione szybko. No ale jeśli nie zostały naprawione stare grzechy, a jeszcze pojawiły się nowe, to można było tutaj liczyć tylko na cud. Ale ten nie nadszedł.

A tyle same goli co kartek zobaczyliśmy w ostatnim meczu z 17 grudnia. Na Fantazji podejmowało Adrenalinę i od razu sprawdziliśmy, jaki wynik był w ostatnim bezpośrednim meczu tych ekip. Dokładnie rok temu lepsza okazała się ekipa z Kobyłki, która teraz dysponowała bardzo podobnym składem co wówczas, z kolei Adrenalina nie mogła we wtorek liczyć na wielu zawodników, którzy wówczas zagrali w jej barwach. Teoretycznie więc Fantazyjni powinno tutaj spokojnie wygrać, tym bardziej że rywale po zaledwie jednym punkcie po dwóch kolejkach byli pod ścianą. No ale – i piszemy to nie po raz pierwszy przy okazji meczu drużyny Kamila Osowskiego – ten zespół nie byłby sobą, gdyby od czasu do czasu nie utrudnił sobie sprawy. Problemy zaczęły się szybko, bo już na początku spotkania Fantazyjni musieli sobie radzić 3 na 4, albowiem kartki po ich stronie obejrzeli Kacper Jąkała i Kamil Osowski, a w Adrenalinie Maciek Parkosz. I chociaż drużyna z Ząbek wyklarowała sobie kilka dogodnych okazji do otwarcia wyniku, to ten nie chciał się zmienić. Jeśli chodzi o ofensywę w wykonaniu Na Fantazji, to początkowo było z nią bardzo kiepsko i poza jedną indywidualną szarżą Kacpra Jąkały, Karol Bieńczyk nie miał praktycznie nic do roboty. Po pewnym czasie stało się więc jasne, że tutaj mocno ułatwi sobie sprawę ten, komu uda się wyjść na prowadzenie. I ku uciesze Adrenaliny, to właśnie jej przedstawiciel jako pierwszy wpisał się na listę strzelców – był nim Kamil Mikiel. To zapoczątkowało efekt domina w obozie przegrywających. Za chwilę drugą żółtą kartkę zobaczył Kacper Jąkała, a to oznaczało, że team Roberta Śwista miał pięć minut, by wyrobić sobie taką przewagę, którą później trzeba było tylko dowieźć do końca. Sztuka ta udała się połowicznie, bo w okresie gry o jednego więcej, Adrenalina zdobyła tylko jedną bramkę, która nadal niczego nie rozstrzygała. Ale gdy na początku drugiej połowy Maciek Parkosz po raz trzeci zmusił rywali do wznowienia gry od środka, to Fantazyjni przestali tutaj mieć cokolwiek do stracenia. I chcąc postawić wszystko na jedną kartę, owinęli wokół siebie pętlę. W 29 minucie absurdalną czerwoną kartkę obejrzał Kamil Osowski, który miał zagrać jako lotny bramkarz, ale tak się zbierał by założyć znacznik, że rywale oddali strzał w kierunku jego bramki, a on – ratując się – zatrzymał piłkę ręką. Wszystkiego co było dalej pisać już nie musimy. Adrenalina kontrolowała mecz, wygrała go finalnie 5:1, chociaż okazji by wynik był wyższy nie brakowało. Ale i tak sukces smakował dobrze i nawet nie chodziło o rewanż za poprzedni rok, lecz o poprawę sytuacji w tabeli. Trzeba też oddać triumfatorom, iż zagrali bardzo mądrze, z chłodną głową, bez głupich strat, a żadnej z tych rzeczy nie możemy napisać o ich wtorkowych rywalach. I to o tym meczu mówi chyba wszystko.

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: