fot. © Google

Opis i magazyn 3.kolejki drugiej ligi!

24 grudnia 2019, 09:31  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Pierwsza strata punktów przez Tubę była jednym z wydarzeń trzeciej serii drugiej ligi. Frycowe wciąż płaci za to Auto-Delux, który drugi kolejny mecz przegrywa różnicą jednego gola.

No i od razu przechodzimy do meczu właśnie z udziałem Auto-Delux. Po trochę pechowej porażce z Multi-Mediką, podopieczni Piotrka Stańczuka bardzo chcieli powrócić na zwycięską ścieżkę. A NzP miało na swoim koncie dwie porażki, dlatego wydawało się, że to idealny rywal, by słowa zamienić w czyn. To co łączyło obydwie ekipy przed spotkaniem, to brak podstawowych bramkarzy – po stronie dawnego JSJ nie było Michała Dudka, z kolei Janka Lecha zastąpił między słupkami Piotrek Stańczuk. No ale Piotrek nie zaliczy zwłaszcza pierwszej części tego spotkania do udanych. Już przy pierwszej interwencji przytrafił mu się prosty błąd, który bezlitośnie wykorzystał Mateusz Zaorski. A ponieważ gracze z pola Auto-Delux również wyglądali, jakby nie dotarło do nich, że mecz się rozpoczął, to po pięciu minutach wynik brzmiał już 0:3. To bardzo skomplikowało sytuację młodym zawodnikom Wichru Kobyłka, którzy co prawda otrząsnęli się z początkowego szoku, ale chcąc rozpocząć misję odrabiania strat, musieli mocno zaryzykować. I naprawdę niewiele brakowało, by to się nie opłaciło, bo przy grze z lotnym bramkarzem wiele razy centymetry dzieliły ich od nieszczęścia. Problem – niemal jak zwykle – toczył ich również w ofensywie. Okazji nie brakowało, ale precyzji – owszem. Gdy więc pod sam koniec pierwszej połowy strzałem bezpośrednio z rzutu wolnego prowadzenie NzP podwyższył Adrian Dalba, a potem już na początku drugiej odsłony do meczowego protokołu wpisał się Nikodem Niski, nie było możliwości, żeby przegrywający wrócili do tego spotkania. A przynajmniej tak się wydawało. W 26 minucie na NzP spadło jednak potrójne nieszczęście – najpierw żółtą kartkę zobaczył Maciek Błaszczyk, potem Auto-Delux zdobyli pierwszego gola w meczu, a przy próbie interwencji poważnej kontuzji nabawił się wspomniany Maciek Błaszczyk. Te okoliczności podłamały zawodników dawnego JSJ, z kolei napędzili wichrowską młodzież. Zanim się obejrzeliśmy, a było już tylko 5:3, a napór Delux nie ustawał. W 38 minucie goniący byli już tylko o jedną bramkę od swoich rywali, a niewiele zabrakło, by tuż po wznowieniu gry od środka udało im się wyrównać! Emocje sięgnęły zenitu. Zawodnicy NzP byli w totalnym odwrocie, ale właśnie wtedy w sukurs przyszła im żółta kartka dla Marcina Mańko. To było jak podanie tlenu umierającemu i chociaż prowadzący nie zdołali zdobyć bramki, która zabiłaby mecz (a były ku temu wyborne okazje), to najważniejsze iż nie pozwolili na to, by rywale mogli się cieszyć z trafienia. Tym samym ich dorobek punktowy wreszcie został otwarty, choć nikt nie zakładał po pierwszej połowie, że przyjdzie im to uczynić po takich męczarniach. No ale Auto-Delux wiele by pewnie dało, by znaleźć się na miejscu swoich konkurentów, tym bardziej że to druga z rzędu porażka, której można było uniknąć i przynajmniej ten jeden punkt zgarnąć. Ale jeżeli spóźniasz się gdzieś blisko 20 minut, to musisz liczyć się z tym, że możesz się nie wyrobić...

A zespołem, o którym można napisać, że chyba w ogóle nie dojechał na trzecią kolejkę był StimaWell. Przed ich starciem z AGD Marking pomyśleliśmy sobie w ten sposób – jeżeli dawny MK-BUD chce być traktowany poważnie i zamierza wreszcie powalczyć o coś więcej niż środek tabeli, to musi to udowodnić właśnie w tym spotkaniu. Bo skoro z Markingiem wygrała Tuba, to w teorii w czym gorszy od Tuby jest StimaWell? No ale rzeczywistość okazała się dla Kacpra Kraszewskiego i spółki bardzo brutalna. Można nawet powiedzieć, że ten mecz do złudzenia przypominał ostatnią bezpośrednią potyczkę tych ekip, gdzie również AGD przejechało się po ówczesnym MK-BUDzie. Dla Markingu było to zresztą o tyle ważne spotkanie, iż po porażce ze wspomnianą Tubą, na kolejną wpadkę nie można było sobie pozwolić. I faworyci plan wykonali z nawiązką. Bardzo szybko opanowali plac gry, narzucili własne warunki, po dziesięciu minutach mieli przewagę trzech goli i z perspektywy przegrywających nie było widoków na to, że cokolwiek może się tu zmienić. Szczególnie, iż obrona StimaWell (o ile w ogóle tak tę formację można nazwać) zupełnie nie nadążała za Kamilem Wróblem czy Marcinem Pszczółkowskim, którzy robili na boisku co chcieli. I tak wyglądał cały mecz, a pod jego koniec Marking po prostu bawił się na parkiecie, dodatkowo upokarzając swoich konkurentów, wlepiając mu ostatecznie dwucyfrówkę. Niestety – wbrew oczekiwaniom był to mecz do jednej bramki i który pokazał, że StimaWell chyba pewnego poziomu już nie przeskoczy. Owszem – pewnie wygra kilka spotkań, nie będzie się musiał martwić o utrzymanie, ale to by było na tyle. Czyli sezon jak co sezon, a przecież ambicje były dużo większe. Natomiast Marking odkupił swoje winy sprzed tygodnia i gdyby tak zagrał przeciwko Tubie, to kto wie, jakby to się skończyło. Ale nie ma co do tego wracać, tylko trzeba podobną formę zaprezentować wtedy, gdy przyjdą mecze z innymi kandydatami do awansu. Zwłaszcza że konsekwencje drugiej porażki w sezonie, mogą być wtedy wyjątkowo bolesne.

Wielu osobom, z którym rozmawialiśmy po drugiej kolejce, było bardzo szkoda Ryńskich. Nic dziwnego – chłopaki włożyli wiele energii w meczu z Marcovą, już byli w ogródku, już witali się z gąską, a zostali z niczym. Ale jeżeli przeciwko jednemu z faworytów tego poziomu byli w stanie zagrać tak dobre zawody, to wydawało nam się, że z Vitasportem również powalczą. No ale już wiemy, że w tym starciu Deweloperzy byli zdecydowanie najdalej od zdobycia punktów ze wszystkich trzech spotkań jakie zagrali. Przyczyn było wiele, choćby brak kilku ważnych graczy, bo tacy zawodnicy jak Sebastian Borkowski czy Mateusz Morawski na pewno przydaliby się w środowy wieczór. Tym bardziej, że obydwaj potrafią dobrze grać w defensywie, a właśnie tutaj była największa bolączka ekipy z Marek w konfrontacji z Jankiem Szulkowskim i spółką. Mecz ledwo co się rozpoczął, a na tablicy świetlnej już widniał wynik 3:0 dla Vitasportu, który szybko złapał właściwy „flow” i chyba poczuł, że będzie to o wiele łatwiejsze spotkanie od tych, które rozegrał wcześniej. Tak naprawdę to ze strony Ryńskich groziło mu zagrożenie głównie za sprawą Łukasza Banaszka. To był debiut tego zawodnika w Nocnej Lidze i widać było, że zależy mu na przyjemnym powitaniu z rozgrywkami. Ale w pojedynkę nie mógł nic zrobić. To on był zresztą autorem zarówno pierwszego, jak i drugiego gola dla swojej ekipy, lecz problem polegał na tym, że miały one miejsce przy wynikach 0:3 i 1:6. Gdy jednak Ryńscy w 36 minucie za sprawą Damiana Augustyniaka zmniejszyli różnicę do trzech trafień, to żyli jeszcze nadzieją, że być może jest szansa, by wyczarować tutaj jeden punkt. Tyle że bardziej niż od nich, zależało to od przedstawicieli Vitasportu, którzy robili sporo zmian, nie trzymali już na boisku takiej dyscypliny jak wcześniej, ale gdy rywal doszedł ich na dwa gole, to natychmiast podkręcili tempo i Kacper Dalba postawił stempel na ich trzecim z rzędu zwycięstwie. Z perspektywy postronnego kibica źle się stało, że tak szybko faworyci osiągnęli tutaj dużą przewagę, bo to spowodowało, że z tym meczem było jak z filmem, którego zakończenia można się było domyśleć. No ale nie jest to oczywiście wina Vitasportu – ten zespół grał tak, jak pozwolił mu na to konkurent. A że Ryńscy zaczęli bardzo kiepsko, to emocje szybko się skończyły. I po takim spotkaniu, raczej nikt żałować się już ich nie będzie.

Teraz przechodzimy do meczu, o którym napomknęliśmy już na starcie – Tuba grała z Ormedem i chociaż nic na to nie zapowiadało, to właśnie ta konfrontacja dostarczyła najwięcej emocji ze wszystkich drugoligowych. Ale wiecie co? To nie jest do końca zaskoczenie. Bo jeśli ktoś skreślił Ormed, to albo nie zna się na Nocnej Lidze albo nie zna tego zespołu. Było jasne, że po dwóch porażkach pod rząd Piotrek Dudziński zrobi wszystko, by zakończyć tę część sezonu pozytywnym akcentem i ta sztuka mu się udała. Cała drużyna była zresztą bardzo zmotywowana, o czym świadczyła obecność Mateusza Antoniaka (który miał przecież odpuścić ten sezon), czy też Damiana Kozickiego, dla którego był to pierwszy występ w trzynastej edycji. Ogólnie Ormed miał praktycznie trzy składy do gry, z kolei po stronie Tuby brakowało kilku ważnych graczy. Szczególnie Szymona Gołębiewskiego, który przecież popisał się hat-trickiem przeciwko AGD. I widząc to wszystko byliśmy praktycznie przekonani, że na pewno nie będzie to starcie do jednej bramki, a nawet jeżeli dawni Bomba Boys wygrają, to będą musieli zostawić na parkiecie mnóstwo zdrowia. Potwierdzenie tych słów przyszło od razu w pierwszej akcji – miejscowi potrzebowali bowiem zaledwie 26 sekund, by otworzyć wynik spotkania! I ten energetyczny początek dał im dodatkową siłę. Oni nie tylko walczyli tutaj jak równy z równym, ale były fragmenty, gdzie byli po prostu lepsi. Tuba z kolei dość długa zabierała się do pracy i powstawało poważne zagrożenie, czy aby na pewno tych chłopaków stać na to, żeby tutaj zapunktować za trzy. Im dłużej jednak trwał mecz, tym Juniors wyglądali lepiej i tuż przed przerwą wyrównali stan pojedynku. Wyrównana i to przez bardzo długi czas była też druga część spotkania. Nikt nie chciał popełnić błędu, bo obydwie strony zdawały sobie sprawę z konsekwencji utraty bramki na 1:2. I w 34 minucie Tuba utrudniła sobie życie. Maciek Gołębiewski zobaczył żółtą kartkę, dzięki czemu Ormed miał 120 sekund na zbudowanie ataku pozycyjnego i zdobycie bramki. I tak też zrobił! Szybka wymiana kilku podań i Mateusz Kowalski z najbliższej odległości pokonał golkipera Tuby! Czyżby więc miało dojść do sensacji? Ówcześni liderzy rozgrywek nie przyjmowali tego scenariusza do wiadomości. Musieli zaryzykować grę z wysoko wysuniętym bramkarzem i ta taktyka zaczęła się sprawdzać, bo były przynajmniej dwie okazje, które można było zamienić na gole. Udało się jednak dopiero w trzeciej próbie a autorem bramki na 2:2 był bramkarz – Kamil Sadowski! Świetnie wykończył on klepkę całego zespołu i pokonał Mateusza Antoniaka. A ponieważ Tubie remis nie wystarczał, to w kierunku świątyni Ormedu ataki nie ustawały. Zawodnicy w żółtych koszulkach usilnie walczyli o gola nr „3” i tuż przed końcem spotkania trafili nawet z rzutu wolnego w słupek! Ale niewiele też zabrakło, by Zielonkę opuszczali z niczym. Niemal w ostatniej akcji spotkania rywale doszli bowiem do sytuacji sam na sam z bramkarzem, jednak Kamil Sadowski nie dał się pokonać i rozstrzygnięcie w tej potyczce nie zapadło. I pewnie w obydwu obozach pojawiły się słowa o niedosycie, chociaż z perspektywy boiska był to rezultat zasłużony. Co on nam mówi? Chyba to, że Tuba nie jest jeszcze tak silna, jak wskazywałby na to mecz z AGD, aczkolwiek cały czas nie zapominamy, że brakowało jej kilku ważnych ogniw. Natomiast ten mecz w 100% udowodnił, iż Ormed nie jest tak słaby, jak pokazały to wyniki dwóch pierwszych spotkań. Dlatego niech cieszą się ci, którzy mecz z tą drużyną mają już za sobą.

A w zapowiedziach które wysłał nam przed tą serią Patryk Pikulski, przy okazji meczu Marcova – Medica napisał on jasno i wyraźnie - „Multi-Medica pomimo wygranej w poprzedniej kolejce nie powinna mieć w tym meczu za wiele do powiedzenia. Jeśli tylko Damian Zajdowski z Marcovej będzie tego dnia w optymalnej formie, to o wynik tego spotkania jestem spokojny.” I cóż – na tym moglibyśmy zakończyć opis tego spotkania, bo praktycznie wszystko sprawdziło się co do joty. Na Patryku sukces Multi z Auto-Delux nie zrobił żadnego wrażenia, podobnie jak to, że Fioletowi męczyli się z Ryńskimi. No i miał rację. Marcova okazała się zespołem zdecydowanie lepszym od swojego środowego konkurenta, aczkolwiek to nie Damian Zajdowski wcielił się tutaj w rolę kata Medycznych. Przez długi czas był nim Janek Czerwonka, który miał swój dzień i z trzech bramek, jakie padły w pierwszej połowie, zdobył... wszystkie. Tych goli dla faworytów powinno być zresztą dużo więcej, natomiast Multi w premierowych 20 minutach zaliczyła tylko jedną okazję, po której jej stan bramkowy mógł ulec zmianie. A najgorsze było to, że ten impas trwał również w drugiej połowie. Podczas gdy Marcova regularnie dopisywała kolejne trafienia na swoje konto, Medica była zagubiona, stłamszona i praktycznie prosiła tutaj o najniższy wymiar kary. To zastanawiało, bo przecież NIKOGO ważnego w tym zespole nie brakowało. A mimo to zespół nie miał nic do powiedzenia. Z kolei Marcova nigdy nie czuje się zaspokojona, jeżeli chodzi o zdobywanie bramek i to spowodowało, że walczyła tutaj do samego końca, by rezultat był jak najwyższy. Stanęło na 10:2 i nawet jeśli fakt, że trzy punkty pojechały z Mateuszem Gawłowskim i spółką nie dziwi, to rozmiary tego sukcesu na pewno. To tylko pokazuje, że faworyci chyba złapali rytm i od tego momentu ciężko będzie ich komukolwiek powstrzymać. Można zresztą odnieść wrażenie, że jeśli z kimś chłopaki mogą przegrać, to ze sobą. Zdarzają im się bowiem momenty nonszalancji, ale gdy grają na 100% możliwości, to kończy się to tak, jak z Mediką. Z kolei Multi musi o tym starciu jak najszybciej zapomnieć. Nic jej nie wychodziło i nie ma sensu wymieniać elementów które zawiodły najbardziej, bo lista byłaby bardzo długa. Coś na pocieszenie? Chyba to, że w Nocnej Lidze nie ma rewanżów, a z wszystkimi innymi zespołami na tym poziomie rozgrywkowym Medyczni są w stanie powalczyć. I tego im życzymy na ten nadchodzący 2020.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: