fot. © Google

Opis i magazyn 3.kolejki pierwszej ligi!

27 grudnia 2019, 20:35  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Offside pewnie się nie spodziewał, że tyle drużyn zrobi mu w trzeciej serii gwiazdkowy prezent. A dzięki nim to właśnie ta ekipa została samodzielnym liderem nocnoligowej ekstraklasy.

A o to, by przed Świętami wydostać się z najniższych stref ligowej tabeli powalczyli w czwartek gracze Progresso i Łabędzi. Mieliśmy w pamięci świetny mecz tych drużyn z poprzedniego sezonu, gdzie ferajna Maćka Pietrzyka wygrała i dzięki temu złapała później wiatr w żagle. Teraz ten zespół liczył pewnie na powtórkę z rozrywki, chociaż przyglądając się składom jednych i drugich, mieliśmy wrażenie, jakby żadna z drużyn nie była specjalnie zdeterminowana żeby zgarnąć tutaj punkty. Po obydwu stronach nie brakowało osłabień i trudno było powiedzieć, który kapitan miał większy ból głowy. No ale na parkiecie poznaliśmy odpowiedź na to pytanie – dużo gorzej z kadrowymi wyrwami poradziły sobie Łabędzie. Można nawet powiedzieć, że w ogóle sobie nie poradziły, bo to był zdecydowanie najsłabszy mecz tego zespołu w tym sezonie, a przecież paradoksalnie rywal był najłatwiejszy. Tyle że trzecia ekipa poprzedniego sezonu drugiej ligi na boisku zupełnie się nie dogadywała. Oglądaliśmy jej grę i przecieraliśmy oczy ze zdumienia, bo wyglądało to naprawdę bardzo słabo. Ale jeszcze do 15 minuty wynik był w miarę korzystny, bo bezbramkowy, lecz właśnie wtedy prosty błąd w wyprowadzeniu piłki przytrafił się Mateuszowi Perzanowskiemu, co bezbłędnie wykorzystał Kamil Żmuda. Przegrywający tak naprawdę dostali tutaj dwa ciosy za jednym zamachem – nie dość bowiem, że stracili gola, to również swojego bramkarza, któremu odnowiła się kontuzja. Między słupki wskoczył więc Łukasz Świadek, co powodowało, iż Detox miał tylko jednego zawodnika na zmianę. Ale tym nie można tłumaczyć tego, co działo się w dalszej części pierwszej połowy. Chociaż Progresso też nie prezentowało się wybitnie, to punktowało swojego oponenta i do przerwy wynik brzmiał już 3:0! Dopiero po powrocie na parkiet Łabędzie wreszcie się obudziły i w 28 minucie wykorzystały okres gry w przewadze, a gola na 1:3 zainkasował Adrian Raczkowski. Tutaj wszystko było więc jeszcze możliwe, chociaż nadal dyspozycja Detoxu nie dawała nam argumentów, byśmy mogli tutaj spekulować, że wynik odwróci się o 180 stopni. Na domiar złego w 34 minucie Łukasz Świadek powielił błąd Mateusza Perzanowskiego z pierwszej połowy, źle wznowił grę i za chwilę zrobiło się 4:1, co ostatecznie zamknęło dywagacje w kwestii wyłonienia zwycięzcy. W końcówce doszło jeszcze do kuriozalnej sytuacji, bo Progresso otrzymało dwa rzuty karne, gdzie do wykonania obydwu podszedł bramkarz – Łukasz Bestry. Pierwszego wykorzystał, ale drugiego już nie, a ponieważ nikt go nie zaasekurował na bramce, to golkiper Łabędzi dalekim wykopem zamknął wynik spotkania w stosunku 5:2. Z perspektywy triumfatorów to bardzo cenne trzy punkty i przy okazji udany rewanż za poprzedni sezon. Tak jak wspomnieliśmy – nie była to wielka piłka ze strony chłopaków z Radzymina, ale bardzo ograniczona w błędy czy proste straty, czego z kolei nie mogą o swojej postawie powiedzieć Łabędzie. Ich sytuacja zrobiła się w związku z tym bardzo trudna i to też pokazuje różnicę między drugą a pierwszą ligą. Chociaż jeśli ekipa Maćka Pietrzyka zacznie grać na swoim poziomie, to na pewno jeszcze w elicie zamiesza. Ale za tym muszą iść nie tylko słowa, lecz przed wszystkim czyny.

Tydzień temu, gdy Bad Boys pokonywali Ostropol, pisaliśmy że nad tym zwycięstwem nie można się zbytnio rozpływać. Wicemistrzowie rozgrywek są ewidentnie w fazie przejściowej, aczkolwiek docenialiśmy fakt, że w meczu, gdzie każda ze stron mogła przechylić szalę na swoją stronę, udało się to właśnie graczom z Ostrówka. Ale teraz Złych Chłopców czekało dużo trudniejsze zadanie. Co prawda Dar-Mar wciąż musi sobie radzić bez kontuzjowanego Maćka Lamenta, to jednak nawet bez niego, jest to zespół o określonej jakości. Zastanawialiśmy się także, czy aby po raz kolejny Bad Boysom w kość nie da zbyt krótka kołdra, czyli zaledwie dwóch zawodników nie zmianę. I ta teoria - jak się później okazało – miała rację bytu. Zacznijmy jednak od początku. Pierwsze minuty to raczej spokojna gra z obydwu stron, a ciekawiej robi się gdy 100% okazji nie wykorzystuje Kuba Murawski. To niesie za sobą poważne konsekwencje, bo już chwilę później bramkę na 1:0 dla BB strzela Mateusz Domżalski. To z kolei nakręciło grę prowadzących, którzy w kolejnych fragmentach byli dużo bardziej aktywni, ze znacznie większą łatwością niż konkurenci tworzyli sobie okazje podbramkowe i wreszcie dopięli swego – w 18 minucie Michał Szczapa podwyższył na 2:0. Nadal daleko idących wniosków staraliśmy się jednak nie wyciągać, bo przeciwko Łabędziom Dar-Mar też przegrywał 0:2, a potrafił wstać z kolan i wygrać. I gdy tuż przed przerwą Norbert Kucharczyk i spółka wykorzystali grę w przewadze (po żółtej kartce dla Adriana Rybaka), wydawało się, iż wszystko zmierza w podobnym kierunku. Ale tak nie do końca było. Ekipa z Kobyłki nadal miała dość spore problemy w kreowaniu okazji z ataku pozycyjnego, lecz na szczęście posiada wielu graczów o ogromnych możliwościach indywidualnych. W 31 minucie do remisu doprowadza więc Bartek Januszewski i od tego momentu mecz rozpoczyna się na dobre. Za chwilę Bad Boysi znów są o gola z przodu, ale cieszą się z tego niecałe 30 sekund. Emocje sięgają zenitu w samej końcówce. Źli Chłopcy zdobywają nawet bramkę, lecz sędziowie nie uznają jej, bo Adrian Rybak wygarnia futbolówkę już zza linii końcowej. W innej sytuacji karnego domaga się Adam Matejak, ale i tutaj arbitrzy nie chcą zgodzić się z ich interpretacją. Dar-Mar był więc w poważnych opałach, aczkolwiek on również mógł to spotkanie przechylić na swoją stronę. Dwukrotnie wyprowadził bowiem groźne kontry, gdzie świetnie spisał się Jarek Przybysz, a raz golkipera Bad Boys uratował słupek. Reasumując – ten remis nikomu chyba krzywdy nie sprawił, chociaż piłkarsko lepsze wrażenie sprawiali zawodnicy z Ostrówka. To jednak nie pierwszy raz, gdy w teorii są lepsi, lecz nie do końca znajduje to odzwierciedlenie w wyniku. Z kolei Dar-Mar naszym zdaniem wciąż jest trochę „pod formą”. W dyspozycji sprzed roku miałby komplet punktów po trzech meczach, więc dla dramaturgii rozgrywek pozostaje wierzyć, że to co najlepsze zachował na najważniejszą część ligowej kampanii.

Dużo miejsca nie poświęcimy za to rywalizacji Offsidu z Fil-Polem. Z prostej przyczyny – był to mecz do jednej bramki. Nie jest to dla nas żadne zaskoczenie, bo ci drudzy na razie wyglądają na zespół, który nie dojechał na start sezonu. Ok – udało się uzyskać remis z Dar-Marem, ale bardziej niż efekt własnej dobrej gry, była to konsekwencja braku koncentracji przeciwników. Przeciwko In-Plusowi ekipie Wojtka Kuciaka nikt już niczego za darmo nie dał, a z Offsidem dawna Andromeda miała jeszcze mniej do powiedzenia, niż z urzędującymi mistrzami. Co prawda gdy w 4 minucie Arek Stępień zdobył gola dla Fil-Polu, to pomyśleliśmy sobie, że to może być starcie do złudzenia przypominające ostatnią bezpośrednią rywalizację tych drużyn. Wtedy ten zawodnik bez względu na to jak kopnął w piłkę, ta wpadała do siatki. Ale nic dwa razy się nie zdarza. Ten gol nie zrobił na zespole z Wołomina żadnego wrażenia i dalsza część pierwszej połowy toczyła się pod wyraźne dyktando faworytów. Podobnie zresztą jak cały mecz. Znów dał się we znaki fakt, że Fil-Pol nie dysponuje w tym momencie wystarczającą liczbą obrońców, co przy tak silnych i szybkich napastnikach jak Damian Gałązka, musiało się po prostu bardzo źle skończyć. Pod koniec drugiej połowy Offside wygrywał już nawet 10:3, ale potem trochę odpuścił, pozwalając Arkowi Stępniowi na zainkasowanie kolejnych trafień. To były jednak wyłącznie bramki na otarcie łez, bo w tym momencie Fil-Pol wygląda na zespół, który trzeba brać pod uwagę jako potencjalnego spadkowicza. Jasne – zdajemy sobie sprawę z klasy ostatnich rywali, lecz to jak łatwo podopieczni Wojtka Kuciaka dopuszczają do zagrożenia we własnym polu karnym – to zemści się nie tylko z ligowymi tuzami, ale z drużynami będącymi na podobnym poziomie. Co do Offsidu, to spodziewał się tutaj pewnie dużo większego oporu, lecz już po 20 minutach było „pozamiatane”. I strach pomyśleć, jakby się to wszystko skończyło, gdyby na mecz dojechał jeszcze Konrad Budek, a do gry był Radek Dobrzeniecki. Chociaż tu i tak ważniejsze niż bramki są punkty. Offside jest więc na pole position przed kolejną częścią sezonu a ponieważ widzimy, że ta drużyna jest bardzo zmobilizowana by wygrywać kolejne spotkania, to nie wyobrażamy sobie, by – tak jak w poprzednim sezonie - mogła skończyć poza podium. Choć wiadomo, że zespół tej klasy interesuje tylko złoto.

A obrońcy tegoż złota w czwartek stracili pierwsze punkty w sezonie. I chyba należy to traktować w kategoriach niespodzianki, bo nawet jeżeli wszyscy wiemy, że z KroosDe Team gra się ciężko, to jednak In-Plus wydawał się mieć wystarczająco dużo argumentów, by przełamać opór graczy z Duczek i wygrać spotkanie. A w tym przekonaniu Księgowi mogli się utwierdzić już w 42 sekundzie spotkania, gdzie objęli prowadzenie i wszystko zaczęło się układać według scenariusza, który zakładała większość. Ale KroosDe Team nie złożył broni. Bardzo szybko, kilkoma groźnymi strzałami wysłał sygnał w kierunku oponentów, że widzi tutaj dla siebie szansę i w 10 minucie, po bramce Kamila Melchera na tablicy świetlnej zagościł remis. Faworyci, chcąc bardzo szybko odebrać to, co przed chwilą im zabrano, ryzykowali grę z wysoko wysuniętym bramkarzem. I dwukrotnie ta taktyka mogła się obrócić przeciwko nim, bo przeciwnicy dwa razy uderzali z własnej połowy na ich pustą bramkę i niewiele brakowało, by już wtedy wyszli na prowadzenie. Ale co się odwlecze, to nie uciecze – tuż przed końcem premierowej części spotkania Daniel Kania pokazał kolegom jak się strzela z odległości dobrych kilkunastu metrów i na przerwę KroosDe Team schodził z minimalnym prowadzeniem. Niewiele ono jeszcze znaczyło, zwłaszcza że markowianie mieli podobne doświadczenia już z tego sezonu i potrafili wyjść z opresji. A gdy na początku drugiej połowy wyrównali, ponownie zaczęliśmy myśleć, że to właśnie ten moment, który pozbawi nadziei Michała Wytrykusa i spółkę. Ale od czego KroosDe Team ma Rafała Radomskiego – to on był bohaterem najbliższych kilku minut tego starcia, najpierw ponownie dając bramkę zapasu swojej ekipie, a potem odpowiadając na gola Patryka Szeligi. W tym momencie In-Plus miał już naprawdę mało czasu, by wziąć się do roboty, a jego sytuacja skomplikowała się, po żółtej kartce dla Christiana Musu. Na jego szczęście KroosDe nie wykorzystało gry w przewadze, a gdy siły się wyrównały, Michał Czuba niefartownie wbił piłkę z bliskiej odległości do własnej bramki. Ostatnie minuty to już zdecydowany napór obrońców tytułu, którzy jednak nie potrafili znaleźć sposobu na dobrze usposobionego Michała Wytrykusa. Skończyło się więc remisem i nie był to przypadek. Z perspektywy KroosDe Team nie był to efekt cudu czy obrony Częstochowy. Chłopaki zasłużyli na taki finał, bo byli równorzędnym partnerem dla urzędujących mistrzów. In-Plus dał się z kolei uśpić fantastycznym początkiem i przez cały mecz nie potrafił złapać odpowiedniego rytmu. Ale przypomnijmy – rok temu, po dwóch zwycięstwach na starcie, też dość niespodziewanie zanotował remis (z Fil-Polem). A jak to się dla niego skończyło – chyba nie musimy nikomu przypominać.

Ostropol, po tym jak bardzo słabo wystartował w nowym sezonie, w teorii dostał przeciwnika „na przełamanie”. Co by o Al-Marze nie mówić, nawet jeśli zagrał dobry pierwszy mecz i niezły drugi, to z żadnej strony na faworyta tej pary nie wyglądał. Nawet gdy okazało się, że zawodników Ostropolu jest tylko sześciu, nie zmieniało to naszego założenia, iż trzy punkty mogą pojechać gdzie indziej niż do Stanisławowa. Ale gdy już mecz się zaczął, to na boisku zupełnie nie widzieliśmy tego, co wydawało nam się, że zobaczymy. Faworyci grali bardzo słabo, pojęcie „powrót do obrony” w ich słowniku nie funkcjonowało i już po sześciu minutach mieli do odrobienia dwie bramki. Niby niewiele, zwłaszcza że za chwilę straty zmniejszył Bartek Malesa, ale Al-Mar wciąż był bardzo groźny i jak tylko przechwytywał piłkę, natychmiast transportował ją na pole przeciwnika i stwarzał niebezpieczeństwo. A nie od dziś wiadomo, że Ostropol zdecydowanie lepiej czuje się z piłką niż bez. I fakt, że do przerwy wicemistrzowie rozgrywek przegrywali tylko 2:3, należało z ich perspektywy oceniać jako dobry wynik. I jak się domyślamy, podczas krótkiego odpoczynku panowało przekonanie, że na te ostatnie 20 minut trzeba się spiąć, zrobić swoje i wrócić do gry o ligowe medale. Ale ta połowa rozpoczęła się dla zawodników w białych koszulkach najgorzej jak tylko mogła. Znów dała o sobie znać nonszalancja, która połączona z dziurawą defensywą powodowała, że Al-Mar ze stanu 3:2 wyszedł na 5:2! W tym momencie przegrywający zdecydowali, że swoje akcje ofensywne będą rozgrywali z lotnym bramkarzem, którym został Filip Góral. Ale zanim zaczęło to przynosić efekty, to Ostropol stracił jeszcze jednego gola i łącznie musiał w nieco ponad 10 minut odrobić aż cztery bramki różnicy. Sami zawodnicy nie zrażali się jednak okolicznościami i to ich pozytywne nastawianie było aż dziwne. Nie wyobrażaliśmy sobie bowiem, że stać ich na to, by jeszcze tutaj powalczyć, ale oni już w 34 minucie byli tylko o bramkę za Al-Marem! Zespół Marcina Rychty był totalnie pogubiony podczas ataku pozycyjnego przeciwnika i ciężko powiedzieć jakby to się wszystko skończyło, gdyby nie żółta kartka w 36 minucie dla Bartka Malesy. Dała ona trochę spokoju prowadzącym, którzy dość szczęśliwym trafem chwilę później wpakowali piłkę do bramki Kamila Ostrowskiego. Ale gdy siły się wyrównały, to znów zrobiło się gorąco. Filip Góral w 38 minucie doprowadza do sytuacji 6:7 i wydaje się, iż przynajmniej remis jest w zasięgu Ostropolu. Tyle że faworyci byli już zmęczeni, a wiadomo że wtedy łatwo o pomyłkę. Początkowo Al-Mar nie potrafił – mimo dwóch genialnych okazji – zabić tego spotkania, lecz wreszcie zadał decydujący cios i w tej wyniszczającej walce zgarnął niezwykle cenne trzy punkty. Dla przegranych to duży policzek, bo w poprzednich latach gromili tych rywali jak chcieli. Tutaj po prostu za późno się zorientowali jak muszą grać by wygrać, i ponieśli za to surową karę. I teraz chyba już nikt nie ma wątpliwości, że z tego Ostropolu z poprzednich lat została tylko nazwa. A przynajmniej tak to wygląda na obecną chwilę.

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: