fot. © Google

Opis i magazyn 4.kolejki drugiej ligi!

12 stycznia 2020, 15:25  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Marcova i Vitasport są na razie nie do powstrzymania. Ci pierwsi kontynuują serię meczów bez porażki, a drudzy właśnie odnieśli trzynaste zwycięstwo z rzędu. Choć o sukces z Mediką wcale nie było łatwo...

O zupełnie inne cele niż zespoły przedstawione na wstępie, walczą w tym sezonie Ryńscy i Ormed. Przed tą kolejką łącznie jedni i drudzy mieli na swoim koncie jeden punkt, co było osiągnięciem rozczarowującym dla obydwu stron. Dlatego tak ważna była ich bezpośrednia potyczka, bo dzięki zwycięstwu można było tutaj zaliczyć spory skok w ligowej hierarchii i przybliżyć się do upragnionego utrzymania. Ormed wystąpił w trochę innym składzie niż ten, który dał remis z Tubą – z gry zrezygnował na razie Mateusz Antoniak, wykartkowany był Piotrek Dudziński, natomiast kontuzję leczy Mateusz Kowalski. I zwłaszcza nieobecność tego ostatniego była bardzo odczuwalna, bo o ile popularnego Antona świetnie między słupkami zastąpił Stefan Necula, to nikt nie potrafił wejść w buty trzeciego z nieobecnych graczy. Ale mimo to pierwsza połowa w wykonaniu miejscowych była niezła. Okazji, by wyjść tutaj na prowadzenie mieli bez liku, bo najpierw idealnych okoliczności nie wykorzystał Miłosz Pacha, a potem w słupek strzelił Patryk Pikulski. Z kolei wiele innych sytuacji opatrzyliśmy komentarzem "Ryńscy się ratują", bo wielokrotnie w ich polu karnym dochodziło do zamieszania, gdzie albo czujnie interweniował bramkarz, albo któryś z obrońców. Ale mniej więcej po kwadransie tej potyczki, do głosu doszli Deweloperzy. Co prawda oni też potrzebowali trochę czasu by się wstrzelić, lecz w 18 minucie Sebastian Borkowski w końcu znalazł sposób na golkipera Ormedu i zrobiło się 1:0. Z kolei druga połowa to już totalna dominacja zawodników w zielonych koszulkach. Po tym jak w 28 minucie chłopaki podwyższyli na 2:0, Ormed zupełnie zapomniał o obronie, ale na jego szczęście Ryńscy zmarnowali przynajmniej sześć(!) sytuacji, z których niemal każdą można było określić jako stuprocentową. Sami zawodnicy łapali się za głowy, z jednej strony oceniając w ten sposób wykończenie przez siebie akcji, a z drugiej dla kunsztu Stefana Neculi, który bronił dosłownie wszystko. Czasami takie rzeczy potrafią się zemścić, ale nie tym razem. Ormed nie za bardzo miał kim postraszyć, a gdyby tego było mało to sam przypieczętował sukces przeciwników, gdy w 39 minucie trafienie samobójcze zainkasował Miłosz Pacha. Ryńscy osiągnęli więc swój cel, choć niektóre ze zmarnowanych okazji powinny im się przyśnić. Zwycięzców się jednak nie sądzi, tym bardziej że ciężar gatunkowy tego spotkania był duży i nie liczył się styl, lecz punkty. Pozwoliły one odskoczyć triumfatorom od dolnych rejonów tabeli, choć oczywiście ich sytuacja wciąż nie jest bezpieczna. W jeszcze większym stopniu tyczy to się Ormedu, który naszym zdaniem może mieć duży problem, by wyjść tej sytuacji naprzeciw. Bez Mateusza Kowalskiego ten zespół stracił mnóstwo na jakości i Piotrek Dudziński musi coś wymyślić, bo perspektywy na lepsze jutro wyglądają na razie bardzo kiepsko.

A naprawdę niewiele zabrakło, by smaku pierwszej straty punków w historii swoich występów w Nocnej Lidze doświadczył Vitasport. Czy można się było spodziewać, że Multi-Medica podniesie faworytom tak wysoko poprzeczkę, że ci do ostatnich sekund będą musieli drżeć o końcowy wynik? Z jednej strony Multi to niewygodny rywal, ale do zespołów z czołówki na razie nie miał podjazdu – z AGD Marking i Marcovą przegrał bardzo wysoko, dlatego tutaj również sukcesu mu nie wróżyliśmy. Ta teoria zdawała się potwierdzać na boisku, bo chociaż zawodnicy Vitasport mieli być zmęczeni rozpoczęciem treningów w swoich klubach, to na parkiecie w ogóle nie było tego widać. Po 10 minutach było już 2:0 dla ekipy Janka Szulkowskiego i to sugerowało, że nic złego ekipie w biało-błękitnych koszulkach tutaj nie grozi. Ale Medika chyba czuła, iż to nie jest mecz, który musi się skończyć jej wysoką porażką. Za chwilę gola z rzutu wolnego zdobędzie Mateusz Kowalczyk, a potem na trafienie Antka Grabowskiego szybko odpowie Krystian Szóstak. Ten ostatni siał zresztą największe zagrożenie w obozie przeciwników, a jego efektowne dryblingi nie raz wyprowadzały w pole defensorów Vitasportu. I to właśnie ten zawodnik w 26 minucie doprowadził do wyrównania! To był zresztą dobry okres w wykonaniu Patryka Maliszewskiego i spółki, bo chwilę później Multi o mało nie wyszła na prowadzenie, gdy Marcin Marciniak w świetnym stylu obronił strzał Damiana Pazia. Wydawało się, że gol Janka Szulkowskiego, który padł w 31 minucie ostudzi zapał Medycznych, ale dosłownie chwilę później efektownym trafieniem z główki popisał się wspomniany Patryk Maliszewski i znów mieliśmy remis. O wszystkim przesądził jednak gol Kacpra Dalby, który ładnym strzałem pokonał Rafała Michalaka i to skromne prowadzenie udało się faworytom dowieźć do ostatniego gwizdka. Gdyby chłopakom udało się w końcówce wykorzystać jeszcze przynajmniej jedną sytuację, którą sobie wyklarowali, to spokój zapewniliby sobie szybciej, no ale ten zespół czasami tak ma, iż lubi sobie skomplikować życie. Na szczęście ze wszystkich opresji wychodzi jak na razie obronną ręką, choć trzeba zauważyć, że swoich spotkań nie wygrywa tak pewnie jak Marcova czy inne zespoły z czuba tabeli. Trudno jednak stwierdzić, czy może to mieć jakiekolwiek znaczenie w dalszej części sezonu. Natomiast co do Mediki, to niewiele jej zabrakło do sprawienia niespodzianki, co byłoby tym cenniejsze, że pozwoliłoby tej drużynie opuścić strefę spadkową. Ale jesteśmy niemal pewni, iż z taką grą Medyczni nie mają się co obawiać relegacji. Choć oczywiście muszą pamiętać, że ta sprawa sama się nie załatwi.

A pierwszej tak wyraźnej porażki w sezonie doznał w środę Auto-Delux. Do tej pory gdy podopieczni Piotrka Stańczuka przegrywali swoje mecze, to zaledwie jedną bramką. Przeciwko AGD Marking też chcieli się postawić, aczkolwiek gdy zobaczyliśmy, że w ich składzie zabraknie Kamila Boguszewskiego, to zdawaliśmy sobie sprawę, iż szansa na sukces znacznie się zmniejszyła. Nie sądziliśmy jednak, że od pewnego momentu ten mecz przyjmie aż tak jednostronny wymiar. Początek na to nie wskazywał, bo już w 43 sekundzie Marcin Mańko zdobył pierwszego gola dla Delux. Tyle, że było to pierwsze i przy okazji jedyne prowadzenie tej ekipy w tym spotkaniu. Im dłużej to starcie trwało, tym przewaga Markingu robiła się coraz większa. Ostatni raz kontakt bramkowy między tymi zespołami miał miejsce w 10 minucie, gdy Konrad Bartochowski zmienił wynik na 2:2, a o wszystkim co działo się potem, gracze z Kobyłki chcieliby pewnie jak najszybciej zapomnieć. Do przerwy stracili trzy bramki pod rząd, a najgorszy był sposób ich tracenia. Wszystkich można było uniknąć, choć jak wiadomo – piłka nożna to gra błędów. Na drugą połowę przegrywający wyszli z mocnym postanowieniem poprawy własnej sytuacji i jednocześnie zaryzykowali w ofensywie wariant z wysoko wysuniętym bramkarzem. Ale to przyniosło tylko doraźny efekt. Udało im się bowiem zmniejszyć straty do dwóch goli, lecz od stanu 3:5, stracili cztery bramki pod rząd. Brakowało im już motywacji, wiedzieli że mecz zmierza w kierunku porażki, z kolei AGD było drużyną nienasyconą i konsekwentnie dążącą do kolejnych trafień. To właśnie z tego powodu końcowy wynik był taki wysoki, a brzmiał 10:5. W tej edycji jeszcze nikomu nie udało się tak mocno zbić graczy Delux. To starcie pokazało, że w rywalizacji z twardo grającym przeciwnikiem, sama technika jeszcze nie wystarczy. Ten mecz trochę więc oddzielił chłopców od mężczyzn, czego jednak przegrani nie powinni traktować jako próby ich zdyskredytowania, ale lekcji na przyszłość. Musi jeszcze sporo wody w Wiśle upłynąć, by na hali takie mecze jak ten, z tak doświadczonym rywalem, byli w stanie zapisywać na swoje konto. Bo co by nie mówić o AGD, to szybko tutaj załatwili sprawę i można odnieść wrażenie, że porażka z Tubą dała im wiele do myślenia. Od tamtego momentu grają bowiem naprawdę dobrze i kto wie, czy w przypadku ewentualnego awansu, to właśnie tamtego meczu nie będą traktowali jako niezbędnego dla końcowego sukcesu.

A po zaledwie remisie z Ormedem, na zwycięską ścieżkę bardzo chciała powrócić Tuba. Teoretycznie miała ku temu dobrego przeciwnika, bo StimaWell to już od kilku sezonów zespół za silny na słabych, ale za słaby na silnych. Niby w poprzednim sezonie jeszcze pod nazwą MK-BUD podopieczni Kacpra Kraszewskiego pokonali Tubę, to chyba wszyscy wiedzieli, iż środowe spotkanie będzie miało raczej inny przebieg. Parkiet to potwierdził, chociaż długo ten pojedynek był bardzo wyrównany. Co prawda pierwszego gola zdobyli reprezentanci Tuby, to później do głosu doszli rywale, którzy w tylko sobie znany sposób nie doprowadzili do wyrównania. Nawiązujemy tutaj do kilku sytuacji którymi dysponowali, ale najbardziej do tej z 14 minuty. Rafał Roguski miał przed sobą pustą bramkę i wydawało się, że nie może tych okoliczności zepsuć. Finału nie musimy chyba tłumaczyć, a tego prawie-gola na pewno zobaczymy jeszcze w jednym z naszych plebiscytów. No i niestety – jeśli nie chce się remisować 1:1, to należy liczyć się z tym, że będzie się przegrywało 0:2. Tak też się stało, potem zrobiło się 0:3 i przez okres całego spotkania przewaga dawnych Bomba Boys ani razu nie stopniała poniżej dwóch bramek. W drugiej połowie dwukrotnie ekipie StimaWell udało się odrobić część strat, lecz na więcej nie było ich stać. Ale też nie chcemy, by konkluzja z tego spotkania była taka, że gdyby dawny MK-BUD wykorzystał tutaj co miał, to pokusiłby się np. o remis. Nie. Tuba, oprócz tego że łącznie zdobyła aż siedem bramek, to dysponowała jeszcze kilkoma świetnymi okazjami, które gdyby nie Olaf Pisarek, prawdopodobnie doprowadziłyby do dwucyfrówki. Sukces Pawła Długołęckiego i kolegów był więc nie do podważenia i nawiązując jeszcze raz do meczu sprzed roku, można chyba powiedzieć że Tuba od tamtego czasu poczyniła duży postęp, z kolei gra StimaWell uwsteczniła się. Bo przecież w teorii ta drużyna ma lepszych zawodników niż w dwunastej edycji, a wyniki i gra są znacznie słabsze. I to na pewno musi boleć. Tuba natomiast, poza spotkaniem z Ormedem, gdzie wystąpiła jednak w mocno uszczuplonym składzie, prezentuje równy poziom, który daje realną nadzieję, iż może to być przełomowy sezon w jej wykonaniu. Czyli coś o czym od lat marzą w StimaWell i na marzeniach zawsze się skończy...

Krótki akapit poświęcimy za to konfrontacji NzP z Marcovą. Krótki, bo nie za bardzo jest o czym tutaj pisać. Z wielu przyczyn była to bardzo jednostronna potyczka i gdybyśmy tak mieli wymieniać powody, to kluczowym był na pewno brak podstawowego bramkarza w obozie dawnego JSJ. Nieobecność Michała Dudka była bardzo bolesna, a na domiar złego zastępujący go Sebastian Zakrzewski w 15 minucie doznał kontuzji, przez co NzP straciło kolejnego zawodnika. A ponieważ wiemy nie od dziś, że Marcova uwielbia zdobywać gole i nawet gdy wynik jest wysoki, to wciąż gra na maxa, to w pewien sposób zobrazuje to ten mecz tym, którzy jeszcze nie widzieli skrótu. Były nawet sytuacje, gdzie faworyci wychodzili trzech na bramkarza i chociaż wielu szans nie wykorzystali, to i tak udało im się poczęstować rywali dwucyfrówką. Licznik NzP stanął z kolei na zaledwie jednym trafieniu i to zdobytym praktycznie w ostatnich sekundach. Marcova była niepocieszona, że nie udało się jej zachować czystego konta, choć gwoli ścisłości trzeba dodać, iż przeciwnicy też mieli kilka okazji, lecz fatalnie pudłowali. "Jak nie to nie idzie" - chyba tak należy podsumować ten występ w wykonaniu NzP, ale miejmy nadzieję, że ten bardzo bezbarwny wieczór był jedynie wypadkiem przy pracy i w drugiej części sezonu częściej będziemy widzieli ten zespół w dobrej formie, szczególnie że jego sytuacja w tabeli nie jest zbyt ekskluzywna. Trzeba się na pewno zastanowić co zrobić z pozycją bramkarza, bo bez stabilności między słupkami, ta ekipa nie ma czego szukać. Co do Marcovy, to chłopaki zagrali swoje i dość szybko uświadomili sobie, że rywal to nie ta półka i żadna krzywda im tutaj nie grozi. Ale tak jak wspomnieliśmy – poszczególni zawodnicy tego zespołu toczą między sobą korespondencyjne pojedynki w klasyfikacjach indywidualnych, co powoduje, że jeśli jest okazja by urządzić sobie festiwal strzelecki, to Marcovie dwa razy takiej propozycji składać nie trzeba. I potem kończy się to tak, jak na załączonym obrazku.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: