fot. © Google

Opis i magazyn 5.kolejki drugiej ligi!

19 stycznia 2020, 17:37  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Drużyny z miejsc 1-4 po raz kolejny solidarnie wygrały swoje spotkania. Chociaż Marking tak długo męczył się z Ormedem, że niewiele zabrakło, by marzenia o awansie znów musiałby odłożyć na kolejny rok.

I właśnie od tego spotkania startujemy w naszym opisie. W teorii to miał być mecz do jednej bramki, bo skoro Ormed nie jest w stanie strzelić gola Ryńskim, a rywalizuje z AGD, które ostatnio złapało niezłą formę, to nikt tutaj nie przewidywał, że Marking może mieć jakiekolwiek problemy. Tym bardziej, że w piątej minucie Kamil Wróbel skutecznie wyegzekwował rzut karny i kolejne gole wydawały się kwestią czasu. Okazji do podwyższenia wyniku nie brakowało – AGD miało na swoim koncie strzał w poprzeczkę, czy kilka innych zmarnowanych okazji. Ormed miał więc trochę szczęścia, aczkolwiek od czasu do czasu potrafił się skutecznie odgryzać. Faworyci musieli więc być czujni, no i właśnie tego elementu zabrakło im w ostatnich sekundach pierwszej części. Gdy zawodnicy rezerwowali przechodzili już na drugą stronę boiska, Damian Kozicki z najbliższej odległości wpakował piłkę do siatki, a na zegarze było wtedy kilka sekund do przerwy! To skomplikowało sprawę graczom ze Słupna. W drugiej połowa ich przewaga bardzo długo nadal nie podlegała dyskusji, jednak ich skuteczność wołała o pomstę do nieba. Poszczególni zawodnicy wręcz prześcigali się w marnowaniu dogodnych okazji, a czas uciekał. A gdy w 37 minucie Piotrek Augustyniak zobaczył żółtą kartkę, to przed Ormedem otworzyły się wrota do zwycięstwa! Jedna dobra akcja i można sobie było zapewnić tutaj przynajmniej remis! Tyle że miejscowi nie potrafili skorzystać z tej szansy. Co prawda oddawali strzały, lecz świetnie interweniował Rafał Kreduszyński. Wydaje się, że gdyby Piotrek Dudziński dysponował takim składem jak z Tubą, gdzie była podobna sytuacja i też przy stanie 1:1 Ormed potrafił zamienić grę w przewadze na bramkę, to tutaj byłoby podobnie. AGD wyszło jednak z opresji, a gdy siły się wyrównały, kolejne ataki sunęły w stronę świątyni Stefana Neculi. No i wreszcie gol padł – w 39 minucie zdobył go Piotrek Augustyniak i chociaż tuż przed finałem serca im pewnie stanęły, bo Ormed trafił słupek, to ostatecznie udało się dowieźć to skromne zwycięstwo do samego końca. Marking z jednej strony uciekł spod stryczka, bo sytuacja z końcówki spotkania mogła (a może nawet powinna) postawić ten zespół pod ścianą. Ale to była konsekwencja wielu niewykorzystanych szans, bo wystarczyło przynajmniej dwie z nich zamienić na bramki, by odebrać Ormedowi ochotę do gry. A tak dopóki wynik był stykowy, to zespół z Zielonki nie odpuszczał. Przegranym zabrakło jednak chłodnej głowy i mimo że postawili się ekipie, od której mieli dostać solidne lanie, to niedosyt w ich szatni musiał być ogromny. Bo tutaj cały mecz naprawdę wyglądał tak, jakby ułożył się pod happy end dla Piotrka Dudzińskiego i spółki. No ale jak się okazuje – dostać prezent a otworzyć prezent, to dwie zupełnie inne kwestie...

A o 20:45 zaczął się inny mecz, który również wielkich emocji miał nie przynieść, a stało się inaczej. Marcova, która ostatnio zdemolowała dwóch przeciwników z rzędu, tym razem za rywala miał StimaWell. Dawny MK-BUD miał być bardzo łatwym kąskiem dla Fioletowych i pewnie nawet bracia Roguscy i spółka nie wierzyli, że mogą tutaj wygrać i ich celem było raczej, by zagrać na 100% możliwości – bez względu na to, co to przyniesie. No ale gdy starcie się rozpoczęło, to przed oczami ukazał nam się obrazek, który dobrze znamy. Marcova atakowała, miała dużo więcej z gry, natomiast jej rywal bronił się jak mógł – czasami z lepszym, a czasami z gorszym skutkiem. Bo chociaż w kilku sytuacjach zawodnikom w czarnych koszulkach udało się wybronić, to nie do zatrzymania okazał się dla nich Damian Zajdowski. Ten gracz już po piętnastu minutach miał na swoim koncie klasycznego hat-tricka, co nie pozostawiało żadnych złudzeń, czy StimaWell stać tutaj na sprawienie niespodzianki. Ale może właśnie to spowodowało, że w drugiej połowie przegrywający – nie mając nic do stracenia – pokazali się z dużo lepszej strony. Przede wszystkim zdobyli bramkę na 3:1, a potem mieli nawet wyborną okazję, by zaliczyć trafienie kontaktowe, ale nie wykorzystali sytuacji, po czym zostali – już po raz czwarty – skarceni przez Damiana Zajdowskiego. Od tego momentu mecz trochę się zaostrzył. Sędzia w dość krótkim odstępie czasu pokazał aż trzy żółte kartki a w tym lekkim chaosie lepiej odnaleźli się zawodnicy StimaWell. Za sprawą Dominika Ołdaka przegrywali już tylko 2:4, a potem wykorzystali karę dla Mateusza Gawłowskiego i byli już tylko o krok za plecami ligowych potentatów! Trochę przypominało to starcie z Vitasportem, gdzie również tak po kryjomu, niemal bezszelestnie dawny MK-BUD odrobił straty i był blisko remisu. No ale podobnie jak wtedy, tak i teraz – na nadziejach się skończyło. Damian Zajdowski był tego wieczora bezwzględny i w 37 minucie miał na swoim koncie pięciopak i gdybyśmy mieli nadać tytuł temu opisowi, to brzmiałby on oczywiście Zajdowski 5 – Stimawell 3. Mimo porażki dawny MK-BUD był zadowolony z tego, że udało mu się przynajmniej postraszyć oponenta. To dobry prognostyk przed spotkaniami, które zdecydują o być albo nie być tego zespołu w drugiej lidze. Natomiast Marcovie trochę ten mecz w pewnym momencie wymknął się spod kontroli, ale w porę nastąpiła właściwa reakcja. Być może chłopaki uznali, że mają już dość jednostronnych starć i trochę na własne życzenie zafundowali sobie dodatkową adrenalinę. Ale jak masz z przodu kogoś takiego jak Damian Zajdowski, to możesz sobie pozwolić na więcej niż inni.

A zaledwie trzy punkty przed tą serią miały w swoim dorobku drużyny NzP i Multi-Mediki. Na pewno jednych i drugich ta sytuacja nie zadowalała i chcąc trochę odskoczyć od relegacyjnego piekiełka, należało się tutaj pokusić o pełną pulę. Łatki faworyta nie było komu przykleić, tym bardziej że nie wiedzieliśmy, jakimi składami obie drużyny zjawią się w Zielonce. Ale obydwie ekipy to spotkanie potraktowały poważnie. Był to zresztą wyrównany mecz, który swojego triumfatora poznał dopiero w końcówce. Początek należał zaś do Mediki – będący w dobrej formie Patryk Maliszewski już w 5 minucie znalazł sposób na Michała Dudka, ale to były jedynie miłe złego początki. W dalszej części pierwszej połowy to NzP miało więcej z gry, a niepośrednią rolę odgrywał w tym bramkarz, czyli wspomniany Michał Dudek. To on w 7 minucie zaliczył asystę przy trafieniu Adriana Dalby, a potem to samo uczynił przy okazji gola autorstwa Kuby Birka. Gdy masz kogoś takiego między słupkami, kto nie tylko świetnie broni, ale daje też tyle jakości w ataku, to wiele rzeczy przychodzi ci o wiele łatwiej. A Medica oprócz tego, że nie za bardzo potrafiła sobie poradzić z odcięciem podań wykonywanych przez golkipera rywali, to w drugą połowę weszła notując aż dwa trafienia samobójcze pod rząd! Najpierw własnego bramkarza pokonał Patryk Maliszewski, a chwilę później Łukasz Świstak tak niefortunnie interweniował nogami, że wbił sobie piłkę do swojej bramki. Trudno nawet powiedzieć, czy na taki los Multi zasłużyła, bo ten zespół też miał swoje okazje, ale nie miał przy nich tyle szczęścia co rywale. Ale od czego jest Patryk Maliszewski – lider graczy w białych koszulkach w 31 minucie zdobywa gola numer „2”, a potem wykorzystuje zagapienie defensywy oponentów i różnica między zespołami wynosiła już tylko jedno trafienie! Spokój w szeregach NzP przywrócił jednak Patryk Piekarniak, tyle że Patryk Maliszewski ani myślał, żeby tutaj odpuścić i wręcz nie wyobrażał sobie, że jego wszystkie gole pójdą tutaj na marne. W 38 minucie po raz kolejny zmniejszył on dystans do zaledwie jednej bramki, mając na swoim koncie już cztery trafienia! Szala mogła się więc przechylić na każdą ze stron, ale ostatecznie to NzP zadało decydujący cios. Kuba Birek zabrał piłkę Krystianowi Szóstakowi i chociaż ten domagał się przewinienia, to zawodnik rywali popędził z piłką i za chwilę cieszył się z gola, który zamknął wynik tego spotkania. Radość w obozie triumfatorów była spora, bo te trzy punkty dadzą oddech zespołowi Maćka Błaszczyka, choć powiedzmy sobie uczciwie, że nie przyszły one łatwo i trochę szczęścia też było tutaj potrzeba. Może gdyby ze strony Multi ktoś dołączył do strzelania i wspomógł autora wszystkich goli dla tego zespołu, to byłoby inaczej. Ale to tylko gdybanie, choć Medice nic innego w sumie nie pozostało.

A na żaden inny mecz w czwartek nie zacieraliśmy sobie tak dłoni, jak na ten – Vitasport kontra Auto-Delux! Wszyscy już wiedzą, że jedni i drudzy to reprezentanci kobyłkowskiego Wichru, więc z jednej strony ich bezpośredni pojedynek był prestiżowy, ale z drugiej nie należało tutaj oczekiwać, że ktoś będzie chciał osiągnąć sukces „po trupach”. Spodziewaliśmy się czystego spotkania, bez złośliwości, no ale liczyliśmy też, że będzie się tutaj czym poemocjonować. Niestety – z dużej chmury spadł bardzo mały deszcz. Tak naprawdę, to nie za bardzo jest nawet tutaj co opisywać, bo każdy widział transmisję i ma świadomość że było to spotkanie do jednej bramki. Czy można to było przewidzieć? Auto-Delux musiał sobie radzić bez Marcina Mańko, na parkiet ani razu nie wszedł również Piotrek Stańczuk, a dość szybko kontuzji nabawił się Kacper Pałka. To nie pomogło, choć nie jest powiedziane, że nawet gdyby ten tercet zagrał lub był w pełni sił, to cokolwiek by tutaj zmieniło. Od samego początku widać było przewagę faworytów, którzy wbrew temu co zaprezentowali już kilka razy w tym sezonie, tym razem postanowili zapewnić sobie spokojną drugą połowę. Uczynili to z nawiązką, bo wynik 5:0 do przerwy nie pozostawiał Delux żadnych złudzeń. Na pewno dla tych młodych chłopaków to była trudna sytuacja, bo nigdy nie jest przyjemnie wychodzić na ostatnie 20 minut, mając świadomość, że i tak zejdzie się z boiska przegranym. Jedyne co udało im się zrobić w tym okresie, to w pewnym momencie zejść do różnicy czterech goli, ale i tak skończyło się znacznie wyżej. Vitasportowi zdobywanie goli przychodziło bardzo łatwo, co w konsekwencji pozwoliło by w samej końcówce bramkę na swoje konto zapisał również Kamil Dąbrowski. Ale przegranym i tak nie robiło to różnicy. Możemy żałować, że mecz który tak dobrze się zapowiadał, na zapowiedziach się skończył. Daleko jesteśmy co prawda od stwierdzenia, że taka w tej chwili jest różnica między tymi zespołami, ale to była dość bolesna lekcja od starszych dla młodszych kolegów. I nie wszystko można tłumaczyć mniejszym lub większym doświadczeniem, bo po prostu odnieśliśmy wrażenie, jakby w Delux nie było w ogóle wiary, że cokolwiek można tutaj zdziałać. A przecież to podstawa przed wszystkim czego się podejmujemy.

I w sumie to wszystko co napisaliśmy wyżej, może oprócz braku wiary, moglibyśmy skopiować a propos ostatniego środowego spotkania. Wzięli w nim udział Tuba Juniors i Ryńscy Development. Teoretycznie Tuba mogła przystępować do tego spotkania z lekkimi obawami, bo jednak remis z Ormedem musiał zasiać w zawodnikach niepokój, że z zespołami z dolnej połowy tabeli wcale nie musi być tak łatwo. Poza tym Ryńscy potrafili się postawić choćby Marcovie, więc nie jest to drużyna, którą można lekceważyć. No ale tym razem zespół z Marek nie był w stanie doszlusować do poziomu zaproponowanego przez rywala. Początek był jeszcze całkiem niezły, bo to ekipa Kamila Ryńskiego stworzyła sobie dwie bardzo dogodne okazje do otwarcia wynika, lecz potem było już tylko gorzej. Tuba ułatwiła sobie sprawę golem na 1:0 autorstwa Marka Długołęckiego, dzięki któremu złapała luz i z każdą kolejną minutą budowała swoją przewagę. W pierwszej połowie została zatrzymana dopiero przy stanie 5:0, ale i tak dwa ostatnie trafienia w tej odsłonie należały do „Juniorów”, którzy bezlitośnie wykorzystywali niemal każdą pomyłkę w szykach obronnych konkurenta. Nie łudziliśmy się, że Ryńscy zdołają jeszcze wrócić do tego meczu a i oni sami musieli być świadomi, iż grają już jedynie o honor. I trudno nawet określić, czy ta sztuka im się udała, bo łącznie stracili aż dziesięć goli, natomiast po stronie zysków wpisali sześć. Nie można im odmówić chęci, tracone gole przyjmowali z frustracją, no ale niewiele mogli zrobić. Rywal był po prostu lepiej dysponowany, popełnił mniej błędów i wygrał zasłużenie. Ale do annałów NLH na pewno się ten mecz nie zapisze, bo emocji było tutaj jak na rybach.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: