fot. © Google

Opis i magazyn 6.kolejki trzeciej ligi!

26 stycznia 2020, 15:25  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Wynik chyba żadnego wtorkowego spotkania szóstej kolejki drugiej ligi nie stanowił wielkiej sensacji. Nawet wówczas, gdy premierowe punkty zanotował zespół z ostatniego – wówczas – miejsca w tabeli.

Mowa oczywiście o Retro, które po bardzo pechowej porażce ze Spoko Loko, tym razem rywalizowało z NetServisem. W teorii to właśnie ci drudzy byli tutaj minimalnymi faworytami, bo ostatnio ograli Adrenalinę, natomiast Squad na pewno miał w pamięci przykre okoliczności straty punktów sprzed tygodnia. Ale to były jedynie dywagacje i jak pokazał parkiet – zupełnie nie pokryły się one z tym, co działo się w trakcie spotkania. Retro – w obliczu braku nominalnego bramkarza – od samego początku zdecydowało się na wariant z lotnym golkiperem i trzeba przyznać, że ta wymuszona zmiana okazała się kluczem do sukcesu. Mądra i odpowiedzialna gra Sebastiana Płócienniczaka pozwoliła ligowym outsiderom w pełni zdominować boiskowe wydarzenia i to na tyle, że w pierwszej połowie NetServis ani razu poważniej nie zagroził zawodnikom Szymona Strychalskiego. Z kolei Retro okazji podbramkowych miało bez liku, tyle że wykorzystało tylko jedną. Duża w tym zasługa świetnie broniącego Tomka Włodarza, ale jasnym było, że jeżeli jego koledzy z pola nie dadzą z siebie więcej w finałowej odsłonie, to jego dobra forma na nic się tutaj zda. Tyle że gra do przodu totalnie w dawnej Lambadzie nie funkcjonowała. A że w obronie wcale nie wyglądało to lepiej, to kolejne trafienia dla Retro były jedynie kwestią czasu. No i padły a dopiero gdy na tablicy świetlnej wynik brzmiał 0:3, to wtedy NetServis trochę się obudził, aczkolwiek było jasne że ten zryw jest mocno spóźniony i wątpliwe, czy może przynieść jakiekolwiek efekty. Dziś już wiemy, że nie przyniósł – być może gdyby udało się zdobyć trafienie na 1:3, to tutaj byłoby jeszcze ciekawie, ale zamiast tego to Retro podwyższyło stan posiadania a przegranym udało się zaliczyć jedynie trafienie honorowe. I prawdę mówiąc ciężko stwierdzić czy nawet na nie zasłużył zespół w niebieskich koszulkach. Dobra gra Retro totalnie pozbawiła atutów graczy Pawła Roguskiego, który od początku do końca grali tak samo. A jak wiadomo – jeśli wciąż robisz te same rzeczy, to trudno żebyś oczekiwał innych efektów. Był to bardzo słaby mecz w wykonaniu przegranych, z kolei Retro trzeba oddać, że ich plan na to spotkanie wypalił w 100% i postronny obserwator mógł być zdziwiony, że to zwycięzcy byli przed tą kolejką niżej w tabeli. Ale tak jak wielokrotnie pisaliśmy – Squad znalazł się na dnie głównie na własne życzenie. I teraz też wyłącznie od niego zależy, czy w tamte rejony jeszcze w tym sezonie powróci.

A jak wyglądał mecz zespołów, które miały (i wciąż mają) dużo wyższe ambicje niźli poprzednia para? Konfrontacja Spoko Loko z Razem Ponad Tona zapowiadała się bardzo ciekawie, chociaż męczarnie Spoko z Retro sugerowały, że ta drużyna po kontuzji Sławka Lubelskiego może nie być tak groźna jak wcześniej. Nie była to co prawda taka wyrwa, jak w sytuacji gdyby Paweł Madej odpuścił mecz Tony, ale stanowiła poważny ból głowy dla kapitana Loko – Arka Choińskiego. A propos Arka, to rozpoczął on wtorkową potyczkę między słupkami. Nie był to efekt kontuzji Jarka Lubelskiego, ale wyraźna decyzja o podłożu taktycznym. Nie do końca byliśmy co do jej słuszności przekonani, aczkolwiek pamiętaliśmy jak podobny manewr przyniósł tej ekipie punkty w poprzedniej kolejce. I teraz również zespół z Rembertowa rozpoczął od bramki właśnie lotnego bramkarza! Tylko że wtedy nikt jeszcze nie przypuszczał, że na bardzo długi czas będzie to jedyne trafienie tego zespołu. Ponad Tona nic sobie bowiem z tego kiepskiego początku nie zrobiła i dość szybko wróciła na swój poziom gry, który pozwolił jej najpierw wyrównać, a potem wyjść na prowadzenie. Jak zwykle najwięcej zamieszania w szeregach rywali kreował Paweł Madej, aczkolwiek dobre wrażenie robił też nowy gracz w barwach RPT – Konrad Kaza. Gdy Łukasz Głażewski zapisywał go kilka tygodni temu, to sugerował że musi zadbać o pomoc dla swojego najlepszego zawodnika – i to była świetna decyzja, bo nawet jeśli Paweł Madej to gracz wystający ponad ten poziom, to dla jego zespołu rozpoczyna się seria spotkań, których w pojedynkę wygrać się nie da. Mecz ze Spoko Loko również do takich należał, aczkolwiek gdy w końcówce pierwszej połowy wynik na 3:1 zmienił Kacper Boroszko, a na początku drugiej wspomniany Konrad Kaza zanotował premierowe trafienie w NLH, to stało się jasne, że tutaj Tonie nic już nie grozi. Co prawda przeciwko Na Fantazji też wydawało się, iż chłopaki mają wszystko w garści, a potem spotkanie wymknęło się spod kontroli, to w tym przypadku nic takiego nie nastąpiło. Tak jak napisaliśmy wcześniej – bez Sławka Lubelskiego Spoko Loko nie miało odpowiedniej siły przebicia, a nawet gdy jakieś okazje udało się stworzyć, to bez efektów bramkowych. Jesteśmy pewni, że przy optymalnym zestawieniu ekipy z Rembertowa, ten mecz mógłby wyglądać inaczej. No ale my skupiamy się na tym co zobaczyliśmy, a nie co moglibyśmy zobaczyć. Sukces RPT nie podlegał żadnej dyskusji i pozwolił tej drużynie utrzymać się na ligowym szczycie. Natomiast przegrani chyba muszą się już skupić głównie na walce o trzecią lokatę. Dla nich to jednak nie pierwszyzna, zwłaszcza że to miejsce też może dać promocję. A komu jak komu, ale tej ekipie przypominać o tym nie musimy ;)

Natomiast drużyną, która obecnie okupuje trzecią pozycję są Burgery Nocą. Przed rozpoczęciem tej kolejki ekipa Arka Daleckiego była czwarta, ale ponieważ Spoko Loko przegrało, to Mięsożerni chcąc zanotować mały, aczkolwiek ważny skok w ligowej hierarchii, musieli pokonać Fantazję. I już wiemy, że ta sztuka im się udała, aczkolwiek wcale nie przyszło jej to tak łatwo, jak można sobie było wyobrazić. Fantazyjni w odróżnieniu od kilku innych spotkań z tego sezonu, zagrali tutaj całkiem solidne zawody i dość długo odgrywali rolę równorzędnego partnera dla zespołu z drugiej strony boiska. Dość powiedzieć, że tutaj po pierwszej połowie wynik brzmiał 1:1, więc tak naprawdę jedni i drudzy mogli się w drugiej połowie pokusić o punkty. Oczywiście przewaga w wyklarowanych sytuacjach była po stronie Burgerów, ale Kamil Osowski nieźle spisywał się między słupkami i to dawało nadzieję, że zespół z Kobyłki doprowadzi do nerwowej końcówki, gdzie wszystko będzie możliwe. Ale ten plan dość szybko runął – na starcie drugiej części spotkania ekipa w białych koszulkach popełniła błąd, zagapiła się podczas autu dla rywali i gola na 2:1 zainkasował Bartek Sosnówka. Potem prosta pomyłka przytrafiła się wspomnianemu Kamilowi Osowskiemu, który za bardzo chciał pomóc kolegom w rozegraniu akcji, stracił piłkę i było praktycznie po herbacie. Od tego momentu przewaga faworytów nie podlegała już żadnej dyskusji, a była to również doskonała okazja do podreperowania strzeleckiego dorobku przez Patryka Czajkę. I ten gracz wykorzystał zaistniałe okoliczności, jeszcze dwukrotnie wpisując się do meczowego protokołu i końcowy wynik stanął na 5:1. Burgery skutecznie zrewanżowały się więc za porażkę sprzed roku, ale czy można było oczekiwać czegoś innego? Fantazja gra cały czas tym samym składem, w porównaniu do kadry z poprzedniej edycji brakuje jej nominalnego bramkarza, no i wyniki są takie jakie są. Nie ma tutaj też takiego zawodnika jak właśnie Patryk Czajka, który potrafi zrobić coś z niczego, któremu wystarczy podać piłkę a on zajmie się resztą. Niewykluczone, że gdyby w ten wtorkowy wieczór reprezentował on barwy Fantazji, to wynik byłby odwrotny. Takie dywagacje nie mają chyba jednak sensu. Na pewno przegranym przydałby się zastrzyk ze świeżej krwi i wydaje się, że ten sezon trzeba dograć, utrzymać się a potem poważnie zastanowić, co zrobić by było lepiej. Co do Burgerów, to przed nimi arcyważny mecz z Al-Marem 2, gdzie porażka nie wchodzi w grę. Ale właśnie – najbliższy przeciwnik na pewno wyciągnie wnioski i będzie wiedział, kogo i jak należy kryć. I zobaczymy jak wtedy zareaguje ekipa Arka Daleckiego i ile jest warta w sytuacji, gdy reszta zespołu będzie musiała dać z siebie dużo więcej niż zwykle.

Nikła szansa na sensację była też w kolejnej parze, gdzie N-BUD stanął w szranki z Adrenaliną. Wiadomo, że w każdym meczu należy grać o zwycięstwo, aczkolwiek coś nam podpowiada, że zespół z Ząbek do tego spotkania podchodził tak, by przede wszystkim pokazać lepszą piłkę niż w rywalizacji z NetServisem. Nie było to zadanie wygórowane, bo w tamtym spotkaniu ekipa Roberta Śwista zagrała najgorszy mecz z całego sezonu, ale nie zapominajmy, że teraz miała trudniejszego przeciwnika, więc ryzyko wysokiej porażki także było proporcjonalnie wyższe. A wszystko to zaczęło nabierać jeszcze większego sensu, gdy mecz się zaczął – już po 12 minutach było tutaj bowiem 3:0 dla faworytów! Bardzo źle to wróżyło na dalszą część spotkania, zwłaszcza jeśli chodzi o emocje. Ale na szczęście Adrenalina nie zwiesiła głów i w końcówce pierwszej połowy wróciła do gry! Najpierw gola dla tego zespołu zainkasował Marek Chechłowski, a potem swoje umiejętności pokazał Hubert Czady. Szybko zrobiło się więc 3:2, aczkolwiek dodajmy, że N-BUD nawet jeśli końcówkę pierwszej połowy rozegrał słabiej niż wcześniejsze fragmenty, to też miał swoje okazje, których jednak nie wykorzystał. Ta indolencja strzelecka miejscowych trochę jeszcze trwała, a sytuacja skomplikowała się, gdy w 28 minucie żółtą kartkę zobaczył Kamil Kłopotowski. Przegrywający mieli więc wszystkie karty w swoich rękach – wystarczyło dobrze rozegrać jeden atak pozycyjny na 120 sekund, a doprowadzenie do remisu na pewno zwiększyłoby nerwy po stronie N-BUDu i można się było tutaj pokusić nawet o zwycięstwo. Ale Adrenalina zmarnowała swoją szansę. Brakowało jej sposobu na oszukanie defensywy rywala, a gdy tylko siły się wyrównały, dało o sobie znać doświadczenie Norberta Cioka. To on w 31 minucie perfekcyjnie dołożył nogę do podania z rzutu rożnego Marcina Zaremby i od tego momentu, ta potyczka znowu zaczęła wyglądać tak, jak wtedy gdy startowała. Gospodarze grali na luzie, regularnie powiększali swój dorobek, natomiast po drugiej stronie placu boju widać było zniechęcenie i świadomość utraconej szansy. W teorii to Adrenalina i tak zrobiła tutaj być może więcej, niż wszyscy się spodziewaliśmy. Ale to nie jest drużyna, która za względu na swoją pozycję w tabeli zadowala się niskimi porażkami. To są ambitni gracze, którzy zdawali sobie sprawę, że przy lepszej grze mogli tutaj wycisnąć coś więcej. No ale jeszcze nie tym razem. A N-BUD? Świetnie zaczął, potem przysnął, ale w porę zdołał się obudzić. Bo gdyby ta drzemka trochę jeszcze potrwała, to kto wie, czy kontekst tego opisu nie byłby zgoła odmienny. Ale z drugiej strony – gdyby nie ten krótki letarg, to dziś nie mielibyśmy o czym pisać, a we wtorek czym się emocjonować. Bo skończyłoby się pogromem, a takich meczów nikt oglądać nie lubi.

Natomiast emocji ponad stan mieliśmy w ostatnim wtorkowym spotkaniu szóstej serii. Za nic w świecie nie przewidzielibyśmy, że rywalizacja z Al-Maru 2 z Góralami będzie miała tyle zwrotów akcji i padnie w niej tyle bramek, ile czasami w dwóch czy nawet trzech spotkaniach razem wziętych. To nie jest zresztą jedyny ewenement, jaki z tego spotkania zapamiętamy, bo przecież wiele meczów kończy się wysokimi wynikami, ale nie wszystkie odbywają się w systemie – gol za gol. A zobaczmy, że w tym przypadku dopiero w samej końcówce jednej z drużyn udało się wyjść na dwubramkowe prowadzenie. Wcześniej cały mecz rozgrywał się na zasadzie, że ani jedni ani drudzy nie potrafili zbudować sobie kilkubramkowego buforu i łącznie z wynikiem od którego startowaliśmy, aż siedem razy na tablicy świetlnej gościł remis! Być może zasadne jest pytanie, czy przypadkiem podział punktów nie byłby tutaj sprawiedliwym werdyktem, aczkolwiek nie od dziś mówi się, że piłka to gra błędów i wygrywa ten, kto popełni ich mniej. A Górale we wtorkowy wieczór odegrali rolę spóźnionego Mikołaja, bo przynajmniej połowę bramek jakie stracili, to były ewidentne prezenty. Największym darczyńcą po stronie żółto-czarnych był Marcin Lach. W transmisji mówiliśmy o tym wielokrotnie, no ale wiele goli jakie wpadło do jego bramki, to takie, o które Marcin sam się prosił. Mimo wyraźnych sugestii kolegów, by nie ryzykował, niepotrzebnie próbował rozgrywać, wbiegać z piłką na połowę rywala, zwłaszcza że niemal za każdym razem kończyło się to bramką dla konkurentów. Był taki moment, gdzie Górale prowadzili w drugiej połowie 4:3, chcieli wyraźnie uspokoić grę, zyskać trochę sił (a grali z tylko jednym zmiennikiem), ale ich bramkarz miał inne plany – oddał strzał po którym poszła kontra, nikt nie miał siły się wrócić i za chwilę gola strzelił Maciek Makarow. W tych okolicznościach i tak trzeba oddać zawodnikom z Sulejówka, że dość długo dzielnie się trzymali, lecz w finałowych minutach nie mieli już sił, natomiast dużo świeżsi gracze Al-Maru biegali niemal tak jak na początku spotkania i to zdecydowało o ich zwycięstwie. Ogólnie ten mecz fajnie się i oglądało i komentowało, ale pojęcie dyscypliny taktycznej zupełnie tutaj nie istniało. Dla Górali ta porażka oznacza, że stają się kolejnym zespołem, który będzie uwikłany w walce o utrzymanie i jeżeli jego mecze nadal będą wyglądały tak jak ten ostatni, to te sześć punktów które chłopaki mają na koncie, mogą nie wystarczyć by zachować trzecioligowy byt. Natomiast Al-Mar chociaż mecz wygrał i zdobył w nim najwięcej goli ze wszystkich potyczek w tym sezonie, to widzieliśmy go w dużo korzystniejszych odsłonach. Aczkolwiek tutaj jedni i drudzy wpisali się po prostu w pewną konwencję i mniej niż jak mecz o punkty, wyglądało to jak All Star-Game, gdzie liczy się przede wszystkim show. A chyba już lepiej tak, niż jakieś kolejne, piłkarskie szachy.

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: