fot. © Google

Opis i magazyn 6.kolejki drugiej ligi!

26 stycznia 2020, 20:49  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Nie chcą dać się złamać zespoły z górnej połowy tabeli drugiej ligi. Znów cały kwartet odniósł zwycięstwa i znów – w większości przypadków – nie pozostawił rywalom większych złudzeń.

Zaczynamy od meczu, z którym szybko pójdzie. Nie przewidywaliśmy, że Multi-Medica tak łatwo da się pokonać Tubie i że będzie to jedno z tych spotkań, gdzie nawet nie byłaby potrzebna druga połowa. Ciężko wytłumaczyć dlaczego Medyczni, który jeszcze nie tak dawno omal nie urwali punktów Vitasportowi, przeciwko Juniorom nie mieli nic do powiedzenia a wynik 2:9 jest najniższym wymiarem kary, jaki mogli tutaj otrzymać. Przede wszystkim nie było w tej drużynie pojęcia "krycie". Gracze Tuby robili sobie na połowie Multi co tylko chcieli i czasami wyglądało to tak, że zostający w defensywie zawodnik w białej koszulce nie wiedział co ma robić, bo rywali zwykle było dwóch albo jeszcze więcej. A przecież przegrani mieli tego dnia naprawdę niezły skład – nie zabrakło ani Patryka Maliszewskiego, ani Tomka Bicza, ani Mateusza Kowalczyka. No ale nic to nie zmieniło – grający bardzo szybko zawodnicy Pawła Długołęckiego byli po prostu nieuchwytni dla swoich oponentów i niewiele zabrakło do tego, by każdy reprezentant Tuby wpisał się na listę strzelców. To pokazuje, na ile faworyci mogli sobie tutaj pozwolić. Chyba tylko w pierwszym meczu sezonu widzieliśmy gorzej grającą Medikę – ale wtedy nie było Patryka Maliszewskiego i tym tłumaczyliśmy tamtą wpadkę. Natomiast tutaj łagodnej wersji naszego opisu zastosować nie możemy i powiedzmy sobie uczciwie – tak grająca Multi to w tym sezonie mocny kandydat, by w następnej edycji znowu znaleźć się tam, gdzie była rok temu.

Z drużyn, które znajdują się w peletonie goniącym czołówkę (aczkolwiek bez możliwości dogonienia) najlepsze wrażenie robiła to pory ekipa NzP. Jeżeli chłopaki mają dobry skład, z Michałem Dudkiem na czele, to nie widać w nich respektu dla jakiegokolwiek rywala. Dlatego też z zainteresowaniem czekaliśmy na ich starcie z AGD Marking, gdzie pamiętamy poprzedni sezon i to, jak zespół ze Słupna długo się męczył z ówczesnym JSJ, by wygrać bezpośrednią potyczkę. Liczyliśmy na powtórkę – oczywiście nikomu nie kibicowaliśmy, ale żyliśmy nadzieją, że NzP nie da się stłamsić, podejmie rękawicę i trochę krwi faworytom napsuje. No i zawiedzeni nie jesteśmy, aczkolwiek Mateusz Zaorski i spółka chyba nie wycisnęli z tego spotkania tyle, ile mogli. O wszystkim zadecydowała pierwsza połowa. Co prawda to gracze w niebieskich trykotach objęli prowadzenie, ale potem dopadła ich czarna seria – na przestrzeni zaledwie 10 minut stracili aż cztery bramki pod rząd i ich sytuacja zrobiła się bardzo trudna. Na szczęście wola walki nie opuściła zespołu – piąta (wówczas) drużyna w tabeli robiła co mogła i dzięki wygraniu końcówki premierowej odsłony w stosunku 2:1, miała do rywali tylko i aż dwa gole straty. To utrzymywało przy życiu nadzieję, że tutaj można powalczyć, tym bardziej że na początku drugiej połowy były warunki do tego, by stratę zminimalizować do najmniejszych, możliwych rozmiarów! Niestety – tej lepszej nie wykorzystał Sebastian Lewandowski, a za chwilę Piotrek Górecki pokonał z rzutu wolnego Michała Dudka i już do końca spotkania przewaga AGD nie zeszła poniżej trzech trafień. Było to też spowodowane świadomością graczy NzP, że ta różnica jest zbyt duża i mimo że przy stanie 4:7 przegrywający znowu zapisali w statystykach kilka kolejnych szans, to ze skutecznością byli tego wieczora na bakier. Ale w końcowym rozrachunku chyba mogą być z siebie zadowoleni. Każda porażka boli – to jasne, lecz tyle ile mogli to zrobili, dali z siebie wszystko a rywal okazał się po prostu lepszy. Dawnemu JSJ zabrakło również trochę szczęścia, bo niektórych goli można była uniknąć – choćby tego na 2:5, gdzie piłka przeleciała gdzieś pod nogą bramkarzowi, czy właśnie tego kluczowego na 3:6 – tutaj wystarczyło chyba tylko postawić większy mur i Piotrek Górecki miałby utrudnione zadanie z rzutu wolnego. Ale nie ma co spekulować. NzP musi teraz skoncentrować się na kolejnych zadaniach, szczególnie że potrzeba tej ekipie jeszcze przynajmniej trzech punktów, by doznać spokoju w walce o utrzymanie. Natomiast AGD utrzymuje stały dystans do Marcovy i Vitasportu i już w najbliższą środę dowiemy się, czy ta drużyna dojrzała do tego, by w czternastej edycji znaleźć się w nocnoligowej elicie. Mecz z Vitasportem będzie bowiem jedną z wisienek na torcie, do której dni odliczaliśmy niemal od startu sezonu.

A skoro już chwilę wcześniej zahaczyliśmy o walkę o utrzymanie, to niezwykle ważne spotkanie w tym kontekście rozegrali Ryńscy ze StimaWell. W dwunastej edycji wynik między tymi drużynami brzmiał 3:3 i wydawało się, że całkiem realnym scenariuszem byłaby powtórka z rozrywki. Dawny MK-BUD przystąpił do tego spotkania bez nominalnego bramkarza – Olafa Pisarka zastępował Karol Urbaniak. Nie było również wykartkowanego Bartka Roguskiego, co w sytuacji, gdzie Deweloperzy dysponowali niemal optymalnym zestawieniem (poza Mateuszem Morawskim) sugerowało, że to Ryńscy mogą tutaj dyktować tempo i warunki. Czy tak było? Na pewno nie można napisać, że ten zespół narzucił tu swoje zasady gry. A jeśli nawet, to raczej w drugiej połowie i wynikało to z tego, co wydarzyło się w pierwszej. A mianowicie – StimaWell w pierwszych pięciu minutach oddał maksymalnie trzy strzały na bramkę Sebastiana Puławskiego i zdobył dwa gole. Trzeba zresztą oddać ekipie ferajnie Kacpra Kraszewskiego, że w ataku chłopaki nie kombinowali, gdy była okazja to po prostu ją wykorzystywali i gdy w 17 minucie na 3:0 podwyższył Rafał Roguski, Ryńscy znaleźli się pod ścianą. Nic więc dziwnego, że to oni w finałowych 20 minutach byli częściej przy piłce, częściej gościli w polu karnym rywala aniżeli odwrotnie, ale kompletnie nic z tego nie wynikało. To było klasyczne bicie głową w mur, bo nawet jeśli coś udało im się wykreować, to żadnej z tych szans nie można było nazwać stuprocentową. A większość ich strzałów była albo kiepskiej jakości albo obrońcy wszystko blokowali i trzeba było próbować od nowa. Oddajmy też dawnemu MK-BUDowi, że nawet w sytuacjach gdzie był pressowany, potrafił utrzymywać się przy piłce i zyskiwać cenne sekundy. Ale i tej drużynie przytrafił się błąd – w 35 minucie złe rozegranie na własnej połowie, konkurenci szybko wznowili grę z autu, podanie Sebastiana Ryńskiego do Łukasza Banaszka a ten zmniejsza straty. Od czego jednak Kacper Kraszewski ma Dominika Ołdaka. To ten zawodnik trzy minuty później wykorzysta nieporozumienie w obozie przeciwników i pchnięciem piłki obok wychodzącego Sebastiana Puławskiego pozbawi Ryńskich nadziei na jakiekolwiek punkty. Przegrani byli bardzo rozczarowani końcowym wynikiem. Z boiska pewnie mieli wrażenie, że to wszystko mogło się potoczyć inaczej, ale pod względem piłkarskiej jakości nie dali żadnych argumentów, by myśleć tutaj o nich jak o poszkodowanych. Rywal zagrał w sposób wyrachowany, trzymał się swojej taktyki od pierwszej do ostatniej minuty i każdy przedstawiciel Stimy czuł, że tego wieczora zagrał dobry mecz. A chyba nikt po drugiej stronie boiska, czegoś takiego powiedzieć by o sobie nie mógł.

Gdy na wstępie napisaliśmy, że faworyci wygrywali w środę w większości wypadków łatwo, to ten opis nie dotyczył spotkania z udziałem Marcovy. A do dlatego, że dość niespodziewanie ekipie Mateusza Gawłowskiego postawili się zawodnicy Auto-Delux. Prawdę mówiąc nie spodziewaliśmy się tego. I sami nie wiemy z czego wynikł fakt, że podopieczni Piotrka Stańczuka wyszli na to spotkanie tak bardzo umotywowani. Czy chcieli pomóc kolegom z Vitasportu, bo tak należałoby klasyfikować ich ewentualne zwycięstwo lub remis z Fioletowymi? Może zależało im, by być pierwszą od dawien dawna ekipą, która wygra z Marcovą? A może po prostu chcieli zmazać plamę, jaką dali tydzień wcześniej? Niewykluczone, że wszystkiego po trochu. W każdym razie kobyłkowska młodzież zagrała dobry mecz i bardzo długo dotrzymywała kroku faworyzowanym przeciwnikom. Co prawda w pewnym momencie było już 0:2, ale Delux błyskawicznie doprowadzili do remisu a potem mieli idealną okazję, by wyjść na prowadzenie – Kamil Boguszewski przegrał jednak pojedynek sam na sam z Tomkiem Gulczyńskim. I wkrótce zamiast 3:2 dla nich, wynik był odwrotny – tuż przed końcem pierwszej połowy dobrze rozegrany rzut wolny pośredni zamienił na gola Damian Zajdowski. Ale to nie wybiło z rytmu zawodników Wichru. Marcova cały czas czuła ich oddech i nawet gdy na 4:2 podwyższył wspomniany Damian Zajdowski, wciąż wierzyli, że tutaj jest możliwy powrót do gry. Ich atutem tego wieczora były dobrze wykonywane stałe fragmenty i to właśnie po jednym z nich Patryk Dybowski zmniejszył straty. No ale na tym się skończyło – faworyci szybko wrócili do dwubramkowego dystansu, potem wpierw uratowali się we własnym polu karnym, po czym wyprowadzili zabójczą kontrę i było po meczu. Ale należy docenić wysiłek Auto-Delux. Chłopaki zaprezentowali się o niebo lepiej niż w ostatnich meczach, widać że im zależało i - co kluczowe w starciu z tym konkretnym rywalem – bardzo długo dotrzymywali mu kroku pod względem fizycznym. Wiadomo, że w obozie Mateusza Gawłowskiego jest sporo osób, które szybko biegają i to niezależnie od minuty na zegarze. Gracze w czarnych koszulkach byli w stanie wytrzymać to tempo i nawet jeśli punktów nie zdobyli, to ze swojej postawy powinni być zadowoleni. Jak będą tak grali w końcówce sezonu, to spokojnie się utrzymają. Ale brawa też dla triumfatorów. Nie był to dla nich łatwy mecz, trzeba tu było zostawić sporo sił i energii, by nie dać się rozhulać konkurentom. A i pewnie takie zwycięstwo - po fajnej walce - cieszy ich bardziej, niż te które odnosili w poprzednich kolejkach.

Jako ostatni w szóstej kolejce drugiej ligi na parkiecie zaprezentowali się gracze Ormedu i Vitasportu. Wszyscy już znają wynik i jego sucha interpretacja byłaby pewnie następująca – pewny sukces faworytów, którzy w końcówce odpuścili i dali rywalom trochę radości. Otóż nie – mimo że rezultat faktycznie wskazuje tutaj na dość jednostronne spotkanie, to wcale tak nie było. Nie boimy się nawet użyć sformułowania, że po pierwszej połowie nie byłoby zaskoczeniem, gdyby to miejscowi prowadzi, a nie odwrotnie! Co prawda to Vitasport, a konkretnie Janek Szulkowski jako pierwszy wpisał się na listę strzelców, ale potem Ormed miał naprawdę mnóstwo sytuacji, by przynajmniej doprowadzić do remisu. To że tak się nie stało, to zasługa przede wszystkim fantastycznie broniącego Marcina Marciniaka. W wielu sytuacjach jego refleks ratował zespół, a niektóre z tych okazji można spokojnie nazwać stuprocentowymi. Drużyna Piotrka Dudzińskiego tej strzeleckiej indolencji nie była w stanie przełamać przez całą pierwszą połowę, a na domiar złego gola na 0:2 straciła równo z końcową syreną. Zawodnicy Ormedu sugerowali, że to trafienie nie powinno być zaliczone, ale przypominamy – jeśli strzał został oddany przed sygnałem dźwiękowym, bramkę należy uznać. I tak też było w tym przypadku. To na pewno uspokoiło faworytów przed drugą częścią meczu, gdzie zresztą szybko podwyższyli stan posiadania i nawet fakt, że Ormed wreszcie się przełamał i zmniejszył straty, nic tutaj nie zmienił. Zespół z Zielonki z każdą minutą prezentował się coraz słabiej, nie wracał do obrony, a biało-błękitni skrupulatnie to wykorzystywali, powiększając dorobek. No i faktycznie w końcówce trochę odpuścili, ale też na te kilka trafień Ormed po prostu zasłużył. Oczywiście nie chcielibyśmy, by wnioski z tego opisu były takie, że gdyby w pierwszej połowie miejscowi byli bardziej skuteczni, to by wygrali, lecz na pewno zmusiliby Vitasport do większego wysiłku, bo można było odnieść wrażenie, że Janek Szulkowski i spółka trochę zlekceważyli przeciwnika. No chyba że byli tak pewni, iż rywale w końcu spuchną, że po prostu wyczekali odpowiedniego momentu i wtedy nacisnęli pedał gazu. Ale o tak wysoki poziom piłkarskiego wyrachowania jeszcze ich nie podejrzewamy. Po prostu to Ormed zagrał całkiem nieźle, tyle że kosztowało go to tyle sił, że na drugą połowę benzyny już niestety nie wystarczyło.

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: