fot. © Google

Opis i magazyn 6.kolejki pierwszej ligi!

27 stycznia 2020, 11:44  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Centymetry, a może nawet milimetry dzieliły nas od prawdopodobnego rozstrzygnięcia walki o tytuł mistrzowski w Nocnej Lidze. Gdyby Kamil Żmuda przy stanie 1:1 trafił do siatki, Offside byłby o krok od trzeciego tytułu w historii.

Ale startujemy od meczu, którego wynik prawdopodobnie zaszokował wszystkich. Dar-Mar grał z Al-Marem i chyba dla wszystkich, którzy trochę w Nocnej Lidze siedzą, nie było tutaj innego możliwego scenariusza niż zwycięstwo ekipy w czerwonych koszulkach. Tym bardziej, że zakładając porażkę KroosDe Team z Offsidem, Dar-Mar mógł zrobić milowy krok w kierunku przynajmniej brązowego medalu trzynastej edycji. I gdy już po sześciu minutach prowadził 2:0, każdy kto sprawdzał wynik na livescorze pewnie machnął ręką na to spotkanie, spodziewając się pogromu. Ale jak się okazało, były to jedynie złe fantastycznego początki w wykonaniu drużyny Marcina Rychty. Trudno powiedzieć, czy faworyci zbyt szybko uwierzyli, że wszystko jest rozstrzygnięte, czy może Al-Mar który tak szybko przestał tutaj mieć cokolwiek do stracenia nagle zaczął grać jak z nut, ale 10 minut po tym, jak Dar-Mar zdobywał drugiego gola, wynik na tablicy świetlnej brzmiał 2:4! Gracze z Wołomina w bardzo krótkim czasie zdobyli tyle bramek, ile rywale stracili tylko raz w całym sezonie przez cały mecz! Widać było brak w ich szeregach Marcina Krucza, ale tym nie można było tłumaczyć wszystkiego. Zresztą – tu nic nie było jeszcze przesądzone i pewnie każdy domniemywał, że jeśli tylko przegrywający zdobędą bramkę kontaktową, to role się odwrócą a wszystko wróci na właściwe tory. I zespół z Kobyłki faktycznie tuż przed końcem pierwszej połowy zdobył gola, ale w drugiej połowie nie potrafił pójść za ciosem. To nie pierwszy raz, gdy ta drużyna nie gra tak, jak nas do tego przyzwyczaiła. Zawodnicy męczyli się w ataku, nie mogli znaleźć recepty na dobrze skonsolidowany zespół Al-Maru, a w 34 minucie nadziali się na kontrę, którą zamknął Łukasz Godlewski i było już jasne, że jesteśmy świadkami niespodzianki. Wtedy nie wiedzieliśmy tylko jakiego kalibru – dużego czy małego, bo wciąż istniała realna szansa, że faworyci doprowadzą przynajmniej do remisu. Ale im w tym meczu nic nie wychodziło i lada moment wynik był już na tyle niekorzystny, że Norbert Kucharczyk i spółka wiedzieli, że po ostatnim gwizdku przyjdzie im pogratulować wygranej konkurentom. Tak też się stało – Al-Mar zwyciężył ostatecznie 7:4 i to na pewno jedna z najbardziej wartościowych wygranych tego zespołu na zielonkowskim parkiecie. Tym cenniejsza, że odniesiona po kiepskim początku, gdzie pewne wszyscy stawiali już na nich krzyżyk. Gracze w czarnych koszulkach zagrali bardzo dobre zawody i biła od nich taka motywacja, jakby to ten mecz miał decydować o ich być albo nie być w pierwszej lidze. I kto wie, czy tymi punktami nie zagwarantowali sobie pozostania w elicie. Brawo. Jeśli zaś chodzi o Dar-Mar, to trudno znaleźć wytłumaczenie dla tego co się tutaj stało. Nic tu nie funkcjonowało na takim poziomie jak zwykle, a najtrudniej zrozumieć, że ta niemoc trwała praktycznie całe spotkanie. Co prawda już tydzień temu pisaliśmy, iż ten zespół ma swoje problemy i one mogą wyjść na wierzch w najbliższych kolejkach. Ale nie wierzyliśmy, że to może stać się właśnie teraz. I w sumie to nadal jest nam w to wszystko trudno uwierzyć...

Natomiast najchętniej byśmy zapomnieli o tym, co wydarzyło się w drugim meczu tego dnia. Niby spotkały się tutaj zespoły, które muszą uważać, by nie stracić statusu pierwszoligowca, a na parkiecie zobaczyliśmy mecz, gdzie tylko jedna drużyna miała świadomość powagi sytuacji. Był to Fil-Pol, który tak szybko pozbawił wiary i chęci Bad Boysów, że zanim ten mecz na dobre się rozpoczął, to już się zakończył. Nie umiemy sobie wytłumaczyć czemu tak się stało – czy to brak Mateusza Domżalskiego, który trochę spóźnił się na mecz i wszedł na boisko dopiero przy stanie 0:3? Może jeszcze coś innego? W każdym razie nie ma co tutaj zbytnio się rozpisywać, bo było to spotkanie do jednej bramki, bez jakichkolwiek emocji. Na jego transmisję zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili, bo mieliśmy nadzieję na dobry i równy pojedynek. Ale w pewnym momencie nawet internet nie wytrzymał ;) Cóż – niektórych rzeczy po prostu nie da się przewidzieć. Jedyne co ciśnie nam się na usta, to że postawa ekipy z Ostrówka była w tym meczu bardzo, bardzo BAD. Bo ani sobie, ani naszej lidze Adam Matejak i spółki reklamy nie zrobili.

Idźmy zatem dalej. KroosDe Team, gdy tylko dowiedział się, że Dar-Mar przegrał, na pewno jego humory uległy poprawie. Ale żeby wykorzystać wpadkę przeciwników w pełni, należało zapunktować przeciwko Offsidowi. Tyle że w tym sezonie to wcale nie jest takie proste i przed ekipą z Duczek stało naprawdę poważne wyzwanie. Tym bardziej, gdy okazało się, że rywal dysponuje bardzo mocnym składem, z kolei Michał Wytrykus musiał sobie radzić bez Patryka Skrajnego. To nie napawało optymizmem i należało jednak za najbardziej prawdopodobny scenariusz przyjąć ten, w którym faworyci wygrywają to spotkanie, aczkolwiek – znając ich – raczej po mękach. Zapowiedział to zresztą początek spotkania, gdzie Szymon Klepacki w niefortunny sposób wpakował piłkę do własnej bramki i KroosDe Team prowadził. Ale z tego korzystnego wyniku cieszył się raptem kilka minut. Najpierw Damian Gałązka urwał się Arturowi Radomskiemu a następnie wykorzystał niezdecydowanie Michała Wytrykusa i było 1:1. Po chwili autor tego gola zaliczył asystę przy trafieniu Sebastiana Kozłowskiego i Offside błyskawicznie zameldował się na właściwych torach. Po tym intensywnym początku tempo spotkania wyhamowało i obydwaj bramkarze pozostawali bezrobotni. No ale chyba każdy miał świadomość, że kolejna bramka może się okazać kluczowa, w kwestii nadania kierunku temu spotkaniu. A zdobył ją lider rozgrywek – Kamil Tlaga uderzył z dystansu, piłka zaliczyła rykoszet, odbiła się od słupka i wpadła do siatki obok bezradnego bramkarza KroosDe. A gdy pod sam koniec tej połowy rezultat na 4:1 zmienił Szymon Klepacki, to tutaj dla przegrywających nie było już ratunku. Ich jakiekolwiek nadzieje mogły zostać doszczętnie storpedowane od razu po starcie drugiej odsłony, gdy Damian Gałązka dysponował rzutem karnym, ale nie trafił nawet w bramkę. To było jednak tylko przedłużanie agonii zespołu w granatowych koszulkach i nic w tej kwestii nie zmieniła bramka Michała Czuby. Udział przy tym trafieniu miał Michał Wytrykus, co tak zachęciło przegrywających do gry z lotnym bramkarzem, że ten schemat stosowali też w kolejnych ofensywnych manewrach. I od niego zginęli. Daniel Kania za krótko zagrał do Rafała Radomskiego, we wszystkim połapał się Dawid Gajewski, oddał strzał na pustą bramkę i było po meczu. Nie miało to spotkanie wielkiej historii, ani też wielkiego tempa. Może gdyby KroosDe bardziej się postawiło, to i Offside podkręciłby obroty, ale tego już się nie dowiemy. Trochę to wyglądało, jakby jedni i drudzy wiedzieli jak to się skończy a siły oszczędzały już na kolejne mecze. A przynajmniej tak tę mało fascynującą potyczkę wolimy sobie wytłumaczyć.

Zupełnie inny mecz oglądaliśmy od 22:15. In-Plus – po zwycięstwie Offsidu – znalazł się na musiku i żeby zachować szansę, by losy tytułu rozstrzygnąć w bezpośrednim meczu z rywalem z Wołomina, nie mógł się potknąć na ekipie Progresso. I chyba nikt nie wierzył, że tak mogłoby się stać, szczególnie iż chłopaki z Radzymina o podium się raczej nie biją, spadek też im chyba nie grozi i zastanawialiśmy się, czy cokolwiek ich tutaj motywuje. Teraz już wiemy, że to myślenie było absolutnie bezzasadne, bo Progresso nie tylko pokazało tutaj charakter, ale miało zwycięstwo nad obrońcą tytułu praktycznie na talerzu. Ale po kolei. Pierwsza połowa kończy się wynikiem 1:0 dla beniaminka pierwszej ligi. Strzał z rzutu wolnego Huberta Sochackiego i zasłonięty Krystian Rytel nie jest w stanie skutecznie zainterweniować. Księgowi dążą do tego, by jeszcze przed drugą połową doprowadzić choćby do remisu, lecz brakuje im dogodnych okazji. Takowa nadarza się w 17 minucie, ale Kuba Bednarowicz zamiast do siatki, trafia w słupek. Tym samym obóz Patryka Galla ma już tylko 20 minut na doprowadzenie tej potyczki do szczęśliwego finału a sami zawodnicy liczą, że skończy się tutaj podobnie jak z Łabędziami, gdzie przegrywali już nawet 0:2, a i tak wyszli z opresji bez szwanku. Ale wcale się na to nie zanosi. Progresso nie spuszcza z tonu, a nawet jeśli czasami spóźnia się z interwencją, to wszystko naprawia Karol Zalewski. Z kolei In-Plus wygląda na pozbawionego pomysłu co tutaj robić. Na domiar złego w 30 minucie Karol Szeliga ogląda żółtą kartkę, co wydaje się być wyrokiem dla zespołu z Marek. Ale dzieje się coś, czego nikt się nie spodziewa – ferajna Adriana Płócienniczaka nie tylko nie zdobywa gola, ale traci go i zamiast 2:0 robi się 1:1! Wtedy chyba nikt już nie ma wątpliwości, że In-Plus złapał wiatr w żagle i tylko kwestią czasu jest, gdy wykona kolejny krok. Ale nic takiego nie następuje. Wręcz przeciwnie – to Progresso gra lepiej i to ten zespół w 37 minucie kreuje sobie okazję, która mogła być kluczową dla całego sezonu. Kamil Żmuda dostaje genialne podanie od Łukasza Mościckiego i musi tylko trafić w bramkę, w której tak naprawdę nie było już bramkarza. Ale z czterech metrów trafia w słupek! Tętno graczy In-Plusu można sobie wyobrazić. A to wcale nie była ostatnia okazja dla Progresso, natomiast co było potem – wszyscy wiemy. Kuba Bednarowicz zdobywa bramkę dla wiceliderów rozgrywek i In-Plus wygrywa mecz, w którym był zespołem gorszym. Ale niech się zbytnio nie cieszy, bo to co prezentuje może spowodować, że losy mistrzostwa i tak rozstrzygną się zanim dojdzie do jego pojedynku z Offsidem. Ta drużyna gra po prostu poniżej oczekiwań i jeszcze w żadnym meczu tego sezonu nie zagrała na miarę tytułu, który zdobyła przed rokiem. A szczęście nie będzie jej wiecznie ciągnąć za uszy. Co do Progresso, to tej ekipy po prostu szkoda. Zasłużyli tutaj przynajmniej na remis, a jakby wygrali kilkoma golami, to In-Plus też nie mógłby mieć co do tego obiekcji. No ale taka jest piłka – opatrzność czuwała nad Księgowymi, ale też – czego nie będziemy ukrywać - nad rozgrywkami. Bo gdyby wynik był inny, to w Offsidze mogliby mrozić szampany, a tak z ich zakupem muszą się jeszcze wstrzymać.

No i czas na podsumowanie ostatniego meczu, jaki rozegraliśmy w szóstej kolejce. Po walkowerze, jaki Ostropol oddał z In-Plusem, przyszłość tej ekipy stanęła pod znakiem zapytania. Ale otrzymaliśmy zapewnienie, że chłopaki dograją sezon i chociaż przeciwko Łabędziom przyjechali w pięciu, to najważniejsze iż w ogóle dotarli. Ale wiadomo – granie bez zmian to ogromne ryzyko, bo nie tylko trudno jest utrzymać równy poziom na przestrzeni całego spotkania, ale jeśli któryś z zawodników dostanie czerwoną kartkę albo złapie kontuzję, to zrobi się problem. Podczas meczu gracze ze Stanisławowa mieli jednak inne zmartwienia – przede wszystkim już po pierwszej połowie przegrywali 1:3. I mieli szczęście, że różnica na ich niekorzyść wynosiła tylko dwa trafienia, bo przeciwnicy mieli mnóstwo okazji do tego, by już w tej części gry zamknąć to spotkanie. Ale chyba zgubiło ich myślenie, że skoro prowadzą, a rywali jest tylko pięciu, to w drugiej połowie i tak dorzucą kilka goli i wyjadą z Zielonki z pełną pulą. Tyle że tak słabych 20 minut jak te finałowe, dawno w wykonaniu ekipy Maćka Pietrzyka nie widzieliśmy. Nie będzie przekłamaniem stwierdzenie, że ten zespół po prostu NIC nie grał. Brak pomysłu na realizację ataku po prostu raził po oczach, a przecież ta drużyna ma łatkę kreatywnej, która potrafi myśleć szybko i grać szybko. Nic jej jednak nie wychodziło. I w obronie było tak samo – Ostropol bardzo sprytnie zyskiwał tlen kilkoma podaniami w obronie, a potem przyspieszał grę i zdobywał gole. Kilka z trafień zanotował na dużym ryzyku – dość powiedzieć, że dwie asysty zaliczył bramkarz Mateusz Baj. I tak bramka po bramce i ze stanu 1:3 najpierw zrobił się remis, a potem Rafał Barzyc dał swojej ekipie pierwsze prowadzenie w tym spotkaniu. To zdeterminowało Łabędzie, by próbować coś zmienić w swojej grze, ale nawet próby wycofywania bramkarza i wpuszczania lotnego golkipera na nic się zdawały. A Ostropol wykorzystywał swoje doświadczenie, punktował zdesperowanego konkurenta i pokazał mu, na czym polega jednocześnie ekonomiczny, a zarazem skuteczny futbol. Pod koniec meczu zespół Detoxu dobił jeszcze Rafał Barzyc i Łabędzie przegrały mecz, gdzie w drugiej połowie nie zdobyły nawet jednej bramki! To było zdecydowanie ich najgorsze spotkanie nie tylko w sezonie, ale od wielu lat. Pierwsza połowa jeszcze jako-tako, ale trzeba ją traktować jak okres niewykorzystanych szans. A druga? Dramat. Niektórych zawodników po prostu nie poznawaliśmy. Ale to w dużej mierze zasługa Ostropolu. Filip Góral i spółka mimo że przegrywali, to grali cierpliwie, konsekwentnie a piłkarską mądrością bili swoich przeciwników na głowę. I dawno stara piłkarska maksyma, że lepiej mądrze stać niż głupio biegać, nie miała takiego przełożenia na parkiet, jak właśnie w tym konkretnym spotkaniu.

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: