fot. © Google

Opis i magazyn 7.kolejki czwartej ligi!

2 lutego 2020, 13:03  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Moja Kamanda zapewniła już sobie awans na trzeci poziom rozgrywkowy w NLH. Nie ma już bowiem możliwości, by ten zespół dał się wyprzedzić ekipom z miejsc 3-4, bo obydwie pokonał w bezpośrednich potyczkach.

Z dala od walki o awans toczyła się z kolei pierwsza poniedziałkowa rywalizacja – ta między HandyMan a AKS. Jeszcze jakiś czas temu wydawało się, że ich bezpośrednia konfrontacja będzie dla obydwu zespołów jedyną realną szansą na zdobycie punktów w czwartej lidze, tymczasem HandyMan zdołali do tego momentu uzbierać już sześć oczek, a Elektryczni trzy. Teoretycznie delikatnym liderem był tutaj zespół Krzyśka Smolika i spółki, jednak pomni tego co AKS zrobił z Bad Boys 2, nie odbieraliśmy szans na dobry wynik zawodnikom Piotrka Biskupskiego. No i sam mecz faktycznie niemal od pierwszej do ostatniej minuty był niezwykle wyrównany. Do stanu 5:5 ani jednej drużynie nie udało się wyjść na dwubramkowe prowadzenie, chociaż to gracze w żółtych koszulkach mieli ku temu więcej okazji, bo aż czterokrotnie mieli zapas jednego trafienia, lecz AKS za każdym razem potrafił doprowadzić do wyrównania. Wydaje się więc, że wszystko możemy tutaj sprowadzić do lepszego rozłożenia sił przez HandyMan, bo ten mecz rozstrzygnął się właśnie w końcówce, gdzie faworyci zachowali więcej energii i byli w stanie wypunktować słabnącego przeciwnika. Najpierw gola na 6:5 zaliczył Krzysiek Smolik, a potem niemających już nic do stracenia konkurentów pokarali jeszcze Adrian Rozbicki i Kamil Dybek. Przegrani mogą mieć do siebie pretensje o te finałowe fragmenty. Naszym zdaniem gorzej żonglowali swoim składem w drugiej połowie i gdyby przeprowadzali więcej zmian, to pod sam koniec mogliby wpuścić swoich najlepszych zawodników, a ci – w miarę wypoczęci – być może byliby w stanie odeprzeć kulminacyjny moment ataku HandyMan. Ale to tylko dywagacje, natomiast z racji tego że ten zespół wciąż pewnych rzeczy się dopiero uczy, to powinien to potraktować jako kolejną cenną lekcję. Tym samym sukces triumfatorów można uznać jako zasłużony, nawet jeśli dość długo się tutaj męczyli. Najważniejszy był jednak cel, tym bardziej że to już trzecia wiktoria pod rząd tego zespołu i nadzieja na zakończenie zmagań w górnej połowie tabeli jest bardzo realna. A to, po kiepskim początku sezonu, byłoby naprawdę nie lada osiągnięciem.

A jedną z drużyn, z którą HandyMan przyjdzie powalczyć o pozycję numer 5 będzie Maximus. Podopieczni Grześka Cymbalaka są w tej edycji zespołem za mocnym dla słabych i chociaż z ligowymi tuzami nie udało im się zapunktować, to żadnego z tych spotkań bez walki nie oddali. Dlatego też nie przypuszczaliśmy, by Maksymalni mogli mieć problemy z Bad Boys 2, szczególnie biorąc pod uwagę ostatnią porażkę Złych Chłopców z AKS Elektro. Piłka nożna ma jednak to do siebie, że "mecz meczowi nierówny" i mimo wszystko nie można było wykluczyć, że zawodnicy z Ostrówka zmażą plamę sprzed tygodnia i będą w stanie postawić się poniedziałkowym oponentom. Tym bardziej, że w ich obozie nie zabrakło Piotrka Stańczaka, a więc lidera defensywy, która bez niego siedem dni wcześniej popełniała banalne błędy. I to się potwierdziło – ogólnie cały zespół Bad Boys 2 zagrał dużo lepiej niż przeciwko Elektrycznym, co trochę potwierdza opinię o tym teamie, że łatwiej przychodzi mu skoncentrować się na mecze z zespołami z górnej, aniżeli dolnej części ligowej hierarchii. A jak wyglądało spotkanie z Maximusem? Mieliśmy do czynienia z dość otwartą potyczką, gdzie nie brakowało dogodnych sytuacji podbramkowych, a ponieważ wszyscy już znają wynik, to łatwo się domyśleć, że skuteczność jednych i drugich na kolana nie powalała. Jednym z kluczowych momentów była na pewno 15 minuta spotkania, gdzie żółtą kartkę zobaczył Piotrek Stańczak, wydawało się że to idealna okazja, by przy wyniku 1:1 odskoczyć od rywali, ale Maximus zamiast gola zdobyć, to go stracił i na przerwę schodził przegrywając. Po niej udało mu się dość szybko wyrównać, ale radość trwała zaledwie kilka chwil, gdy trafienie na 3:2 dla BB2 zanotował Andrzej Sulewski. Chwilę później Maximus zdecydował się na grę z lotnym bramkarzem i choć sam pomysł był dobry, to jego realizacja odbiegała od oczekiwań. Przede wszystkim zawodnicy w białych koszulkach popełniali bardzo dużo własnych błędów – zbyt długie holowanie piłki, złe przyjęcia i moglibyśmy jeszcze tak trochę powymieniać. To powodowało ucieczkę cennych sekund, a czasami kontry dla BB2, którzy jednak nie potrafili zamienić ich na decydującego gola. Ale to nie oni musieli tutaj coś strzelić i ponieważ ostatecznie udało im się na tyle zamknąć dostęp do własnej świątyni, że więcej bramek nie stracili, to właśnie oni zabrali całą pulę w podróż powrotną. Zasłużenie? Gdyby skończyło się remisem, to chyba nikt tutaj nie mógłby się czuć specjalnie pokrzywdzony. Chociaż z drugiej strony – Maximus zagrał jednak trochę poniżej oczekiwań, z kolei Bad Boys byli przecież bezpośrednio po wpadce z AKS i pewnie sami by tutaj na siebie nie postawili. Tym samym fakt, że jednak tutaj wygrali, powoduje że tych zdobytych punktów wcale im tutaj nie żałujemy.

A nie po raz pierwszy sporo nerwów w swoim spotkaniu najedli się zawodnicy Las Vegas. Ten zespół tak ma, że nie zawsze rozpoczyna mecz odpowiednio skoncentrowany i później musi gonić wynik – ale zawsze z pozytywnym dla siebie skutkiem. No właśnie – przeciwko Bud-Marowi, który na swoim koncie ma tylko jedno zwycięstwo, również zaczęło się bardzo źle – w 8 minucie było już 2:0 dla graczy Gabriela Orycha, którzy grali uważnie, cierpliwie, a w dodatku czego się nie dotknęli z przodu, zamieniali na bramki. Jednak tylko ktoś, kto pierwszy raz widział obydwie drużyny w akcji mógł stwierdzić, że taki stan jaki obserwowaliśmy na placu boju, może trwać wiecznie. Wszyscy byliśmy przekonani, iż szybko nadejdzie moment, w którym obóz Grześka Dąbały przełączy swój system na wyższe obroty i pokaże rywalom, gdzie raki zimują. I tak też się stało – gracze w granatowych koszulkach za sprawą Janka Trzaskomy błyskawicznie odrobili połowę strat, a potem dość mozolnie, ale jednak skutecznie dobierali się do skóry Bud-Marowi po raz drugi. Cel osiągnęli tuż przed przerwą, a ładnego gola z dystansu zainkasował Sylwester Kasprowiak. Byliśmy też pewni, że pomni tego co stało się na początku pierwszej połowy, zawodnicy Vegas z zupełnie innym nastawieniem wyjdą na drugą – tutaj też intuicja nas nie zawiodła. Dwa złe rozegrania Bud-Maru i dwie szybkie kontry Parano spowodowały, że z wyniku 2:2 zrobiło się 4:2. W tych okolicznościach nie wróżyliśmy nic dobrego ligowym outsiderom, ale wtedy kuriozalna pomyłka przytrafiła się Robertowi Leszczyńskiemu. Trudno powiedzieć jaki był jego plan w związku z wbiciem piłki w pole karne przez Dawida Jeznacha i doszło do tego, że piłka tak niefortunnie odbiła się od nogi golkipera Vegas, że wpadła do siatki. Ale nic to nie zmieniło. Za chwilę koledzy z drużyny przywrócili bezpieczny bufor bramkowy, potem na listę strzelców wpisał się jeszcze Michał Szukiel i było jasne, że niespodzianki nie doświadczymy. Przegranym udało się zdobyć co prawda czwartego gola, lecz na więcej ani sił ani umiejętności nie starczyło. Mimo to Bud-Mar pokazał się z niezłej strony, tym bardziej że grał wąskim składem, który był daleki od optymalnego. Zawodnicy dali z siebie co mogli i pretensji mieć do siebie nie powinni. Paradoksalnie trochę gorzkich słów moglibyśmy napisać o grze Parano, bo od nich wymagamy więcej. Ale nie zawsze jest się łatwo skoncentrować na mecz, który wiesz że prędzej czy później i tak rozstrzygniesz na swoją korzyść. Dlatego styl tego zwycięstwa można zrozumieć.

A o to, by podtrzymać nadzieję na uzyskanie awansu walczyła w poniedziałek Copa FC. Jej rywalem była liderująca Moja Kamanda, która wygrywając mogła z kolei zapewnić sobie miejsce w trzeciej lidze na przyszły sezon. To co warte odnotowania, to fakt iż obydwie ekipy przystąpiły do tej potyczki mocno osłabione. Dość powiedzieć, że jedni i drudzy dysponowali zaledwie jednym zawodnikiem rezerwowym, aczkolwiek chyba wszyscy zdawali sobie sprawę, że nieobecności po stronie Copy będą miały dla tego zespołu duże większe znaczenie, niż braki w ekipie Kamandy. Bracia Trąbińscy i spółka mają bowiem bardziej wyrównaną kadrę, natomiast po stronie drużyny z Klembowa nieobecność Sebastiana Sasina czy Przemka Gronka stanowiła poważną dziurę, której nie dało się załatać po prostu ot tak. To znalazło zresztą przełożenie na mecz, bo chociaż Copa nieźle zaczęła i nawet dwukrotnie prowadziła, to Kamanda błyskawicznie odrabiała straty a w końcówce pierwszej połowy zdobyła trzy gole, na które rywale nie odpowiedzieli nawet raz i po 20 minutach wynik brzmiał 5:2. Nie łudziliśmy się, że Kopacze są w stanie powrócić do meczu, nawet jeśli znamy ich potencjał czy charakter i wiemy, że nigdy nie odpuszczają. Tutaj potrzebny był cud, ale ten się nie zdarzył. Jedyne na co było stać w drugiej odsłonie zawodników w zielonych koszulkach, to dwukrotne doprowadzenie do sytuacji, gdzie ich strata wynosiła dwa gole. Za drugim razem uczynili to w sposób spektakularny, bo Norbert Marcinkiewicz strzelił bramkę główką z połowy boiska! To mogło jeszcze dać wiary chłopakom z Klembowa, że nie wszystko tutaj stracone. Ale chociaż głowa chciała, to nogi już nie niosły. Kamanda nie pozwoliła na odebranie sobie zwycięstwa a tak naprawdę, to powinna znacznie wcześniej zapewnić sobie tutaj triumf, bo oprócz wielu bramek, na swoje konto musi również zapisać wiele niewykorzystanych sytuacji. Ale to szczegóły. Zwycięstwo obozu Kamila Nowaka spowodowało, że temu zespołowi nikt już nie jest w stanie zabrać jednego z biletów do trzeciej ligi. Ta drużyna mogłaby to zrobić jedynie sama, oddając w jakimś meczu walkowera i tracąc przez to punkt, ale takiego scenariusza nie ma nawet sensu rozpatrywać. Teraz celem Kamandy będzie wywalczenie mistrzowskiego tytułu, o który powalczy z Las Vegas. Copie pozostaje z kolei walka o brąz. A że ten zespół ma teoretycznie najłatwiejszy kalendarz ze wszystkich z czuba tabeli, to wydaje się, że tej szansy zmarnować nie powinien. Dużo mądrzejsi będziemy jednak po najbliższej kolejce.

Walki o podium, a nawet o awans nie odpuszczają AutoSzyby. Ten zespół ma teoretycznie wszystko w swoich nogach, ale w ostatnich trzech kolejkach musiałby zanotować komplet punktów. Pierwszą przeszkodą była Joga Bonito. Ekipa mająca opinię solidnej, ale ponieważ w poniedziałek musiała sobie radzić bez kilku ważnych zawodników, to nie spodziewaliśmy się, że pokusi się o popsucie humorów Kamilowi Wiśniewskiemu i spółce. No i przeczucie nas nie zawiodło, aczkolwiek dość długo wynik był tutaj blisko remisu i dopiero w drugiej połowie sprawa trzech punktów została ostatecznie rozstrzygnięta. Ogólnie nie był to mecz najwyższych lotów – w pierwszej połowie poza akcjami bramkowymi, których mieliśmy łącznie trzy, nie działo się praktycznie nic ciekawego. Wydawało się za to, że momentem przełomowym może być żółta kartka dla Kamila Suchockiego, który złapał w pół wychodzącego na czystą pozycję rywala i AutoSzyby musiały sobie radzić w osłabieniu. Ferajna Bartka Brejnaka nie była jednak w stanie wykorzystać liczebnej przewagi i za chwilę wynik odjechał jej tak, że nie było już żadnej nadziei nawet na remis. Przede wszystkim graczom Bonito brakowało siły przebicia w ataku. Łatwo dało się zauważyć brak Maćka Paska, który być może wyklarowałby kolegom czy sobie kilka dogodnych okazji. AutoSzyby miały dużo większą łatwość, by stworzyć zagrożenie, bo tak naprawdę wystarczyło podać piłkę Kamilowi Suchockiemu a ten już wiedział co trzeba z nią zrobić. Tak właśnie padło kluczowe trafienie na 3:1, potem zrobiło się 4:1 i dopiero przy tym stanie Joga odpowiedziała golem Adriana Poniatowskiego. Za chwilę miała także okazję by zaliczyć trafienie kontaktowe, lecz świetna interwencja Michała Krawczyka pozbawiła jej złudzeń. W kolejnej akcji wynik ustalił za to Kamil Wycech i mecz zakończył się tak, jak chyba większość tutaj przewidywała. Tym samym Szyby nadal są w grze o najwyższe cele i jeżeli odpowiednio wysoko pokonają Las Vegas i zwycięstwem spuentują również cały sezon w ostatniej kolejce, to kto wie, czy to właśnie im nie przypadnie pozycja nr 2. Trzeba jednak pamiętać, że muszą tutaj liczyć również na potknięcie Vegas z Kamandą, co wcale nie jest niemożliwe. Natomiast Joga musi być czujna, bo mimo niezłej postawy jak na beniaminka grozi jej zakończenie rozgrywek na ostatnim miejscu w tabeli. I chociaż ta drużyna absolutnie na to nie zasługuje, to musimy jej chyba o czymś przypomnieć – w ligowej hierarchii liczą się punkty, a nie wartość artystyczna.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: