fot. © Google

Opis i magazyn 7.kolejki trzeciej ligi!

2 lutego 2020, 18:12  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Ponieważ we wtorek ligowi faworyci mierzyli się z zespołami znacznie niżej notowanymi, byliśmy pewni, że w czubie tabeli zostanie zachowane "status quo". Zamiast tego doszło tam do sporych przetasowań, a ich głównym sprawcą był...

NetServis! Zespół Pawła Roguskiego stawał w siódmej kolejce przed zadaniem z gatunku "mission impossible". Tak należałoby bowiem traktować pokonanie Razem Ponad Tona, ale chyba nikt nie wierzył że ten scenariusz jest realny i jedyną niewiadomą pozostawała różnica bramek na korzyść drużyny Łukasza Głażewskiego. Od razu uściślijmy – w obozie faworytów nie zabrakło Pawła Madeja, był też Konrad Kaza i chociaż skład Tony nie było może zbyt liczny, to miał spokojnie wystarczyć na jednego z ligowych outsiderów. Z tego przekonania nie wytrącił nas również zaskakujący początek tego spotkania, gdzie NetServis wykorzystał swoje dwie akcje i prowadził 2:0. Przecież to nie pierwszy raz, gdy ta drużyna wychodzi na prowadzenie, tyle że później nie potrafi go utrzymać. I gdy w 8 minucie Konrad Kaza zmniejszył straty, pewnie wszyscy założyli, że od tego momentu na boisku wszystko pójdzie już zgodnie z planem. Ale ówcześni liderzy rozgrywek byli w tym spotkaniu wyjątkowo mało skoncentrowani. Tyczy się to zarówno tego, co prezentowali w ataku, lecz przede wszystkim w obronie. Najpierw zamiast grać, sugerowali sędziemu aut i zostali ukarani golem numer 3. Lada moment nikt nie doskoczył do Patryka Matysiaka, który precyzyjnym strzałem nie dał szans golkiperowi Tony i było już 4:1! Pod koniec pierwszej połowy Paweł Madej wykorzystał jednak zagapienie defensywy przeciwnika i po jego szybkim rozegraniu z rzutu wolnego, ponownie na listę strzelców wpisał się Konrad Kaza. I chyba wszyscy zaczęli się wtedy zastanawiać, czy NetServisowi starczy sił i umiejętności, by ten dwubramkowy bufor okazał się wystarczającym przed drugą połową. Dziś już wiemy, że tak. Prowadzący wiedzieli, że muszą schować się we własnej strefie i szukać szans w kontrach. I ta taktyka się sprawdzała. Co prawda szans dla Tony nie brakowało, ale ten zespół albo cierpiał na niedobór zimnej krwi, albo bardzo dobrze bronił Tomek Włodarz. A gdy w 27 minucie wynik na 5:2 podwyższył Patryk Matysiak, sytuacja faworytów zrobiła się beznadziejna. Nic tej ekipie nie wychodziło, ani Paweł Madej ani jego koledzy nie potrafili wstrzelić się w bramkę, z kolei konkurenci w 38 minucie wypuścili kolejną kontrę i jej skutecznie wykończenie oznaczało, że sensacja stała się faktem! Przegrani co prawda zdołali w końcu się przełamać i zaliczyli dwa trafienia, lecz były to gole jedynie na pocieszenie. Było to jedno z najsłabszych spotkań, jakie zagrali reprezentanci Tony w tym sezonie. Taka drużyna nie może sobie pozwalać na tak słabe wejście w mecz, tym bardziej, że to najlepszy moment, by już na wstępie wybić rywalom z głowy marzenia o niespodziance. A tutaj NetServis uwierzył, że może to spotkanie wygrać i od pierwszej do ostatniej minuty walczył na 110%. Dzięki temu dokonał czegoś, w co pewnie sam nie wierzył przed pierwszym gwizdkiem. Z piszącym te słowa na czele.

Powyższemu meczowi poświęciliśmy dość długi akapit, natomiast o wiele mniejszy potrzeba, by streścić to, co działo się w spotkaniu Górali z Retro. Niestety była to bowiem potyczka do jednej bramki. Co prawda Górale byli przed rozpoczęciem meczu wyżej w tabeli aniżeli ekipa Szymona Strychalskiego, tyle że wszystkie punkty jakie zdobyli Marcin Lach i spółka, to konsekwencja zupełnie innego składu niż ten, jaki zjawia się w Zielonce ostatnio. Teraz znowu – nikomu niczego nie ujmując – na parkiecie zjawiła się uboższa wersja Górali, co nie mogło przynieść oczekiwanych efektów. Tym bardziej, że chłopaki po raz kolejny uparli się na oddanie przeciwnikom kilku bramek za darmo. Naliczyliśmy, iż tylko w pierwszej połowie cztery gole jakie stracili to efekt ich fatalnego rozegrania piłki, gdzie rywal ją przechwytywał i albo w pierwszym albo drugim tempie pakował do pustej bramki. Gdybyśmy byli w ekipie Górali, to po prostu odechciałoby nam się grać. Nie można takich rzeczy robić, nie można oddawać spotkań za nic, a tak to wygląda już któryś raz z kolei. Gracze Retro nawet nie musieli się specjalnie starać, by po premierowych 20 minutach wypracować sobie odpowiednią przewagę – wszystko "ogarniali" im przeciwnicy. To był po prostu piłkarski kryminał. O drugiej połowie też nie ma specjalnie co napisać – Górale najchętniej poszliby już pod prysznic, natomiast Retro zależało na tym, by trochę podreperować swój dorobek bramkowy i ostatecznie wynik stanął na 8:0, chociaż gdyby skończyło się dwucyfrówką, to przegrani żadnych obiekcji mieć nie powinni. Nie chcemy się nad nimi pastwić, ale jeżeli czegoś w swojej grze nie zmienią, to nawet te sześć punktów które mają, nie wystarczą by zostać w trzeciej lidze. Tym bardziej, że w tym momencie po prostu na to nie zasługują. Natomiast Retro chyba się nawet nie spodziewało, iż to spotkanie wygra przy tak małym nakładzie sił. No ale gra się tak jak przeciwnik pozwala, a w tym konkretnym przypadku sztuką byłoby z Góralami nie wygrać.

A jak należy walczyć pokazali we wtorek zawodnicy Na Fantazji. Wiele razy już pisaliśmy, że to nie jest ich sezon, że chłopaki mają swoje problemy, ale jak już wybrzmiewa pierwszy gwizdek, to bez względu na to kto jest ich rywalem, starają się zostawić na parkiecie co tylko mają. Przeciwko N-BUDowi cudów nie należało się spodziewać, ale ci zawodnicy dość dobrze się znają, część z nich występuje w lidze ósemek pod jednym szyldem, dlatego tutaj wiedzieliśmy, że żadnego pogromu nie będzie, nawet jeśli wskazywałaby na to logika. Co więcej – Fantazyjni wreszcie pokusili się o zmianę na pozycji bramkarza i wprowadzili tam Kubę Banaszka. Teraz, już po spotkaniu, moglibyśmy spytać się tylko o jedno – dlaczego tak późno? Przecież ten zawodnik był w składzie od samego początku i jeżeli był do gry, to czemu nie skorzystano z jego usług? Co prawda to również nie jest nominalny golkiper, ale jednak o wiele lepiej czujący się między słupkami niż wszyscy ci, którzy tę pozycję w tym sezonie zajmowali. I to również jego duża zasługa, że w tym meczu emocje były do samego końca. A zaczęło się dla Fantazyjnych kiepsko, bo już w 3 minucie trafienie samobójcze zanotował Kacper Jąkała. Na szczęście to nie spowodowało efektu domina. Zespół z Kobyłki szybko się otrząsnął i chociaż przewaga pozycyjna była po stronie konkurentów, to wynik bardzo długo się nie zmieniał. Mniej więcej wyglądało to tak, że na 2-3 akcje N-BUDu, przypadała jedna Fantazji, ale mimo że chłopaki w białych koszulkach atakowali rzadziej, to niemniej groźnie niż przeciwnik. Te proporcje trochę się zmieniły w drugiej połowie. Faworyci atakowali jeszcze częściej i aż trudno sobie wytłumaczyć, jak niektórych okazji nie wykorzystali. Tym samym ekipa Kamila Osowskiego nadal była w grze i wystarczyła tutaj jedna dobra akcja, by rywalom zaczął się palić grunt pod stopami. Tyle że Fantazyjni byli tak samo nieskuteczni, jak ich vis-a-vis. Na gole musieliśmy więc czekać aż do ostatnich minut. Na szczęście dla Marcina Zaremby i spółki, druga bramka w tym meczu była autorstwa Kamila Kłopotowskiego i stało się jasne, że miejscowi to spotkanie wygrają. Konkurenci zdołali jednak w ostatnich sekundach zmniejszyć straty, lecz na więcej nie starczyło już czasu. Jak to wszystko podsumować? Z przebiegu całego spotkania kwestia punktów została rozegrana sprawiedliwie. Wygrał zespół lepszy, który jednak miał problem by udowodnić to w postaci większej liczby bramek. To dawało nadzieję Fantazyjnym, ale pamiętajmy, że mówimy o zespole, który w siedmiu meczach zdobył zaledwie dwanaście goli. A tutaj z klasowym napastnikiem, naprawdę można było pokusić się o coś więcej niż tylko honorowa porażka.

A skoro już mowa o strzelcach z prawdziwego zdarzenia, to byliśmy ciekawi, jak przeciwko Al-Marowi 2 zaprezentuje się Patryk Czajka. Zespół Adriana Rychty potrafi się dobrze bronić, wiedział też na pewno, jaką siłą rażenia dysponuje zawodnik Burgerów Nocą i coś nam podpowiadało, że to wszystko spowoduje, iż całej ekipie Arka Daleckiego będzie się grało ciężko. Wiadomo, że w ich przypadku ciężar zdobywania bramek spoczywa na barkach głównie jednego zawodnika i zastanawialiśmy się, co będzie w sytuacji, gdy komuś uda się wreszcie wyłączyć go z gry. Al-Marowi zależało na tym z wielu powodów – choćby dlatego, że tylko zwycięstwo nad Mięsożernymi pozwalało temu zespołowi pozostać w walce o podium. No i drużyna z Wołomina mecz rozpoczęła wybornie. W ogóle cała pierwsza połowa w wykonaniu graczy w czarnych koszulkach była bardzo dobra, a wynik 3:1 to był najniższy wymiar kary, jaki zafundowali przeciwnikom. Widać było dużą motywację po stronie Al-Maru 2, która przekładała się na parkiet w postaci dobrych decyzji, dużej skuteczności i zasłużonego prowadzenia. Burgery były z kolei w odwrocie. W obronie sporo prostych błędów, w ataku bez ikry i nawet Patryk Czajka marnował okazje, które zwykle kończy z zamkniętymi oczami. Z drugiej jednak strony – wiedzieliśmy, że cały mecz na pewno tak wyglądać nie będzie. Ale też zupełnie nie przypuszczaliśmy, że w finałowych 20 minutach wszystko odwróci się o 180 stopni! A tak właśnie się stało. Burgery potrzebowały zaledwie pięciu minut by doprowadzić do remisu, a zdobyte przez nich gole oraz entuzjazm jaki dzięki nim stał się udziałem samych zawodników, spowodował że Al-Mar 2 zupełnie nie przypominał siebie sprzed kilkunastu minut. Gracze wyglądali na sparaliżowanych i tylko bezradne rozkładali ręce, gdy Patryk Czajka oszukiwał ich defensywę po raz kolejny. Szybko ze stanu 3:3 zrobiło się więc 5:3, a ponieważ ligowy super-snajper nie odpuszczał, to w pewnym momencie różnica na korzyść Burgerów wynosiła już cztery trafienia! Żeby bardziej zobrazować to co się stało, to powiedzmy że okres między pierwszą a piętnastą minutą drugiej połowy zwycięzcy wygrali w stosunku 6:0! Al-Mar 2 jakby zapomniał jak się gra w piłkę i jedyne na co było go stać, to trafienie na otarcie łez Krzyśka Powierży. Dawno nie widzieliśmy meczu, gdzie jedna połowa tak skrajnie różniłaby się od drugiej. Podopieczni Adriana Rychty wyglądali na mających wszystko pod kontrolą, ale wystarczyło kilka chwil, by zespoły zamieniły się rolami. Tym samym Burgery kwestię promocji mają już tylko w swoich rękach, chociaż nie będzie chyba przekłamaniem, że tak naprawdę najwięcej w tej kwestii będzie zależało od nóg. I to jednego, konkretnego zawodnika.

A kolejnym zespołem po Burgerach, który mógł wykorzystać wpadkę Razem Ponad Tona, było Spoko Loko. Ekipa nieobecnego we wtorek Arka Choińskiego do szczęścia potrzebowała zwycięstwa nad Adrenaliną. To zadanie wydawało się jak najbardziej do zrealizowania, nawet jeśli zespół z Rembertowa miał przed tą kolejką pewne problemy, a brak wspomnianego kapitana również stanowił sporą stratę. Zawodnicy Loko mają jednak ten atut, że w spotkaniach na styku potrafią się wykazać cierpliwością i nawet mecze, które już wyglądają na zremisowane, potrafią przechylić na swoją stronę. Tak było przeciwko Burgerom, nie tak dawno z Retro, a tutaj również wydawało się, że mecz będzie oscylował wokół podziału punktów i nie można było wykluczyć, że dojdzie do kolejnej powtórki z rozrywki. Jeśli chodzi o samo spotkanie, to o pierwszej połowie wolelibyśmy zapomnieć. Była ona po prostu słaba, akcji podbramkowych jak na lekarstwo, aczkolwiek gdyby gracze Loko mieli trochę więcej szczęścia, to mogli prowadzić, bo raz uderzyli w słupek a raz w poprzeczkę. O wszystkim miała więc zdecydować druga połowa i ta – na szczęście – była znacznie lepsza niż poprzednich 20 minut. Przede wszystkim doczekaliśmy się bramek – bardzo szybko jeden i drugi zespół wpisał się na listę strzelców, natomiast być może kluczowa sytuacja dla całego spotkania rozegrała się w 28 minucie. Wtedy doszło do dziwnego zachowania bramkarza Spoko, Jarka Lubelskiego, który chyba chcąc powstrzymać szybkie wznowienie gry przez rywali (a przynajmniej tak to sobie interpretujemy, bo trzeba byłoby zapytać głównego bohatera co miał na myśli), starł się z Maćkiem Parkoszem. Obydwaj panowie zostali ukarani żółtą kartką, ale bramkarz Spoko przynajmniej osiągnął to co chciał – sędzia musiał bowiem zatrzymać grę. Tyle że po jej wznowieniu Adrenalina i tak zdobyła gola – najpierw jednego, właśnie po podaniu z owego autu, a za chwilę drugiego, którego autorem był Hubert Czady. Tym samym przegrywający musieli się wziąć do odrabiania strat. Miała im w tym pomóc zmiana na bramce, gdzie w rolę lotnego golkipera wcielił się Sławek Lubelski. To przyniosło efekt, bo najpierw gola na 2:3 zanotował Tomek Skoneczny, a potem Robert Sawicki trafił słupek, gdzie wydawało się że musi doprowadzić do remisu! Ta sytuacja zemściła się chwilę później, gdy Adrenalina wykorzystała kontrę i nic nie wskazywało na to, że tutaj będą jeszcze emocje. Tyle że w kolejnej akcji żółtą kartkę zobaczył Ivan Hristov i niemal do końca spotkania zespół z Ząbek musiał sobie radzić o jednego mniej. Ale zrobił co do niego należało. Przyczyniły się do tego świetne parady Karola Bieńczyka i końcową syrenę ekipa Adrenaliny przyjęła jednocześnie i z ulgą i z radością. Trudny mecz, niewygodny rywal, dlatego te trzy punkty na pewno smakowały Robertowi Świstowi i spółce szczególnie. Kulminacyjny punkt wieczoru to oczywiście zdobycie dwóch goli pod rząd w drugiej połowie, natomiast nie należy sprowadzać wszystkiego do tego momentu. Tutaj wszyscy dali z siebie 100%, choć rywalom też trzeba to oddać. Spoko Loko nie po raz pierwszy dało się jednak wybić z uderzenia praktycznie na własne życzenie. Bo chociaż nie wiemy, jakby potoczył się mecz, gdyby akcja z 28 minuty została rozegrana normalnie, to mamy wiedzę, że jej sprowokowanie skończyło się dla zawodników z Rembertowa najgorzej jak tylko mogło. Dlatego czasami lepiej skupić się na grze, niż zrobić coś, co może się obrócić przeciwko tobie.

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: