fot. © Google

Opis i magazyn 7.kolejki drugiej ligi!

2 lutego 2020, 23:28  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Skończyła się fantastyczna passa Marcovy, która była niepokonana od 23 spotkań. Trwa natomiast niesamowita seria Vitasportu – ten zespół odniósł właśnie szesnaste zwycięstwo z rzędu!

Coraz trudniejsza robi się za to sytuacja Ormedu. Piotrek Dudziński zapowiadał, że jego zespół w ostatnich trzech meczach zdobędzie dziewięć punktów, ale już wiadomo, iż ta misja skończy się niepowodzeniem. Kapitana zespołu z Zielonki zabrakło zresztą w środę, aczkolwiek trudno powiedzieć, czy jego obecność cokolwiek by zmieniła w starciu z Auto-Delux. Po tym, jak gracze z Kobyłki zostawili po sobie dobre wrażenie przeciwko Marcovie, z równie mocnym postanowieniem zwycięstwa wyszli przeciwko najsłabszej ekipie na tym poziomie rozgrywkowym i odnieśli spokojne zwycięstwo. Niektórzy widząc wynik myśleli nawet, że Ormed oddał tutaj walkowera, ale nie. Na parkiecie również robił co mógł, lecz przeciwko młodszym i szybszym rywalom, nie miał niestety zbyt wiele argumentów. Prawda jest taka, że losy tej potyczki powinny się rozstrzygnąć już w pierwszej połowie, ale jak zwykle Stefan Necula w wielu sytuacjach uratował skórę kolegom i głównie dzięki niemu wynik do przerwy brzmiał "tylko" 0:2. W drugiej połowie obraz gry nie zmienił się. Podopieczni Piotrka Stańczuka mieli pełną kontrolę nad spotkaniem, aczkolwiek w 25 minucie ledwie się uratowali od straty kontaktowej bramki. Ale nawet gdyby ona padła, nic by to nie zmieniło. Reprezentanci Auto-Delux byli tutaj przygotowani na każdy scenariusz, choć widać że zależało im nie tylko, by jeszcze kilka razy pokonać bramkarza rywali, ale też by ich golkiper żadnego gola nie puścił. To wszystko się udało, bo końcowy wynik brzmiał 5:0 i pokazał różnicę między jednymi a drugimi. Brak zdobyczy punktowej powoduje, że Ormed ma już pięć "oczek" straty do bezpiecznej strefy i tylko cud mógłby mu pomóc opuścić czerwoną strefę. Na to się jednak nie zapowiada, nawet jeśli kapitan zespołu twierdzi, że sześć punktów w dwóch ostatnich spotkaniach też może przynieść upragnione utrzymanie. Nam ten scenariusz wydaje się jednak abstrakcyjny, zwłaszcza że rywale nie śpią. Choćby Auto-Delux będzie chciał swój dorobek powiększyć, bo ten zespół wciąż swojego losu pewny być nie może. Jeżeli jednak utrzyma tę jakość gry, którą prezentuje ostatnio, to powinien spokojnie powalczyć ze StimaWell, a i w najbliższej kolejce z Tubą również nie będzie bez szans. Zwłaszcza że będzie chciał tutaj pomóc nie tylko sobie, ale i swoim dobrym kolegom z liderującego Vitasportu.

Natomiast o to, by na 99% być pewnym pozostania na drugoligowym froncie, toczyła się walka w drugim spotkaniu siódmej kolejki drugiej ligi – StimaWell rywalizował z NzP. Ponieważ zawodnicy tych zespołów dobrze się znają, wiedzieliśmy że będzie to spokojne widowisko pod względem liczby fauli, co nie znaczy, że ktoś odstawi nogę gdy zajedzie taka potrzeba. Dawny MK-BUD do meczu przystąpił osłabiony brakiem Dominika Ołdaka, z kolei między słupkami ponownie stanął Karol Urbaniak. Kadra konkurentów była znacznie bogatsza i nie wykluczaliśmy, że to właśnie one może tutaj mieć kluczowe znaczenie, zwłaszcza gdyby wynik miał się rozstrzygnąć w końcówce. Zanim jednak faktycznie do tego doszło, mieliśmy do czynienia z bardzo emocjonującą pierwszą połową. Strzelanie rozpoczęło się tutaj wyjątkowo szybko a schemat był taki, że na każde trafienie jednej ze stron, druga natychmiast odpowiadała. Gracze NzP jak zwykle uskuteczniali system z wysoko wysuniętym bramkarzem, lecz w premierowych 20 minutach, ta taktyka kilka razy obróciła się przeciwko nim. Dzięki temu, że Michała Dudka często nie było między słupkami, skorzystał choćby w 13 minucie Bartek Roguski, który zdobył bramkę z własnej połowy. I trochę nas to zastanawiało. Czy mając świadomość, że rywal posiada krótką ławkę rezerwowych, należało ryzykować i dawać mu okazję do łatwych trafień? Inna sprawa, że Michał Dudek zaliczył w tym spotkaniu dwie asysty, więc wszystko ma swoje dobre i złe strony. W każdym razie po pierwszej części gry był remis, a z racji tego co napisaliśmy wcześniej – skłanialiśmy się tutaj ku scenariuszowi, że to dawne JSJ będzie w stanie zadać decydujący cios. I tak to wyglądało na parkiecie. Maciek Błaszczyk i spółka dużo częściej zagrażali Karolowi Urbaniakowi niż dochodziło do niebezpieczeństwa w ich własnym polu karnym. StimaWell dobrze się jednak bronił, czasami miał też szczęście, a co najważniejsze – w 37 minucie to ten zespół zdobył gola nr 7! To z kolei ustawiło całkowicie końcówkę spotkania. Obóz Kacpra Kraszewskiego zabezpieczał się na całego, z kolei konkurenci utrzymywali skomasowany atak od momentu stracenia gola, aż do finałowych fragmentów. I czasami sami się dziwiliśmy, dlaczego piłka po ich strzałach nie chce wpaść do siatki. A okazje ku temu były! Jedna po rykoszecie, w innej intuicyjnie piłkę odbił Karol Urbaniak, a raz Michał Dudek uderzył w słupek. Teoretycznie szczęście nigdy nie trwa wiecznie, lecz w tym przypadku towarzyszyło ono StimaWell aż do końcowej syreny. Przegrani było mocno rozczarowani takim obrotem sprawy, bo nie czuli się tutaj zespołem słabszym. Tego wieczora byli jednak na bakier ze skutecznością, no i oddajmy obronie Stimy, że zostawiła na parkiecie mnóstwo zdrowia. Dlatego nawet jeżeli założymy, że remis nikogo by tutaj nie skrzywdził, to przecież nieuczciwym byłoby też stwierdzić, iż triumfatorzy na swoje punkty nie zapracowali.

A o 21:30 rozpoczął się pierwszy z dwóch kluczowych spotkań tamtego dnia. Niezwyciężony Vitasport mierzył się z AGD Marking, a więc zespołem, który nie mógł tutaj przegrać, chcąc zachować nadzieję na uzyskanie promocji. Pamiętamy, że rok temu sytuacja była niemal identyczna – ekipa ze Słupna do szóstej kolejki lała wszystkich po kolei, a potem przegrała trzy ostatnie mecze i awans wymknął jej się z rąk. Teraz sytuacja była trudniejsza z racji wcześniejszej porażki z Tuba Juniors, no ale zwycięstwo z Vitasportem pozwoliłoby zapomnieć o tym co było i być może stanowiło napisanie pierwszego rozdziału w książce pod nazwą "Wyczekiwany awans". No ale dziś już wiemy, że nic z tego nie wyszło. Jesteśmy zresztą trochę rozczarowani piłkarską postawą AGD, które nie stanęło na wysokości zadania i nie miało żadnych szans z młodymi chłopakami z Kobyłki. Wynik 4:1 tylko w niewielki sposób oddaje przewagę, jaką mieli tutaj "biało-błękitni". Vitasport rozpoczął bardzo mocno, bo już po sześciu minutach prowadził 2:0. Takie coś potrafi wyprowadzić z równowagi niemal każdego i w tym przypadku Marking nie był sobą aż do końca premierowej części spotkania. Tak naprawdę stworzył sobie tylko jedną niezłą okazję, którą mógł zamienić na bramkę, podczas gdy Vitasport takich szans miał bez liku, na czele z tą z 16 minuty, gdzie wychodził czterech(!) na bramkarza, a mimo to totalnie się pogubił. To w jakimś stopniu utrzymywało przy życiu ekipę w niebieskich koszulkach, ale było jasne, że chcąc wrócić do gry, zespół Marcina Markowicza musi wreszcie zwolnić hamulec ręczny. Ta sztuka udała się tylko po części – druga połowa na pewno była lepsza w wykonaniu AGD, ale kontrola nad spotkaniem nadal należała do faworytów. U przegrywających – poza szarpiącym i aktywnym Kamilem Wróblem – nie widzieliśmy zawodnika, który mógłby tutaj odmienić losy spotkania, a i wspomniany Kamil z każdą minutą był coraz bardziej sfrustrowany, co nie pomagało mu w podejmowaniu dobrych decyzji. A gdy w 34 minucie Vitasport podwyższył prowadzenie, było po meczu. Marking w bramkę Marcina Marciniaka wstrzelił się dopiero na trzy minuty do końca, co było zrywem mocno spóźnionym, jak również szybko spacyfikowanym, gdy 120 sekund później Janek Szulkowski strzałem do pustej bramki ustalił wynik spotkania. I chyba wszyscy po finałowej syrenie zaczęli sobie zadawać pytanie – czy to Vitasport taki mocny, czy może AGD tak słabe? Na pewno ci pierwsi rozegrali dobre zawody i praktycznie na nic nie pozwolili przybyszom ze Słupna. Marking totalnie nie mógł się rozwinąć w swojej grze i naszym zdaniem w tym składzie personalnym będzie miał problem, by przeskoczyć poziom drugiej ligi. W tym sezonie są już na to wyłącznie matematyczne szanse i to z kilkoma zerami po przecinku. Nie wierzymy przecież, że chłopaków satysfakcjonuje wyłącznie bicie słabszych. Na pewno ten temat muszą w swoim gronie przemyśleć. Z kolei Vita jest na dobrej drodze, by zaliczyć awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Ale nie ulega wątpliwości, że choć ten środowy test był ważny, to dla nich okazał się zbyt łatwy. Oby kolejne były trudniejsze i nie dlatego że życzymy im porażki, lecz chyba wszyscy chcemy wiedzieć, ile ten zespół naprawdę znaczy i co może wnieść do pierwszej ligi. Zwłaszcza że po środzie stoi już u bram nocnoligowej elity.

Po tym jak z dużej chmury spadł dość mały deszcz w poprzednim meczu, mieliśmy nadzieję, że wszystko wynagrodzi nam kolejne spotkanie tego wieczora – to między Tubą a Marcovą. Dwa świetne zespoły, które uwielbiają atakować i potrafią to robić. "Fioletowi" teoretycznie mogli sobie tutaj pozwolić nawet na remis, natomiast Tuba chcąc dać sobie szansę, by uzyskanie promocji było zależne wyłącznie od niej, musiała wygrać. Zapowiadało się więc na fantastyczne widowisko i mając z tyłu głowy, że nie mówimy o zawodnikach trenujących futsal czy też po nie wiadomo jakiej karierze na boisku jedenasto-osobowym, to chyba możemy powiedzieć że otrzymaliśmy kawał naprawdę soczystego spotkania. Długo wydawało się, że z tarczą wyjdzie z niego Marcova. Nie wiemy czy się komuś narazimy czy nie, ale w naszej opinii ta drużyna przez większą część spotkania była zespołem lepszym. Aż trzykrotnie prowadziła w tym spotkaniu różnicą dwóch goli, ale ciągle czegoś jej brakowało, by dorzucić jeszcze jedno trafienie i nie pozwolić Tubie na możliwość dogonienia. Bo "Juniorzy", chociaż grali zrywami, potrafili zadawać swoje ciosy w najbardziej odpowiednich dla siebie momentach. To pozwalało utrzymywać im kontakt bramkowy, aczkolwiek przy stanie 2:4 Marcova miała szansę, by zabić mecz, lecz Janek Czerwonka tego wieczora nie mógł wstrzelić się w bramkę. Co więc zadecydowało o tym, że to Paweł Długołęcki i spółka zgarnęli tutaj całą pulę? Temu zespołowi udało się przede wszystkim wytrzymać ten mecz lepiej kondycyjnie. Widać było, że Marcova nie gra w końcówce spotkania tak jak wcześniej, natomiast Tuba dopiero jakby wchodziła na najwyższe obroty. To pozwoliło jej doprowadzić do remisu, a potem chłopaki mieli jeszcze dwie okazje, które powinni wymienić na piątego gola. Gdy jednak do końca spotkania pozostawało już tylko kilkadziesiąt sekund, chyba wszyscy na hali i przed monitorami stwierdzili, że skończy się remisem. Ale Tuba miała jeszcze rzut wolny. Mateusz Nowaczyński naradził się z Szymonem Gołębiewskim i nie wiemy czy rozegrali oni ten stały fragment tak jak chcieli, ale najważniejsze dla nich, że skończyło się zwycięskim golem. Futbol bywa niesamowity – możesz prowadzić przez blisko 35 minut spotkania, podczas gdy rywal ledwie kilkanaście sekund, a jednak to on zgarnia potem trzy punkty. A już najgorsze z perspektywy Marcovy było chyba to, że ten zespół nie był tutaj drużyną słabszą. Remis najsprawiedliwiej oddałby przebieg spotkania, ale los postanowił uśmiechnąć się do Tuby, która w ten sposób jest o dwa kroki od miejsca, o które ten zespół nikt by rok temu, czy nawet kilka kolejek temu nie posądził. Pamiętajmy jednak, że szansa na ogromny sukces, niesie za sobą ryzyko równie dużego rozczarowania. Dlatego optymizm przed dwiema ostatnimi kolejkami – jak najbardziej! Ale z hurra jeszcze trzeba się wstrzymać.

No i jesteśmy już przy ostatnim spotkaniu, które odbyło się 29 stycznia. Wiedzieliśmy, że potyczka Multi-Mediki z Ryńskimi nie będzie miała takiego tempa jak poprzednia, aczkolwiek to starcie również miało duży ciężar gatunkowy. Nikt bowiem nie chciał być partnerem Ormedu, jako najbardziej prawdopodobny towarzysz tej drużyny w spadku do trzeciej ligi. Walka szła więc tak naprawdę o sześć punktów a nie trzy, co zresztą obydwie ekipy potraktowały bardzo poważnie. Po obydwu stronach byli chyba najlepsi zawodnicy z jakich kapitanowie obu zespołów mogli skorzystać, co zwiastowało niezłe spotkanie i sporo bramek. Ale wbrew temu co widzicie w rubryce wynik, nie był to tak wyrównany pojedynek, na jaki ten rezultat wskazuje. W naszej ocenie Ryńscy byli tutaj zespołem może nie o klasę lepszym, ale nie mamy żadnych wątpliwości, że trzy punkty trafiły w dobre ręce. W Multi tak naprawdę tylko Patryk Maliszewski trzymał poziom i to on był zresztą autorem wszystkich goli dla swojego zespołu. W obozie Ryńskich ciężar odpowiedzialności za zdobywanie bramek rozłożył się na zdecydowanie więcej osób – od ręki możemy wymienić Łukasza Banaszka, Grześka Pańskiego czy braci Ryńskich. Dlaczego więc Deweloperzy tak długo się tutaj męczyli? Przede wszystkim przez brak skuteczności. W pierwszej połowie dwukrotnie obili słupek, natomiast dwie okazje które wykreowali przeciwnicy, obydwie zostały zamienione na gole i po premierowym akcie rezultat brzmiał 2:2. Ryńscy czuli chyba, że jeśli dalej będą tak mało konkretni, to to spotkanie może im się wymsknąć z rąk, dlatego już w pierwszej akcji drugiej połowy wyszli na 3:2, a potem mieli jeszcze strzał w poprzeczkę i dwie dogodne okazje, by zbudować sobie bezpieczną przewagę. Uczynili to w 25 minucie, ale wtedy dała o sobie znać ich niefrasobliwość. Zamiast definitywnie zamknąć mecz, co przy kiepskiej grze obronnej Multi wydawało się formalnością, chłopaki po raz kolejny podali tlen konkurentom, a Patryk Maliszewski gdy tylko miał okazję, to jej nie marnował. Natomiast symptomatyczne dla całego meczu było to, że chociaż to Medyczni musieli w ostatnich minutach zaryzykować, to nie udało im się stworzyć praktycznie ani jednej sytuacji, po której Ryńskim groziłoby wyrównanie. To po prostu nie był dobry mecz zespołu w biało-zielonych koszulkach i gdyby chociaż w końcówce Ryńscy bardziej się postarali, to i wtedy zdobyliby przynajmniej dwa gole i nie musieli martwić o jakikolwiek przypadek. Na szczęście nic takiego się nie stało i triumfatorzy mogli odetchnąć. Być może z racji transmisji na żywo celowo trzymali kibiców w napięciu, chociaż radzimy im, by więcej takiego manewru nie powtarzali ;) Tutaj spokój można było osiągnąć znacznie wcześniej, no ale jasnym jest, iż takie spotkania rządzą się swoimi prawami. Co do Multi-Mediki, to jesteśmy nimi rozczarowani. Liczyliśmy z ich strony na dużo więcej, natomiast strach pomyśleć jakby brzmiał wynik, gdyby nie Patryk Maliszewski i sporo dobrych interwencji bramkarza. Ale jeśli Multi coś z tym szybko nie zrobi, to wnioski będzie wyciągała już w trzeciej lidze...

Skróty wszystkich spotkań drugiej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: