fot. © Google

Opis i magazyn 7.kolejki pierwszej ligi!

3 lutego 2020, 17:04  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Czy nikt nie chce zdobyć tytułu mistrza trzynastej edycji? Wbrew pozorom to pytanie wydaje się bardzo zasadne, bo w czwartek najpoważniejsi kandydaci do zdobycia tego trofeum solidarnie zaliczyli potknięcia.

Ostatnich tygodni do udanych nie zaliczy również Bad Boys. Po porażce z Łabędziami, chłopaki zaliczają spadek po równi pochyłej, ale na spotkanie z Al-Marem musieli się spiąć. Z dwóch powodów – teoretycznie to był najłatwiejszy rywal z trójki, która im została (pozostali to Progresso i In-Plus), a po drugie – Al-Mar również był uwikłany w walkę o utrzymanie, więc można było zdobyć punkty na rywalu, który także miał nóż na gardle. Ale chociaż Źli Chłopcy zaprezentowali się znacznie lepiej niż z Fil-Polem (chociaż gorzej już się chyba nie dało), to i tym razem nie udało im się odnieść zwycięstwa. Tak naprawdę to już po pierwszej połowie powinno być po wszystkim, bo zespół z Wołomina chociaż prowadził po niej 2:0, to równie dobrze mógł przynajmniej dwa razy tyle. Okazji bowiem nie brakowało, a wszystko brało się z nikłej chęci powrotu do defensywy zawodników z Ostrówka. Ilekroć bowiem piłkę tracili lub ta padała łupem bramkarza rywali, to natychmiast szła kontra i Al-Mar mógł się pokusić o łatwe bramki. Tyle że skuteczność ekipy Marcina Rychty była fatalna. I istniało ryzyko, że to może się zemścić, bo w drugiej połowie przegrywający zaczęli grać lepiej i na początku tej części gry stworzyli sobie kilka bardzo dogodnych okazji do trafienia kontaktowego, ale zdobyli je dopiero w 33 minucie. Al-Mar błyskawicznie jednak odpowiedział, podobnie jak na kolejną bramkę konkurentów zdobytą tym razem przez Mateusza Domżalskiego. Wynik 4:2 niczego jednak nie załatwiał, zwłaszcza jeśli w obozie przeciwników jest ktoś taki jak Adam Matejak. Ale lider swojego zespołu był wyraźny zmęczony. Poza tym nie miał odpowiedniego wsparcia, podczas gdy w Al-Marze – dzięki ciągłym rotacjom – na placu gry co chwilę pojawiali się gracze ze świeżym zapasem sił i to w końcu zaowocowało piątą bramką, która definitywnie zamknęła spekulacje co do odbiorcy trzech punktów. Al-Mar wygrał zresztą zdecydowanie za nisko, bo gdyby poczęstował Bad Boysów dwucyfrówką, to nie moglibyśmy mówić o przypadku. Szkoda tylko, że pokonanie piątej ekipy poprzedniego sezonu nie stanowi w tym momencie żadnego wyznacznika. Źli Chłopcy zmierzają prosto do drugiej ligi i chyba nic już ich nie uratuje przed degradacją. Bo czy ktoś wierzy, że w tej formie są w stanie wygrać choćby jeden z dwóch ostatnich meczów? Al-Mar wyrównał natomiast liczbę punktów, która praktycznie gwarantuje pozostanie w elicie. Rok temu zrobił to dopiero w ostatniej kolejce, a teraz ta sztuka udała mu się znacznie szybciej. I to nie jest przypadek, bo ta drużyna rozgrywa naprawdę niezły sezon i teraz nikt już chyba nie odważy się powiedzieć, że Al-Mar do pierwszej ligi pasuje jak kwiatek do kożucha.

W grze o podium nadal jest za to zespół KroosDe Team. Chłopaki z Duczek w czwartek musieli wygrać z Progresso, co przy założeniu że Dar-Mar mógł stracić punkty z In-Plusem, spowodowałoby że strata do ekipy z Kobyłki byłaby albo minimalna albo żadna. Ale zanim Michał Wytrykus i spółka wzięli się za oglądanie swoich najgroźniejszych rywali, wpierw musieli wykonać własną robotę. Progresso jawiło się jako rywal silny, aczkolwiek po porażce na własne życzenie sprzed tygodnia, morale w tym zespole na pewno podupadło. Dodatkowo w składzie zabrakło Łukasza Mościckiego, który był jedną z najjaśniejszych postaci ferajny Adriana Płócienniczaka w ostatnich tygodniach. No ale tym wszystkiego wytłumaczyć nie można. A niestety beniaminek pierwszej ligi, mimo zaledwie jednobramkowej porażki jaką zanotował, rozczarował swoją postawą. Szczególnie w pierwszej połowie drużyna z Radzymina wyglądała na bardzo pogubioną i w dodatku popełniała wiele prostych błędów. Tak choćby padł gol dla rywali, gdzie Kamil Melcher przeciął podanie jednego z konkurentów i wpakował piłkę do pustej bramki. To, że KroosDe do przerwy prowadziło tylko 1:0, to w ogromnej mierze zasługa golkipera Progresso – Karola Zalewskiego. Czasami bronił on nie tylko w nieprawdopodobnych okolicznościach, ale też w nieprawdopodobny sposób. Do tego miał trochę szczęścia, bo niektóre zmarnowane okazje przez zawodników w granatowych koszulkach to były klasyczne "setki". A jeśli prowadzisz tylko 1:0, to musisz liczyć się z tym, że to może nie wystarczyć. I faktycznie w drugiej połowie przegrywający zagrali lepiej niż wcześniej, ale też nie na tyle dobrze, by zagrozić KroosDe. W sumie to nie powinno stanowić większego zaskoczenia, bo mówimy o zespole który w pierwszej lidze zdobył zdecydowanie najmniej bramek ze wszystkich ekip. A przecież Kamil Żmuda czy Bartek Balcer gole zdobywać potrafią i mamy wrażenie, że ta ekipa ma największy niewykorzystany potencjał w całej nocnoligowej elicie. W przeciwieństwie do KroosDe – tutaj nie ma może wielkich nazwisk, ale każdy wie co ma robić i wykonuje swoje zadania bardzo skutecznie. Tak jak Kamil Melcher – to on w 38 minucie zdobył drugiego gola dla swojego zespołu, a warto odnotować asystę Konrada Kupca, dla którego był to pierwszy mecz w sezonie. Dopiero po tym ciosie Progresso się przebudziło, zdobyło nawet bramkę, ale za chwilę zawyła też końcowa syrena i skończyło się na wyniku 2:1. Triumfatorzy wygrali zasłużenie i z racji zdobytych punktów pewnie nawet specjalnie nie rozpamiętują tych wszystkich niewykorzystanych szans. Najważniejsze, że są już pewni utrzymania i teraz będą walczyli o coś ekstra. Z kolei przegrani muszą się mieć na baczności. Na nasze oko potrzebują jeszcze przynajmniej jednego punktu w dwóch ostatnich meczach, by za rok przystąpić do kolejnej pierwszoligowej kampanii. Niby nic trudnego, ale radzimy im by sprawę postarali się załatwić już w najbliższy czwartek, bo wiadomo jak się czasami kończy odwlekanie czegoś aż do ostatniej chwili.

Tydzień temu pisaliśmy, że opatrzność czuwa nad In-Plusem. Ekipa Patryka Gall w sposób wyjątkowo fartowny poradziła sobie z Progresso i mieliśmy nadzieję, że owa ucieczka spod gilotyny spowoduje, że ten zespół wyciągnie wnioski. Tym bardziej, że to co wystarczyło ostatecznie na drużynę z Radzymina, nie miało prawa przejść z Dar-Marem. I piszemy to z pełną odpowiedzialnością a bez znaczenia był tutaj fakt, że Norbert Kucharczyk i spółka siedem dni wcześniej przegrali z Al-Marem. Każdy wiedział, że to będzie zupełnie inny mecz i że Dar-Mar stanie tutaj na wysokości zadania. Na korzyść tego zespołu przemawiała również nieobecność Karola Szeligi w obozie przeciwników. Wiadomo jak ważny to gracz dla Księgowych, ale i bez niego In-Plus wydawał się mieć odpowiednio dużo jakości, by wygrać z Dar-Marem i pokazać, że potrafi dopomóc szczęściu, którego ma ostatnio w nadmiarze. No ale z perspektywy tych kilku dni już wiemy, iż obrońcy tytułu znowu zawiedli. Już po pierwszej połowie przegrywali 2:4 i poza krótkim fragmentem, gdzie zdobyli dwa trafienia pod rząd, ich gra totalnie nie przekonywała. Znowu raził brak pomysłu na rozegranie akcji, natomiast do kiepsko spisującej się defensywy zdążyliśmy się już przyzwyczaić. I nie boimy się napisać, że gdyby nie pomocna dłoń wyciągnięta przez Dar-Mar w drugiej połowie, to urzędujący mistrzowie o własnych siłach nie zdołaliby wrócić do tego spotkania. Nawiązujemy oczywiście do niepotrzebnej żółtej kartki, jaką zobaczył w 28 minucie Bartek Januszewski. In-Plus przypominał bowiem w tym momencie zespół, który odbierał serw w siatkówce. Należało po prostu przebić piłkę na drugą stronę, by dać się Księgowym pomylić. Zamiast tego Dar-Mar nie tylko z serwisu uderzył w siatkę, ale musiał sobie radzić przez pewien okres w osłabieniu. Markowianie ten fakt wykorzystali, a potem doprowadzili nawet do wyrównania. A gdy w 38 minucie Paweł Gołaszewski nie trafił na pustą bramkę, to chyba każdy miał w głowie myśl, że tutaj może się skończyć tak jak z Progresso. Ale nie tym razem. Praktycznie w ostatniej akcji spotkania Christian Musu sfaulował w polu karnym Przemysława Tucina, a rzut karny na bramkę zamienił Maciek Lament. In-Plus nie miał już czasu by odrobić straty i przegrał mecz, a wydawało się, że jednocześnie wyzbył się wszelkich nadziei na obronę mistrzowskiego tytułu. I może tak powinno to się skończyć, bo nawet jeśli założymy – całkowicie teoretycznie - że In-Plus budzi większą sympatię niż Offside, to chyba każdego zaczyna to ślizganie się Księgowych irytować. Bo ile można? Co do Dar-Maru, to jego zwycięstwo nie podlegało dyskusji. Co prawda zostało osiągnięte metodą last minute, ale wcześniej tych sytuacji do zabicia meczu było wystarczająco. I gdy tak patrzymy w tabelę, to myślimy sobie co by było, gdyby w szóstej kolejce Dar-Mar wygrał z Al-Marem. Z tym samym, z którym In-Plus wygrał... 11:2. Pierwsza liga w tej edycji jest naprawdę nie do przewidzenia.

A najlepszy przykład powyższej tezy mieliśmy w spotkaniu Offsidu z Łabędziami. Ci drudzy – nie bawmy się w ceregiele – skompromitowali się ostatnio z Ostropolem i nikt o zdrowych zmysłach nie mógł nawet brać pod uwagę ich ewentualnego zwycięstwa czy remisu z ligowym potentatem. Co prawda Offside grał bez Kamila Tlagi (który gdyby był, to na pewno by nie dopuścił do tego, co stało się w końcówce), ale i tak zespół z Wołomina dysponował odpowiednimi siłami, by spokojnie tutaj wygrać i przymierzać się do fotela dla nowego mistrza rozgrywek. Od takiego postrzegania końcówki sezonu nie odwiodła nas nawet kiepska inauguracja tego spotkania w wykonaniu faworytów. Po pięciu minutach było bowiem już 0:2, ale Łabędzie nie pierwszy raz w tym sezonie nieźle zaczynają, by następnie fatalnie skończyć. I tutaj też wynik zaczął się bardzo szybko odwracać – Offside najpierw zdobył bramkę kontaktową, a w końcówce tej części spotkania zaliczył trzy trafienia pod rząd, co chyba wszystkim którzy mieli nadzieję na niespodziankę, odebrało złudzenia. Jak się jednak okazało – Łabędzie nie powiedziały ostatniego słowa. Na początku drugiej połowy udało im się zdobyć trzeciego gola w spotkaniu, ale za chwilę powinien nastąpić powrót do bezpiecznej przewagi faworytów. Damian Gałązka zmarnował jednak sytuację sam na sam z... bramką. To był jeden z kulminacyjnych momentów spotkania. Przegrywający doprowadzili bowiem do remisu i chociaż lada moment znowu przegrywali, to ich wiara w pomyślne zakończenie wciąż żyła. I stało się – w 39 minucie zupełnie nieobstawiony Adrian Raczkowski z bliska wpakował futbolówkę do siatki i był remis! Na zegarze za chwilę mieliśmy zatrzymywaną minutę i byliśmy ciekawi czy Offside znajdzie pomysł, by jeszcze raz znaleźć sposób na defensywę beniaminka. Na odpowiedź czekaliśmy kilkanaście sekund – Szymon Klepacki zagrywa do Konrada Budka, ten odgrywa do inicjatora akcji i mamy 6:5! Stoper wskazywał wtedy 15 sekund do finałowej syreny. Łabędzie miały więc ostatnią akcję, ale zawodnicy pewnie sami nie wierzyli, że może ona przynieść upragniony punkt. Na ich szczęście Offside cofnął się bardzo głęboko, co pozwoliło Przemkowi Laskowskiemu – jako lotnemu bramkarzowi – podholować piłkę na tyle blisko by oddać strzał, gdzie piłka – ku zaskoczeniu wszystkich – odbiła się od słupka i wpadła do siatki! Faworyci na to trafienie nie zdążyli już odpowiedzieć i sensacja stała się faktem! Cieszyły się Łabędzie, cieszył się In-Plus i każdy kto miał nadzieję, że losy tytułu rozstrzygną się w ostatniej kolejce. Brawa dla Łabędzi, które potwierdziły tym samym, że nawet jeśli ten sezon nie jest taki, jaki sobie wymarzyli, to wciąż mają przebłyski i stać ich na wielkie rzeczy. A Offside? Jeśli faktycznie będzie tak, że o wszystkim zdecyduje mecz z In-Plusem i dawny Pub przegra to spotkanie, a zarazem da sobie sprzątnąć tytuł sprzed nosa, to szukanie przyczyn będzie musiał zacząć od tego co wydarzyło się 30 stycznia. To była naprawdę duża sztuka zremisować ten mecz, ale też nie ma chyba co dramatyzować. Bo wydaje się, że z formą którą prezentuje najgroźniejszy rywal, sprowadzenie wszystkiego do decydującej potyczki, wcale nie musi być tak ryzykowne jak mogłoby się wydawać.

No i tak jeszcze w telegraficznym skrócie o tym, co wydarzyło się w meczu Ostropol – Fil-Pol. Nie obrazimy chyba tych pierwszych stwierdzeniem, że zwycięzcę tej pary poznaliśmy już przed pierwszym gwizdkiem. Z prostej przyczyny – Ostropol znowu uskutecznił metodę gry bez rezerwowych, co nawet jeśli przyniosło skutek z Łabędziami, to z dużo bardziej zdyscyplinowaną drużyną taktycznie, jak również posiadającą bardzo szeroką ławkę rezerwowych, nie dawało szans na powtórkę. Od razu założyliśmy sobie, że póki jeszcze wciąż aktualni wicemistrzowie rozgrywek będą mieli siły, to jakoś to będzie wyglądało, ale gdy rywalowi uda się uciec na kilka goli, to będzie ich koniec. To wszystko znalazło przełożenie na meczowe realia – pierwsza połowa to w miarę wyrównany bój, gdzie Fil-Pol zdołał co prawda uciec na dwa trafienia, ale tuż przez końcem dał sobie wbić bramkę i nic nie było jeszcze rozstrzygnięte. Tyle że Ostropol męczył się dwa razy szybciej niż jego rywal i nawet jeśli na początku drugiej połowy jeszcze przez jakiś czas utrzymywał bramkowy kontakt, to mniej więcej od 30 minuty na parkiecie panowała już tylko jedna drużyna. Można się w pewnym sensie zgodzić z komentującym to spotkanie Adamem Baranem, który stwierdził, że Ostropol to ekipa która najbardziej podoba mu się w ataku pozycyjnym ze wszystkich drużyn w lidze. I dopóki ten zespół miał siły, to faktycznie w sposób bardzo łatwy, czasami dwoma-trzema podaniami torował sobie drogę do świątyni Mateusza Puchalskiego i notował łatwe trafienia. Ale do czasu. Można teoretyzować, czy obecność Rafała Barzyca nie spowodowałaby, że mecz dłużej trzymałby w napięciu, aczkolwiek pamiętajmy, że w 16 minucie Mateusz Baj być może powinien wylecieć z boiska za zagranie ręką poza polem karnym. Dlatego mimo wielu bramek nie był to ani mecz specjalnie dramatyczny, ani szybki, ani taki, gdzie balibyśmy się odwrócić głowę, by czegokolwiek nie stracić. Kiedyś użyliśmy już tego porównania – to było jak oglądanie filmu, gdzie w ciemno można było założyć jak będzie wyglądała końcówka. Fil-Pol nie mógł tutaj po prostu stracić punktów i cel zrealizował. Natomiast Ostropol zagrał na tyle, na ile było go stać. A jak na okoliczności, to chyba i tak dość długo utrzymywał się tutaj na powierzchni wody. 

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: