fot. © Google
Opis i magazyn 8.kolejki pierwszej ligi!
Nie udało się Offsidowi uciec przed In-Plusem na więcej niż trzy punkty różnicy. A to oznacza, że po roku przerwy, znowu o złocie zadecyduje mecz z ostatniej ligowej kolejki!
A wiecie, że do walki o brązowy medal pierwszej ligi włączył się Al-Mar? Tego chyba nikt się nie spodziewał, zwłaszcza iż po pięciu spotkaniach ekipa Marcina Rychty miała na swoim koncie zaledwie trzy punkty. Ale przed tą serią dysponowała już dziewięcioma i wydawała się lekkim faworytem konfrontacji z Łabędziami. Chociaż z takimi tezami woleliśmy nie ryzykować, bo rywale ostatnio zremisowali z Offsidem, co przecież było pierwszą stratą punktów przez liderów rozgrywek. Wydawało się, że to będzie koło zamachowe dla dalszych poczynań Łabędzi, które przecież są poważnie zagrożone tym, że za rok wrócą tam, skąd do pierwszej ligi przyleciały. No ale przykład tego zespołu pokazuje, jak bardzo nie można sugerować się samymi wynikami, bo jest jeszcze coś takiego jak dyspozycja dnia. Tydzień temu chłopaki grali odważnie, skutecznie, widać w nich było wiarę w możliwość sprawienia niespodzianki. A teraz? Powiedzmy uczciwie – zagrali fatalnie. Gorzej niż z Ostropolem, gdzie przecież mieli mnóstwo okazji do zdobywania bramek, podczas gdy w ostatni czwartek ich akcji bramkowych było jak na lekarstwo. Zresztą – jeden zdobyty gol na przestrzeni 40 minut mówi wszystko. Zupełnie nie było widać tej iskry w zawodnikach, którzy przecież od lat słyną z tego, że potrafią zrobić coś z niczego. Ale może to zasługa Al-Maru? Drużyna z Wołomina zagrała bardzo dobre zawody, a jak zwykle sporo pewności w jej grze dorzucił bramkarz – Paweł Wysocki. Nie dość, że dobrze rozgrywał (gdy zaszła taka potrzeba), to zupełnie zniechęcił rywali do oddawania strzałów z dystansu. Można było odnieść wrażenie, że Detox nie wierzył, że może znaleźć sposób na pokonanie tego golkipera więcej niż raz. Swoje zrobił również Robert Hankiewicz, dla którego to był drugi mecz w barwach Al-Maru, tym razem okraszony hat-trickiem. Wszyscy gracze w czarnych koszulkach zaprezentowali się zresztą bardzo dobrze, już po pierwszej połowie było 4:1, a to był najniższy wymiar kary. W drugiej prowadzący kontrolowali przebieg spotkania, a było im o tyle łatwiej, że tak jak mówiliśmy – w Łabędziach nie widzieliśmy nadziei, że losy spotkania mogą się odmienić. Porażka 1:7 była bardzo bolesna i postawiła przegranych w trudnej sytuacji. Spadli oni bowiem na miejsce zaznaczone w tabeli na czerwono i co gorsze – stracili władzę na nad swoją sytuacją. Teraz ich los zależy nie tylko od nich samych, ale również od meczu Ostropolu z Dar-Marem. I nawet jeśli Maciek Pietrzyk i spółka wiedzą, że Dar-Mar zagra o zwycięstwo, to na ich miejscu bardziej martwilibyśmy się swoim spotkaniem, szczególnie gdyby mieli zaprezentować się tak samo jak ostatnio. Natomiast Al-Marowi należą się brawa. Ta ekipa pewnie się nawet nie spodziewała, że wszystko tak gładko pójdzie. Ale stało się tak, bo całość funkcjonowała na dobrym poziomie, począwszy od bramkarza, przez wszystkie formacje, aż do ataku. I jeżeli Al-Mar w ostatniej kolejce pokona Fil-Pol, a wspomniany Dar-Mar swój mecz przegra, to dojdzie do największej niespodzianki ostatnich lat w pierwszej lidze. Bo założymy się, że układając przed sezonem wirtualne podium, nikt z Was nie wierzył, iż jedno z miejsc może tam przypaść zespołowi Marcina Rychty. Ciekawi tylko jesteśmy, czy taki scenariusz brała pod uwagę chociaż jedna osoba z samych zainteresowanych.
A w jeszcze gorszej sytuacji niż wspomniane Łabędzie znaleźli się Bad Boys. Jednym z ratunków dla Złych Chłopców mogło być urwanie punktów In-Plusowi, ale czy ktokolwiek mógł taki plan traktować poważnie? Niby Księgowi grają ostatnio kiepsko, nawet jeśli wygrywają, to nie zachwycają, ale w obozie z Ostrówka wygląda to jeszcze gorzej. Często rozmawiamy o tym z chłopakami, którzy ambicje mieli inne, początek sezonu nie był jeszcze najgorszy, ale potem to już równia pochyła. Mimo to nie zamierzali odpuszczać spotkania In-Plusowi i nawet będąc skazywanymi na porażkę, chcieli powalczyć. No i powiemy Wam tak – w pierwszych dziesięciu minutach, Bad Boys spokojnie mogli prowadzić 2:0 lub 3:0. Mieli tyle sytuacji, ile pewnie w niejednym spotkaniu nie mieli przez całą jedną połowę, albo nawet mecz. Ale biednemu nawet wiatr w oczy i tak jak łatwo można się domyśleć, żadnej z tych początkowych okazji zawodnikom w żółtych koszulkach nie udało się zamienić na bramkę. A to było jak wyrok, bo gdy tylko In-Plus otworzył wynik tego spotkania, to za chwilę dołożył kolejne trafienia i na tym opis meczu można zakończyć. Dalszą część tej potyczki łatwo sobie wyobrazić – Księgowi grali na luzie, budowali swoją przewagę, natomiast Bad Boys walczyli jak mogli, co wystarczyło do porażki w stosunku 3:9. Mecz bez historii i być może mielibyśmy tutaj jakąś dramaturgię, gdyby Adam Matejak i koledzy wykazali się lepszą skutecznością od razu po pierwszym gwizdku. Ale też nie ma co iść z tą teorią za daleko – mając tylko jednego na zmianę, nawet dwubramkowe prowadzenie prawdopodobnie okazałoby się niewystarczające i mecz i tak skończyłby się porażką. To jednak nie była najgorsza informacja tego wieczora. Źli Chłopcy liczyli bowiem, że innym zespołom równie zagrożonym spadkiem co oni, nie uda się w tej serii zapunktować. Tymczasem Ostropol wygrał z KroosDe Team, przeskoczył w tabeli i Bad Boysów i Łabędzie, a to powoduje, że zawodnicy z Ostrówka muszą już liczyć na cud. Ale mimo całej sympatii do nich, na nasze oko nic z tego nie będzie i drużynę czeka poważna dyskusja, co dalej po spadku. Chociaż może jeszcze z takim opiniami trzeba przyhamować. Z kolei In-Plus zrobił co do niego należało. Długo się tutaj zabierał do roboty, lecz wreszcie wcisnął gaz i odjechał na bezpieczną odległość. Teraz przed nim już tylko jedno spotkanie, gdzie zwycięstwem zamknie usta wszystkim krytykom. Bo nawet jeżeli gra kiepsko, to pokonując Offside nikt nie powie, że złote medale trafiły w niepowołane ręce. Ale przypominają nam się tutaj słowa Tomasza Hajto: "jeśli nie robisz czegoś w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek (...), to w niedzielę też tego nie zrobisz". I z In-Plusem może być podobnie. Bo chociaż sami zawodnicy wierzą, że w tym jednym spotkaniu w końcu się przełamią, to niewykluczone że ten mecz tylko potwierdzi, iż Księgowi na więcej niż drugie miejsce w tym sezonie nie zasługują.
Triumf markowian był ważną informacją dla liderującego Offsidu. Ten zespół już wiedział, że bez względu na to co zrobi z Dar-Marem, nie będzie mu dane cieszyć się z tytułu. Ewentualne świętowanie trzeba więc było odłożyć, zwłaszcza że gdyby faworyci w czwartek przegrali swój mecz, to odebraliby sobie szansę, by w ostatniej kolejce do mistrzostwa wystarczał im remis. Dlatego woleli tutaj wygrać, bo wtedy nawet podział punktów z In-Plusem, będzie im dawał upragniony tytuł. No ale to wcale miało nie być takie proste. Dar-Mar musiał sobie co prawda radzić bez wykartkowanego Marcina Krucza, ale ta drużyna na pewno liczyła, iż do bogatej kolekcji skalpów, jakie w Nocnej Lidze już zdobyła, uda się dorzucić zwycięstwo nad Offsidem. Bo skoro potrafili pokonać In-Plus, to chyba nic nie stało na przeszkodzie do kolejnego sukcesu. To wszystko okazało się jednak wyłącznie złudzeniami. Prawdę mówiąc, to chyba w żadnym z poprzednich meczów tak bezpłciowego Dar-Maru nie oglądaliśmy. Być może była to konsekwencja fatalnego początku spotkania, bo tutaj już po 9 minutach Norbert Kucharczyk i spółka przegrywali 0:3, co może podłamać skrzydła. W dodatku Offside nawet gdy stracił bramkę na 1:3, to natychmiast odpowiedział i wyglądał na drużynę, która forsować tempa nie zamierza, ale jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba, to wciśnie "turbo" i wróci na swój poziom. Dobry przykład mieliśmy tego w drugiej połowie – po kuriozalnym samobóju pretendenci do tytułu prowadzili już 5:1, lecz za chwilę stracili dwa gole w bardzo krótkim odstępie czasu. Od czego jest jednak duet Damian Gałązka – Kamil Tlaga. Drugi podaje, pierwszy strzela i Offside znów wraca do bezpiecznej przewagi. Dar-Mar wyglądał na pogodzonego z losem i chociaż w 39 minucie ponownie udało mu się zmniejszyć straty do dwóch trafień, to lada moment wszystko wróciło do normy po bramce Dawida Gajewskiego. Końcowy wynik 7:4 nie pozostawił wątpliwości kto był lepszy i w przypadku Dar-Maru definitywnie pozbawił ten zespół szans na złoto, która być może tliła się jeszcze w samych zawodnikach. Może wyciągamy za daleko idące wnioski, ale trochę nam to wyglądało, jakby przegrani wyszli z założenia, że o ich losie i tak zadecyduje ostatni mecz z Ostropolem. Nie widać w nich było złości czy frustracji, tracone gole przyjmowali dość spokojnie i może czuli, że to nie jest ich wieczór. Tak czasami bywa, ale w ostatniej kolejce takiego podejścia być nie może, bo jeden mecz może zdefraudować ich wysiłek z całego sezonu. To samo tyczy się Offsidu. To zresztą swojego rodzaju paradoks. Bo gdyby gracze z Wołomina tydzień wcześniej pokonali Łabędzie, to w ostatni czwartek świętowaliby mistrzostwo i nikt by się nawet słowem nie zająknął, że to niezasłużone złoto. Bo do tego momentu sezonu nikt na kolejną gwiazdkę nad swoim herbem nie zasługuje bardziej, niż właśnie Offside. A tak o wszystkim zadecyduje jeden mecz. I wystarczy słabszy moment, jeden przypadkowy gol a nikt o dobrym sezonie w wykonaniu tego zespołu nie będzie pamiętał.
A ile z czytających ten opis osób stawiało już krzyżyk na Ostropolu? Jeśli są wśród Was tacy, to niewykluczone, że niedługo będziecie musieli zwrócić honor wciąż aktualnemu wicemistrzowi rozgrywek. A wszystko za sprawą pierwszego kroku w kierunku utrzymania, którym okazało się dość niespodziewane zwycięstwo nad KroosDe Team. Ostropol zebrał się na to starcie w całkiem niezłym składzie, gdzie po raz pierwszy od dawien dawna miał nawet dwóch rezerwowych. Rywale mogli więc z kolei mówić o małym pechu, bo gdyby trafili na tę ekipę w poprzednich kolejkach, to raczej nie mieliby problemów, by odnieść zwycięstwo. A tak sprawa się skomplikowała. Przynajmniej tak się wydawało, chociaż do przerwy wynik był bardzo korzystny dla zespołu z Duczek – prowadziła on 5:2 i nic nie zapowiadało tego, co mało się zdarzyć później. KroosDe Team umiejętnie punktował przeciwnika, a ponieważ dwa z pięciu goli jakie strzelił, zanotował tuż przed końcem premierowej odsłony, to ten fakt mógł nieco podłamać zawodników ze Stanisławowa. Tymczasem oni podjęli decyzję, że na drugą odsłonę wyjdą z lotnym bramkarzem w postaci Filipa Górala. I teraz już mamy wiedzę, że to odmieniło losy spotkania. Ostropol bardzo mądrze dzielił się piłką, klarował sobie dogodne okazje do zdobywania bramek, a konkurenci byli zupełnie pogubieni i mogli tylko patrzeć, jak piłka regularnie wpada do środka ich świątyni. Szybko zrobiło się więc 5:5 i wtedy na chwilę z bramki zszedł Filip Góral. To źle się skończyło – KroosDe Team wykorzystał moment i po złym podaniu Mikołaja Tokaja, Rafał Radomski zdobył gola na pustą bramkę. To spowodowało, że Ostropol wrócił do systemu, który dawał mu tyle pożytku i na efekty znów czekaliśmy dosłownie kilka minut – wystarczyły dwie dobre akcje, by gracze Mirka Ostrowskiego wyszli na prowadzenie i nie oddali go już aż do samego końca. Przegrywający próbowali walczyć, ale tę połowę przegrali aż 1:7 i po prostu nie mieli sposobu na to, jak znaleźć wytrych do hokejowego zamku, który co chwilę zakładali oponenci. Skończyło się więc na dość bolesnej porażce, która oznaczała, że dawna Szóstka o podium może już zapomnieć. Być może nawet o nim nie myślała, aczkolwiek nie do końca w to wierzymy, bo jednak chłopaki od samego początku kręcili się w okolicach strefy medalowej i na pewno liczyli na happy end. Tak jak wspomnieliśmy – dopadł ich pech, bo z takim Ostropolem problem miałby każdy w lidze. I domyślamy się, że podobny Ostropol zobaczymy też w ostatniej kolejce. Filipa Górala i spółkę czeka trudne zadanie, bo chociaż udało się wychylić głowę znad strefy spadkowej, to ich sytuacji wciąż nie można nazwać bezpieczną. Kluczowe jest jednak to, że wszystko mają tylko w swoich nogach. Dlatego Dar-Mar musi się mieć na baczności, bo Ostropol sprawę będzie chciał załatwić sam, bez konieczności oglądania się na innych.
Szansę na trzecie miejsce stracił KroosDe Team, a w razie zwycięstwa nad Progresso, mógł ją zachować Fil-Pol. Ferajna Wojtka Kuciaka dość późno wzięła się w tym sezonie za punktowanie, ale robiła to na tyle skutecznie, że gdyby pokonała zespół Adriana Płócienniczaka, to jej mecz w ostatniej kolejce z Al-Marem mógłby (pod warunkiem porażki lub remisu Dar-Maru), decydować o tym, kto zajmie najniższy stopień podium. I pewnie takich wzajemnych rozmów w obozie dawnej Andromedy nie brakowało, a kto wie, czy te myśli nie zintensyfikowały się po wymarzonym początku meczu z Progresso. Fil-Pol potrzebował bowiem zaledwie dwóch minut, by zbudować sobie przewagę dwóch goli i ze spokojem oczekiwał tego, jak na to wszystko zareaguje przeciwnik. Mogło się wydawać, że Progresso nie będzie łatwo powstać z kolan, ale nie bez przyczyny powtarzamy, że piłka halowa to niemal zupełnie inna dyscyplina niż ta z trawy. Tutaj rzeczy dzieją się błyskawicznie, o czym Fil-Pol boleśnie się przekonał. Wystarczyło bowiem nieco ponad siedem minut, by gracze z Radzymina ze stanu 0:2 zrobili 4:2! Najpierw po dwóch asystach Kamila Żmudy, Adama Janeczka pokonali Marcin Jadczak i Łukasz Mościcki, potem sam Kamil wpisał się na listę strzelców, a na koniec mieliśmy gola kuriozum. Wiktor Gajewski chciał podać piłkę do jednego z kolegów, trafił nią w Marcina Jadczaka i futbolówka wturlała się do bramki, gdzie nie było zaskoczonego całym obrotem sprawy bramkarza rywali. Ale to nie był koniec dziwnych bramek w tej połowie, bo lada moment strzał oddaje Maciek Kamiński, a Hubert Sochacki zamiast Zinę złapać, w tylko sobie znany sposób przepuścił ją do siatki. To mogło po raz kolejny odwrócić losy spotkania, zwłaszcza że pod koniec pierwszej połowy żółtą kartkę obejrzał Arek Pisarek, lecz Fil-Pol nie wykorzystał okazji i swoje nadzieje na zwycięstwo musiał odłożyć do drugiej połowy. Finałowe 20 minut w wielu fragmentach było bardzo mało interesujące, bo po obu stronach mnożyły się błędy i nikt nie potrafił wyklarować sobie dogodnych pozycji strzeleckich. Ciut więcej inicjatywy – co zrozumiałe – wykazywał Fil-Pol, ale jeśli nawet udało mu się podejść w okolice bramki Progresso, to brakowało precyzji. W słupek trafił choćby Krzysiek Włodyga, z kolei w ostatnich minutach skuteczność zawiodła Arka Stępnia. Najpierw nie trafił on do pustej bramki z własnej połowy, a następnie nie wykorzystał okazji, gdzie miał przed sobą tylko bramkarza, aczkolwiek oddajmy Hubertowi Sochackiemu, że w tej sytuacji całkowicie odkupił swoje winy z pierwszej połowy. Fil-Polowi bardzo się już wtedy spieszyło, a wiadomo co się dzieje, gdy pewne czynności wykonuje się w pośpiechu. W 39 minucie żółto-czarni źle rozegrali swój atak pozycyjny, piłkę przejął Radek Gajewski, za chwilę dostał podanie zwrotne od Łukasza Mościckiego i strzałem z kilku metrów na pustą bramkę nie mógł się pomylić. Można powiedzieć, że Progresso chciało się w ten sposób zabezpieczyć, bo Fil-Pol słynie przecież z tego, że w ostatniej minucie potrafi odrabiać jednobramkowe straty. No ale nie zawsze jest niedziela. Ogólnie był to mecz błędów, gdzie gracze w niebieskich koszulkach popełnili ich po prostu mniej. Ważnym było też, że szybko podnieśli się po dwóch nokdaunach, a w drugiej połowie dobrze bronili, nawet jeśli czasami dopisywało im szczęście. Chociaż nie żałujemy im go, bo wiadomo że kilka razy w tym sezonie los nie był po ich stronie. Dodajmy jeszcze że cała pula zgarnięta w czwartek pozwoliła oczyścić głowy z myśli o nerwowej ostatniej kolejce. Przeciwko Bad Boysom chłopaki mogą już zagrać na ludzie, podobnie zresztą jak Fil-Pol. Tej drużynie puchary także przestały "grozić", co stanowi pewnie rozczarowanie, zwłaszcza w kontrze do ubiegłorocznych sukcesów. Przyczyn jest wiele, choćby regularny brak Karola Sochockiego, który zawsze tych kilka goli by dorzucił. Ale bądźmy uczciwi - dawna Andromeda nie grała w trzynastej edycji tak dobrze, jak w dwunastej. Dlatego nie ma sensu sprowadzać tego co się stało do (nie)obecności jednego zawodnika, jak i do tego konkretnego spotkania. Fil-Pol dostał po prostu to, na co zapracował sobie przez cały sezon.
Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!