fot. © Google

Opis i magazyn 9.kolejki czwartej ligi!

1 marca 2020, 15:36  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Moja Kamanda nie dała sobie wydrzeć tytułu mistrzowskiego na ostatniej prostej. Chociaż trzeba oddać ekipie Las Vegas, że w ostatniej kolejce trochę postraszyła ligowych potentatów.

Przed finałową kolejką w grze o awans lub przynajmniej o podium byli gracze AutoSzyb. Co prawda szansa na zajęcie miejsca drugiego lub trzeciego była nikła, ale skoro pozostawał chociaż cień nadziei na pozytywny scenariusz, to zespół Kamila Wiśniewskiego miał obowiązek tutaj wygrać – w końcu gdyby wynik meczu z HandyMan był inny niż oczekiwany, a okazałoby się, że w pozostałych spotkaniach zdarzył się cud, to Szyby długo by sobie tej sytuacji nie wybaczyły. Niektórzy zresztą powątpiewali w zaangażowanie tej ekipy, ale my wiedzieliśmy że chłopaki nie odpuszczą poniedziałkowego spotkania i zapiszą je na swoje konto. Łatwo więc sobie wyobrazić nasze zdziwienie, gdy po 13 minutach spotkania, to HandyMan prowadzili 3:0! Faworyci wyszli na to spotkanie jakby zupełnie nieskoncentrowani, ciężko było im się zmusić do wysiłku, z kolei rywale potrafili to wykorzystać i zbudowali sobie całkiem sporą przewagę. Dopiero pod koniec pierwszej połowy dwaj najbardziej zaangażowani w grę zawodnicy AutoSzyb czyli Kamil Suchocki i Patryk Cackowski rozpoczęli proces odrabiania strat przez swój zespół, ale na początku drugiej połowy totalny brak obrony po stronie graczy w różowych koszulkach spowodował, że wynik znowu im odjechał. W końcu jednak role w tym spotkaniu się odwróciły. Faworyci wreszcie zaczęli grac na miarę swoich możliwości, a gdy tylko podkręcili tempo, to w ciągu dwóch minut ze stanu 2:5 doszli na 5:5! Teraz to HandyMani wyglądali na totalnie pogubionych, a być może swoje zaczęło również robić zmęczenie, bo Krzysiek Smolik dysponował tylko jednym rezerwowym, co w końcówce spotkania znalazło swoje przełożenie na boiskowe wydarzenia. Okres od 26 do 40 minuty podopieczni Kamila Wiśniewskiego wygrali aż 7:0, a cały mecz 9:5. Długo przyszło im się tutaj zabierać do roboty, ale wiadomo, że ostatnie mecze sezonu potrafią się rządzić swoimi prawami i tak było również w tym przypadku. Swoje zrobiła też nieobecność Tomka Mikuska i Bartka Bajkowskiego, bo nie wyobrażamy sobie by z ich zapałem zwycięzcy tak słabo weszliby w mecz. Ale nie ma to już większego znaczenia. Ostatecznie te trzy punkty, tak jak można się było spodziewać, nic – poza satysfakcją – Szybom nie dały. Ogólnie był to jednak dobry sezon w wykonaniu tej drużyny, gdzie o braku miejsca na podium zadecydowały niuanse. I chociaż niedosyt pewnie pozostał, to należy to wszystko potraktować jako zbudowanie mocnych fundamentów pod kolejny sezon, gdzie Szyby będą jeszcze groźniejsze. Kilka ciepłych słów należy się te, HandyManom. Początek tej edycji mieli kiepski, długo się przestawiali z trawy na halę, ale na pewno wiele momentów tego sezonu zapamiętają na długo, jak choćby niesamowity powrót z Bud-Marem czy Joga Bonito. Ich postawę trzeba więc ocenić pozytywnie, zwłaszcza że po pierwszych kilku kolejkach, chyba wszyscy spisywali tę ekipę na straty.

A następny mecz "w swoim stylu" rozegrali zawodnicy Joga Bonito. Na czym polega ten styl? To nawiązanie do słynnego piłkarskiego określenia Hiszpanii sprzed wielu lat, która grała jak nigdy, a przegrywała jak zawsze. Ekipę Bartka Brejnaka należałoby sklasyfikować jako tę, która niemal co tydzień gra na równym, dobrym poziomie, ale co z tego, skoro punktów jej przez to za dużo nie przybyło. No i w poniedziałek mieliśmy tego opowiadania kolejny rozdział. Rywalami Jogi byli reprezentanci Bad Boys 2, którzy dzięki ewentualnemu zwycięstwu, mogli zakończyć rozgrywki w górnej połowie tabeli. Taki też przyświecał im cel, aczkolwiek po pierwszej połowie tego pojedynku, jego realizacja jawiła się jako bardzo wątpliwa. Źli Chłopcy, chociaż byli zespołem równorzędnym dla swoich przeciwników, to przegrywali 1:3. Było w tym wszystkim sporo pecha, bo pierwszą bramkę stracili po trafieniu samobójczym, a drugą po błędzie własnego bramkarza. Wiedzieliśmy jednak, że to nie jest ich ostatnie słowo w tej potyczce, a w tym myśleniu utwierdziła nas bramka już w 49 sekundzie drugiej połowy autorstwa Daniela Woźniaka. Ale Joga bardzo szybko odpowiedziała, a kolejne trafienie na swoje konto zanotował bardzo skuteczny tego wieczora Adrian Poniatowski. Gdyby za chwilę różnica zwiększyła się tutaj do trzech trafień, to pewnie byłoby po herbacie, ale następny fragment spotkania należał do BB2, a konkretnie do Przemka Chmiela. To właśnie ten zawodnik w bardzo krótkim odstępie czasu zdobył dwa gole pod rząd, czym wyrównał losy spotkania. Podrażnieni reprezentanci Bonito nie czekali długo z ripostą i po akcji dobrze rozumiejącego się duetu Maciek Pasek – Łukasz Kwiatkowski znów prowadzili. Ostatnie słowo należało jednak do przybyszów z Ostrówka. Najpierw wyrównał Albert Woźniak, a potem gola na wagę trzech punktów zainkasował jego syn Daniel. Joga próbowała jeszcze odwrócić losy spotkania, w 37 minucie Adrian Poniatowski trafił nawet w słupek, ale potem szyki drużynie pokrzyżowała żółta kartka Darka Wasiluka. Jego dość nieszczęśliwy faul na Pawle Szczapie został wyceniony na dwie minuty kary i Źli Chłopcy nie mogli tego nie wykorzystać, ostatecznie dowożąc jedną bramkę przewagi aż do samego końca. Nie będzie wielkim odkryciem, że to spotkanie niejako podsumowało cały debiutancki sezon w wykonaniu przegranych. Ich wyniki były zdecydowanie gorsze niż gra, ale zrzucamy to na karb "frycowego". Według nas miejsce w środku tabeli dużo lepiej oddałoby prawdziwe możliwości tej ekipy, a jeżeli założymy, że Joga wykorzystała limit pecha i braku doświadczenia w tym sezonie, to w kolejnym może powalczyć nawet o podium. Taki sam scenariusz wieszczymy Bad Boysom. Chłopaki mieli trochę niefarta, że sezon zaczęli od meczów z drużynami, które okazały się jednymi z najlepszych w lidze. Inna sprawa, iż dość późno zaczęli grać na właściwym poziomie, dlatego to piąte miejsce wydaje się optymalnym z perspektywy całego sezonu. Aczkolwiek czy zaspokoiło ono apetyt Złych Chłopców to już zupełnie inna kwestia...

Zwycięstwem trzynastą edycję zakończyli również gracze Maximusa. A to wcale nie było takie pewne, bo chociaż zespół nieobecnego Grześka Cymbalaka był zdecydowanie wyżej w tabeli niż Bud-Mar, to ponieważ o nic już nie walczył, jego motywacja stanowiła pewną zagadkę. Dla konkurentów równało się to z małą nadzieją, że sezon zakończą z więcej niż jednym zwycięstwem, odniesionym nad najsłabszym w tabeli AKS Elektro. No ale już wiemy, że nic z tego nie wyszło. Dlaczego? Początek spotkania w wykonaniu ekipy Gabriela Orycha był niezły. Udało się bowiem objąć prowadzenie, potem była szansa na podwyższenie wyniku, ale zamiast tego Maximus szybko odrobił straty, a następnie zdobył bramkę na 2:1. Ekipę Bud-Maru w grze trzymał Sebastian Skorupka, który w 14 minucie pod raz drugi zapisał się w meczowym protokole, tyle że na bardzo długi czas było to ostatnie trafienie, jakie zapisali na swoje konto gracze ze Słupna. W końcówce pierwszej części gra zawodników w niebieskich koszulkach rozjechała się. Dwa gole pod rząd chłopaki oddali w bardzo naiwny sposób, bo najpierw po złym podaniu i strzale na pustą bramkę, a następnie po tym, jak nie potrafili właściwie ustawić się przy rzucie rożnym. Dwa gole straty spowodowały, że przegrywający zaczęli w drugiej połowie mocno ryzykować, ich bramkarz wychodził coraz wyżej i to nie mogło się dobrze skończyć. W 29 minucie wykorzystał to po raz kolejny Filip Sawiński a trzy bramki różnicy nie pozostawiały już złudzeń, kto zgarnie tutaj całą pulę. Trochę ożywienia w obozie Bud-Maru wprowadziła obecność na boisku Łukasza Pokrzywnickiego, który dojechał na drugą część spotkania i starał się łatać dziury w defensywie swojego zespołu. To on zresztą w 33 minucie zmienił wynik na 3:5, ale co z tego skoro lada moment, Maximus ponownie wykorzystał błąd swoich oponentów i Mariusz Czarnecki strzałem z własnej połowy na pustą bramkę zamknął nam dywagacje dotyczące zwycięzcy tego spotkania. Przegranych stać było jeszcze na trafienie niemal równo z końcową syreną autorstwa Łukasza Pokrzywnickiego i można się zastanawiać, czy przy obecności tego gracza od pierwszego gwizdka, wynik mógł być tutaj inny. Wydaje nam się, że Bud-Marowi brakuje kogoś doświadczonego w składzie, który poukładałby te klocki. Bo co do samych umiejętności, to ich zawodnikom nie odmawiamy, ale często brakowało im większej boiskowej mądrości. Choćby i w poniedziałek, bo przecież więcej niż połowę straconych bramek oddali praktycznie za darmo. Na pewno jeszcze sporo pracy przed nimi, zwłaszcza gdyby decydując się na grę w kolejnych edycjach, liczyli na coś więcej niż tylko udział. Maximus pokazał im tutaj jak ważne jest doświadczenie, z kolei oceniając cały sezon w wykonaniu Maksymalnych, to należy go ocenić na szkolną czwórkę. Może z minusem, bo do pełni szczęścia zabrakło sukcesu nad Bad Boys 2, który pozwoliłby im zakończyć edycję z pozytywnym stosunkiem zwycięstw do porażek. Ale ogólnie Maximus pokazał solidność, postraszył też kilku ligowych hegemonów i jesteśmy przekonani, że decyzji o uczestnictwie w rozgrywkach, podjętej niemal w ostatniej chwili, żałować nie powinien.

A około godziny 22:25 na placu boju pojawiły się zespoły Mojej Kamandy i Las Vegas. Przypomnijmy – ci pierwsi byli już pewni awansu i do mistrzostwa brakowało im remisu. Ci drudzy gdyby wygrali, to upiekliby dwie pieczeni na jednym ogniu – sięgnęliby po tytuł i promocję. W wypadku remisu, zespół Grześka Dąbały skończyłby zmagania na drugim miejscu, natomiast porażka powodowała, że chłopaki spadliby na trzecią lokatę. Według powszechnej opinii, właśnie ta ostatnia opcja wydawała się najbardziej prawdopodobna, ale nie odbieraliśmy Parano szans, tym bardziej że Kamanda w wielu meczach – przy mądrej grze rywali – również potrafiła mieć problemy. No i w tym konkretnym przypadku to się potwierdziło. Las Vegas od pierwszej minuty zaczęli realizować swoją taktykę, polegającą na schowaniu się na własnej połowie, dobrej obronie i szukaniu szans w kontrach. I bardzo długo udawało się ją skutecznie egzekwować. BA! W 8 minucie gracze w granatowych koszulkach mieli idealną okazję by wyjść na prowadzenie, bo sędzia zagwizdał rzut karny za zagranie ręką jednego z obrońców Kamandy we własnym polu karnym. Do piłki podszedł Grzegorz Giszcz, ale nie zdołał pokonać Łukasza Trąbińskiego! Golkiper faworytów za chwilę popisał się kolejną świetną interwencją i początkowo to on był najjaśniejszą postacią swojego zespołu. Później pałeczkę przejął od niego Łukasz Brutkowski. Pod koniec pierwszej połowy to on zdobył dwie bramki pod rząd dla liderów rozgrywek, co stanowiło spory cios dla dobrze trzymających się do tego momentu graczy Parano. Pewnie mało kto wierzył, że przegrywający w drugiej połowie będą w stanie odwrócić losy spotkania i chociaż dość szybko, bo już w 24 minucie udało im się zdobyć bramkę kontaktową, to potem znów do głosu doszli faworyci i zrobiło się 4:1. Tutaj nie było już praktycznie żadnych nadziei dla Grześka Dąbały i spółki, ale ta drużyna nie zamierzała się poddawać. W 31 minucie los się do nich uśmiechnął, po trafieniu samobójczym Sebastiana Laskowskiego, co powodowało, że była jeszcze szansa na nerwową końcówkę. Te myśli zintensyfikowały się, gdy na początku zatrzymywanego czasu gry Grzegorz Giszcz strzelił trzecią bramkę dla goniących i było jeszcze kilkadziesiąt sekund na to, by doprowadzić do remisu. Na wszystko ze zdenerwowaniem patrzyli gracze Copa FC, ale na ich szczęście ekipie Las Vegas nie starczyło czasu na zdobycie kolejnej bramki. Tym samym mistrzem czwartej ligi została Moja Kamanda, która wytrzymała ciśnienie związane z rolą murowanego kandydata do tego miana i wygrała rozgrywki bez ani jednej straty. Wiadomo – były lepsze i grosze momenty na przestrzeni sezonu, ale trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do tego zespołu, bo tabela oraz bilans zwycięstw i bramkowy mówią wszystko. Mimo porażki należy też pochwalić zawodników Las Vegas. To były dobre zawody w ich wykonaniu, podobnie zresztą jak cały sezon. Tak jak zaznaczył w transmisji Adam Baran – cechowała ich rzetelność, która zaowocowała brązowymi medalami. A że brakiem promocji do trzeciej ligi? Wcale nie bylibyśmy tego tacy pewni ;)

Wyniki spotkań z udziałem ekip AutoSzyb i Las Vegas spowodowały, że przed Copa FC otworzyła się autostrada do wicemistrzostwa czwartej ligi. Wystarczyło zrobić tylko jeden krok, którym było pokonanie AKS Elektro. W teorii ta misja nie miała przyprawić braci Marcinkiewicz i spółki o żadne problemy, bo byłoby grzechem nie wykorzystać powstałych okoliczności, tym bardziej że rywalem był zespół, który w starciach z czołówką przegrywał różnicą kilku lub kilkunastu bramek. No i nie owijając za bardzo w bawełnę już wiemy, że w ostatniej kolejce zespół Piotrka Biskupskiego nie sprawił sensacji i przegrał z Kopaczami gładko, bo aż 1:13. Żadne to zaskoczenie, aczkolwiek po naprawdę niezłym występie w Pucharze Ligi mieliśmy argument by sądzić, że Elektryczni postawią się tutaj faworytom. No ale nic z tego nie wyszło – sprawa była już rozstrzygnięta po kilku minutach, gdzie zawodnicy w zielonych koszulkach wyszli na kilka bramek do przodu i konsekwentnie budowali swoją przewagę. Po 20 minutach prowadzili aż 8:0 i już wtedy mogli sobie gratulować zwycięstwa i drugiego miejsca w ligowej hierarchii. Niewykluczone, że ich celem na finałową odsłonę było to, by przekroczyć dwucyfrówkę i nie stracić przy tym bramki, ale druga część tej misji szybko spaliła na panewce, gdyż chwilę po wznowieniu gry po przerwie Rafał Malinowski dostawił stopę do strzału Roberta Migdalskiego i zaliczył – jak się później okazało – honorowe trafienie dla ekipy w bordowych koszulkach. Copa w drugiej odsłonie dołożyła z kolei jeszcze pięć goli i triumfując 13:1 zanotowała spory sukces w swoim debiutanckim sezonie w Nocnej Lidze. Było w tym trochę szczęścia, bo wydawało się, że po porażce z Las Vegas, maksymalnie co mogą osiągnąć zawodnicy z Klembowa to brąz. Ale los nad nimi czuwał, o wszystkim zadecydowała jedna bramka i dziś Copa może się cieszyć ze srebra, a w kolejnym sezonie zobaczymy ją w trzeciej lidze. Co do AKSu, to mamy trochę mieszana odczucia. Z jednej strony – ich progres w stosunku do tego co prezentowali na początku, a na jaki poziom weszli choćby w starciu z Bad Boys 2 – za to duży szacunek. Cieniem na ich postawie kładzie się jednak klęska z Moją Kamandą i ich celem na przyszło sezon musi być, by zrobić coś takiego, co pozwoli przestać ich kojarzyć z tamtą rekordową porażką. Łatwo nie będzie, ale taki challenge na kolejny sezon na pewno im nie zaszkodzi.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: