fot. © Google

Opis i magazyn 9.kolejki trzeciej ligi!

1 marca 2020, 21:39  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Chyba nikt nie wierzył, że w dziewiątej serii trzeciej ligi zajdzie do jakichkolwiek przetasowań w czołówce. I miał rację. A to oznaczało że tytuł został w Zielonce.

Zespołami niezaangażowanymi ani w walkę o mistrzostwo ani też w rywalizację o utrzymanie były Al-Mar 2 i Retro. Te zespoły grały o piąte miejsce w tabeli, chociaż Al-Mar przy założeniu własnego zwycięstwa i stracie punktów przez Spoko Loko, mógł skończyć nawet tuż za podium. Takiego scenariusza nie można było jednak zakładać w ciemno, bo Retro w drugiej części sezonu punktowało regularnie i miało za sobą passę trzech kolejnych zwycięstw pod rząd. Ale dziś już wiemy, że na tym się skończyło, bo we wtorek nie udało się dopisać do kolekcji czwartego triumfu. Dlaczego? Można powiedzieć, że Squad od samego początku spotkania miał tutaj pod górę. Ledwo bowiem zaczął się mecz, a już w 4 minucie to rywale objęli prowadzenie. Potem nie brakowało okazji do wyrównania, lecz skuteczność zawodników Szymona Strychalskiego zaczęła przypominać tę z początku sezonu. Spora w tym zasługa bardzo pewnie broniącego Czarka Szczepanka, który bardzo długo pozostawał tutaj niepokonany i w pewnym momencie zwątpiliśmy nawet, czy rywalom uda się wreszcie znaleźć na niego sposób. A okazji naprawdę trochę było. W drugiej połowie powtarza się scenariusz z pierwszej – znowu Al-Mar 2 rozpoczyna od trafienia, a potem Retro za wszelką cenę próbuje odpowiedzieć, lecz bez bramkowych efektów. Sytuacja zmienia się w 35 minucie, gdy w końcu przełamuje się Damian Nowaczuk. Od razu po strzelonym golu nr 1 przegrywający dążą do wyrównania. Pomaga im w tym bramkarz, Mateusz Karpiński, który jednak w 36 minucie zupełnie nie dogaduje się z Przemkiem Jabłońskim. Ten drugi chciał podać piłkę z rzutu rożnego do własnego golkipera, ale we wszystkim zorientował się Mateusz Błoński, którzy przechwycił futbolówkę i za chwilę Al-Mar wrócił do bezpiecznego prowadzenia. To był na pewno jeden z kulminacyjnych momentów spotkania, chociaż ekipa Szymona Strychalskiego nie poddawała się i w 39 minucie znów była o tylko jedno trafienie z tyłu i znów za sprawą Damiana Nowaczuka. Ostatnie słowo należało jednak do graczy z Wołomina, którzy w zatrzymywanym czasie gry zadali decydujący cios i wygrali w stosunku 4:2. Wydaje się, że na przestrzeni całego spotkania były to równe zawody, ale w piłce liczy się to, kto popełni mniej błędów. A Retro w tym elemencie było słabsze i przynajmniej dwa trafienia należałaby sklasyfikować, jako stracone na własne życzenie. Ale taki był też trochę cały sezon w ich wykonaniu, dlatego nie byliśmy specjalnie zaskoczeni okolicznościami tej porażki. Jesteśmy jednak pewni, że ta drużyna wyciągnie sporo wniosków z trzynastej edycji, nie tylko pod względem piłkarskim, ale też organizacyjnym, bo jednak rozgrywanie spotkań w 11-12 osób, to chyba nie był najlepszy pomysł. Jeśli zaś chodzi o Al-Mar, to zobaczmy że poniósł tylko dwie porażki w sezonie, natomiast jego zmorą okazały się remisy. Jeden mniej i obóz Adriana Rychty skończyłby tuż za podium, chociaż i tak należy ich występ w zakończonym sezonie ocenić pozytywnie. Nie zapominajmy, że tutaj było wielu zawodników "z różnych parafii", którzy poznali się dopiero przed pierwszym meczem. Jak na takie okoliczności chyba śmiało można stwierdzić, że projekt pt. "Al-Mar 2" wypalił i przed nim całkiem ciekawa przyszłość.

Zwycięstwo wspomnianego Al-Maru 2 sprawiło, że Spoko Loko chcąc utrzymać czwartą lokatę zajmowaną przed rozpoczęciem tej serii, musiało wygrać z NetServisem. Szansę na coś więcej ekipa Arka Choińskiego straciła przegrywając z Adrenaliną, no ale znając charakter tego zespołu można było być pewnym, że nie odpuści swoim wtorkowym konkurentom i że w dobrych nastrojach będzie się chciała udać na trybuny w celu zakończenia sezonu. NetServis także miał tutaj o co grać, bo przy założeniu przegranej oraz niekorzystnych wynikach z meczów drużyn będących w tabeli pod zespołem Pawła Roguskiego, dawna Lambada mogła nawet spaść z ligi. O ile na drugą część tego scenariusza chłopaki nie mieli wpływu, to kwestię wygranej nad Spoko Loko sami sobie skomplikowali. Do spotkania podeszli bowiem bez dwóch swoich kluczowych zawodników, a więc Roberta Koca i Tomka Sieczkowskiego. Brak tego duetu był bardzo odczuwalny, bo chociaż wynik nie do końca to pokazuje, to zespół w niebieskich koszulkach był w poniedziałek praktycznie bezzębny. Podczas gdy Spoko Loko starało się rozgrywać piłkę, NetServis grał na klasyczną "aferę", co jednak nie mogło przynieść oczekiwanych efektów. Długo ten mecz wyglądał więc tak, że Spoko Loko cisnęło, a przeciwnicy się bronili – raz mniej a raz bardziej rozpaczliwie. Na bramki czekaliśmy z kolei aż do końcówki pierwszej połowy – gdy w 19 minucie Sławek Lubelski wreszcie otworzył wynik spotkania z perspektywy Spoko, wydawało się, że to początek ucieczki tej ekipy i za chwilę przewaga zrobi się nie do odrobienia. Ale NetServis dosłownie chwilę później skorzystał z tego, że Jarek Lubelski praktycznie nabił piłką Patryka Matysiaka, po czym Zina wpadła do siatki i do przerwy mieliśmy remis. Drużyna z Rembertowa nie zraziła się jednak dość nieszczęśliwym zakończeniem premierowej odsłony i na początku drugiej połowy znowu objęła prowadzenie. NetServis nie wyglądał na ekipę, która ma argumenty, by ponownie doprowadzić do remisu, ale od czasu do czasu przedstawicielom tego zespołu udawało się zapędzić pod pole karne Jarka Lubelskiego i trochę go postraszyć. Tyle że bez efektów, podczas gdy Loko rozkręcali się i w 31 minucie prowadzili już 4:1. Ten wynik oraz to co widzieliśmy na parkiecie kazało przypuszczać, że Spoko Loko tego meczu nie ma prawa wypuścić z rąk. NetServis się jednak nie poddał i tak jak szybko dwa gole stracił, tak równie szybko je zdobył i pojawiła się iskierka nadziei na przynajmniej punkt. Faworyci nie dopuścili jednak do tego i w 39 minucie Sławek Lubelski postawił stempel na ich sukcesie, a potem gola dołożył jeszcze Piotrek Kwiecień i skończyło się na 6:3. To było ze wszech miar zasłużone zwycięstwo, bo Spoko było w każdym elemencie lepsze, tyle że nie do końca potrafiło swoją przewagę udokumentować bramkami. W końcu się jednak udało. Stanęło więc na czwartym miejscu w tabeli, które naszym zdaniem sprawiedliwie oddało to, co drużyna z Rembertowa pokazała w trzynastej edycji. Zwłaszcza, że wszystkie trzy porażki jakie zanotowała, to z zespołami wyżej sytuowanymi, więc nie może być mowy o jakimkolwiek niedosycie. NetServis skończył z kolei siódmy i tutaj również możemy mówić o zasłużonej lokacie. Zresztą – najważniejsze, że nad kreską, bo przecież dość długo wydawało się, że ten zespół skończy tam, gdzie...

Górale lub Na Fantazji. No właśnie – dość płynnie przechodzimy do kolejnego spotkania jakie zostało rozegrane we wtorek. Spotkały się w nim drużyny, z których jedna była pewna spadku, a druga żeby zachować nadzieję na uniknięcie relegacji musiała przynajmniej zremisować i liczyć, że Burgery Nocą wygrają z Adrenaliną. No i tak na pierwszy rzut oka obydwa te warunki wydawały się do spełnienia, dlatego spodziewaliśmy się, że Górale przyjadą mocnym składem, wygrają mecz i prawdopodobnie utrzymają się na trzecim poziomie. No ale nic z tego nie wyszło. Marcin Lach zebrał tylko pięciu zawodników do gry, co nawet przy założeniu że Fantazyjni grali tutaj wyłącznie dla siebie, sugerowało że "żółto-czarni" nie wykorzystają okazji, jaka się przed nimi wytworzyła. Po prostu chyba każdy tutaj czuł, że bez względu na to jak minie pierwsza połowa, to w drugiej różnica w zmęczeniu spowoduje, że ekipa Kamila Osowskiego osiągnie przewagę i nie da jej sobie odebrać. No i tak było. Do pewnego momentu przybysze z Sulejówka trzymali się jeszcze całkiem nieźle, skończyli nawet premierową odsłonę przegrywając tylko jedną bramką, ale naiwnym było sądzić, że mogą tutaj nawet zremisować. W tym myśleniu utwierdziliśmy się, gdy kontuzji nabawił się Radek Malesa. Zastąpił on między słupkami Marcina Lacha, a wiadomo że ani Radek nie jest bramkarzem, ani Marcin napastnikiem. Co prawda kapitan Górali trochę tej tezie zaprzeczył, gdy w 27 sekundzie zdobył bramkę na 3:3, ale to był ostatni moment, gdy ten zespół miał jeszcze nadzieję na pozytywne zakończenie tej 40 minutowej batalii. Potem sprawy w swoje nogi wzięli już rywale, którzy cyklicznie zaczęli powiększać swoje prowadzenie. Rozstrzelał się Kamil Osowski, potem dołączył do niego Sebastian Gołębiewski, a rywale byli już niesamowicie zmęczeni i zdawali sobie sprawę, co to wszystko oznacza. Finalnie przegrali 6:9 i mamy w sumie mieszane uczucia co do skutków, jakie to za sobą przyniosło. Bo Górale spadli, a z racji przegranej z Fantazją zajęli nawet ostatnie miejsce w trzeciej lidze. Chyba zasłużenie, bo wiele spotkań oddali praktycznie bez walki i pod względem organizacyjnym, zasłużyli na swój los. Ale z drugiej strony – trochę ich szkoda, bo odejście kilku zawodników do Mojej Kamandy tuż przed startem sezonu pokrzyżowało im szyki a nie łatwo było zorganizować na szybko innych graczy, którzy byliby i nieźli piłkarsko, a przede wszystkim – regularni. Widać, że jest tutaj grupa zawodników zaangażowanych, ale jeżeli nie dokooptuje się do niej przynajmniej 3-4 graczy o podobnej motywacji, to na siłę nie ma sensu tego ciągnąć. Co do Fantazyjnych, to brawa dla nich, że w meczu o pietruszkę chciało się im chcieć. Wiadomo – nie było pewnie łatwo o mobilizację, sam mecz też nie był wielki w ich wykonaniu, ale najważniejsze że udało się zakończyć sezon zwycięstwem. Sezon jednak nieudany, znacznie poniżej oczekiwań, gdzie paradoksalnie wcale nie zabrakło jednak wiele do utrzymania. Może się tak zdarzyć, że zespół z Kobyłki ostatecznie nie spadnie, ale jeśli miałby zostać na trzecim poziomie, to trzeba pomyśleć o bramkarzu. Zobaczmy, że niemal na każdym poziomie najsłabiej wypadały ekipy, które albo za dużo rotowały na tej pozycji albo dysponowały bramkarzami z pola. Stabilizacja na tej pozycji to klucz i jeśli Fantazji uda się zadbać o tę funkcję w kolejnym sezonie, to jesteśmy pewni, że ta drużyna szybko powróci na właściwe tory.

Porażka Górali była jak prezent dla uczestnika kolejnego spotkania – Adrenaliny. Ferajna Roberta Śwista mogła bowiem przystąpić do potyczki z Burgerami Nocą na totalnym luzie, bo nawet porażka nie niosła za sobą żadnych przykrych konsekwencji. Z kolei dla ekipy Arka Daleckiego ten mecz nadal miał dość duży ciężar gatunkowy. Tylko zwycięstwo przedłużało bowiem nadzieję na zakończenie sezonu w glorii mistrzów trzeciej ligi, aczkolwiek do tego była jeszcze potrzebna porażka N-BUDu. No ale by wywrzeć presję na zespole Marcina Zaremby, wpierw trzeba było zrobić swoją robotę. A przez bardzo długi czas pachniało tutaj sensacją. Adrenalina grająca na luzie i bez żadnej presji długo prowadziła i to wcale nie był efekt jakiegoś przypadku. Gracze z Ząbek prezentowali bardzo konsekwentny futsal i widać było, że chcą udowodnić iż na pozostanie w lidze zasługują nie tylko ze względu na czyjąś porażkę, ale dlatego że potrafią dobrze grać. Burgery takiego podejścia chyba się nie spodziewały i po 20 minutach wynik brzmiał tutaj 3:1 dla Adrenaliny! Można się było nawet zastanawiać kto jest kim w tym meczu, bo to ósmy zespół w tabeli grał o wiele mądrzej i regularnie punktował wyżej notowanego oponenta. Ale chyba wszyscy zadawaliśmy sobie pytanie, czy ten stan faktycznie może potrwać aż 40 minut. Co prawda na początku drugiej połowy zrobiło się już 4:1 (po drugim trafieniu w tej potyczce Ivana Hristova), lecz nie zapominaliśmy, że Burgery w tym sezonie potrafiły odrabiać podobne straty. Zawodnicy w czarnych koszulkach dość długo zabierali się jednak do roboty a międzyczasie nie potrafili wykorzystać nawet liczebnej przewagi. Ale w końcu wzięli się w garść. W 30 minucie zanotowali pierwsze trafienie w tej odsłonie, a już 30 sekund później przegrywali tylko jednym golem. Gra Adrenaliny zaczęła się sypać, a w 35 minucie banalny błąd popełnił Marek Kowalski, który podał piłkę z autu do rywala i po chwili mieliśmy remis. Burgery wyraźnie złapały wiatr w żagle i było jasne, że nie wypuszczą tego meczu z rąk. Ich napór trwał i chociaż Adrenalina dzielnie się broniła, to nie była w stanie utrzymać choćby remisu. Za chwilę na listę strzelców wpisał się Arek Dalecki i faworyci po raz pierwszy w tej potyczce prowadzili. Zespół z Ząbek w ostatniej minucie postawił już wszystko na jedną kartę i chociaż zamiar był dobry, to skończyło się to bardzo źle, bo w krótkim odstępie czasu Robert Świst i spółka stracili dwa gole i przegrali aż 4:7. Te bramki z ostatnich sekund mocno zamazały obraz tego spotkania. Adrenalina nie tylko nie zasłużyła na tak wysoką porażkę, ale można się zastanawiać, czy w ogóle powinna tutaj przegrać. Przez 30 minut była lepsza, lecz później dała się złamać i nie nawiązała już do dyspozycji, jaką prezentowała wcześniej. Ale jeśli założymy, że jej celem było tutaj udowodnić, że trzecia liga to dla niej nie za wysokie progi – to tę misję zapisujemy jej na plus. Burgery musiały się tutaj nieźle wysilić, żeby zgarnąć całą pulę, chociaż już wiemy że nie dało to mistrzostwa. Ale drugie miejsce to i tak świetny wynik. Stworzył się tutaj ciekawy kolektyw, który przy założeniu przetrwania w tym samym składzie, w drugiej lidze też może namieszać. A już na pewno przed nikim się tam nie położy.

Towarzyszem Burgerów w tej drugoligowej tułaczce będzie oczywiście N-BUD. Miejscowi już wcześniej zapewnili sobie promocję, a z Razem Ponad Tona walczyli o to, by zdobyć pierwszy tytuł w historii swoich występów w Nocnej Lidze. I wiedzieliśmy, że zrobią co tylko mogą, byle tylko tej szansy nie zmarnować. Zadanie mieli ułatwione, bo rywal nie dość, że grał już tylko dla siebie, to jeszcze przyjechał na mecz bardzo mocno osłabiony. Dość powiedzieć, iż Łukasz Głażewski musiał ratować się jokerem, by w ogóle zebrać meczową piątkę! Długo byśmy wymieniali kogo tutaj brakowało, no ale przede wszystkim nie było Pawła Madeja. Można więc powiedzieć, że Ponad Tona została tutaj rzucona na pożarcie i każdy inny wynik niż jej wysoka porażka, byłaby niespodzianką. Wydaje nam się, że ten zespół miał trochę szczęścia, bo N-BUD nie należy ogólnie do drużyn, którym zależy by zdobywać gole za wszelką cenę. Gdyby tak było, to jesteśmy przekonani, że od samego początku ekipa z Zielonki narzuciłaby bardzo wysokie tempo, a zamiast tego zobaczyliśmy spokojne otwarcie w wykonaniu jednych i drugich. Co więcej – to Tona miała początkowo więcej okazji do zdobycia pierwszego gola, aczkolwiek wszystko to traktowaliśmy z przymrużeniem oka. Prędzej czy później N-BUD i tak miał przejąć inicjatywę, a następnie zbudować sobie przewagę, by na wszelki wypadek nie sprowadzić wyniku spotkania do nerwowej końcówki. I gdy w 13 minucie Mateusz Hopcia zdobył bramkę, wydawało nam się, że to jest właśnie ten moment. Ale byliśmy w błędzie – rywale mieli bowiem jeszcze sporo sił i tuż przed finałem pierwszej połowy zdołali wyrównać. Wiedzieli zresztą, że jeżeli tylko stracą tutaj kontakt bramkowy, to będzie to początek końca tego pojedynku. No ale w drugiej połowie mecz zmierzał już wyłącznie w jednym kierunku. N-BUD co prawda znów dość powoli wchodził na właściwe obroty, niewiele nawet zabrakło, by przegrywał 1:2, ale w 30 minucie ostatecznie znowu wyszedł na prowadzenie, które w szybkim tempie pomnożył, dzięki czemu był pewny swego. Rywale byli już totalnie wyczerpani i trochę w nagrodę za swoją postawę, w 38 minucie to oni zamknęli wynik tego spotkania na 5:2 dla Marcina Zaremby i spółki. A więc stało się – N-BUD, którego trudno było przed sezonem traktować w gronie najpoważniejszych kandydatów do mistrzostwa, w pełni zasłużenie sięgnął po miano triumfatora trzeciej ligi. Nie podlega dyskusji, że jest to sukces całej drużyny, bo tutaj nie było jednego zawodnika, który ciągnąłby wózek z bramkami i którego obecność lub nie, mogłaby mieć wpływ na jakość gry zespołu. To była największa siła biało-niebieskich, grających od pierwszej do ostatniej kolejki na dobrym, równym poziomie. Brawo! Co do Tony, to za wysiłek pozostawiony na parkiecie w ostatni wtorek – duży respekt. Ale wiadomo, że to wszystko miało inaczej wyglądać. To miał być mecz o złoto, a nie na zakończenie sezonu. I Łukasz Głażewski będzie miał teraz sporo czasu, by znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego tak to się wszystko potoczyło....

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy asysty, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 720p HD (lub wyższą) i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: