fot. © Google

Opis i magazyn 1.kolejki trzeciej ligi!

5 grudnia 2020, 16:39  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Pisząc zapowiedzi trzeciego poziomu rozgrywkowego zaznaczaliśmy, że bardzo trudno jest tutaj dokonać wyboru faworyta nie tylko całej ligi, ale nawet poszczególnego meczu. I wtorkowe wyniki potwierdziły, że na tym szczeblu długo poczekamy na ostateczne rozstrzygnięcia.

A już pierwszy mecz jaki rozegraliśmy tamtego dnia był symboliczny dla całej kolejki. Spotkały się w nim Byki Al-Maru oraz Beer Team. Jednym i drugim marzyła się udana inauguracja, przez co na boisku od razu zaczęło się dziać! Niezwykłą energię zaprezentowali przede wszystkim zawodnicy z Radzymina, którzy zdominowali swoich oponentów, a pierwsze skrzypce odgrywał Krzysiek Giera. Wszyscy spodziewali się, że jak ktoś ma zdobywać gole dla drużyny z Radzymina, to albo Damian Nowaczuk albo Konrad Kanon, tymczasem to właśnie Krzysiek w swoim debiucie w Zielonce już po 11 minutach miał na swoim koncie klasycznego hat-tricka! I pewnie poza samymi zawodnikami Byków, nie znaleźlibyśmy śmiałków którzy postawiliby, że to spotkanie może się jeszcze odwrócić. Tym bardziej, że w 16 minucie powinno być już 4:0, bo Beer Team doszedł do sytuacji dwóch na bramkarza i gdyby Konrad Kanon podał jednemu z kolegów, być może byłoby po herbacie. A zamiast tego za chwilę zrobiło się 1:3. Ekipa Adriana Rychty wykorzystała rzut karny, a dosłownie w kolejnej akcji straty zmniejszył Mariusz Wdowiński i mecz rozpoczął się praktycznie na nowo. Przewaga psychologiczna była po stronie Byków. Oni zresztą nieraz w poprzednim sezonie wychodzili z podobnych opresji i choćby z Razem Ponad Tona przegrywali 0:3, by zremisować 4:4. Tutaj także pokazali charakter i już na początku drugiej połowy wynik przybrał postać 3:3! A potem zaczęły się nerwy. Jedno „oczko” nikogo tutaj nie zadowalało, ale z drugiej strony należało pozostawać czujnym, bo przecież istniało ogromne ryzyko zostania z niczym. I gdy w 32 minucie Konrad Kanon przywrócił prowadzenie Beer Teamowi, skłanialiśmy się, że to ten zespół zgarnie tutaj całą pulę. Dawny Al-Mar 2 nie miał jednak zamiaru tak tej sprawy zostawić i w końcówce dwukrotnie wykorzystał swoje okazje, które ze stanu 3:4, doprowadziły go do bramkowego prowadzenia. Beer Team wiedział, że jest o włos od niezwykle bolesnej porażki i chociaż walczył do końca, to po ostatnim gwizdku przyszło mu pogratulować zwycięstwa przeciwnikom. I pewnie przyszło im to z trudem, bo w naszej opinii nie zasłużyli tutaj na przegraną. Z drugiej strony – jeśli wygrywasz 3:0 a na końcu zostajesz z niczym, to winnych możesz szukać wyłącznie u siebie. I prawdę mówiąc – nie byliśmy tym faktem do końca zdziwieni, bo w tamtej edycji Beer Team (jako Retro) również „grał jak nigdy i przegrywał jak zawsze”. I coś mu z tamtego okresu zostało. Byki mogą więc mówić o delikatnym szczęściu, aczkolwiek fakt, że wyszli z tak ciężkich opresji powoduje, że wcale im tych trzech punktów nie żałujemy.

Na zgarnięcie całej puli bardzo liczyli też nowi w naszym środowisku gracze JMP. Dobry występ w sparingu połączony z odejściem wielu kluczowych graczy z obozu ich przeciwników powodował, że to ku nim skłaniał się nasz wzrok w celu wyłonienia faworyta tej potyczki. Razem Ponad Tona paradoksalnie była bowiem dla nas większą niewiadomą aniżeli JMP. Mimo, że ekipa Łukasza Głażewskiego gra u nas od wielu dobrych lat (pod różnymi nazwami), to spodziewaliśmy się, że tak głębokie wietrzenie szatni jakie nastąpiło przed tym sezonem, spowoduje że ten zespół będzie miał duże problemy, by być równorzędnym konkurentem dla trzecioligowej społeczności. Ale pierwszy mecz pokazał, że czasami z ferowaniem wyroków trzeba się wstrzymać. Ponad Tona rozegrała bowiem bardzo solidne spotkanie, które ostatecznie wygrała 5:0 i nie było w tym przypadku. Co prawda start spotkania był jeszcze wyrównany, ale potem przewaga graczy w niebieskich koszulkach robiła się coraz wyraźniejsza. Nie wykluczamy, że było to efektem drugiego spotkania pod rząd, jakie tego wieczora rozgrywali zawodnicy Damiana Zalewskiego, ale też nie był to problem ich przeciwników. Oni robili po prostu swoje. Pierwsze 20 minut skończyło się wynikiem 2:0 i mieliśmy poważne wątpliwości, czy opadający z sił gracze JMP będą w stanie wyzwolić z siebie dodatkową porcję energii, która pozwoli im wrócić do meczu. To myślenie okazało się życzeniowym. Zawodnikom z Warszawy nie możemy odmówić chęci, bo chociaż spadek ich mocy dało się łatwo zauważyć, to robili co mogli. Ale rywal był po prostu dobrze dysponowany, a nawet gdy już udawało się coś wyklarować, to bezbłędny był Łukasz Głażewski. Decydujący cios gracze Tony zadali w 34 minucie, gdy swoje drugie trafienie tego dnia zanotował Tomek Madej, a potem poprawił jeszcze Patryk Woźniak i wtedy spokojnie mogliśmy już dopisywać Tonie komplet punktów. Po 40 minutach spotkania końcowy rezultat brzmiał 5:0 i zwycięzcy mogli rozjeżdżać się do domów w poczuciu dobrze wykonanego obowiązku. Bo nie dość że wygrali, to jak na pierwszy mecz w takim składzie, wyglądało to optymistycznie. Co do JMP, to dajmy jeszcze chłopakom czas. O ich ambicji niech świadczy to, że napisali do nas o możliwość zamiany godziny we wtorek, by najpierw rozegrać spotkanie w naszej lidze, a dopiero potem w rozgrywkach w Warszawie. Chcą bowiem zatrzeć to średnie wrażenie jakie pozostawili po sobie przed kilkoma dniami, a w ten sposób dadzą sobie na to większe szanse. Ale czy słowa zamienią w czym - o tym dopiero przyjdzie nam się przekonać.

Dużo więcej emocji niż poprzedniej potyczce, towarzyszyło tej gdzie spotkali się starzy znajomi z czwartej ligi – AutoSzyby i Las Vegas. W ich meczu sprzed niecałego roku lepsi okazali się gracze AutoSzyb, dla których zwycięstwo 5:4 miało jednak słodko-gorzki smak, bo i tak nie dało im podium. Teraz spodziewaliśmy się trochę innego spotkania, bo chociaż tamto zakończyło się różnicą jednego gola, to przypomnijmy, że w pewnym momencie było już 5:0 dla późniejszych triumfatorów. Nie braliśmy pod uwagę scenariusza, w którym w ostatni wtorek również którejś z drużyn udaje się szybko zbudować dużą przewagę, szczególnie iż potencjał jednych i drugich obliczaliśmy na bardzo zbliżony. Intuicja nas nie zawiodła. To spotkanie nie rozczarowało, było prowadzone w niezłym tempie i znowu zakończyło się różnicą zaledwie jednego trafienia. I ku rozczarowaniu ekipy Parano – to im znowu przyszło się pogodzić z porażką. Czy można było temu zapobiec? Nie napiszemy kategorycznie, że tak, aczkolwiek były tutaj okoliczności, by ten jeden punkt wyszarpać. W naszym odczuciu różnica polegała na tym, że Szyby miały większą liczbę graczy, którzy potrafili zrobić różnicę w pojedynkę. Widać to było zwłaszcza w drugiej połowie, która rozpoczynała się przy stanie 1:1. Najpierw świetna szarża Rafała Muchy, zakończona trafieniem od słupka, a potem piękne podanie Bartka Bajkowskiego do Tomka Mikuska a ten pokonuje Roberta Leszczyńskiego. Obóz Grześka Dąbały musiał więc odrobić aż dwa gole straty, co przychodziło mu z tym większym trudem, że gdy już były okazje do zdobycia bramki, to brakowało precyzji. Dopiero w 34 minucie Las Vegas zalicza gola kontaktowego, z kolei w 35 minucie powinien być remis, gdy AutoSzyby dwukrotnie w jednej akcji zatrzymywały piłkę lecącą do bramki. Przegrywający lepszej szansy - by wyrównać stan spotkania - już sobie nie wyklarowały, a w końcówce sprawę utrudnili sobie sami, gdy Konrad Orlik zobaczył żółtą kartkę i trzeba było grać w osłabieniu. To okazało się ponad ich siły i to AutoSzyby mogły po ostatnim gwizdku zacisnąć pięść w geście sukcesu. Zasłużenie? To trochę jak z kontrowersyjnym rzutem karnym, bo czasami zdarzają się sytuacje, gdzie arbiter wybroni się bez względu na podjętą decyzję. Tutaj remis też by się wybronił, aczkolwiek trochę brakowało nam tej iskry ofensywnej u Las Vegas. Na szczęście to dopiero pierwszy mecz i liczymy że w kolejnych spotkaniach rozbłyśnie ona na dobre.

Falstart – tak natomiast należy określić to, co w pierwszym swoim meczu tego sezonu pokazała ekipa Copa FC. Nie będziemy udawać, ale widzieliśmy tutaj w nich murowanego wręcz faworyta do trzech punktów. Wszystko układało nam się bowiem w jedną całość. Wartościowe sparingi, praktycznie najmocniejszy skład, a po drugiej stronie boiska drużyna, która w tamtej edycji nie zachwycała. Owszem – Adrenalina pokusiła się o kilka nowych nazwisk, jednak dalecy byliśmy od hurraoptymizmu, zwłaszcza w perspektywie inauguracji z tak wymagającym konkurentem. No i zobaczmy jak to się wszystko skończyło. Copa nie tylko tego spotkania nie wygrała, ale chyba nie będzie przekłamaniem stwierdzenie, że praktycznie do 30 minuty nie istniała na parkiecie. Z kolei Adrenalina prezentowała ogromną dojrzałość, skuteczność, pewność i bardzo szybko wytrąciła przybyszom z Klembowa ich największe atuty. A Kopacze sami sobie też nie pomagali. O ile dwie pierwsze bramki padły po prostu w wyniku prób Adrenaliny, tak trzecia to bardzo prosty błąd Mateusza Marcinkiewicza, który dał sobie zabrać piłkę będąc ostatnim zawodnikiem przed bramkarzem i potem mógł już tylko przeprosić kolegów. Oczywiście zastanawialiśmy się, czy ekipa z Ząbek będzie w stanie zagrać przez cały mecz tak, jak wyglądało to w pierwszej połowie, ale druga część spotkania była w wykonaniu tej ekipy równie dobra. Zwłaszcza początek, gdzie koncert rozgrywał Valentyn Chopaniuk. To jego dwie asysty przyczyniły się do powiększenia prowadzenia, co w sposób definitywny podstemplowało sukces zespołu Roberta Śwista. Copa grała jednak do końca i dzięki dużej determinacji zdołała częściowo zamazać obraz tego nieudanego dla siebie spotkania. Rezultat 5:3 nie oddaje bowiem przewagi, jaką mieli doświadczeni rywale, którym należą się za ten mecz duże brawa. Jedyna nasza obawa kręci się wokół osoby wspomnianego Valentyna Chopaniuka, bo już wiemy, że na najbliższe mecze prawdopodobnie go zabraknie i wtedy też zorientujemy się, ile Adrenalina znaczy bez niego. Co do Copy, to taki mecz musiał mocno sprowadzić ich na ziemię. Ale pamiętając, że to zespół wciąż na dorobku, wiemy że odrobi z tej potyczki lekcję. I na drugą kolejkę wróci silniejszy.

A z pozoru najbardziej jednostronne starcie trzeciej ligi miało miejsce na sam koniec wtorkowego grania. Moja Kamanda wygrała bowiem bardzo wysoko z NetServisem, ale na pytanie, czy faktycznie był to dla nich tak łatwy mecz jak wskazuje wynik, rzeczywiście odpowiedzieliby twierdząco? Tutaj przez całą pierwszą połowę nic nie zapowiadało tego, co zobaczyliśmy na tablicy świetlnej po 40 minutach. NetServis, mimo że mocno ten zespół zmienił się względem poprzedniego sezonu, zaliczył naprawdę dobry start w spotkanie, wychodząc na prowadzenie. Ale Kamanda powoli instalowała sterowniki i było raczej kwestią czasu, kiedy to ona przejmie kontrolę nad meczem. W 9 minucie do remisu doprowadził Łukasz Brutkowski, ale potem znów swoje okazje mieli podopieczni Pawła Roguskiego. Najpierw niewykorzystana „setka”, a potem fatalnie rozegrana przewaga dwuminutowa, gdzie zamiast zdobyć przynajmniej jednego gola, NetServis powinien dwa stracić, lecz konkurentów zawodziła skuteczność. Na kolejną bramkę czekaliśmy aż do 20 minuty i właśnie wtedy Mateusz Derlatka pokonał Tomka Włodarza i na przerwę schodziliśmy z wynikiem 2:1. Tuż po krótkiej przerwie prowadzący dostali okazję, by wykazać się grą 5 na 4, lecz nie wykorzystali tej sposobności. To nie wybiło ich z rytmu, a wraz z golem, jaki w 26 minucie zdobył Sebastian Laskowski, ten mecz praktycznie się skończył. NetServis zaczął już popełniać bardzo proste błędy, gole tracił hurtowo, a pojęcie obrony praktycznie nie funkcjonowało. Pozwoliło się to rozhulać Kamandzie i ze stanu 1:3 błyskawicznie zrobiło się 1:6, a potem było już tylko gorzej. Można wręcz powiedzieć, że tym fatalnym ostatnim kwadransem, Net zepsuł opinię o własnym występie, bo do pewnego momentu naprawdę nie wyglądało to źle. A niestety – jeśli Kamandzie zostawi się za dużo miejsca, to efekty są właśnie takie jak widać, czyli dwucyfrówka. Przegrani muszą o tym spotkaniu szybko zapomnieć, zwłaszcza że stali się pewnie po nim obiektem westchnień dla trzecioligowych przeciwników. Natomiast Kamanda potwierdziła, że zmiana klasy rozgrywkowej nie robi jej wielkiej różnicy. I tak jak przed rokiem, tak i teraz interesują ją tylko najwyższe cele. Prawdopodobnie ze złotem włącznie.

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: