fot. © Google

Opis i magazyn 1.kolejki pierwszej ligi!

6 grudnia 2020, 23:53  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

W czwartek osiem zespołów przystąpiło do misji, by odebrać tytuł mistrzów Nocnej Ligi Halowej Offsidowi. Ale ekipa z Wołomina już na dzień dobry potwierdziła, że jest gotowa na to wyzwanie a pierwszy rywal zdążył się o już tym przekonać.

O ile więc Offside ma na swoim koncie trzy punkty, tak swojego dorobku nie zdołał otworzyć w czwartek sensacyjny zdobywca trzeciego miejsca w poprzednim sezonie, czyli Al-Mar. Marcin Rychta i spółka mieli jednak bardzo wymagającego przeciwnika, bo naprzeciwko nich stanął Dar-Mar. Drużyna z Kobyłki przyjechała na spotkanie dobrym składem i jak się okazało – nie miała większych problemów, by pokonać Al-Mar. I to mimo że cała rywalizacja zaczęła się bardzo pomyślnie dla przeciwników, którzy już w 3 minucie otworzyli wynik, jednak ich problem polegał na tym, że potem było już tylko gorzej. W oczy raziła przede wszystkim niefrasobliwość w obronie. O ile jednak można zrozumieć stratę bramki, gdzie oponent wykazuje się efektownym dryblingiem, czy też udaje mu się dobić własny strzał, to ciężko przyjąć tak stracone gole, jak choćby ten z 16 minuty. Paweł Wysocki, który nie miał swojego dnia i często mylił się przy próbie pomocy kolegom w rozegraniu, za lekko zagrał futsalówkę do partnera, skorzystał na tym Piotrek Terlecki i Dar-Mar w łatwy sposób zaczął budować swoją przewagę. Do przerwy było już 4:1, a gdy na początku drugiej kolejny cios byłemu zespołowi wymierzył Piotrek Manaj, tutaj nic w kontekście trzech punktów nie mogło się zmienić. Al-Mar co prawda miał swoje okazje, lecz symptomatyczne jest to, że najgroźniejszym zawodnikiem tej drużyny był Marcin Rychta. Mimo, że to nominalny obrońca, to wielokrotnie zawstydzał on swoich podopiecznych z przodu, bo gdy oni nic nie mogli sobie wyklarować, to Marcin ilekroć udał się w podróż w pole karne oponenta, to piłka niemal zawsze spadała mu pod stopy. I spokojnie mógł skończyć ten mecz z hat-trickiem, ale to i tak nie wystarczyłoby, żeby jakkolwiek tutaj zapunktować. Al-Mar po prostu nie przypominał siebie z poprzedniej edycji. Wtedy również nie grał spektakularnego futsalu, ale był w swoich poczynaniach bardzo konsekwentny. Tutaj tej żelaznej dyscypliny starczyło mu na ledwie kilka minut. A tak doświadczona ekipa jak Dar-Mar musiała to wykorzystać. Dyspozycja zawodników w czerwonych koszulkach też nie była jeszcze taka, która wystarczy do podjęcia równorzędnej rywalizacji z najlepszymi. Natomiast jak na ten etap rozgrywek i zgrania, wyglądało to nieźle i na pewno dało samym zawodnikom sporo pewności siebie. A to może stanowić podwaliny pod naprawdę dobry wynik w czternastej edycji.

A nie będziemy ukrywać, że z jeszcze większą niecierpliwością niż na pierwszy mecz w elicie NLH, czekaliśmy na drugi. Niezwyciężony w naszych rozgrywkach Vaveosport debiutował bowiem w nocnoligowej Ekstraklasie a za swojego premierowego rywala otrzymał Progresso. Bez wątpienia to miał być najpoważniejszy przeciwnik ze wszystkich dotychczasowych, z jakimi mierzył się w poprzednich edycjach zespół Janka Szulkowskiego. I widać to było na boisku, bo tak jak w wielu spotkaniach z ich udziałem, gdzie łatwo przychodziło im zdominować konkurenta, tak tutaj mieli z tym problem. Mimo wszystko byli początkowo zespołem aktywniejszym i gdyby policzyć sytuacje podbramkowe w pierwszej połowie, to wygraliby tę klasyfikację w cuglach. Nie mieli jednak sposobu na dobrze dysponowanego Łukasza Bestrego. Ale w końcu przełamali impas – na początku drugiej odsłony zadali cios, po którym Progresso musiało ustawić piłkę na środku boiska. Potem Vaveo wytrzymało także okres gry w liczebnej stracie, po żółtej kartce dla Krystiana Hargota. Te dwa momenty wydawać by się mogło, że na tyle skonsolidują drużynę z Kobyłki, że uda jej się dowieźć trzy punkty aż do finału. Ale w 29 minucie chłopaki mieli pecha. Strzał Łukasza Bestrego podbił na tyle niefortunnie Bartek Jankowski, że piłka zmyliła Marcina Marciniaka i wpadła do siatki. I wtedy gra zawodników w biało-błękitnych koszulkach na jakiś czas się zacięła. W 30 minucie beniaminek pierwszej ligi zgubił koncentrację, nie przykrył uciekającego po skrzydle Arka Pisarka i zrobiło się 1:2. Powoli trzeba było więc dojrzewać do decyzji o podjęciu ryzyka, a okazja nadarzyła się, gdy w 32 minucie na ławkę kar został odesłany Mateusz Domżalski. Ale Vaveo nie wykorzystało okazji. Zabrakło precyzji przy rozgrywaniu hokejowego zamka, aczkolwiek w jednej z sytuacji pospieszył się też Kacper Dalba. Potem siły się wyrównały, czas uciekał, aż wreszcie Progresso wyprowadziło zabójczą kontrę i sprawę trzech punktów podstemplował Kamil Żmuda. Jak ocenić to spotkanie? Jesteśmy zdania, że niuanse zadecydowały o tym, że skończyło się tak, a nie inaczej. Równie dobrze to Vaveosport mógł tutaj wygrać 3:1, bo okazje miał. Różnica polegała na tym, że drużyna z Radzymina dysponowała po prostu lepiej zbilansowaną kadrą. Tam każdy kto wchodził z ławki nie tylko dawał oddech podstawowym zawodnikom, ale nie obniżał poziomu. W Vaveosporcie te propozycje były zaburzone i chyba sam kapitan też to zauważył, bo już planuje co tutaj zmienić. I dobrze to o nim świadczy, bo to pokazuje, że w drużynie nie ma ma załamania, tylko od razu są wyciągane wnioski. W kwestii Progresso, to oczywiście nie chcielibyśmy, aby powyższa w opinia w jakiś sposób dewaluowała ich sukces. To zresztą świadomi gracze i wiedzą, że granica między zwycięstwem a porażką była tutaj bardzo cienka. Ale udało im się dokonać tego, co czym pisaliśmy w jednym z artykułów. By wreszcie zaczęli wygrywać mecze na styku. A skoro tak, to w tym sezonie trzeba ich traktować bardzo, bardzo poważnie.

Z kolei o godzinie 21:30 na parkiet wyszli trzykrotni, a jednocześnie aktualni mistrzowie NLH. Offside w spotkaniu, w którym witał się z czternastą edycją, za rywala dostał absolutnego debiutanta na tym poziomie – Tubę Juniors. Tuba bardzo nam się podobała w minionej edycji, zasłużenie wskoczyła na pierwszoligowe salony i nikomu nie zamierzała się tutaj kłaniać w pas. Oczywiście respekt do obrońców tytułu był, ale Paweł Długołęcki i spółka na pewno traktowali ten mecz jako szansę, by sprawdzić swój poziom na tle tak utytułowanej ekipy i jednocześnie powalczyć tutaj o sensację. Dziś już wiemy, że ta misja zakończyła się niepowodzeniem, lecz my nie jesteśmy rozczarowani postawą zawodników z Rembertowa. Zwłaszcza w pierwszej połowie byli zespołem na tym samym poziomie co konkurent i nie było po nich widać żadnej presji. Tak naprawdę, to w tej części spotkania popełnili tylko jeden błąd, ale na ich nieszczęście – piłka po tej pomyłce trafiła pod nogi Adama Matejaka, który z zimną krwią pokonał Kamila Sadowskiego i do przerwy Offside prowadził 1:0. Druga połowa to już dominacja faworytów, którzy narzucili własne warunki gry i w sposób błyskawiczny zbudowali sobie cztero-bramkowe prowadzenie. Stało się wtedy jasne, że drużyna z Wołomina tego meczu już z rąk nie wypuści, z kolei Tuba walczyła już tylko o to, by chociaż raz pokonać Grześka Reterskiego. Długo wydawało się, że nawet to się nie uda, mimo że chłopaki zasłużyli na honorowe trafienie. Pod koniec spotkania pomógł im w tym Adam Matejak, który za krótko podał do swojego bramkarza, na czym skorzystał Maciek Gołębiewski, ustalając wynik tej rywalizacji. Mimo przegranej, Tuba nie ma się co załamywać. Przypomnijmy sobie, gdzie oni byli kilka sezonów temu i jakie cięgi zbierali od ekip, które dziś są daleko pod nimi. A w czwartek wyszli bez kompleksów na Offside i trochę stracha mu narobili. Inna sprawa, że złoci medaliści poprzedniego sezonu grali trochę tak, jakby chcieli to spotkanie wygrać jak najmniejszym nakładem sił. Natomiast gdy już zaczęło się robić poważniej, podkręcili tempo na kilka chwil i to wystarczyło, by w spokoju oczekiwać końcówki. Mistrz jest więc w dobrej formie i pierwszy z ośmiu kroków jakie ma do wykonania w tej edycji, właśnie może sobie odhaczyć.

A jak w swoim spotkaniu poradził sobie aktualny wicemistrz? In-Plus dostał na starcie wymagającego przeciwnika, bo z Frodo KroosDe przed rokiem tylko zremisował, a w dodatku dla Księgowych to był pierwszy mecz na hali w tym sezonie, podczas gdy obóz Michała Wytrykusa miał już przetarcie w sparingu z Copą. Dodatkowo „goście” mieli do dyspozycji Mateusza Lewandowskiego, który powrócił do gry po kontuzji, aczkolwiek widać było, że jeszcze trochę się asekurował i moment, w którym da z siebie 100% dopiero nadejdzie. Ale był on jednym z ważnych elementów ekipy z Duczek, która długo grała tutaj bardzo konsekwentnie i skutecznie. I prowadziła – najpierw 1:0, a potem po trafieniu „od bramki do bramki” Michała Wytrykusa 2:1. A gdy w 26 minucie Rafał Radomski wykorzystał kapitalne podanie od wspomnianego Mateusza Lewandowskiego i zrobiło się 3:1, to wyglądało na to, że Księgowi będą mieli ogromny problem, by ten mecz jeszcze odwrócić. Ale ich gra trochę zaczęła się poprawiać. Coraz więcej czasu na parkiecie zaczęli spędzać ci, od których najwięcej tutaj zależało, czyli Karol Szeliga, Rafał Wielądek czy Filip Góral. I to właśnie ten tercet szybko doprowadził do wyrównania, a potem In-Plus podjął decyzję, że na swoje akcje ofensywne będzie wycofywał bramkarza. KroosDe Team zdawał sobie sprawę, jakie to może mieć konsekwencje. Ten zespół wyśmienicie potrafi się bronić, gdy ma do czynienia z klasycznym atakiem stosowanym przez oponentów. Ale pojawia się u nich problem, gdy rywal korzysta z usług lotnego golkipera. Tak było w tamtym sezonie, gdzie ta ekipa wypuściła kilka goli różnicy z Ostropolem i była niemiłosiernie punktowana przez drużynę ze Stanisławowa. Wtedy jej katem okazał się Filip Góral, który na ich nieszczęście broni obecnie barw In-Plusu. To dzięki niemu Księgowi umiejętnie egzekwowali liczebną przewagę i w końcu wyszli na prowadzenie. Potem jeszcze ją powiększyli i w końcowym rozrachunku zgarnęli tutaj całą pulę. Nasz opis meczu In-Plusu nie mógłby się jednak obejść bez jakiegoś ALE. Bo prawdę mówiąc widzieliśmy tutaj kalkę ich starć z tamtego sezonu. I jeżeli to znowu ma tak wyglądać, to naszym zdaniem ta drużyna może zapomnieć o powrocie na szczyt i to na długo wcześniej niż po ostatniej kolejce. Zwłaszcza, że w rywalizacji z czwartkowym przeciwnikiem sukces był też po części efektem uśmiechu fortuny, bo przy stanie 1:3 a potem 3:3, przeciwnicy nie wykorzystali dwóch strzałów na pustą bramkę. A wtedy pisalibyśmy tę relację w zupełnie innym tonie. Ktoś powie, że znowu się czepiamy, no ale od kogo mamy wymagać? Od KroosDe, gdzie chłopaki grają sobie dla zabawy? Bo jeśli już z nimi są problemy (z całym szacunkiem), to perspektyw na powrót na tron nie widzimy tutaj żadnych.

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: