fot. © Google

Opis i magazyn 2.kolejki czwartej ligi!

12 grudnia 2020, 12:17  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Apetyty rośnie w miarę jedzenia – w taki sposób najprościej było opisać nasze oczekiwania względem drugiej serii najniższego poziomu rozgrywkowego. Bo pierwsza była naprawdę bardzo ciekawa.

I nie zawiedliśmy się! Spotkania czwartej ligi ponownie przyprawiały nas o gęsią skórkę a już pierwszy mecz między Piaskiem a Joga Bonito dał sygnał, że to może być naprawdę kolejny, emocjonujący wieczór. Piasek był tutaj faworytem, aczkolwiek przeciwnicy podeszli do tej potyczki bardzo umotywowani i chcieli zrehabilitować się za średni występ przeciwko Góralom. Stawialiśmy, że na pewno zaprezentują się tutaj lepiej niż siedem dni wcześniej, ale że ostatecznie przegrają kilkoma bramkami różnicy i marzenia o otwarciu dorobku punktowego znów trzeba będzie odłożyć. Ale ekipa Bartka Brejnaka była naprawdę o włos od sprawienia małej niespodzianki. Praktycznie przez całe spotkanie chłopaki dotrzymywali kroku rywalom z Rembertowa, którzy w drugim meczu pod rząd musieli drżeć o końcowy wynik. Joga wyciągnęła przede wszystkim wnioski z pierwszego spotkania, grała dużo bardziej konsekwentnie i postawiła też na opcję przesunięcia w okolice ataku Łukasza Pokrzywnickiego. Były zawodnik Bud-Maru stworzył tym samym bardzo groźny duet z Mateuszem Muszyńskim i to właśnie ich dwójkowe akcje siały najwięcej popłochu w defensywie przeciwników. W drugiej połowie kolegów wsparł Tomek Kozłowski i gdy w 32 minucie jego trafienie doprowadziło do remisu 4:4, a chwilę później Mateusz Muszyński zdobył gola na 5:4, wydawało się, że Joga na 100% progów hali nie opuści z niczym. No ale tej ekipie zabrakło trochę boiskowego cwaniactwa, jak również szczęścia. Problem polegał na tym, że Joga wszystko to co potrafiła wyszarpać z przodu, w głupi sposób oddawała z tyłu. Choćby w 35 minucie – prosty techniczny błąd bramkarza Darka Wasiluka, który nie złapał piłki i to pozwoliło Sławkowi Lubelskiemu wyrównać losy spotkania. Przy golu na 6:5 już przypadku nie było i dobrze rozumiejący się duet Łukasz Choiński – Sławek Lubelski zdobył zwycięską bramkę dla przybyszów z Rembertowa. Joga na pewno może żałować, że nic tutaj nie ugrała. Nie była słabsza pod względem piłkarskim, przynajmniej dwa gole sprezentowała konkurentom w ramach nadchodzących Świąt, a takich rzeczy nie można robić przeciwko tak doświadczonej ekipie jak Piasek. To boli tym bardziej, że na długi okres ekipie Bonito wypadnie z gry Mateusz Muszyński, a bez niego o punkty będzie bardzo ciężko. Piasek z kolei znów trochę się w spotkaniu z własnym udziałem prześlizgnął. Ale trzeba mu oddać, że gdy przyszły te kluczowe fragmenty meczu, to potrafił się zmobilizować i przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. I to akurat nie był efekt szczęścia czy przypadku. To umiejętność, którą pewnie jeszcze nie raz wykorzysta w trwającej kampanii.

A pamiętamy, że pierwszą ofiara tego boiskowego sprytu Piaska była Lema. Zespół z Radzymina też był blisko pozbawienia punktów drużyny Sławka Lubelskiego, ale jednak podzielił los Joga Bonito. Mimo to zaprezentował się bardzo pozytywnie i to powodowało, że przeciwko Góralom nie wykluczaliśmy scenariusza, że Kacper Piątkowski i spółka wreszcie sprawdzą jak smakują nocnoligowe punkty. Ale Logistyczni mieli sporego pecha. Bo Górale przyjechali na to spotkanie dużo lepszym składem niż przed tygodniem. Marcinowi Lachowi udało się namówić na grę Daniela Dylewskiego, Damiana Ostrowskiego czy Michała Aleksandrowicza, a to nie są przypadkowi zawodnicy. I wystarczy spojrzeć na ich finalny dorobek w tym spotkaniu, by łatwo się zorientować, jaką jakością dysponują. Wynik 5:0 którym tutaj ostatecznie się skończyło, nie do końca jednak odwzorowuje to, co widzieliśmy w boiskowej rywalizacji. Bo Lema wcale nie zagrała tak słabo, jak może to sugerować suchy rezultat. Wręcz przeciwnie – chłopaki przez wiele fragmentów tego spotkania nie byli słabsi, ale podobnie jak tydzień wcześniej, tak i teraz szwankowała ich skuteczność. Na przestrzeni całego meczu naliczyliśmy przynajmniej sześć sytuacji, które spokojnie można byłoby zamienić na bramki. Oczywiście nie chcemy w ten sposób sugerować, że ich wykorzystanie spowodowałoby totalną zmianę wyniku, ale na pewno zmieniłoby nastawienie graczy Lemy. Bo ono z każdym kolejnym pudłem było na coraz niższym poziomie. Z kolei Górale byli akurat bardzo skuteczni i już do przerwy prowadzili 3:0, co pozwalało im z optymizmem patrzeć na drugą połowę spotkania. A początek finałowej odsłony to był akurat najlepszy okres Lemy, która w krótkim fragmencie zaliczyła dwa uderzenia w słupek i nie wykorzystała innej, 100% sytuacji. Potem przegrywający zmarnowali też okres gry w dwuminutowej przewadze i tak jak można się było tego spodziewać, gdy siły się wyrównały, to cios zadali Górale i wtedy było już definitywnie jasne, że ta ekipa dopisze do swojego dorobku kolejną całą pulę. Tak też się stało. Triumfatorów można porównać do doświadczonego boksera, który w sposób bezlitosny wypunktował przeciwnika, nawet jeśli kilkukrotnie miał trochę szczęścia, że udało mu się uniknąć prawego-sierpowego. Ale też nie możemy wykluczyć, że gdyby faktycznie doświadczył ciosu na szczękę, to podkręciłby tempo, bo w pewnych fragmentach spotkania Górale byli już mocno rozluźnieni, jakby nie wierzyli, że może im się tutaj stać krzywda. A to "zasługa" Lemy, która niby znów zostawia po sobie całkiem niezłe wrażenie, ale ponownie niczego jej to nie daje. Coś z tym jednak trzeba zrobić, bo piłka nożna jeszcze długo nie będzie nagradzać za wrażenia artystyczne. I dopóki celownik tej ekipy się nie nastawi, to łatka najpiękniej przegrywającej ekipy w rozgrywkach jeszcze długo się od Logistycznych nie odklei.

A gdy jedni w czwartej lidze przegrywają w sposób iście romantyczny, tak bardzo głupią porażkę zanotowali w poniedziałek przedstawiciele FC Bez Atu. Ogólnie to zupełnie nie spodziewaliśmy się, że ten zespół będzie w stanie w jakikolwiek sposób przeciwstawić się HandyManom, bo też trudno było nam sobie wyobrazić, że w siedem dni można w diametralny sposób odmienić swoją grę. Ale ekipie Bez Atu ta sztuka się udała. Po tym jak kiepściutko wypadli przeciwko Gwiazdom z Mydła, tak ich dyspozycja odmieniła się o 180 stopni i w tym momencie powinni mieć na swoim koncie przynajmniej jeden punkt. Dlaczego więc zostali z zerem? Truizmem jest stwierdzenie, że futbol (bez względu na odmianę) to gra błędów. Ale dawno nie widzieliśmy lepszego przykładu wcielenia tej teorii w boiskową rzeczywistość. Bo gra Bez Atu naprawdę mogła się w poniedziałek podobać, ale liczba pomyłek indywidualnych jakie zrobiła, to był kryminał. Ale zacznijmy od początku. W pierwszej połowie doświadczamy wyrównanego spotkania. Akcje z obydwu stron, kilka niewykorzystanych okazji i ta część kończy się remisem 1:1. Druga odsłona rozpoczyna się idealnie dla Bez Atu – świetny strzał z dystansu Marcela Steca i jest 2:1. I zamiast dać wykazać się przeciwnikowi, prowadzący podają swoim konkurentom pomocną dłoń. Najpierw Marcel Stec daje sobie odebrać piłkę w newralgicznej strefie, co kończy się golem na 2:2, a potem Kamil Osowski w prostej sytuacji podaje do przeciwnika a Patryk Wieczorek takich okazji nie marnuje. Gracze w granatowych koszulkach jednak się nie poddają. Stać ich na zryw, który w odstępie kilku minut znów wyprowadza ich na prowadzenie. Mają więc bufor jednego trafienia, a do tego dysponują kilkoma kontrami, gdzie wystarczyło trochę spokoju i cierpliwości, a wykorzystanie chociaż jednej z nich dałoby przynajmniej remis. Bez Atu rozgrywają je fatalnie, a w 39 minucie ich czujność zostaje uśpiona, rywale szybko rozgrywają rzut wolny i Patryk Wieczorek płaskim strzałem pokonuje Bartka Siedleckiego. A potem mija dosłownie kilkanaście sekund, Łukasz Pasik zagrywa z autu do Krzyśka Smolika, toru lotu piłki nie jest w stanie przerwać Marcel Stec i kapitan HandyManów zdobywa zwycięskie trafienie dla swojej ekipy! Na zegarze było już wtedy ledwie kilkadziesiąt sekund do końca i mimo rozpaczliwych prób Bez Atu, do szatni muszą się udać jako przegrani. Taka porażka boli pewnie dużo bardziej, niż ta sprzed tygodnia. Bo wtedy po prostu nie mieli szans, ale tutaj ich obowiązkiem było tego spotkania przynajmniej nie przegrać. Z jednej strony i tak cieszy fakt, że chłopaki się otrząsnęli i udowodnili głównie sobie, że wcale nie muszą być czwartoligowym outsiderem. Natomiast okoliczności tej porażki pewnie siedzą im w głowach do dziś. HandyMan uciekł z kolei spod nadlatującej gilotyny praktycznie w ostatniej chwili. I powiedzmy sobie uczciwie, że to zwycięstwo bardziej niż ich zasługą, było efektem uśmiechu fortuny. Bo grali jak na swój potencjał słabo, być może myśleli, że wszystko przyjdzie im tutaj bez większego problemu. I o mało się na tym myśleniu nie przyjechali, choć nie sposób nie przypomnieć, że ten zespół akurat zawsze gra do końca. Bo kto pamięta ich ubiegłoroczny mecz z Joga Bonito, ten wie, że oni nawet z beznadziejnych okoliczności potrafią wyjść obronną ręką. A to też trzeba umieć.

A teraz postaramy się zanalizować, jak doszło do tego, że Gwiazdy z Mydła przegrały swój pierwszy mecz w sezonie. Ich pogromcami okazali się przedstawiciele Tigera Wołomin, co jednak tylko dla niezorientowanych może stanowić jakąkolwiek sensację. Owszem – Tygrysy na inaugurację przegrały, z kolei Gwiazdy rozbiły w pył FC Bez Atu, ale byliśmy pewni, że to może pozostać bez jakiegokolwiek wpływu na wynik ich bezpośredniej konfrontacji. I tak też było. Tiger, który tego dnia zagrał z nieobecnym ostatnio Adamem Drewnowskim, znany jest z tego, że chociaż trudno określić jego grę jako piłkarskie fajerwerki, to potrafi uprzykrzyć życie każdemu. A już zwłaszcza drużynie wciąż będącej na dorobku, bo właśnie tak należy określać Gwiazdy z Mydła. Odnosiliśmy trochę wrażenie, że ekipa Szymona Darkowskiego sądziła, iż każdy mecz będzie taki jak ten pierwszy. Czyli że wszystko będzie im przychodziło łatwo i przyjemnie. Ale już wtedy pisaliśmy, żeby porzucili myślenie, iż każda ekipa będzie im zostawiała tyle wolnego miejsca co FC Bez Atu. A już zwłaszcza Tiger. Zawodnicy z Wołomina to piłkarskie lisy, drużyna która wie jak skutecznie wybić z rytmu oponenta i na boisku mieliśmy tego odzwierciedlenie. Bo Gwiazdy zupełnie nie mogły się odnaleźć w swojej grze. Gdy ograniczono im możliwość szybkich kontr, to w ataku pozycyjnym bardzo się męczyły, a to z kolei miało swoje konsekwencje. Przybysze z Serocka tak bardzo chcieli zdobywać gole, że według nas zbyt często angażowali do gry wszystkich swoich zawodników, co powodowało, że gdy gubili piłkę, to nadziewali się na kontry. I tak tracili większość ze swoich bramek. A Tygrysy tylko zacierały ręce. Taktyka i sposób jej realizacji przez rywali, to była woda na młyn dla obozu Mariusza Magierka. Gwiazdy dopiero w drugiej połowie zrozumiały, że tutaj trzeba być dużo bardziej odpowiedzialnym, bo inaczej mecz ucieknie im na dobre. Był zresztą taki moment, gdzie chłopaki przegrywali już 2:4, ale w krótkim odstępie czasu wrócili do gry a po trafieniu z 35 minuty Gabriela Skiby mieliśmy remis. Ale Tiger nic sobie z tego nie zrobił – w 36 minucie znów był o gola z przodu, a potem zabarykadował się na własnej połowie i liczył, że ten korzystny wynik dowiezie do końca. Gwiazdy robiły co mogły i zmarnowały przynajmniej dwie okazje, które pozwoliłyby im dopisać do swojego dorobku jeden punkt. Na więcej czasu już im nie starczyło i pierwsza porażka w sezonie stała się faktem. Była to dla nich sroga, aczkolwiek według nas cenna lekcja. Jasne – każda porażki boli, szczególnie ta premierowa, ale być może spowoduje ona zmianę myślenia w obozie podopiecznych Szymona Darkowskiego. Bo nikogo nie można lekceważyć. A na maxa trzeba grać od początku spotkania, bo nigdy nie wiesz jak się ułoży mecz i potem tych cennych sekund może brakować. Ale też nie ma co załamywać rąk. Tiger to nie jest byle jaki przeciwnik, tylko ekipa która w sposób perfekcyjny wykorzystuje to co potrafi najlepiej. Spektakularnych sztuczek technicznych tutaj nie uświadczymy, ale jak pokazuje powyższy przykład – konsekwencja i doświadczenie czasami wciąż znaczy więcej niż młodzieńcza fantazja.

No i gdy tak zdążyliśmy już napisać, że kilka ekip w swoim drugim spotkaniu zaprezentowało się dużo lepiej niż na inaugurację, to zespołem który utrzymał poziom sprzed tygodnia jest AKS Elektro. To oczywiście nie jest komplement, bo ekipa Piotrka Biskupskiego miała dobrych ledwie 10 minut przeciwko HandyManom i obawialiśmy się, że w rywalizacji z Samymi Konkretami może być tego jeszcze mniej. No i niestety nasze obawy się potwierdziły. Elektryczni nie mieli praktycznie nic do powiedzenia przeciwko drużynie Pawła Józwika, no ale jeśli już po 12 minutach przegrywa się 0:4, to co tutaj więcej dodawać. Była to jednostronna potyczka i dopiero wtedy, gdy faworyci zaczęli mocno mieszać składem, wówczas AKSowi udawało się dochodzić do głosu, co łącznie pozwoliło mu zdobyć tutaj cztery gole. Jedyny pozytyw to chyba taki, że z dobrej strony pokazał się Adrian Kaflik, autor hat-tricka dla Elektrycznych i w dalszej perspektywie ten zawodnik może być ważnym ogniwem AKSu. No ale to trochę mało jak na 40 minut rywalizacji. Same Konkrety dość szybko zauważyły, że nie grozi im tutaj wielkie niebezpieczeństwo i jesteśmy zdania, że gdyby zależało im wygrać bardzo wysoko, to tak by się stało. Ostatecznie zadowoliło ich po prostu zwycięstwo, gdzie każdy z uczestników ich ekipy mógł sobie pograć trochę dłużej, co na pewno przyda się w kontekście kolejnych spotkań. Dodatkowo aż połowa zawodników debiutanckiej ekipy w NLH wpisała się na listę strzelców, co też pokazuje jak to spotkanie wyglądało. Gdyby bowiem Paweł Józwik się uparł i pozwolił by na placu gry pozostawał non stop choćby Tomek Janus czy on sam, to tych goli dla triumfatorów mogłoby być znacznie więcej. Ale nie ma co o tym dywagować. AKS musi o tym spotkaniu zapomnieć i radzimy mu, by jeszcze większą uwagę przykładał do inauguracyjnych minut. Bo od tego zaczynają się wszystkie jego problemy. Natomiast dla Konkretów to był chyba bardziej sparing niż mecz o punkty. Chociaż akurat im, będącym gdzieś na początku swojej aklimatyzacji z NLH, takie spotkanie na pewno się przydało. Bo dla nich to kolejna okazja do zgrania, tym razem w bezstresowych warunkach, co przyda się w spotkaniach, gdzie rywal postawi poprzeczkę o te kilka poziomów wyżej.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: