fot. © Google

Opis i magazyn 2.kolejki trzeciej ligi!

12 grudnia 2020, 23:49  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

To, że taki a nie inny duet będzie przewodził stawce trzeciej ligi po dwóch seriach było raczej nie do przewidzenia. Ale czy możemy mówić o zaskoczeniu?

W gronie zespołów, które z kolei widzieliśmy z kompletem sześciu punktów po wtorkowych spotkaniach była za to Moja Kamanda. Co prawda bracia Trąbińscy i spółka musieli sobie radzić bez Mateusza Smoktunowicza czy Sebastiana Laskowskiego, ale nie oszukujmy się – chyba wszyscy myśleliśmy, że nawet gdyby miało zabraknąć któregoś ze wspomnianych braci, to i tak JMP nie ma tutaj czego szukać. Bo chociaż z jednej strony wiedzieliśmy, że po ich porażce z Razem Ponad Tona nie można wyciągać za daleko idących wniosków (to był ich drugi mecz w krótkim odstępie czasu), no ale mimo wszystko nie przyjmowaliśmy do wiadomości, że nawet wraz z delikatnym wzrostem dyspozycji, uda im się wygrać z niepokonanym od dziesięciu meczów zespołem Kamandy. A skoro tak myśleliśmy, to teraz wypada zwrócić honor triumfatorom. I trzeba powiedzieć sobie jasno – to, że skończyło się tutaj 6:2, to jest najniższy wymiar kary, jaki mógł spotkać przegranych. Co prawda po meczu wybrali oni na najlepszego zawodnika przeciwników bramkarza, ale naszym zdaniem chcieli w ten sposób usprawiedliwić trochę swoją porażkę. Bo to co zaprezentowali, wołało o pomstę od nieba. Oczywiście widzieliśmy w tej serii gorsze występy, ale mówimy tutaj o zawodnikach którzy trochę już ze sobą grają, w cuglach zwyciężyli 4 ligę, tymczasem we wtorek jakby zupełnie zapomnieli, że na hali trzeba bronić. Liczba sytuacji sam na sam do których doprowadzali przez własne błędy i brak powrotu na swoją połowę była zatrważająca. Ich szczęście długo polegało na tym, że w bramkę zupełnie nie mógł się wstrzelić Adrian Wrona. Napastnik JMP zanim nastawił celownik, zmarnował przynajmniej cztery stuprocentowe okazje do zdobycia bramki. I gdy w 7 minucie to Kamanda ostatecznie objęła prowadzenie, wydawało się, że beniaminek Nocnej Ligi długo będzie sobie wyrzucał wszystkie popsute okazje, jakimi dysponował. Tymczasem ekipa Damiana Zalewskiego nic sobie z tego nie zrobiła, nadal grała swoje, jakby była pewna, że kolejne szanse nadejdą. I tak też było – za chwilę JMP było już na prowadzeniu, a kluczowy moment spotkania nadszedł w końcówce pierwszej połowy. Co prawda Kamanda wyrównała wynik po strzale z rzutu wolnego Mateusza Trąbińskiego, ale potem faworyci znów zapomnieli o tym, że należy pilnować dostępu do własnej bramki. I zostali ukarani – w odstępie ledwie kilkunastu sekund stracili dwa gole pod rząd, a ponieważ w drugiej połowie nadal prezentowali się bezbarwnie, to perspektywa ich porażki była coraz wyraźniejsza. Aż w końcu w 28 minucie Adrian Wrona zmienił wynik na 5:2 i wtedy było już jasne, że jesteśmy świadkami niespodzianki. Kamanda nie była w stanie w swojej grze nic poprawić, co nadal pozostaje dla nas zagadką. Bo można przegrać – jasna sprawa. Ale żeby tyle raz dać się skontrować? Tyle razy dawać się zaskoczyć tym samym schematem? Przecieraliśmy oczy ze zdumienia widząc to wszystko i Was to również czeka, jeśli jeszcze nie widzieliście skrótu z tego spotkania. Brawa natomiast należą się JMP. Mieli przegrać z kretesem, tymczasem udowodnili, że pierwszy mecz w sezonie faktycznie mógł być wypadkiem przy pracy. Aczkolwiek z ich oceną jeszcze się wstrzymajmy, bo tutaj rywal pozwalał im na wszystko. A po tym co zrobili we wtorek, teraz - paradoksalnie - będzie im już tylko ciężej.

A teraz czas na spotkanie, które jeszcze długo po zakończeniu żyło (i może wciąż żyje) swoim życiem. Wiedzieliśmy, że konfrontacja AutoSzyb z Copa FC będzie zażarta, że nie zabraknie kontrowersji, ale zabrakło by nam wyobraźni żeby sądzić, że o wszystkim zdecyduje tutaj gol zdobyty nawet nie tyle w ostatnich sekundach, co praktycznie już po czasie. Ale wcale tak nie musiało być. Copa miała bowiem wszystkie karty w swoim ręku i przez długi okres tego spotkania była po raz prostu lepsza. Statystyki w tym przypadku nie kłamią – tak naprawdę to już po pierwszej połowie zawodnicy z Klembowa mogli wyrobić sobie przewagę przynajmniej jednej lub dwóch bramek, co pozwoliłoby im ze spokojem oczekiwać drugiej połowy. Ale chociaż to się nie udało, to ten zespół grał konsekwentnie swoje. I wreszcie zaczął zbierać tego efekty – wystarczyły trzy minuty finałowej części spotkania, a z wyniku 1:1 zrobiło się 3:1. Kopacze mieli więc co chcieli, chwilę później obronili się też grając jednego zawodnika mniej i nic nie wskazywało na to, że tutaj dojdzie do tak dramatycznej końcówki. Jednym z kluczowych momentów spotkania była 33 minuta. Copa marnuje doskonałą okazję i od razu idzie kontra AutoSzyb, którą wyśmienicie wykańcza Rafał Mucha i Szyby wracają do gry. Ich poziom pewności siebie wzrósł na tyle, że lada moment na tablicy świetlnej był już remis, a potem po obydwu ekipach widać było nerwowość. To był taki moment, w którym ciężko było podjąć decyzję – atakować, czy może jednak bronić? I gdy byliśmy już niemal pewni podziału punktów, stało się to, co wszyscy już widzieli. Strzał równo z końcową syreną Rafała Muchy i wielka radość w obozie AutoSzyb (do obejrzenia TUTAJ). I w sumie sami nie wiemy, czy powinniśmy się skupić na tym strzale i próbować analizować, czy faktycznie nastąpił przed czy po syreną. Czy może jednak odnieść się tylko do spraw, do których analizy nie potrzebujemy wielokrotnego zwolnienia? Prawda jest taka, że Copa straciła tutaj punkty na własne życzenie. I nie jest nawet istotne czy powinna dwa czy jednak trzy. Była bowiem zespołem lepszym, grającym bardziej zespołowo, ale nie potrafiła tego spotkania zabić, aż wreszcie się pogubiła i została z niczym. Taka porażka boli najbardziej, bo czasami lepiej przegrać wysoko i nie mieć złudzeń, niż właśnie w ten sposób, wiedząc że nie było się słabszym. Ale taka jest piłka. Natomiast AutoSzyby dostały w tym spotkaniu więcej niż zasługiwały. I nie jest to próba umniejszenia ich sukcesu, tylko fakt. Zwłaszcza że obracamy się wyłącznie w kategoriach domniemań, czy gol Rafała Muchy był prawidłowy czy też nie. Ale też trzeba Szybom oddać, że to jest dużo lepsza ekipa niż przed rokiem. Tym bardziej że jak widać, szczęścia też ma w tej edycji pod dostatkiem.

Niewieloma argumentami po swojej stronie dysponuje za to NetServis. Ten zespół liczył, że skoro z Moją Kamandą zagrał niezłą pierwszą połowę, to z Beer Teamem, a więc drużyną teoretycznie słabszą, będzie w stanie zaprezentować się lepiej na dłuższym odcinku czasu i to zaprocentuje. No ale nic z tego nie wyszło. Można wręcz powiedzieć, że w przypadku ekipy Pawła Roguskiego doszło do powtórki z rozrywki. Znowu wyrównana pierwsza połowa, gdzie zarówno oni, jak i rywale mieli kilka okazji, a potem następuje druga część spotkania, gdzie NetServisowi starcza dyscypliny tylko do utraty premierowego gola. A wcale tak nie musiało być, bo było to wyraźnie spotkanie do pierwszej bramki a przecież Net na początku finałowej części spotkania miał przewagę jednego zawodnika i gdyby zamienił ją na gola, to kto wie, jakby to się potoczyło. Ale nie udało się. Beer Team dobrze się w tej sytuacji obronił, aż wreszcie w 27 minucie Łukasz Kowalski zagrał świetną piłkę między dwóch obrońców do Pawła Cackowskiego, ten pokonał Tomka Włodarza i od tego momentu na boisku była już praktycznie tylko jedna ekipa. Drużyna z Radzymina bardzo szybko podwyższyła prowadzenie, a potem miała też trochę szczęścia, bo NetServis trafił w słupek, nie wykorzystał też innej okazji i zamknął sobie drogę do powrotu do tego spotkania. Czarę goryczy przelało trzecie trafienie, po którym przegrywający spuścili głowy i do końca meczu przyjmowali już ciosy, samemu nie wyprowadzając żadnego. Finalnie przegrali 0:6 i umocnili się na ostatnim miejscu w tabeli. I na razie ten sezon wygląda w ich wykonaniu bardzo kiepsko. I nawet nie wypada ich porównywać do innej ekipy, która też nie otworzyła jeszcze dorobku punktowego, bo Copa obydwa spotkania przegrała po walce, natomiast Net owszem – potrafi zagrać 20 minut jak trzecioligowiec, ale kolejne 20 już jak czwarto. Co by nie mówić, to we wtorek zabrakło tam kogoś, kto wprowadziłby trochę zamieszania w szeregi przeciwników. Niestety kontuzja odnowiła się Adamowi Stańczukowi, a na mecz nie dojechał Damian Zawadzki. Być może z nimi wyglądałoby to trochę lepiej. Trudno jednak wyrokować, do czego by to wystarczyło, bo Beer Team był zwyczajnie lepszy. I zrobił po prostu to, co powinien zrobić już tydzień wcześniej.

Na pierwsze trzy punkty w nowym sezonie bardzo liczyli też zawodnicy Las Vegas. Z AutoSzybami przegrali minimalnie i teraz nie zamierzali popełnić tego samego scenariusza. Za swoich rywali mieli reprezentantów Razem Ponad Tona. Ci z kolei na inaugurację pewnie pokonali JMP i w dobrych humorach przystępowali do drugiej serii. Ale wtorkowe spotkanie bardzo różniło się od tego, które tak dość gładko wygrali siedem dni wcześniej. Co prawda początek był bardzo obiecujący, bo po trafieniu Piotrka Paćkowskiego udało im się wyjść na prowadzenie, ale już w 12 minucie był remis, co oznaczało, że ich passa minut bez puszczonego gola została przerwana. To nie należało jednak do ich priorytetów. Oni mogli tutaj stracić nawet pięć bramek, byle tylko zdobyć o jedną więcej. Z czasem ich sytuacja zaczęła się jednak komplikować. Bo o ile do przerwy wynik już się nie zmienił, to na starcie drugiej połowie, rywale uciekli im na odległość dwóch goli. Najpierw trafienie samobójcze zanotował Patryk Woźniak a potem do siatki trafił Grzesiek Dąbała. I chociaż nie takie rzeczy już w piłce widzieliśmy, to nie dawaliśmy Tonie większych szans na to, by pokusić się tutaj o coś więcej niż remis. Dwa gole dystansu to było naprawdę sporo, a sytuacja skomplikowała się potem jeszcze z dwóch powodów. Najpierw nie udało się bowiem wykorzystać gry w przewadze po kartce dla Michała Szukiela. Z kolei chwilę później to ekipa Łukasza Głażewskiego musiała sobie radzić o jednego mniej, po tym jak "żółtko" obejrzał Patryk Woźniak. I Las Vegas miało ten mecz praktycznie w garści, bo dysponując liczebną przewagą, stworzyło sobie dwie dogodne okazje, by ten mecz zamknąć. Obydwu nie wykorzystało i dziś już wiemy, że to był początek strzeleckiej indolencji, która zaważała o wyniku spotkania. W 38 minucie Tona zmniejszyła bowiem straty do jednego trafienia, po czym chcąc zawalczyć jeszcze o jeden punkt, musiała postawić wszystko na jedną kartę. To miało swoje konsekwencje. Ekipa Parano dysponowała bowiem aż dwiema piłkami meczowymi i wystarczyło jedną z nich wykorzystać, a nastroje w drodze powrotnej do domów byłyby sielankowe. Ale ekipa w granatowych koszulkach fatalnie pudłowała, po czym dotknęło ją słynne powiedzenie, że sytuacje niewykorzystane się mszczą. Po tym jak w słupek z kilku metrów trafił Grzesiek Dąbała, za chwilę fantastycznym strzałem popisał się Patryk Woźniak i w spotkaniu, które wydawało się nie do uratowania, Tona zainkasowała niezwykle cenny punkt. I chociaż w dużej mierze stanowił on prezent od rywali, to szczęściu trzeba umieć dopomóc. Tym samym Ponad Tona ma w swoim dorobku już cztery oczka i bez względu na to, jaki cel sobie obrała w tym sezonie, to jest coraz bliżej jego realizacji. Natomiast gracze Vegas muszą sobie pluć w brodę. Sztuką było tego spotkania nie wygrać. Była bowiem przewaga dwóch goli, przewaga zawodnika, a w pewnym momencie jedno i drugie równocześnie. I jeśli czegoś takiego nie wykorzystujesz, to nic dziwnego, że kończysz jak kończysz.

Z kolei naprawdę niewiele zabrakło, by tylko jeden gol zadecydował o triumfie w spotkaniu Adrenalina – Byki Al-Maru. Było do przewidzenia, iż będziemy mieli do czynienia z meczem zamkniętym, ale paradoksalnie – to było spotkanie, które oglądało się naprawdę dobrze. Adrenalina musiała sobie tutaj radzić bez Valentyna Chopaniuka, a więc jednego z bohaterów ich poprzedniego starcia z Copa FC. Byliśmy bardziej niż ciekawi, jak wypadnie zespół z Ząbek bez niego, zwłaszcza że Byki były równo tydzień po fantastycznej wiktorii nad Beer Teamem, gdzie wróciły z dalekiej podróży. Ale ekipa Adriana Rychty bardzo długo nie mogła znaleźć w tym spotkaniu swojego rytmu. Być może było to spowodowane szybko straconą bramką, która zresztą paść nie powinna, bo uderzenie Łukasza Ogonowskiego nie było mocne, a jednak zaskoczyło widocznie nierozgrzanego Czarka Szczepanka. Drużyna z Ząbek miała po tej sytuacji jeszcze kilka w pierwszej połowie i spokojnie mogła wyrobić sobie tutaj dużo większą przewagę, niż ta na której ostatecznie stanęło. Wynik 1:0 absolutnie niczego nie przesądzał, zwłaszcza że wiedzieliśmy, iż Byki lubią wyzwania i skoro potrafiły odrobić trzy gole straty z Beer Teamem, to co dopiero jeden. Druga odsłona okazała się zresztą obustronną wymianą ciosów. Znów przeważała w tym względzie Adrenalina, jednak z tą różnicą, że dawny Al-Mar 2 też potrafił się groźnie odgryźć. Dużo lepsze okazali stwarzali sobie jednak gracze Roberta Śwista, bo wielokrotnie widzieliśmy obrazek, w którym jeden z nich biegnie sam na sam z bramkarzem, a i tak nic z tego nie wychodziło. W pewnym momencie wydawało się, że to musi się skończyć karą, ale Byki wpisały się w charakter tego spotkania i również marnowały na potęgę wszystko to, czym dysponowały. Rozstrzygnięcie przyszło dopiero w przedostatniej minucie. Hubert Czady w końcu znalazł sposób na Czarka Szczepanka, który przy uderzeniu rywala nie miał szans, ale wcześniejszymi interwencjami kilkukrotnie zrehabilitował się za pomyłkę z pierwszej połowy. No ale on mógł jedynie bronić, strzelać mieli inni. Byki były jednak nieskuteczne, chociaż w naszej ocenie gdyby udało im się tutaj wyrwać jakieś punkty, to nie oddałoby to sprawiedliwie przebiegu spotkania. Adrenalina była bowiem drużyną dominującą i nie zasłużyła by stracić jakąkolwiek część ze swojego dobytku. Tym samym udowodniła, że bez Valentyna Chopaniuka też może być groźna, nawet jeśli nie dysponuje wówczas taką mocną, jak z reprezentantem Ukrainy w składzie. Co do przegranych, to chyba brakuje tam rasowego napastnika. Bo takie spotkanie mimo wszystko można było nawet wygrać, ale należało z chirurgiczną precyzją wykorzystać okazje, które się nadarzyły. I zabrakło po prostu kogoś, kto by się w strój tego chirurga na krótką chwilę przebrał.

Skróty wszystkich spotkań trzeciej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: