fot. © Google

Opis i magazyn 3.kolejki czwartej ligi!

20 grudnia 2020, 00:19  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Rok 2020 na pierwszym miejscu w czwartej lidze skończyły Same Konkrety. I było to raczej do przewidzenia, bo w trzeciej kolejce ten zespół miał teoretycznie najłatwiejszego przeciwnika.

I właśnie do analizy spotkania Same Konkrety – FC Bez Atu przejdziemy najpierw. Faworyt był oczywisty, aczkolwiek Bez Atu po tym jak pokazali się z dobrej strony przeciwko HandyMan, wydawali się zespołem, który i w tym przypadku może trochę krwi wyżej notowanemu konkurentowi napsuć. I praktycznie przez całą pierwszą połowę tak było. Gracze w granatowych koszulkach dotrzymywali kroku drużynie Pawła Józwika, aczkolwiek ich zmorą – podobnie jak tydzień wcześniej – była skuteczność. Podczas gdy przeciwnicy w końcu zaczęli zdobywać bramki, licznik Marcela Steca i spółki wciąż pozostawał na zerze. A okazji nie brakowało – przy stanie 0:2, który zakończył pierwszą część spotkania, Bez Atu mieli przynajmniej trzy okazje, z których wykorzystanie jednej było obowiązkiem. Wówczas, czując kontakt bramkowy z przeciwnikiem, grałoby im się zupełnie inaczej, tymczasem kolejne pudła tak mocno ich frustrowały, że ich gra również z minuty na minutę wyglądała coraz gorzej. W drugiej połowie ten zespół praktycznie siadł, wróciły demony z poprzednich meczów, czyli za dużo indywidualnej gry i prostych błędów, a taka ekipa jak Konkrety tylko na to czekała. Faworyci zaczęli bezlitośnie punktować rywali i gdy w 34 minucie było już 8:0, to zapachniało nam tu dwucyfrówką. Przegrywający dzielnie walczyli jednak do końca i chociaż po drodze znowu nie wykorzystali kilku 100% okazji, to tuż przed ostatnim gwizdkiem udało im się zdobyć honorowe trafienie w tym meczu i przegrali w stosunku 1:8. Oczywiście nie ma się co łudzić, że nawet gdyby Bez Atu mieli dobrze nastawiony celownik, to by tutaj powalczyli o punkty, ale na pewno oglądalibyśmy lepsze spotkanie, które dzięki temu zmusiłoby też do większego wysiłku aktualnych liderów rozgrywek. A tak był to dla nich tylko trochę trudniejszy mecz od tego z AKS Elektro, a przypomnijmy, że nerwów oszczędzili tam sobie bardzo szybko. Patrząc jednak po tabeli, to Konkrety muszą mieć świadomość, że za nimi dwa najłatwiejsze spotkania w tym sezonie i każdy kolejny rywal poprzeczkę zawiesi wyżej. Utrzymanie pierwszej lokaty nie będzie więc proste, ale jednocześnie nie jest to coś ponad ich możliwości. Natomiast gracze Bez Atu będą mieli o czym myśleć do następnej kolejki. Bo już się wydawało, że coś udało im się zbudować przeciwko HandyMan, a teraz wrócili trochę do punktu wyjścia. Ale nie mogą się załamywać, tym bardziej że terminarz ich nie oszczędzał i gdy w końcu na horyzoncie pojawią się rywale na ich poziomie, to ten worek z punktami może się wreszcie rozwiązać.

A bardzo blisko tego, by przerwać serię dwóch porażek był AKS Elektro! Elektrycznym również nie dawano większych szans w poniedziałkowym starciu, aczkolwiek Gwiazdy z Mydła jawiły się jako konkurent groźny, którego jednak można pokonać. Ta rysa na szkle ekipy z Serocka pojawiła się po ich porażce z Tigerem, która pokazała, że ta drużyna musi się jeszcze sporo nauczyć. Gwiazdy po tej przegranej nie mogły sobie pozwolić na kolejną wpadkę i trzeba im oddać, że bardzo dobrze rozpoczęły starcie przeciwko AKSowi. Już po kwadransie prowadziły bowiem aż 3:0 i przypuszczaliśmy, że prawdopodobnie udało im się w ten sposób złamać kręgosłup konkurentom. Ale ekipa Piotrka Biskupskiego pozytywnie zaskoczyła! Chłopaki nie przejęli się mało komfortową sytuacją, w jakiej znaleźli się na własne życzenie i pod koniec pierwszej połowy udało się im zmniejszyć straty do zaledwie jednego trafienia. I to spowodowało nerwy w obozie Gwiazd. Pewność siebie tego zespołu spadła, gra przestała się zazębiać, z kolei będący na fali AKS szukał kolejnych trafień. W 30 minucie w sukurs przyszło mu 2-minutowe wykluczenie Szymona Darkowskiego. Elektryczni co prawda początkowo nie mogli zamienić przewagi zawodnika na bramkę, ale na tyle zmęczyli obronę przeciwnika, że ta w końcu wywiesiła białą flagę a do remisu doprowadził Damian Łuczyk. I w tym momencie naprawdę nie wiedzieliśmy, w którą stronę ten mecz może pójść. Przewaga psychologiczna zdawała się być po stronie AKSu, ale wtedy przypomniał o sobie rozgrywający dobry mecz Gabriel Skiba. To po jego asyście łatwą bramkę zdobył Filip Żołek, aczkolwiek ona niczego tutaj jeszcze nie przesądzała. Elektro się nie poddawało, lecz nadzieje tej drużyny pogrzebała w 39 minucie żółta kartka dla Rafała Ludwiniaka. Gwiazdy mogły już w tym momencie zagrać spokojniej, albowiem wystarczyło dobrze rozciągać grę i wykorzystywać wolne pole, a czas po prostu by upłynął i wynik 4:3 poszedł w świat. I tak by się pewnie skończyło, ale ekipie z Serocka w ostatnich sekundach udało się jeszcze wykorzystać to, że AKS wycofał bramkarza a umowę na trzy punkty strzałem na pustą bramkę podpisał Kuba Dytyniak. Ale mimo porażki trzeba pochwalić przegranych. W końcu mecz nie skończył się dla nich już po pierwszej połowie, tylko do samego końca była nadzieja na szczęśliwe zakończenie. Zabrakło z kolei trochę chłodnej głowy, bo gdyby wynik 3:3 udało się utrzymać dłużej, to rywalom zaczęłoby się spieszyć, a wtedy okazje do zdobycia zwycięskiej bramki pojawiłyby się same. Ale i tak było nieźle. Natomiast Gwiazdy potwierdziły opinię zespołu tyleż utalentowanego, co jeszcze nieoszlifowanego. Bo przecież niewiele zabrakło, by z rąk wypuścili coś, co już mieli w garści. Trzeba więc pracować dalej, by nie sprowadzać takiego meczu do takiej końcówki. Bo w niej naprawdę mogło się zdarzyć wszystko.

FC Bez Atu i AKS Elektro nie wykorzystały okazji, by przed Świętami poprawić swoją sytuację w tabeli. A dwoma innymi drużynami, które przed tą kolejką również nie miały punktów na swoim koncie były Lema Logistic i Joga Bonito. I było niemal pewne, że przynajmniej jedna z nich w końcu przełamie złą passę i odbije się od ligowego dna. My stawialiśmy tutaj na Lemę. Ekipa Kacpra Piątkowskiego z dobrej strony pokazała się w poprzednich spotkaniach i wyrokowaliśmy, że to właśnie jej będzie dotyczyło powiedzenie, iż do trzech razy sztuka. Joga sezon zaczęła od bolesnej porażki z Góralami, potem był dobry mecz z Piaskiem, ale szanse tego zespołu drastycznie się zmniejszyły, gdy okazało się, że kontuzji nabawił się Mateusz Muszyński. Porównując zawodników, to tak jakby w Lemie zabrakło Damiana Kossakowskiego. To był naprawdę potężny ból głowy dla Bartka Brejnaka, w jaki sposób zastąpić swojego najlepszego zawodnika. No i dziś już wiemy, że ta sztuka się nie udała. A o wszystkim zadecydowała tutaj przede wszystkim pierwsza połowa, którą Joga – delikatnie rzecz ujmując – przespała. Przeciwnikom wystarczyło bowiem sześć minut, by właśnie za sprawą Damiana Kossakowskiego wyjść na dwubramkowe prowadzenie, co stanowiło dla tego zespołu niesamowity handicap na resztę spotkania. A gdy w 12 minucie na 3:0 podwyższył Piotrek Ohde, to pierwsza nasza myśl była taka, że tutaj może jeszcze dojść do pogromu. Na szczęście Joga trochę się ogarnęła. Jeszcze przed przerwą udało się jej zmniejszyć straty i widać było, że ta drużyna powoli odzyskuje swój rytm gry. Potwierdziła to bramka na 2:3 autorstwa Piotrka Miętusa, ale jak się później okazało – na więcej graczy Bonito nie było już stać. Ich marzenia o punktach szybko storpedowała ładna bramka Pawła Wyżykowskiego i od tego momentu Lema znów wzięła spotkanie pod kontrolę i grając bardzo konsekwentnie, dowiozła do finałowego gwizdka wynik 4:2. Prawdę mówiąc to Joga nawet nie może być za taki stan rzeczy zła, bo w drugiej połowie liczba jej okazji podbramkowych była bardzo niska i tutaj po prostu nie było z czego zremisować, o zwycięstwie nie wspominając. Lema wygrała więc zasłużenie. Przede wszystkim miała kim zdobywać gole, łatwiej też kreowała okazje, natomiast Jodze wszystko przychodziło z trudem. Brak Mateusza Muszyńskiego był bardzo widoczny, aczkolwiek był moment, gdzie ten mecz można było jeszcze uratować. Lema szybko jednak zwarła szeregi, nie broniła się kurczowo i gol na 4:2 zamknął sprawę. I podczas gdy ekipa z Radzymina może być już spokojna, że z zerem tego sezonu nie skończy, tak zawodnikom Jogi ta myśl wciąż będzie towarzyszyła. A z nią z tyłu głowy nigdy nie gra się łatwo...

O ile scenariusz poprzedniego spotkania mogliśmy jeszcze przewidzieć, o tyle zupełnie zaskoczył nas przebieg meczu między Piaskiem a Tigerem. Po tym jak Tygrysy wygrały z Gwiazdami wiedzieliśmy, że nie stoją na straconej pozycji przeciwko drużynie Sławka Lubelskiego. Zwłaszcza, że ta doświadczyła trudnych chwil z niżej notowaną Jogą i gdyby nie indywidualne umiejętności poszczególnych zawodników, to już wtedy skończyłoby się wpadką. Dziś możemy jednak napisać, że to przed czym zespół z Rembertowa szczęśliwie uciekł przed tygodniem, teraz go wreszcie dopadło. I przy okazji sprawiło mu niesamowite lanie, bo pewnie nawet w najczarniejszych snach Piasek nie przypuszczał, że może tutaj przegrać aż 2:10! Jak do tego doszło? Już początek był dla zawodników w białych trykotach bardzo zły. Dwie bramki szybko zaaplikował im Paweł Gołaszewski, co pozwoliło Tigerowi bardzo szybko wcielić w życie schemat, w którym zespół z Wołomina zamyka się na swojej połowie i czeka co zaproponuje przeciwnik. Wydawało nam się, że Piasek, który przecież zdawał sobie sprawę, że do takiej sytuacji może dojść, będzie na to przygotowany. Ale podobnie jak z Jogą, tak i tutaj brakowało mu pomysłu, jak doprowadzić do zdetonowania min, które we własnej strefie pozakopywał Tiger. Jednak w 13 minucie ta sztuka wreszcie się udała. Gol Roberta Sawickiego spowodował, że skłonni byliśmy uwierzyć, że Piasek przejmie od tego momentu inicjatywę i wróci do meczu na dobre. Bardzo się jednak pomyliliśmy. A najgorsze, że zespół przegrywający kolejne dwie bramki w tym meczu stracił na własne życzenie. Najpierw nikt nie doskoczył do Pawła Gołaszewskiego, który dostał piłkę z rzutu wolnego od Piotrka Kieliszczyka i uderzył z lewej nogi nie do obrony, a potem obrońcy zlekceważyli Adama Drewnowskiego i on również zdobył bramkę, której spokojnie można było zapobiec. Wynik 4:1 zdeterminował resztę spotkania. W drugiej połowie Piasek postawił wszystko na jedną kartę i przy własnych akcjach ofensywnych wycofywał Doriana Kapałę, a lotnym bramkarzem zostawał Łukasz Choiński. Taktyka była słuszna, jednak wykonanie tragiczne. Co chwilę zespół goniący popełniał wielbłądy w rozegraniu hokejowego zamka, a Tiger wszystkie te niedoskonałości punktował w sposób bezwzględny. Gdy tylko przejmował piłkę od razu kierował ją do pustej świątyni przeciwnika i trzeba oddać zawodnikom Tygrysów, że ich celownik był ustawiony niesamowicie. Przypominamy sobie mecze, gdzie drużyny miały kilka takich okazji i ani razu nie wykorzystały zaistniałych okolicznościach. Tiger odwrotnie – bez względu na zajmowaną pozycję i dystans do bramki, praktycznie za każdym razem trafiał do pustej bramki Piaska. I właśnie tym sposobem wypunktował go aż 10:2! Prawdziwy nokaut, chociaż była to oczywiście konsekwencja dążenia za wszelką cenę do zmniejszenia dystansu i Piaskowi w pewnym momencie było już obojętne czy przegra 2:6 czy 2:10. To nie jest przecież tak, że te zespoły dzieli różnica dwóch klas, na co wskazywałby rezultat. Inna sprawa, że ta potyczka wybitnie nie wyszła ekipie Sławka Lubelskiego, bo nic jej się tutaj nie udawało. Ale czasami tak bywa. Tigerowi trzeba natomiast oddać, że od pierwszej do ostatniej minuty wykazał się godną pochwały dyscypliną. Pokusimy się nawet o stwierdzenie, że to był perfekcyjny mecz w jego wykonaniu, nawet jeśli oparty na prostych środkach. No i najważniejsze że zwycięski, bo Tiger dzięki temu pozostaje w grze o najwyższe cele. Tym bardziej, że to co najtrudniejsze w tym sezonie, niewykluczone że ma już za sobą.

A wisienką na torcie poniedziałkowych zmagań miał być mecz wieńczący tę serię gier. Na przeciwko siebie stanęły dwie niezwyciężone ekipy, którym marzyło się, by w tym temacie nic się u nich nie zmieniło. I chyba nawet spotkanie między Góralami z HandyMan nie miało wielkiego faworyta. Było jednak jasne, że jeśli ci drudzy myślą tutaj o komplecie punktów, to muszą zagrać nieporównywalnie lepiej niż przed siedmioma dniami. To co zaprezentowali przeciwko FC Bez Atu nie miało prawa wystarczyć na Górali, zwłaszcza że ci znowu przyjechali na mecz bardzo dobrym składem. Widać, że traktują ten sezon poważnie i to na tyle, że w pewnym momencie odczuł to nawet ich kapitan, ale o tym za chwilę. Po pierwszej połowie wynik tego spotkania brzmiał 3:3. Oglądaliśmy naprawdę dobre zawody, gdzie jedni drugim nie chcieli odpuścić. Strzelanie rozpoczęli podopieczni Krzyśka Smolika, ale chociaż w tej odsłonie dwukrotnie wychodzili na prowadzenie, to za każdym razem dawali się doganiać. Zastanawialiśmy się z kolei jak to będzie, gdy to przeciwnicy będą o bramkę z przodu i czy wówczas nie okaże się to przełomowym momentem spotkania. Takiej sytuacji doświadczyliśmy w 11 minucie, gdy gola na 3:2 dla Górali zainkasował Mateusz Mazurek. Jednak gracze Handy też nic sobie z tego nie zrobili. Po asyście Daniela Laskowskiego, który z racji kontuzji dłoni grał w tym meczu w polu a nie na bramce, gola na 3:3 zanotował Łukasz Pasik. I w sumie nie mieliśmy nic przeciwko, żeby ten stan, gdzie jedni trafiają a drudzy natychmiast odpowiadają trwał jak najdłużej. Ale przed drugą połową w obozie Górali doszło do zmiany. Z boiska zszedł kapitan Marcin Lach, a między słupkami zastąpił go Damian Krzyżewski, który jednocześnie pomagał kolegom w rozegraniu. I trzeba przyznać, że to była bardzo dobra decyzja. Przede wszystkim pozwoliła ona zdobyć kontrolę nad spotkaniem Góralom, którzy z każdą minutą się rozkręcali i zaczęli budować swoją przewagę. Z kolei gracze Handy mieli w drugiej części spotkania ogromne problemy z kreowaniem okazji. Tak na szybko to nie przypominamy sobie ani jednej sytuacji, w której Damian Krzyżewski musiałby pokazać swoje bramkarskie możliwości. Chęci im nie brakowało, ale pomysłu jak dobrać się do skóry uciekającym konkurentom już tak. A ci grali swoje. W 33 minucie Michał Aleksandrowicz na raty wykorzystał rzut karny, wcześniej ten gracz asystował przy trafieniu Damiana Ostrowskiego, a ten sam zawodnik w 39 minucie ustalił wynik meczu na 6:3. Tym samym to Górale mogą się w tym momencie pochwalić kompletem punktów. Sam mecz nie był może w ich wykonaniu piękny, lecz ta druga połowa nie pozostawiła złudzeń, że wygrał zespół, który miał po prostu więcej argumentów. HandyMani nie muszą się jednak swojej postawy wstydzić. Walczyli ile mogli, przeciwnik był po prostu lepszy i punktów trzeba poszukać kiedy indziej. Natomiast co do Górali, to tak jak wspomnieliśmy – widać że im na razie zależy. I jeśli tak pozostanie, to ciężko będzie na nich znaleźć receptę. Ale wciąż mamy w pamięci poprzedni sezon, gdzie to też początkowo żarło, a potem spektakularnie zdechło. Dlatego dajmy im się jeszcze uwiarygodnić kilkoma zwycięstwami, a wtedy nie będzie już żadnych wątpliwości, że to faktycznie może być główny kandydat do mistrzostwa czwartego poziomu.

Skróty wszystkich spotkań czwartej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: