fot. © Google

Opis i magazyn 3.kolejki pierwszej ligi!

22 grudnia 2020, 23:29  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Gdzieś po cichu liczyliśmy, że dając w tej kolejce naprawdę solidnych przeciwników największym faworytom do mistrzostwa, troszkę namieszamy w ligowej tabeli. Ale ci nic sobie z tego nie zrobili.

Zanim jednak do gry weszli aktualny mistrz i wicemistrz rozgrywek, najpierw doszło do konfrontacji Frodo KroosDe z Progresso. Przypuszczaliśmy, że dla ekipy z Duczek to może być dobra szansa na pierwsze ligowe punkty, bo według naszej teorii, im tak grająca ekipa jak ta z Radzymina swoją charakterystyką pasuje. No ale Kamil Melcher i spółka uznali że utrudnią sobie trochę zadanie i mecz rozpoczęli od stanu 0:2. Oczywiście nie był to efekt żadnych ustaleń, tylko boiskowych wydarzeń, bo nie minęło 180 sekund, a Progresso wykorzystując brak koncentracji przeciwników, jak również skład daleki od optymalnego, błyskawicznie zbudowało sobie tutaj przewagę. Dwa gole różnicy niczego rzecz jasna nie przesądzały, ale nie da się ukryć, że w tej fazie spotkania zdecydowanie fajniej jest 2:0 prowadzić niż przegrywać. W kilku kolejnych minutach niewiele zabrakło, by Progresso jeszcze swoją sytuację polepszyło, ale potem sytuacja na placu boju wyrównała się. Do Frodo dojechali kolejni kluczowi gracze, ten zespół przez dwie minuty grał też w przewadze po kartce dla Kamila Żmudy i wydawało się, że nawiązanie bramkowego kontaktu jest tylko kwestią czasu. Ale mimo kilku dobrych okazji – nic takiego nie następowało. Marzenia o zdobyciu punktów trzeba więc było przełożyć na drugą połowę i ta rozpoczęła się dla Frodo idealnie. W 23 minucie przegrywający skorzystali na tym, że rywale swoją akcję popsuli, za chwilę zbudowali własną, aż w końcu Mateusz Lewandowski pokonał Łukasza Bestrego i było tylko 1:2. Wtedy już wiedzieliśmy, że prawdziwe emocje dopiero się rozpoczynają. Ekipa z Duczek czuła, iż nie wszystko jeszcze stracone, ale wtedy zaczęły się piętrzyć problemy. Najpierw gola na 3:1 dla Progresso strzelił niezawodny tego wieczora Arek Pisarek. A dosłownie w kolejnej akcji właśnie tego zawodnika sfaulował Daniel Kania, a ponieważ napastnik z Radzymina próbował urwał się do sytuacji sam na sam z bramkarzem, to arbitrzy nie mieli wyjścia i wyrzucili z boiska zawodnika Frodo KrooDe. I w tym momencie nadzieja na walkę do samego końca została zniszczona. Progresso wykorzystało okres gry w przewadze i chociaż później straciło gola po kontrze, to i tak od szczęścia podopiecznych Adriana Płócienniczaka dzieliło już bardzo niewiele. Konkurenci nie zamierzali wywieszać białej flagi i mieli nawet okazję by dojść do stanu 3:4, ale nie wykorzystali jej, a na sam koniec zostali jeszcze skarceni i ostatecznie przegrali 2:5. I według nas powinni tej porażki bardzo żałować. Nie licząc tego feralnego początku wcale nie byli tutaj słabsi. Ale to co stało się na wstępie zdeterminowało losy spotkania i z tego bagna już im się wyjść nie udało. Szkoda tylko, że sami się w jego czeluści zepchnęli, bo to nie jest pierwszy raz, kiedy w ten sposób podchodzą do meczu. Przyjeżdżając punktualnie i zaczynając spotkanie pełnym składem mogli pokusić się o punkty. Wybrali inaczej, stracili ważne oczka i może da im to coś do myślenia. Natomiast ekipie Progresso należą się brawa. Wykorzystali sprzyjające okoliczności, zagrali solidne zawody i nie popełnili błędów ze spotkania z Al-Marem. Dzięki temu utrzymują się w ścisłej czołówce, chociaż pewien niedosyt jest. Ale sześć punktów to dorobek, który żadnych drzwi przed nimi nie zamyka. Natomiast dla Frodo KroosDe niektóre furtki chyba zostały już zatrzaśnięte.

A jak po przerwie spowodowanej pauzą zaprezentował się Offside? Urzędujący mistrz w trzeciej serii dostał bardzo wymagającego przeciwnika czyli Dar-Mar. Ale był gotowy na to wyzwanie, bo ekipa z Wołomina – nie licząc Sebastiana Kozłowskiego – przyjechała na ten mecz absolutnie najsilniejszym składem z możliwych. Nie zabrakło Szymona Klepackiego, Kamila Tlagi, Konrada Budka czy Damiana Gałązki, co poziom trudności dla Dar-Maru windowało w sposób niesamowity. A zadanie było tym trudniejsze dla Norberta Kucharczyka i spółki, że ten zespół miał pewne problemy kadrowe, jednak słysząc pierwszy gwizdek o tym wszystkim trzeba było zapomnieć. I początek meczu był dla Dar-Maru całkiem obiecujący. Pierwsze minuty upłynęły bowiem pod lekkie dyktando zawodników w czerwonych koszulkach, gdzie mieli oni nawet jedną dogodną okazję do zdobycia bramki. Ale ponieważ jej nie wykorzystali, to szybko zostali za to skarceni i w 10 minucie na prowadzenie Offside wyprowadził Konrad Budek. Dar-Mar nie dał się jednak stłamsić i dosłownie w kilkadziesiąt sekund po wejściu na plac do wyrównania doprowadził Daniel Gomulski. No ale gdy wszyscy myśleliśmy, że obie ekipy napisały dopiero pierwszą stronę tego wyrównanego pojedynku, to im dłużej ten mecz trwał, tym przewaga obrońców tytułu robiła się coraz większa. Swoje robiły przede wszystkim umiejętności indywidualne poszczególnych graczy. Choćby Kamila Tlagi, który w 16 minucie zdobył gola na 2:1. Potem Dar-Mar został ukarany żółtą kartką (konkretnie zobaczył ją Piotrek Terlecki) i lada moment zrobiło się 3:1. Myśleliśmy, że być może przerwa spowoduje, że przegrywający dokonają szybkiej korekty swojej gry, co pozwoli im wrócić do tego meczu, ale nic takiego nie nastąpiło. Wszystkie ich próby były bardzo szybko torpedowane. Czasami w sposób graniczący w przepisami, a czasami po prostu faulem i widać, że taka była taktyka Offsidu – nie pozwolić rywalowi, by ten rozwinął skrzydła. I Dar-Mar zupełnie nie mógł się w tym odnaleźć. Nic więc dziwnego, że wynik z jego perspektywy robił się coraz gorszy, a jeśli ktoś myślał, że ten zespół jeszcze powalczy, to nadzieję porzucił w okolicach 38 minuty, gdy gola stracił nawet w przewadze zawodnika. Finalnie przegrał 1:5 i musiał pogratulować przeciwnikom zwycięstwa. 10 minut to jednak trochę za mało, by myśleć o sukcesie nad Offsidem. Zwłaszcza tak napakowanym, który od pierwszej do ostatniej minuty konsekwentnie realizował swój plan. Nie każdemu on się mógł podobać, bo w dużej części polegał on na tym, że piłka może przejść a przeciwnik nie. Ale był on skuteczny, wybijał Dar-Mar z rytmu i odebrał mu wszystkie atuty. I chociaż ten zespół teoretycznie mógł się domyślić, że tak będzie, to jednak nie znalazł na to żadnej recepty. A jak nie masz pomysłu jak zagrać z mistrzem, to w takim meczu wynik może być tylko jeden.

Niespodzianki nie sprawił też Vaveosport. Janek Szulkowski i spółka także mieli piekielnie ciężkiego rywala jakim jest In-Plus, ale po tym młodym zespole spodziewaliśmy się, że łatwo nie odpuści i nawet jeśli Księgowi zapiszą sobie po ostatnim gwizdku komplet punktów, to będą mogli pogratulować rywalom dzielnej postawy. I tak też było, bo chociaż In-Plus wygrał w końcowym rozrachunku 5:0, to według nas ten wynik jest zdecydowanie za wysoki jak na boiskowe okoliczności. Niestety kolejny mecz z rzędu przekleństwem Vaveosportu jest skuteczność. Bo o ile ta drużyna ma lekkość tworzenia sobie okazji podbramkowych, to z jeszcze większą łatwością potrafi je marnować. Gdyby bowiem porównać liczbę szans, którą jedni i drudzy wykreowali na przestrzeni całego spotkania, to ona zakręciłaby się wokół równości. Różnica była oczywiście prosta – In-Plus co miał to strzelał, a Vaveo zupełnie nie mogło znaleźć sposobu na Dominika Puska. Wystarczy przytoczyć scenariusz pierwszej połowy. Zespół z Kobyłki do 10 minuty spotkania wyklarował sobie trzy świetne sytuacje i nadal swojego dorobku bramkowego nie otworzył, podczas gdy urzędujący wicemistrz raz przedostał się pod ich pole karne i to wystarczyło, by otworzyć wynik. I tak ten mecz wyglądał niemal od początku, do końca. Do przerwy było już 2:0, z kolei na początku finałowej odsłony ekipa Vaveosport osiągnęła wyraźną przewagę, ale najpierw dopisała do kolekcji kolejne dwa pudła, potem żółtą kartkę obejrzał Krystian Hargot i lada moment zrobiło się 0:3. Mimo to przegrywający grali dalej, jakby wierzyli, że wraz z przełamaniem impasu wróci nadzieja na zdobycie punktów. No ale przełom nie następował. Dominik Pusek bronił świetnie, a nawet jak on nie dawał rady, to napastnicy przeciwnika robili wszystko, byle tylko nie zdobyć bramki. Ta frustracja ich zżerała i chyba już nawet nie zrobiło im różnicy, że pod sam koniec meczu otrzymali jeszcze dwa ciosy i przegrali różnicą aż pięciu trafień. Wyraźnie brakuje tam kogoś, kto byłby w stanie zagwarantować te kilka goli w meczu. Szkoda, że zabrakło Daniela Sulicha - być może on wreszcie by się przełamał i coś do koszyczka wrzucił. Bo tutaj naprawdę można było pokusić się o dobry wynik, gdyż In-Plus wcale Vaveosportu nie zdominował. Swoje zrobiło doświadczenie i strzelane bramki – to była drobna, ale jednak dość subtelna różnica. I po takim spotkaniu na pewno można odczuwać duży niedosyt. Bo chociaż przegraną z jednym z faworytów do mistrzostwa można było wkalkulować, to jednak pozostaje żal, że nie sprawdziło się, jak ten faworyt zareagowałby w sytuacji zagrożenia. In-Plus mógł bowiem odnieść tutaj wrażenie, że co by nie grał, to i tak rywal gola mu nie strzeli. No i jak na Księgowych przystało – nie przeliczył się.

Chwalić Mabo czy ganić Tubę? Takie pytanie ciśnie nam się z kolei na usta analizując ostatni mecz trzeciej kolejki rozgrywek. Jednym i drugim punkty były bardzo potrzebne, a to zapowiadało, że prędzej wyleją siódme poty, niż uznają swoją porażkę. Niestety po raz kolejny ta teza w przypadku Tuby nie znalazła odzwierciedlenia na boisku. Nie wiemy co się dzieje z tym zespołem. Ekipą, która przecież tak bardzo nam się podobała przed rokiem, która wydawało się, że zbudowała jakąś markę a teraz zbiera wyłącznie cięgi. I przeciwko Mabo też – delikatnie mówiąc – nie zachwyciła. Pierwsza połowa była jeszcze jako-tako w wykonaniu ekipy Pawła Długołęckiego, aczkolwiek już po niej Juniorzy przegrywali 1:3. Przede wszystkim w obronie nie tworzyli monolitu i nie chodzi o to, by tutaj poszczególnych zawodników strofować, bo wiadomo że na hali cały zespół powinien bronić. Na tle Tuby Mabo wyglądało jak zespół z zupełnie innej planety. Tam wszystko funkcjonowało jak trzeba, był balans między obroną a atakiem i to mimo tego, że tym razem zabrakło i Karola Sochockiego i Arka Stępnia. Ale tego w ogóle nie dało się odczuć. Poza jedną okazją, po której konkurenci zdobyli bramkę, sytuacja była przez ekipę Wojtka Kuciaka opanowana kompletnie, a już druga połowa to od pewnego momentu klasyczny mecz na jedną bramkę. Dawny Fil-Pol robił co chciał, punktował Tubę bezlitośnie, jakby chciał się trochę wyżyć na tym rywalu za wszystko to, czego sam doświadczał siedem dni wcześniej. Skończyło się na 8:1 i dla przegranych chyba dobrze się stało, że po tym meczu czeka nas długa przerwa. Tuba gra źle i nie trzeba być tutaj wielkim, piłkarskim ekspertem. Bo to nie jest tak, że ten zespół jest słaby. Wszyscy wiemy że tak nie jest. Ale to co prezentuje obecnie na razie nie przystoi pierwszoligowym salonom. Defensywa jest w rozsypce, w ataku też nic się praktycznie nie układa i Tuba na razie wygląda jak drużyna, która kilka sezonów temu dołączała do rozgrywek. Byliśmy pewni, że ten etap jest już za nimi, ale mamy nadzieję, że gdy nastąpi powrót do rywalizacji, to i Tuba wróci do nas odmieniona. Z kolei gracze Mabo pewnie się nawet nie spodziewali, że cała pula przyjdzie im tutaj tak łatwo. Jednak było to również pokłosie ich dobrej gry. Naprawdę nie ma się tutaj do czego przyczepić i tak jak tydzień wcześniej chłopaki nie dali nam okazji by ich pochwalić, tak tutaj Mabo przypominało Fil-Pol. I to jest ten kierunek, który w ich przypadku chcielibyśmy widzieć jak najczęściej.

Skróty wszystkich spotkań pierwszej ligi pojawiły się już w raportach meczowych. Na ich podstawie uzupełniliśmy statystyki, jakkolwiek jeśli widzicie jakiś błąd, to dajcie znać. Jak zwykle video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy!

Komentarze użytkowników: