fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 2.kolejki 4.ligi!

28 grudnia 2022, 00:05  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Tylko jednej z kilku ekip które zanotowały zwycięstwa na inaugurację, udało się wygrać swój mecz również w 2.kolejce. Tym zespołem była Gencjana.

A dosłownie kilkadziesiąt sekund od tego, by mieć na swoim koncie komplet sześciu punktów dzieliło drużynę Joga Bonito. Podopieczni Piotrka Miętusa aż pięciokrotnie obejmowali prowadzenie w starciu z Joga Finito, a mimo to nie potrafili dowieźć trzech "oczek" do ostatniego gwizdka sędziego. I trzeba to traktować w kategoriach rozczarowania, natomiast oddajmy przeciwnikom, że zagrali dużo lepiej niż na inaugurację i swoim dążeniem do zdobycia tutaj choćby punktu, zasłużyli na finał jaki ich spotkał. Tak naprawdę, to Joga Bonito powinna mieć pretensje głównie do siebie, bo przy stanie 2:1 zmarnowała idealną okazję by prowadzić dwoma bramkami (doskonałej sytuacji nie wykorzystał Kacper Cebula), z kolei przy stanie 3:2 gola oponentom podarował ich bramkarz, Darek Wasiluk. Gdyby tutaj w pewnym momencie faworyci mieli dwubramkowy bufor, to wydaje nam się, że nie wypuściliby tego spotkania z rąk. A tak wszystko sprowadziło się do nerwowej końcówki, gdzie graczom nieobecnego (bo kontuzjowanego Emila Drozda) udało się zaliczyć trafienie wyrównujące po ogromnym zamieszaniu w polu karnym. Piotrek Śliwa w tylko sobie znany sposób skierował piłkę do bramki, gdzie wydawało się, że nie ma szans, by w ogóle oddać strzał. No ale to był wieczór tego zawodnika, bo łącznie zdobył trzy gole i walnie przyczynił się do tego, że Joga Finito tego spotkania nie przegrała. Ten zespół, w porównaniu ze starciem z Gencjaną, odżył w ofensywie, tworzył sobie znacznie więcej sytuacji niż wtedy i mimo, że nie jest łatwo gonić przez całe spotkanie, to potrafił odpowiedzieć na każdy cios zadany przez konkurenta. Dlatego taki remis cieszy a okoliczności jego zdobycia mogą stanowić fundament pod kolejne dobre wyniki. Gracze Jogi Bonito opuszczali z kolei parkiet w poczuciu niedosytu. Nie byli tak konsekwentni w defensywie jak przeciwko ekipie Sokoła Brwinów tydzień temu, ale nawet biorąc to pod uwagę, nie można dać sobie wbić gola w takich okolicznościach na kilka chwil przed końcem spotkania. Mówi się trudno i jest to dla nich nauczka, że takie spotkania trzeba "zabijać" wcześniej. Mimo to cztery punkty to i tak niezły dorobek jak na pierwsze dwa mecze i jesteśmy przekonani, że gdybyśmy mieli go im zaproponować w ciemno przed startem sezonu, to wielu z nich nawet by się nie zastanawiało.

Na cztery punkty po dwóch kolejkach nie mieli co liczyć Chłopcy z Manhattanu. Przekreśliła to porażka z Lemą, a nadzieja na rehabilitację była dość niewielka, bo kolejnym rywalem Gabriela Skiby i spółki była Gencjana. Drużyna, którą określiliśmy po premierze jako potencjalnego faworyta całych zmagań, zwłaszcza biorąc pod uwagę kulturę piłkarską. To w zestawieniu z dość chaotyczną grą, jaką zaprezentowali nam do tej pory Chłopcy dawało prosty rachunek – trzy punkty dla ekipy Maćka Zbyszewskiego. No i gdy po 8 minutach było już 2:0 dla graczy w fioletowych koszulkach, powoli byliśmy już myślami przy kolejnym starciu. Ale przegrywający obudzili się! W 9 minucie sygnał do ataku dał Daniel Nakielski, a w 16 minucie po kapitalnej asyście Jeremiego Michalaka, gola na 2:2 zdobył Patryk Serafin. Co więcej – w końcówce pierwszej odsłony gracze z Serocka mogli nawet prowadzić, lecz co się odwlekło to nie uciekło i na początku drugiej połowy Daniel Nakielski zmienił rezultat na 3:2! Gencjana musiała szybko otrząsnąć się z letargu w jaki wpadła. Być może za łatwo zbudowali sobie tutaj przewagę i myśleli, że tak już będzie do samego końca. Okazało się, że jeśli szybko nie wrzucą kolejnego biegu, to za chwilę może być za późno. Chwyt za manetkę gazu nastąpił natychmiast, bo niemal od razu po tym, gdy stracili prowadzenie, do remisu doprowadził Rafał Malinowski. Po chwili było już 4:3, gdy koronkową akcję zespołu na bramkę zamienił Paweł Józwik. Teraz to CHzM byli w opałach i chociaż w 24 minucie Kuba Nalazek zdołał obronić rzut karny wykonywany przez Tomka Wasaka, to wynik 5:3 i tak pojawił się na tablicy świetlnej chwilę później. I gdy znów nam się wydawało, że przegrywający pomachają białą flagą w geście kapitulacji, nastąpił totalny zwrot akcji. Najpierw Daniel Nakielski a potem Jeremi Michalak i na 7 minut przed końcem było 5:5! Radość z powrotu do meczu trwała jednak krótko. Łukasz Sasal szybciutko przywrócił prowadzenie faworytom a pod koniec starcia wyszła już dojrzałość zawodników Gencjany, którzy mądrze dzielili się piłką i nie pozwalali na zagrożenie pod własną bramką. W dodatku tuż przed finałem zaliczyli gola na 7:5, przy którym miał udział jeden z rywali i drugie zwycięstwo w sezonie stało się faktem. Udało się więc godnie pożegnać Łukasza Sasala, dla którego to był ostatni mecz na długi, długi czas, w związku z jego przeprowadzką do Hiszpanii. Gencjana musi jednak pamiętać, że chociaż w futsal gra lepiej niż pewnie cała 4.liga razem wzięta, to niczego za darmo nie dostanie. I trzeba to potraktować poważnie, bo kilka ekip ma potencjał, by przy dobrej grze i maksymalnej koncentracji, powalczyć z nimi na równych warunkach. Chłopcy z Manhattanu trochę przetarli szlak w tym temacie i mimo porażki to był zupełnie inny mecz niż ten który rozegrali z Lemą. Obecność Patryka Tyki czy powrót Jeremiego Michalaka na pewno się do tego przyczyniły i to wszystko daje nadzieję, że ten sezon nie jest jeszcze stracony.

A teraz przechodzimy do starcia z udziałem TG Sokół Brwinów. Rywalem ferajny Kamila Książka była Lema Logistic, drużyna która wypunktowała na starcie Chłopców z Manhattanu, dzięki czemu w głowach zawodników na pewno zaświtała myśl, aby ten rok zakończyć z przytupem, co w tym przypadku oznaczało drugi triumf z rzędu. Tyle że Sokół szybko postawił w tej kwestii weto. Pisaliśmy tydzień wcześniej, że mimo iż ta ekipa uległa Joga Bonito, to wcale nie była tam słabsza, natomiast brakowało jej wykończenia. Tutaj impas strzelecki udało się przełamać bardzo szybko, dzięki temu ten zespół mógł grać na większym luzie, co od razu przełożyło się na wynik. W 10 minucie strzelanie rozpoczął Jakub Obsowski, który skorzystał z podania Pawła Barana. Już 60 sekund później było 2:0, a tym razem na listę strzelców wpisał się asystent przy poprzednim golu. Logistyczni już wtedy wiedzieli, że to będzie zupełnie inny mecz niż przed tygodniem i tutaj trzeba było odpowiednio zareagować. Ale chyba trochę się pospieszyli z chęcią ofensywnej gry, bo w 16 minucie ich bramkarz czyli Norbert Paciorek wyszedł daleko od własnej bramki, po czym niedokładnie podał do jednego z kolegów, a konsekwencje tego błędu łatwo sobie wyobrazić. Strzał na pustą bramkę okazał się formalnością dla Patryka Prażmo, któremu po tym trafieniu na pewno spadł kamień z serca, bo w poprzednim spotkaniu nie był w stanie odpowiednio nastawić celownika. Trzy gole przewagi były solidną zaliczką przed drugą połową. Lema wiedziała, że nie ma już czego bronić i postanowiła zastosować manewr z 1.kolejki, a więc postawić między słupkami Marka Gajewskiego. Początkowo nie przynosiło to efektów bramkowych, jakkolwiek gra trochę się poprawiła. Dodatkowo w sukurs przyszła im kartka dla Konrada Kępki. Sokół grając w osłabieniu dał sobie strzelić gola na 1:3, a lada moment chyba jedyny błąd w tym meczu popełnił Kacper Lewandowski. Golkiper ekipy z Brwinowa źle obliczył tor lotu piłki, ta spadła na głowę Adriana Bieleckiego i było tylko 2:3! Ale rehabilitacja nastąpiła bardzo szybko – bramkarz Sokoła po jednej z akcji złapał piłkę i kopnął ją wprost przed siebie, a ponieważ jego vis-a-vis nie było na posterunku, to futsalówka wpadła do siatki przez nikogo niepokojona. To wybiło z uderzenia Logistycznych, którym mimo wielkich chęci nie udało się zbliżyć do oponenta i trzeba było pogodzić się z porażką. Ale bądźmy uczciwi – wygrał zespół lepszy. Lema miała swoje kilka minut w drugiej połowie, lecz to było za mało, by myśleć tutaj o wygranej. To Sokół dyktował warunki, to Sokół miał więcej argumentów i tym samym udowodnił, że porażkę na inaugurację można wytłumaczyć lekką tremą i frycowym. Nie mamy bowiem wątpliwości, iż ta ekipa z tygodnia na tydzień będzie coraz silniejsza.

Trudne chwile przeżywa za to Serce Kotwica. W debiucie chłopaki ulegli Byczkom, chociaż przez 30 minut nic nie wskazywało na to, iż różnica na korzyść rywala będzie wynosiła aż pięć bramek. Ten zespół grał znacznie lepiej niż wskazywał na to końcowy rezultat i plany były takie, aby w parze z dobrą grą przyszedł też dobry wynik. Rywalem teamu Kamila Lubańskiego była Semola, a więc inny beniaminek, który miał na swoim koncie jeden punkt. A skoro Semola, to wiedzieliśmy, że tutaj nie padnie wiele bramek, bo ten zespół na niewiele pozwala oponentom pod własną świątynią, a jednocześnie sam nie zalicza się do drużyn, które zdobywają gole na potęgę. I te przewidywania sprawdziły się co do joty w poniedziałkowej konfrontacji. Łącznie obejrzeliśmy tylko trzy trafienia i jak na złość dla Serc – ani jednego dla tej właśnie drużyny. Dlaczego? Wiadomo, że na tak zadane pytanie można byłoby znaleźć łatwą odpowiedź. Jedną z przyczyn jest to, że Serca jeszcze ani razu w tym sezonie nie wyszły na prowadzenie. A ciężko jest być non stop na musiku, bo zupełnie inaczej się gra gdy wygrywasz, a inaczej gdy musisz gonić. Udowodniła to Semola, która w 11 minucie dopięła swego, zdobyła pierwszego gola i dzięki temu mogła spokojnie kontrolować mecz, ustawiając się z tyłu i czekając co zrobi rywal. A przeciwnik się męczył. Mimo że chłopaki próbowali różnych sposobów, choćby z wysoko grającym bramkarzem w postaci Dominika Skowrońskiego, to bramka oponentów była dla nich jak zaczarowana. W dodatku gole które ten zespół tracił były z kategorii tych, gdzie po prostu musisz zachować się lepiej. W 38 minucie Paweł Fundakowski wykorzystuje fakt dziurawego muru i zdobywa trafienie bezpośrednio ze stałego fragmentu gry. Ten sam zawodnik 120 sekund później kompletuje hat-tricka – tym razem z własnej połowy, gdzie wydaje się, że po prostu chciał wybić piłkę byle dalej, a ta znalazła azymut w opuszczonej bramce Serc. To podcięło skrzydła przegrywającym, którzy nie byli w stanie się przełamać i zakończyli mecz bez zdobyczy bramkowej. Nie jest to przyjemne uczucie, bo do pewnego momentu wszystko wygląda tutaj fajnie, jednak im bliżej pola karnego rywali tym jest gorzej, a czasami brakuje po prostu szczęścia. Bez dwóch zdań potrzeba Kotwicy „meczu założycielskiego”, takiego jak Polska – Niemcy na Stadionie Narodowym, po którym dalej pójdzie już z górki. Semola szybciej ogarnęła się w nocnoligowych realiach i trzeba ją pochwalić za konsekwentną postawę, nie tylko w tym spotkaniu, ale i w poprzednim. Nie są to może futsalowe fajerwerki, natomiast ten zespół nie szuka kwadratowych jaj, gra to co najlepiej potrafi a w poniedziałek miał dodatkowo w swoich szeregach gościa, który co nie strzelił, to lądowało w siatce. I tak można żyć, choć wiadomo, że prawdziwe wyzwania dopiero nadejdą.

Poradnik „Jak zremisować wygrany mecz” to z kolei coś, nad czym powinni pomyśleć gracze Byczków Otousa. Wiele już widzieliśmy w Nocnej Lidze, ale jak widać są rzeczy, które wciąż nas zaskakują. Drużyna Kacpra Krzyta i Dawida Pływaczewskiego bardzo spokojnie i konsekwentnie punktowała w poniedziałek Szmulki. Na zegarze nie upłynęły jeszcze 4 minuty, a faworyci mieli już dwa gole zapasu i szybko postawili konkurentów w bardzo trudnym położeniu. Przegrywający, mimo iż mieli trochę lepszy skład niż tydzień wcześniej (a przede wszystkim szerszy) bardzo długo oswajali się z tym, co spotkało ich już na samym starcie i widząc jak zabierają się do odrabiania strat, nie wierzyliśmy, że cokolwiek tutaj zdziałają. Mieli zresztą trochę szczęścia, bo gdyby w obozie Byczków dojechał Krystian Tymendorf, to pewnie już po pierwszej połowie byłoby tutaj pozamiatane. No ale póki wynik brzmiał tylko 0:2, to gracze ze stolicy mogli się łudzić. Natomiast w pewnym momencie, gdy czas ucieka, nie możesz już tylko liczyć na cud. Szmulki wiedziały, że im dłużej wynik się nie zmienia, tym mniejsze szanse, że będą w stanie odwrócić losy spotkania. Ale ich nadzieje były już praktycznie na śmietniku, gdy kilka minut przed końcem rezultat na 3:0 zmienił Jakub Sierociński. Dla nas to było niemal równoznaczne z tym, że bez żadnych konsekwencji możemy dopisać Byczkom komplet punktów i układać sobie w głowie opis, w którym chwalimy triumfatorów, a Szmulkom radzimy szybko się poprawić. I nagle, praktycznie ni z tego ni z owego drużyna Kuby Kaczmarka zdobywa gola na 1:3. To oczywiście była tylko kropla w morzu ich potrzeb, ale ten zespół nie zamierzał tracić czasu i wszystko co miał przesunął do przodu. A Byczki sparaliżowało. Za chwilę fatalny w skutkach błąd na linii Kacper Krzyt – Dawid Pływaczewski wykorzysta Filip Pacholczak i zrobi się tylko 2:3! A to dopiero początek dramatu faworytów. Po wznowieniu gry ze środka boiska futsalówkę źle zagrywa Konrad Wiśniewski, przejmuje ją Adrian Kaczmarek i technicznym uderzeniem pokonuje zaskoczonego golkipera Byczków – 3:3! Coś niesamowitego!! Mecz, który traktowaliśmy jako rozstrzygnięty zmienił się nie do poznania, a Szmulkom było mało i kto wie co by się tutaj wydarzyło, gdyby na zegarze było trochę więcej czasu. Ale taki remis i tak musi smakować jak zwycięstwo. To był powrót z piłkarskich zaświatów i nie mamy wątpliwości, że gdyby to spotkanie rozpocząć jeszcze 100 razy przy wyniku 3:0 dla Byczków, to pewnie ani razu nie powtórzyłby się scenariusz z poprzedniego poniedziałku. Tym większe brawa dla zawodników ze stolicy, bo takie rzeczy wspomina się latami i nie wykluczamy, że nawet przy wigilijnym stole ten temat się pojawił. W obozie Byczków jest pewnie odwrotnie. Gdy zdobywali gola na 3:0, myśleli pewnie że zadali decydujący cios. Każdy by tak pomyślał. Cóż, mają nauczkę, że mecz kończy się nie wtedy, gdy im się wydaje, ale gdy sędzia zagwiżdże po raz ostatni. Tylko szkoda, że tej lekcji musieli doświadczyć na własnym przykładzie…

Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: