fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 1.kolejki 3.ligi!
Start 3.ligi wreszcie pozwolił nam zdobyć wiedzę, dotyczącą potencjału zespołów w uczestniczących na tym poziomie rozgrywkowym. A najlepsze wrażenie zrobiła na nas Ternovitsia.
Zanim jednak przejdziemy do starcia z udziałem ekipy z Ukrainy, zaczynamy od najbardziej emocjonującego spotkania nie tylko 3.ligi, ale całego tygodnia. Squadra podejmowała Las Vegas i zakładaliśmy, że tutaj trudno o inne rozstrzygnięcie niż zwycięstwo ekipy Patryka Jakubowskiego. Nie dość, że gracze Vegas w tamtym sezonie zajęli miejsce w strefie spadkowej i na 9 meczów odnieśli tylko dwa zwycięstwa, to ich rywal wyglądał na papierze jeszcze lepiej niż przed rokiem i szybko potwierdził to na parkiecie. Po 8 minutach wynik brzmiał 3:0 dla faworytów, a gdyby rezultat był dwukrotnie wyższy, to podopieczni Grześka Dąbały również nie mogliby mieć pretensji. To był fatalny okres tego zespołu i jedyną niewiadomą pozostawała ilość bramek, jaką Squadra zaaplikuje oponentom. Ale Las Vegas otrząsnęło się. W odstępie trzech minut chłopaki zdobyli dwie bramki z rzędu i chociaż nie traktowaliśmy tego w kategoriach obudzenia nadziei na jakieś punkty, natomiast to był dla nich ważny sygnał, że rywal wcale nie jest taki straszny. Problem polegał na tym, że chociaż wiara w zespole odżyła, to końcówka pierwszej połowy skomplikowała im sytuację. Najpierw, po ładnej zespołowej akcji gola zaaplikował im debiutujący w NLH Kuba Czarnecki, a chwilę później jego brat Michał wykorzystał rzut karny i po 20 minutach wynik brzmiał 5:2. I wyglądał na bezpieczny, ale Squadra od czasu do czasu potrafi sama nawarzyć sobie piwa. I tak było i tym razem – w 22 minucie Kuba Pawlak popełnia błąd techniczny, piłkę przejmuje Konrad Orlik i w sytuacji sam na sam z Michałem Sokołowskim nie daje mu żadnych szans. Z kolei w 33 minucie jest już tylko 5:4. Mimo, że Squadra grała w przewadze jednego zawodnika po żółtej kartce dla Sylwestra Kasprowskiego, to nie dość że nie wykorzystała okazji by wrócić na trzybramkowe prowadzenie, to na domiar złego pozwoliła na zdobycie gola Piotrkowi Kwietniowi. Na szczęście szybko odpowiedział Michał Czarnecki i wyglądało na to, że sytuacja się uspokoiła. Ale to była tylko cisza przed burzą. Ostatnie 5 minut to był prawdziwy rollercoaster a zaczęło się od żółtej kartki dla Maćka Stalmacha. Gracze Parano dość szybko zamienili te okoliczności na gola i już wtedy wiedzieliśmy, że czeka nas bardzo nerwowa końcówka. Za chwilę o mało nie doszło do remisu, lecz Artur Flago zmarnował dogodną okazję a gdy lada moment bramkarz Las Vegas również został napomniany przez arbitra, myśleliśmy że Grzesiek Dąbała i spółka muszą definitywnie pożegnać się z marzeniami o punkcie. Strata jednego gola, połączona z grą w osłabieniu niemal do końca spotkania – to była gotowa recepta na porażkę. Ale wtedy nieodpowiedzialnie zachował się Kuba Czarnecki, który nie utrzymał nerwów na wodzy i za odepchnięcie Michała Szukiela został odesłany na ławkę kar. Emocje sięgnęły zenitu. Squadra była już sfokusowana wyłącznie na tym, by dowieźć wynik 6:5 do końca, ale rywal miał inne plany. Parano praktycznie w ostatnich sekundach przeprowadziło świetną akcję, Konrad Orlik wyłożył piłkę Michałowi Szukielowi a ten prawdopodobnie zdobyłby gola, gdyby nie ratunkowy wślizg Michała Czarneckiego. Sędzia nie miał wątpliwości – rzut karny! A to wszystko w akompaniamencie końcowej syreny, co oznaczało, że strzał jaki za chwilę miał oddać Michał Szukiel był ostatnim akcentem tego spotkania. To była piłka na wagę jednego punktu, ale wykonujący ten stały fragment gry nie wytrzymał presji. Michał Sokołowski kapitalnie przeczytał intencje przeciwnika i to on został głównym bohaterem tego starcia! Po jednej stronie ogromna radość i poczucie ulgi, a po drugiej rozczarowanie, bo wrócić ze stanu 0:3 i 2:5, a mimo to zostać z niczym – to na pewno boli. Mimo wszystko brawa dla Las Vegas, bo niejedna ekipa już po 10 minutach wywiesiłaby tutaj białą flagę, a oni walczyli do samego końca. Inna sprawa, że Squadra pomogła im w powrocie do tego meczu. Potwierdziło się, że ta drużyna dysponuje niesamowitym potencjałem ofensywnym, ale pod własną bramką potrafi być wyjątkowo niefrasobliwa. I o ile w 4.lidze dość długo to ukrywała, tak tutaj wyszło to bardzo szybko.
Zupełnie inny niż powyższy był następny mecz, jaki rozegraliśmy we wtorek. Górale podejmowali Bad Boys i spodziewaliśmy się, że to nie będzie spotkanie o wielkiej intensywności. Źli Chłopcy to ekipa która stara się grać równo przez całą długość meczu, z kolei Górale nie za bardzo mieli kim we wtorek szarpać, bo na inaugurację 3.ligi przyjechali z tylko jednym rezerwowym. Było więc jasne, że muszą oszczędzać siły i ich szczęście polegało na tym, że mieli w swoim obozie Daniela Matwiejczyka, który gdy już przyklejał piłkę do stopy, to dawał swoim kolegom możliwość odpoczynku. Ale zanim takie obrazki stały się nieodłącznym elementem spotkania, to Górale szybko wyrobili sobie tutaj kilkubramkową przewagę. I duża w tym "zasługa" Bad Boys. Ekipa z Ostrówka nie dość, że była wybitnie nieskuteczna pod bramką przeciwnika, to jeszcze częstowała konkurentów prostymi błędami, a ten skrzętnie je wykorzystywał. Zaczęło się od bramki w 4 minucie Bartka Górczyńskiego, jednak Bad Boys mieli wręcz obowiązek by szybko doprowadzić do remisu, lecz zawodnicy w żółtych koszulkach nie wykorzystali sytuacji 3 na 1. A mieli też inne i gdy wydawało się, że remis jest kwestią czasu, niedomówienie na linii Michał Szczapa – Darek Żaboklicki kosztowało ich drugie trafienie. Potem pokarał ich jeszcze powracający do naszej ligi Jan Endzelm i sytuacja zrobiła się tragiczna. Co prawda po Góralach widać było coraz większe zmęczenie, ale aż do 34 minuty ta drużyna skutecznie broniła zaliczki wypracowanej w premierowym kwadransie. W końcu jednak dopadł ją kryzys. Przeciwnicy złapali wiatr w żagle i w odstępie zaledwie 60 sekund zdobyli dwie bramki z rzędu a widząc miny Górali, byliśmy niemal pewni, że Bad Boys lada moment wyrównają. Ale nic z tego nie wyszło – dosłownie w następnej akcji gola zdobył Bartek Górczyński, a potem kolejnego dołożył Karol Bujalski i marzenia o choćby remisie zostały storpedowane. A później oglądaliśmy obrazek, o którym wspominaliśmy na wstępie – Daniel Matwiejczyk dostawał piłkę i nie tylko skutecznie ją osłaniał przed rywalami, ale mądrze dystrybuował, kradnąc cenny czas. W samej końcówce Górale zdobyli jeszcze jedną bramkę i inaugurację zapisali na plus w stosunku 6:2. Ale chociaż wynik wskazuje na to, że tutaj niewiele dało się zrobić, to na miejscu Bad Boys bylibyśmy zawiedzeni. Według nas mieli za dużo respektu dla przeciwnika i szkoda, że w ich składzie było tego wieczora tak mało doświadczonych graczy. Bo tutaj trzeba było od początku wyjść agresywnie, zmuszać do błędów, grać na kontakcie a wiadomo, że to nie jest domena młodych zawodników, których w Bad Boys było tego wieczora w nadmiarze. Trudno. Co do Górali, to trzeba przyznać że zagrali bardzo wyrachowanie. Wiedzieli, że tutaj nie mają co wchodzić w wymianę ciosów, więc od początku nie forsowali tempa, ale gdy trzeba było to umiejętnie przyspieszali i zdobywali bramki. Mimo wszystko radzimy im, by w następnych spotkaniach pokusili się o trochę szerszą kadrę, bo w starciu z bardziej wymagającym oponentem, jeden na zmianę to będzie zdecydowanie za mało.
Z kolei aż pięcioma rezerwowymi w swoim debiucie w NLH dysponowała Ternovitsia. Tak jak wielokrotnie już pisaliśmy – w napięciu oczekiwaliśmy pierwszego meczu z udziałem ekipy Romana Shulzhenko. Na rywala wybraliśmy im Ryńskich, drużynę solidną, z którą musisz zagrać na 100%, by myśleć o zdobyciu trzech punktów. Tym bardziej, że Deweloperzy mieli naprawdę dobry skład i nie mając świadomości jak gra rywal, prawdopodobnie kalkulowali, że sezon rozpoczną od zwycięstwa. No ale dziś już wiemy, że Ternovitsia to piekielnie silny przeciwnik. Zawodnicy z Ukrainy byli niesamowicie wybiegani, dobrzy technicznie i widać, że również pod względem taktycznym niczego nie można im zarzucić. Ale mimo to Ryńscy długo dotrzymywali kroku przeciwnikom. W pierwszej połowie byli nawet równorzędnym rywalem, natomiast to co różniło ich od debiutantów, to że nie potrafili wykorzystywać swoich okazji. A tych nie brakowało i kilka z nich spokojnie można określić mianem 100%. No ale jeśli nie wykorzystuje się swoich szans, to potem trzeba zapłacić za to wysoką cenę. I tak było, bo o ile pierwsza połowa skończyła się wynikiem 0:3, to w drugiej przewaga Ternovitsii była już bardzo duża. Wielki atut tej ekipy to niezwykle wyrównana kadra – nieważne kto wchodził na boisko i kogo zastępował, bo tutaj wszyscy grali na wysokim poziomie. W pewnym momencie było już 1:9 i wszystko wskazywało na to, że skończy się dwucyfrówką. Ryńskim udało się jednak nie stracić gola nr 10, a pod koniec ich celownik wreszcie się nastawił, co pozwoliło zdobyć dwie bramki Kamilowi Ryńskiemu i mecz zakończył się wynikiem 9:3. Z jednej strony przegrani mogą sobie zarzucać, że chociaż trochę nie postraszyli swojego rywala, wykorzystując okazje stworzone na początku spotkania. Ale z drugiej – nie czarujmy się. To niewiele by zmieniło, bo Ternovitsia była o klasę lepsza i Ryńscy na pewno nie będą jedyną ekipą, która będzie musiała uznać zdecydowaną wyższość przybyszów z Ukrainy. Nie chcemy napisać czegoś na wyrost, tym bardziej po jednym spotkaniu, natomiast z pełną odpowiedzialnością stwierdzamy, że dawno nikt nie zrobił na nas takiego wrażenia w pierwszym meczu, jak właśnie drużyna Romana Shulzhenko. A to o czymś świadczy.
Bardzo pozytywnie zaprezentowała się również inna ekipa, której nazwa po raz pierwszy pojawiła się w Nocnej Lidze. Chodzi o KSB Warszawa. Zespół Dominika Kopca został wystawiony na ciężką próbę, bo na dzień dobry sparowaliśmy go z MR Geodezja. A gdyby zsumować doświadczenie Geodetów w rozgrywkach NLH i porównać je z liczbą zagranych spotkań przez przedstawicieli KSB, to tutaj przewaga ekipy z Wołomina byłaby spora. Ale ten czynnik o niczym nie przesądza, chociaż w pierwszych minutach spotkania było widać, że drużyna ze stolicy potrzebuje trochę czasu by złapać odpowiedni rytm. Zresztą – dość szybko przyszło jej odrabiać straty, bo już w 2 minucie do meczowego protokołu wpisał się Tomek Freyberg. Jednak im dłużej to spotkanie trwało, tym KSB grało lepiej. Chłopaki nie forsowali tempa, natomiast umiejętnie kruszyli mur obronny Geodetów i w końcu dopięli swego. Stało się to pod sam koniec pierwszej połowy, gdy z podania Dominika Kopca skorzystał Krystian Zbrzeski i do przerwy mieliśmy remis. I był to zasłużony wynik, tyle że zwłaszcza po KSB widać było, że oni idą po więcej. I w 29 minucie było już 2:1 – znowu asystuje Dominik Kopiec, a Marcin Wojda znajduje sposób na Kamila Portachę i od tego momentu ten mecz przechyla się już znacznie na stronę graczy w niebieskich koszulkach. Rozkręca się przede wszystkim Maciej Grabicki, który w najbliższych kilku minutach zapisze na swoje konto asystę i dwie bramki. Wynik 5:1 nie pozostawiał już złudzeń kto tutaj wygra, zwłaszcza że Geodezja zgubiła swój rytm i nie była w stanie wrócić na właściwe tory. A rywale grali bardzo konsekwentnie i gdyby nie fakt, że w końcówce zobaczyli żółtą kartkę (a konkretnie ich bramkarz Eryk Rogowski), to pewnie nie daliby sobie nic strzelić. Konkurenci wykorzystali jednak grę w przewadze i po trafieniu Maćka Makarowa rezultat zamknął się w stosunku 5:2. Brawa dla triumfatorów, bo trzeba im oddać, że w żadnym momencie meczu nie zeszli z obranej przez siebie drogi. Nie spanikowali po straconym golu, wciąż grali swoje, jakby byli pewni, że owoce tej pracy przyjdą. I nie pomylili się. I chociaż w naszym zestawieniu TOP 5 wyróżniliśmy Krystiana Zbrzeskiego, to tutaj każdy przedstawiciel KSB dołożył swoją cegiełkę do sukcesu. Co do Geodetów, to z minuty na minutę gaśli. Poza tym odnosiliśmy wrażenie, że brakowało im planu B. Gdy spotkanie przestało się układać, nie mieli praktycznie żadnych argumentów i rzadko gościli na połowie rywala. Porażka nie może więc dziwić, ale krytykę odłóżmy na bok. W tym składzie chłopaki zagrali ze sobą pewnie po raz pierwszy i na wypracowanie pewnych rzeczy potrzeba czasu. Jedno nad czym jednak warto się zastanowić już teraz, to ogarnięcie rasowego napastnika. Bo Tomek Freyberg czy Maciek Makarow to zawodnicy, którzy świetnie sprawdzą się na kontry, natomiast w ataku pozycyjnym przydałby się ktoś o innej charakterystyce. Ale domyślamy się, że i Błażej Kaim i Marcin Rychta pewnie już nad tym myślą.
No i jesteśmy już przy ostatnim meczu, jaki odbył się 20 grudnia. Tak jak pisaliśmy w zapowiedziach, był to rewanż za starcie dokładnie z tego samego momentu sezonu sprzed roku, gdzie Adrenalina i Razem Ponad Promil również spotkały się już na starcie. Wtedy Adrenalina wygrała 5:1, ale wiedzieliśmy, że prawdopodobieństwo równie dużej różnicy bramkowej (lub większej) jest minimalne. Opieraliśmy się głównie na zmianach, jakie zaszły w ekipie Roberta Śwista, bo tutaj zostało tylko kilku zawodników z poprzedniej edycji, a reszta to byli nowi gracze. Co więcej – część z nich poznała się dopiero przed pierwszym gwizdkiem, co nie ułatwiało zadania ekipie z Ząbek. Promil w tej kwestii wyglądał lepiej, bo według relacji Łukasza Głażewskiego, chłopaki mają wynajętą halę i w znakomitej większości już ze sobą grali. No ale jak widzimy po wyniku – ten element nie zadziałał na korzyść drużyny w żółtych koszulkach. Mieliśmy jednak do czynienia z bardzo wyrównanym pojedynkiem, gdzie długo nie było wiadomo kto wygra, a o wszystkim decydowały niuanse. Pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 1:1, gdzie na bramkę Marka Kowalskiego dość szybko odpowiedział Kamil Kołodziejczyk. Druga odsłona rozpoczęła się od fenomenalnego trafienia Marka Kowalskiego – jego indywidualny rajd zakończony strzałem pod poprzeczkę to były piłkarskie delicje. Ale podobnie jak kilkanaście minut wcześniej, tak i teraz radość z prowadzenia trwała bardzo krótko. Promil wykorzystał grę w przewadze po żółtej kartce dla Maćka Parkosza i do remisu doprowadził Patryk Woźniak. Wtedy już wiedzieliśmy, że tutaj wszystko zdeterminuje następne trafienie. Zdobyła je Adrenalina, a konkretnie wspomniany wcześniej Maciek Parkosz. Teraz należało już skoncentrować się na obronie rezultatu, a kolejnych szans szukać w kontrach lub stałych fragmentach gry. I tak się stało – w 35 minucie Sebastian Bełczyński wykorzystuje nieporozumienie na linii mur – bramkarz w obozie Promila i strzałem bezpośrednio z rzutu wolnego praktycznie podstemplował triumf ekipy z Ząbek. Promil walczył jednak do samego końca i po trafieniu Michała Gajdka miał już tylko bramkę straty. Czasu jednak nie wystarczyło i spotkanie, które nie było na pewno wielkim widowiskiem, skończyło się wynikiem 4:3. Ale żeby była jasność – to nie jest tak, że jesteśmy zawiedzeni. Trudno oczekiwać cudów, gdy drużyny nie tylko nie mają świadomości potencjału przeciwnika, ale też własnego. Adrenalina w tych trudnych warunkach odnalazła się ciut lepiej i zwycięstwo na inaugurację musi cieszyć. Promil wydaje się z kolei trochę słabszy personalnie niż rok temu, bo wówczas mnóstwo dobrej roboty wykonywali bracia Pawlik. Ale i oni potrzebowali kilka meczów na aklimatyzację i oby z ich następcami było podobnie.
Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.