fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 4.kolejki 4.ligi!

21 stycznia 2023, 16:11  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Zmiana lidera w 4.lidze! Szmulki przerwały passę remisów i pokonały faworyta do końcowego zwycięstwa – Gencjanę!

Ale zanim opowiemy o kulisach starcia ze wstępu, zaczynamy od meczu Lema Logistic – Byczki Otousa. Bardzo ważnego dla jednych i drugich, bo czołówka powoli zaczęła im odjeżdżać i tylko zwycięstwo powodowało, że ta strata do kluczowych miejsc nie byłaby tak duża. Byczki po dobrym starcie ostatnio trochę wyhamowały, a w poniedziałek znowu zjawiły się bez swojego kluczowego zawodnika Krystiana Tymendorfa. Brakowało zresztą nie tylko jego, natomiast po stronie Lemy kadra wyglądała obiecująco. Z tego też powodu lekkim faworytem wydawali się Logistyczni, natomiast pierwsza połowa była bardzo wyrównana, aczkolwiek po bramce Darka Piotrowicza to Lema była bliżej trzech punktów. Byliśmy jednak pewni, że Kacper Krzyt i spółka tak łatwo tego nie zostawią, lecz druga odsłona zaczęła się dla nich w najgorszy możliwy sposób. Ten zespół najpierw zanotował bowiem strzał w poprzeczkę, od razu poszła kontra i za chwilę trzeba było odrabiać dwa gole straty. W porę obudził się jednak Oskar Kania – jego mocne uderzenie okazało się nie do obrony dla Marka Gajewskiego a to zapowiadało wielkie emocje. I był to zresztą przedsmak kulminacyjnego momentu spotkania. Bo przy stanie 1:2 Byczki miały dwie bardzo dogodne, z których przynajmniej jedną należało zamienić na gola. Najpierw sytuacji sam na sam z bramkarzem nie wykorzystał Kacper Krzyt, a potem Oskar Kania uderzał z połowy boiska na pustą bramkę, lecz i jemu zabrakło precyzji. A chyba nie musimy mówić, jak się takie historie kończą. Świetnie dysponowany tego wieczora Darek Piotrowicz popisał się indywidualnym rajdem, który zwieńczył trafieniem na 3:1. To zdemobilizowało rywali. W defensywie Byczków doszło za chwilę do nieporozumienia, które perfekcyjnie wykorzystał Adrian Bielecki i było jasno, że zespołowi z Radzymina krzywda się tutaj nie stanie. Zryw Byczków i gol z rzutu karnego Kacpra Krzyta był spóźniony i niestety druga z rzędu porażka stała się faktem. I tak jak mówiliśmy – z jednej strony szkoda, że ta ekipa nie zagrała w optymalnym zestawieniu, natomiast i tak spokojnie mogła powalczyć tutaj choćby o remis. Trafienie na 2:2 było bowiem na wyciągnięcie ręki i kto wie, jak ten mecz potoczyłby się dalej. No ale tak się nie stało i chłopaki muszą szybko wrócić na zwycięską ścieżkę, bo wydaje się, że jeszcze jedno potknięcie i trudno będzie dogonić czołówkę. Bliżej tego celu jest z kolei Lema. Ta drużyna miała w poniedziałek dwóch bohaterów – Darka Piotrowicza i bramkarza, Marka Gajewskiego. Pierwszy zrobił różnicę w polu, a drugi nie tylko świetnie bronił, ale zaliczył też dwie asysty. Brzmi jak gotowy przepis na sukces w każdym meczu, no i trzeba życzyć Lemie by tych dwóch gości zjawiało się w Zielonce jak najczęściej. Bo z nimi Lema będzie się biła o medale aż do ostatniej kolejki.

Zupełnie inne cele na ten sezon przyświecają drużynie Serce Kotwica. Podopieczni Kamila Lubańskiego na razie koncentrują się na tym, by wreszcie otworzyć swój dorobek punktowy, no ale jeśli mamy być szczerzy, to nie widzieliśmy takiej opcji w konfrontacji z Sokołem Brwinów. Ekipa Kamila Książka nie po to pokonywała po zaciętych bojach Semolę czy Lemę, by teraz wyłożyć się na ostatnich w tabeli Sercach. Ale gdy zobaczyliśmy, że w obozie faworytów brakuje Jakuba Obsowskiego, że na plac gry nie wchodzi wspomniany wcześniej kapitan, to pomyśleliśmy sobie, że jest tutaj mała przestrzeń na niespodziankę. Tylko aby miała ona nastąpić, to postawa Serc względem poprzednich meczów musiałaby się mocno zmienić. No i początek tego starcia był zaskakujący. Zespół z Józefowa grał naprawdę bardzo dobrze, kreował sobie sytuacje, a przy tym był odpowiedzialny w obronie. I mimo, że stracił gola jako pierwszy, to w 13 minucie odrobił minimalną różnicę do przeciwnika i po 20 minutach mieliśmy remis 1:1. Remis ze wskazaniem na Kotwiczan. A gdy drużyny wróciły na boisko, to znów Serca stworzyły sobie jako pierwsze dogodną sytuację – miał ją Kamil Lubański, który jednak nie nastawił celownika i posłał piłkę obok bramki. To był sygnał dla Sokoła, że tutaj trzeba szybko coś strzelić, bo w przeciwnym wypadku pojawią się nerwy. No a od czego ta drużyna ma swojego bramkarza, Kacpra Lewandowskiego. To on w 28 minucie zdecydował się na uderzenie, piłka zaliczyła rykoszet i wpadła do bramki obok bezradnego Dominika Skowrońskiego. To był cios dla przegrywających, bo nigdy nie jest przyjemnie stracić gola w takich okolicznościach. A jeśli tak, to co musieli pomyśleć sobie przedstawiciele tej ekipy w 35 minucie. Również wtedy w dość naiwny sposób dali się oszukać bramkarzowi rywali. Kacper Lewandowski posłał piłkę w światło bramki, tam bramkarza Serc zmylił Oskar Muszelik, który próbował dotknąć futsalówkę i ta ostatecznie wpadła do siatki, ustalając nam wynik tego starcia. Na miejscu zespołu przegranego odczuwalibyśmy ogromny niedosyt. Bez wątpienia pod wieloma względami to był najlepszy mecz tej ekipy w tym sezonie. Wreszcie nie brakowało balansu między obroną a atakiem, w końcu była odpowiedzialność i dyscyplina taktyczna. Jedyne co się nie zgadzało, to skuteczność, bo wykorzystanie chociaż połowy stworzonych przez siebie okazji, być może dałoby tutaj przynajmniej remis. Ale pal licho punkty. Na tę drużynę przyjemnie się patrzyło i chcemy wierzyć, że to nie był jednorazowy wybryk a zapowiedź czegoś regularnego. A Sokół? Nie będzie chyba przekłamaniem jeśli napiszemy, że był spory element szczęścia w ich wygranej. Zdecydowała tutaj odwaga bramkarza, który widząc jak się układa mecz, uznał że trzeba pomóc kolegom z pola i to jego dwa zagrania zdecydowały o triumfie. Być może z samej gry spodziewaliśmy się czegoś więcej, ale bez Jakuba Obsowskiego i Kamila Książka, troszkę brakowało tutaj doświadczenia i spokoju. I to również powoduje, że ocena tego zespołu musi być łagodniejsza. Na końcu i tak najważniejszy jest wynik.

Gdy tydzień wcześniej Joga Finito wyciągnęła wynik ze Szmulkami i zremisowała z zespołem ze stolicy, na pewno zyskała tym w oczach wielu obserwatorów 4.ligi. To powodowało, że w jej starciu z Semolą, na pewno nikt bezrefleksyjnie nie stawiał na ekipę Krzyśka Jędrasika, a raczej wszyscy spodziewaliśmy się zaciętej batalii, która rozstrzygnie się dopiero w końcówce. Według nas taki scenariusz był bardzo prawdopodobny, chociaż pewne wątpliwości wzbudzała w nas kadra Jogi. Bo z racji wielu kontuzji pojawiło się tutaj kilku nowych graczy, których potencjału nie byliśmy w stanie oszacować. Mateusz Skowron czy Bartek Sielecki to były dla nas znaki zapytania i z racji tego, że Semolę znaliśmy lepiej, to o dosłownie kilka punktów procentowych to właśnie ta ekipa miała wg nas ciut większe szanse na zgarnięcie całej puli. No i początek meczu był obiecujący dla przybyszów ze stolicy. Już w 5 minucie na listę strzelców wpisał się Maciek Zakolski, a 12 minucie powinno być 2:0, lecz strzał Krzyśka Jędrasika zatrzymał się na słupku. Mimo tego drobnego niepowodzenia, wszystko tutaj szło po myśli faworytów, ale wtedy prosty błąd przytrafił się ich bramkarzowi. Zbyt długie odwlekanie wybicia piłki spowodowało, że Dominik Foryś wykorzystał okoliczności i zmienił wynik na 1:1. Pomyłka Maćka Szewczuka zapoczątkowała efekt domina, bo lada moment zrobiło się 1:2 z perspektywy Semoli, gdy gola zdobył debiutujący w NLH Mateusz Skowron. Do przerwy zapachniało więc niespodzianką. A ten zapach zintensyfikował się, gdy w 27 minucie kapitalny rajd prawym skrzydłem boiska przeprowadził Dominik Foryś. Nikt nie mógł go dogonić, a na końcu nastąpił precyzyjny strzał, po którym było już 3:1. A gdy dosłownie 120 sekund później Mateusz Skowron wpakował piłkę do bramki Semoli po raz czwarty, wydawało się, że jest po herbacie. Ale przegrywający nie zamierzali wywieszać białej flagi. Zgodnie z pewnym rytmem tego spotkania, gdzie zdobycie jednej bramki dawało dużą szansę na strzelenie następnej, gracze w zielono-niebieskich koszulkach potrzebowali niecałych dwóch minut, by ze stanu 1:4 zrobić 3:4! Spotkanie nabrało więc rumieńców. W 34 minucie Dominik Foryś mógł dać oddech drużynie Finito, lecz zmarnował dogodną okazję, a w odpowiedzi w równie dobrych okolicznościach pomylił się Wojtek Grądzki. W końcówce Semola atakowała już na wszystkie sposoby i gdyby miała trochę więcej szczęścia, to mogła uratować remis. Brakowało jednak albo ostatniego podania albo wykończenia i ostatecznie to Joga Finito wygrała tę potyczkę różnicą jednego gola. Ale jak to w 4.lidze bywa, gdyby skończyło się tutaj remisem, to chyba nie byłoby wielkiego zaskoczenia. Różnicę zrobił głównie Dominik Foryś i nic dziwnego, że po ostatnim gwizdku padł na parkiet, bo sił zostawił tutaj mnóstwo. Emil Drozd powinien zadbać o regularność tego gracza, bo z nim Joga w tym sezonie jeszcze nie przegrała. Ale najważniejsza wiadomość jaka płynie po tym meczu jest taka, że po tych wszystkich ciosach spowodowanych kontuzjami, drużyna z Sulejówka ma się dobrze i będzie groźna dla każdego. Semola przekonała się o tym boleśnie, natomiast nie da się ukryć, że w wielu momentach spotkania temu zespołowi brakowało takiej konsekwencji, z jakiej słynęła w trwającym sezonie. I gdy dołożymy do tego kilka zmarnowanych okazji przy stanie 1:0, to mamy pełny obraz tego, dlaczego tak to się wszystko skończyło.

A jak doszło do pierwszej porażki faworyta 4.ligi, Gencjany? Potyczka ze Szmulkami zapowiadała się bardzo interesująco, bo młody zespół z Pragi nawet jeśli w tym sezonie ma problem z wygrywaniem, to żadnego meczu nie przegrał. I pewnie, gdyby czwarty raz z rzędu zremisował, to taką opcję wziąłby w ciemno, bo chyba każdy zakładał, że nawet jeśli po walce, to Szmulki prawdopodobnie będą musiały uznać wyższość faworyzowanego konkurenta. I gdy tak już pierwsza akcja ekipy w fioletowych koszulkach, po fantastycznej klepce o mało nie przyniosła im bramki, pomyśleliśmy że tutaj dla Szmulek nie będzie ratunku. Ale im dłużej trwała pierwsza polowa, tym gracze w czerwono-czarnych koszulkach spisywali się lepiej. Widać było, że nie boją się rywala, starali się grać swoją piłkę i nawet jeśli przewaga w wielu statystykach była po stronie oponentów, to nie miało to żadnego wpływu na wynik. I gdyby nie prosty błąd Filipa Pacholczaka w 19 minucie, to do przerwy pewnie w ogóle nie obejrzelibyśmy goli. No ale właśnie wtedy prostą pomyłkę tego gracza wykorzystali rywale, a konkretnie Michał Orzechowski i Gencjana prowadziła. To jednak niczego tutaj nie oznaczało. Szmulki wciąż starały się grać konsekwentnie i w 28 minucie zostały wynagrodzone za swoją postawę, gdy bramkę na 1:1 zainkasował Adrian Kaczmarek. Ten gol rozjuszył zespół Maćka Zbyszewskiego. I powiedzmy sobie wprost – następnych 10 minut tej rywalizacji to duża przewaga Gencjany i naliczyliśmy aż pięć okazji, po których ta drużyna powinna ponownie prowadzić. Najpierw w słupek strzelił Michał Orzechowski. Za chwilę 200% okazji nie wykorzystał Mariusz Fiodorow, który przegrał pojedynek z pustą bramką, gdzie do celu miał kilka metrów. W 33 minucie swoich sił próbował Rafał Malinowski, ale piłkę po jego strzale zatrzymał na linii bramkowej Bartek Grzybowski. Swoje okazje mieli również Tomek Wasak i Piotrek Heraśniak, lecz żaden z nich nie potrafił przełamać strzeleckiego impasu. I to zemściło się na Gencjanie w okrutny sposób. Jeszcze w 38 minucie ten zespół miał furę szczęścia, że Dawid Wierzchołowski zamiast podawać do Alexa Wolskiego strzelał, ale później nic już ich nie uratowało, gdy Krystian Rzeszotek dostał piłkę od Borysa Sułka i zmieścił ją między słupkami bramki Artura Fiodorowa. Gencjana musiała już wtedy zaryzykować, w rolę lotnego golkipera wcielił się Rafał Malinowski, ale to właśnie jego złe zagranie zapoczątkowało kontrę, którą Dawid Wierzchołowski wykończył z zimną krwią i niespodzianka stała się faktem! Szmulki dokonały rzeczy, która wydawała się niemożliwa, jednak nie sposób nie zinterpretować tego spotkania inaczej, niż tak że to bardziej Gencjana ten mecz przegrała, niż rywal go wygrał. Gol na 2:1 prawdopodobnie załatwiłby sprawę, no ale jeśli nie trafia się na pustą bramkę, to trzeba się liczyć z karą. Jest to na pewno gorzka pigułka dla Fioletowych. Zupełnie inne nastroje panowały w Szmulkach. Wielu było takich, którzy wieszczyli im koniec serii remisów. No i mieli rację, tyle że zespół z Pragi przełamał tę passę w najlepszy, możliwy sposób. Był w tym wszystkim ogromny uśmiech fortuny, ale jak mawia klasyk – szczęściu trzeba umieć dopomóc. I oni to zrobili. BRAWO PANOWIE!

Porażka Gencjany realizowała się na oczach Jogi Bonito. Dla tej ekipy to była doskonała informacja, bo przy założeniu zwycięstwa nad Chłopcami z Manhattanu, ferajna Piotrka Miętusa wskakiwała na pierwsze miejsce w tabeli. Teoretycznie prościzna, bo przeciwnicy nie są ligowym hegemonem i trudno było się spodziewać, że będzie ich stać na coś więcej, niż postraszenie Jogi. To jednak nie zmieniało faktu, że faworyci musieli być czujni, bo jeśli w obozie przeciwnym masz takich napastników jak Gabriel Skiba czy Daniel Nakielski, to nie możesz podejść do spotkania lekceważąco. Joga Bonito miała tego świadomość i trzeba przyznać, że po raz kolejny zagrała bardzo solidne 40 minut, w pełni zasłużenie odnosząc zwycięstwo. Nie było ono jednak pozbawione problemów, bo premierowa odsłona była wyrównana a o jej wyniku przesądził rzut karny. Na gola zamienił go Bartek Brejnak, a potem dwie okazje zmarnował jeszcze Maciek Pasek. CHzM nie pozostawali jednak bierni. Swoje szanse miał wspomniany Daniel Nakielski, lecz bardzo dobrze bronił Kuba Joniak. A chyba kluczowa sytuacja w tym meczu miała miejsce tuż przed przerwą. Żółtą kartkę obejrzał Gabriel Skiba, a zupełnie niepotrzebnie swoje trzy grosze do sprawy wrzucił Kuba Nalazek i on również otrzymał napomnienie. Ekipie z Serocka początkowo udawało się bronić wyniku 0:1, ale w końcu gra w osłabieniu dała o sobie znać i bramkę strzelił im Adrian Poniatowski. To trafienie uspokoiło faworytów, pozwoliło im oczekiwać na to co zrobi przeciwnik i czyhać na jego błędy. No i ta taktyka okazała się słuszna, bo dość szybko zrobiło się 4:0 i to spotkanie było już z perspektywy CHzM nie do uratowania. Trochę wiary w ich serca wlał jeszcze gol Jeremiego Michalaka, lecz okazał się on zaledwie honorowym, a wynik na 5:1 ustalił w ostatniej minucie Mahmoud Salah. Joga Bonito zrobiła więc to, co do niej należało. I dokonała tego w dobrym stylu, dzięki czemu przynajmniej do następnej kolejki będzie patrzyła na wszystkich z góry. Ale naszym zdaniem ten stan potrwa znacznie dłużej, bo chłopaki nie dają nam powodów, by myśleć inaczej. Z kolei Chłopcy z Manhattanu pozostają w tym momencie na przedostatnim miejscu w tabeli. Tej ekipie ciągle czegoś brakuje a najbardziej spokoju. Często chcą zrobić coś za szybko, za efektownie, za indywidualnie. I póki tak zostanie, to łatka zespołu z niewykorzystanym potencjałem szybko się od nich nie oderwie.

Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: