fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 1.kolejki 2.ligi!
Gdyby dokładnie przeanalizować pary 1.kolejki, to żaden środowy wynik 2.ligi nie stanowi zaskoczenia. Ale nie wszystkim faworytom zwycięstwo przyszło łatwo.
Spacerku mogliśmy się teoretycznie spodziewać w kontekście meczu z udziałem Auto-Delux. Jeśli spadkowicz z 1.ligi mierzy się z drużyną, która pierwszy raz przyjeżdża na halę do Zielonki, to trudno sobie wyobrażać, że może dojść do sensacji. Tym bardziej, że Warsaw Fire mieli w planach grę trochę niżej niż 2.liga. Nie wiedzieliśmy czego się po nich spodziewać, natomiast dziś już wiemy, że jest to zespół, który na pewno napsuje trochę krwi faworytom, tak jak to miało miejsce przeciwko Delux. Początek spotkania należał do ekipy z Kobyłki, która dość często zatrudniała do pracy Szymona Bielańskiego, ale ten radził sobie świetnie. Beniaminkowi nie przeszkodziła też żółta kartka, jaką w 6 minucie obejrzał Mariusz Kapsa, bo dzięki gęstej obronie i dobremu przesuwaniu, nie dali sobie wbić bramki w 2-minutowym osłabieniu. Wynik 0:0 przetrwał aż do 20 minuty. To właśnie wtedy błąd przytrafił się Piotrkowi Sylwoniukowi, który w prostej sytuacji dał sobie odebrać piłkę Remkowi Muszyńskiemu, a ten dopełnił formalności. Złość po stronie ekipy Tomka Janusa musiała być spora, bo łatwiej byłoby zaakceptować gola straconego po ładnej akcji rywali, ale nie po takim prezencie. To trafienie rozwiązało nogi faworytom. Na początku drugiej połowy szybko zrobiło się 3:0, a zwłaszcza przy pierwszej bramce w tej odsłonie znów maczali palce defensorzy Strażaków, a konkretnie Łukasz Grabowski. Stało się jasne, że nocnoligowi debiutanci nie zdobędą punktów na inaugurację, ale być może właśnie ta świadomość spowodowała, że zaczęli grać bardziej ofensywnie, co w 25 minucie zaowocowało pierwszym trafieniem autorstwa Norberta Bzdaka. Auto-Delux szybko odpowiedzieli golem Kamila Boguszewskiego, a potem obie drużyny poczęstowały się jeszcze po jednym ciosie i końcowy wynik brzmiał 5:2. Oczywiście zwycięstwo Kacpra Pałki i spółki nie podlegało dyskusji. Ale też nie były to wielkie zawody w ich wykonaniu i dopiero wyraźna pomoc przeciwników spowodowała, że zbudowali sobie przewagę, której nie oddali do końca. Inna sprawa, że byli też bardzo nieskuteczni i zwłaszcza Remek Muszyński, jeśli chce walczyć o koronę króla strzelców, to musi wyregulować celownik. Co do Strażaków, to jak na pierwszy mecz w nowych dla siebie warunkach, oceniamy ich pozytywnie. Jest to drużyna, która nogi nie odstawia, która wie co chce grać, natomiast musi wyeliminować proste błędy, bo w środę zagrała jak na 6 grudnia przystało i rozdała za wiele prezentów. Jeśli tak się stanie, to zakładając że ich komfort gry na hali w Zielonce będzie z każdym tygodniem rósł, możemy się spodziewać, iż otwarcie dorobku punktowego powinno wkrótce nastąpić. A wtedy pójdzie już z górki.
Dość szybko, bo już w 1.kolejce nowego sezonu doszło do rewanżu za poprzednią edycję 3.ligi, gdzie Górale pokonali Ternovitsię 4:3, co otworzyło im drogę do tytułu na tamtym poziomie rozgrywkowym. Mieliśmy nadzieję, że środowa rywalizacja przyniesie nam podobne emocje, tym bardziej, że jedni i drudzy dokonali wzmocnień przed startem rozgrywek. Marcin Lach skaperował Mikołaja Tokaja, a do tego pojawił się Michał Aleksandrowicz. Brakowało za to Daniela Matwiejczyka. Z kolei Roman Shulzhenko mógł skorzystać z Olega Liadrika, który w tamtym sezonie przyjeżdżał dość rzadko, a było też dwóch, zupełnie nowych graczy. Według nas lekkim faworytem byli Górale, ale każdy scenariusz był równie prawdopodobny. Emocje rozpoczęły się na dobre mniej więcej od 10 minuty. To właśnie wtedy idealnej okazji dla Ternovitsii nie wykorzystał Oleg Liadrik. To się zemściło, bo w 13 minucie nikt nie przypilnował Mikołaja Tokaja, a ten uderzył nie do obrony i było 1:0. Chwilę później doszło jednak do ogromnego niedomówienia między Mateuszem Mazurkiem a bramkarzem Górali Jankiem Endzelmem i zespół z Ukrainy wyrównał stan posiadania. Ostatnie słowo w pierwszej połowie należało do graczy w białych koszulkach. Michał Aleksandrowicz w swoim stylu odwrócił się w stronę bramki z przeciwnikiem na plecach i huknął tak, że Roman Shulzhenko nawet nie drgnął. I chociaż wynik 2:1 przetrwał do końca premierowej odsłony, to już na starcie drugiej zrobiło się 3:1. Mający zdecydowanie za dużo wolnego miejsca Mateusz Mazurek zrobił kilka kroków z piłką i posłał ją na dalszy słupek bramki Ternovitsii. Dwa gole zapasu stanowiło bardzo przyjemny handicap z perspektywy Górali i ten stan trwał do 34 minuty. Wówczas Ternovitsia wykorzystała grę w przewadze i Serhii Romanovskyi wpakował piłkę do siatki po podaniu Volodymyra Hrydovyia. Ten gol spowodował małe zamieszanie w Góralach. Z ich perspektywy zrobiło się nerwowo i rywale mieli nawet okazję, by doprowadzić do remisu. Ostatecznie gol dla drużyny ukraińskiej nie padł, a za chwilę było już po wszystkim. Oleg Liadrik został ukarany żółtym kartonikiem, co wykorzystali przeciwnicy, a konkretnie Kacper Smoderek i mecz zakończył się wynikiem 4:2. Zwycięstwo Górali było zasłużone. Mieli oni więcej wartościowych zawodników, łatwiej dochodzili do sytuacji strzeleckich i tak naprawdę tylko w jednym momencie na chwilę się pogubili. Dzięki temu rozpoczęli sezon od cennej wygranej, nad trudnym rywalem. Ternovitsia musiała przełknąć z kolei gorycz przegranej i wydaje się, że tutaj potrzeba jeszcze 1-2 graczy na takim poziomie, jaki prezentuje trzon tej drużyny. W przeciwnym wypadku trzeba się będzie pogodzić, że z zespołami o podobnym potencjale do Górali, wyniki będą podobne…
W zapowiedziach spotkań 2.ligi trochę życzeniowo napisaliśmy, że wg nas Ferajna United ma potencjał, by nieco uprzykrzyć życie na inaugurację faworyzowanemu Kasbudowi. Wyobrażaliśmy to sobie tak, że ekipa z Radzymina wali głową w mur, z kolei Ferajna po jakimś kontrataku wychodzi na prowadzenie, a potem korzysta na tym, że zdenerwowany rywal ma problem z atakiem pozycyjnym. No i można powiedzieć, że nasz plan do pewnego momentu sprawdzał się w 100%. Bo tak jak można się było spodziewać, zespół Damiana Białka dość szybko został zepchnięty do własnej tercji obronnej, natomiast w 3 minucie wyprowadził atak, po którym pięknego gola zanotował debiutujący w NLH Bartek Ostasz. Teraz przyszło zrealizować drugą część scenariusza, ale okazało się to ponad siły drużyny z Warszawy. Kasbud bardzo szybko doprowadził do wyrównania, a potem skorzystał na samobójczym trafieniu jednego z przeciwników i po prowadzeniu Ferajny zostały wspomnienia. A co gorsze – rywal dopiero się rozkręcał. Lada moment zrobiło się 3:1, 4:1 i chyba już wtedy pozbyliśmy się jakichkolwiek złudzeń, że jest tutaj szansa na niespodziankę. Trzeba oddać braciom Banaszkom i spółce, że grali bardzo mądrze. Nie spieszyli się, swobodnie budowali swoje ataki i efekty przychodziło same. Do przerwy wynik brzmiał 5:2 i chyba ostatni moment, kiedy Ferajna mogła nabrać trochę wiary, że nie wszystko stracone, to początek finałowej części spotkania. Bartek Ostasz przegrał jednak pojedynek z pustą bramką, a dosłownie chwilę później rywale podwyższyli na 6:2 i było po herbacie. Dalszą część meczu można sobie łatwo wyobrazić. Emocje opadły, obie ekipy zdobyły po kilka bramek i finalnie Kasbud wygrał 9:4. Faworyci zrobili to, co do nich należało, ale też sposób w jaki tego dokonali był bardzo zadowalający. Tutaj nie było męczarni, wylewania siódmych potów, tylko spokojna gra, która doprowadziła ich do celu. Brawo. Natomiast Ferajna zagrał trochę poniżej oczekiwań. Możemy się zastanawiać, o ile lepiej by to wyglądało, gdyby do Zielonki dojechali Michał Walętrzak i Patryk Grzelak, natomiast jesteśmy przekonani, że drugiego takiego meczu chłopaki już nie zagrają. Tym bardziej, że i drugiego tak trudnego przeciwnika, chyba już w tej edycji mieć nie będą.
W poszukiwaniu bardziej wyrównanego meczu niż ten akapit wyżej, udaliśmy się na konfrontację AutoSzyb z JMP. Tutaj mogliśmy z góry założyć, że nie ma szans na jakikolwiek pogrom, szczególnie że te zespoły dobrze się znają, więc każdy wiedział co musi zrobić, by inaugurację zapisać na swoje konto. Dla AutoSzyb to był pierwszy mecz bez Bartka Bajkowskiego i Łukasza Flaka, natomiast w pierwszym składzie zobaczyliśmy Łukasz Matyśkiewicza i Mateusza Muszyńskiego. Po stronie JMP z ważnych graczy brakowało Tomka Kalinowskiego, a między słupkami zastępował go Maciej Haratym. Do 12 minuty to spotkanie wyglądało tak, jak się spodziewaliśmy. JMP czekało przyczajone na swoją okazję, natomiast Szyby bez większych efektów próbowały skonstruować coś ciekawego w ataku pozycyjnym. Przełom w kontekście bramek wreszcie jednak nastąpił. Mateusz Mierzwa zagrał do Piotrka Kamińskiego, ten ładnie uderzył z pierwszej piłki, Select odbił się jeszcze po drodze od jednego z zawodników i nie dał szans na skuteczną interwencję Arturowi Jaguszewskiemu. To był wymarzony scenariusz dla Damiana Zalewskiego i spółki. Teraz należało dać pograć rywalowi, licząc na jego rosnącą frustrację związana z każdym kolejnym, nieudanym atakiem. Ale właśnie wtedy, w bardzo ważnym momencie, błąd popełnił nowy bramkarz JMP. Maciej Haratym nie złapał dość leniwego strzału Łukasza Matyśkiewicza i zrobił się remis. A to nie był koniec złych informacji. W 17 minucie przypomniał o sobie Konrad Kanon, który wyprowadził Szyby na prowadzenie i po 20 minutach wynik brzmiał 2:1. W drugiej połowie oczekiwaliśmy większych akcentów ofensywnych ze strony JMP. Nie był to jednak dzień Adriana Wrony, a więc zawodnika, od którego najwięcej zależy, jeśli chodzi o dorobek strzelecki tego zespołu. Ten gracz totalnie nie mógł wstrzelić się w bramkę, a na domiar złego, w 29 minucie nie popisał się w obronie. Gdy wydawało się, że ma sytuację pod kontrolą, Konrad Kanon zabrał mu piłkę i zdobył kolejnego gola dla obozu Kamila Wiśniewskiego. Rzadko się zdarza, by tak zdyscyplinowana ekipa jaką jest JMP, traciła gole w ten sposób. Wynik 3:1 zdeterminował dalsze losy spotkania. Przegrywający próbowali gonić, ale brakowało argumentów, by dobrać się do skóry solidnie grającemu rywalowi. Z kolei tuż przed końcem meczu, hat-tricka skompletował Konrad Kanon, definitywnie odbierając rywalom jakiekolwiek nadzieje. JMP udało się jeszcze odpowiedzieć trafieniem na 4:2 Piotrka Kamińskiego, ale na więcej czasu nie starczyło. Szyby rewanżują się więc za dwie porażki, jakie doznały z ekipą Damiana Zalewskiego i nową kampanię rozpoczynają od zwycięstwa. Ważnego, bo pokazującego, że bez Bartka Bajkowskiego i Łukasza Flaka też jest życie. Z kolei JMP na pierwsze punkty musi jeszcze poczekać. Nasze wrażenie jest takie, że ich gra nie różniła się za bardzo od tego co zwykle, ale zabrakło detali. Adrian Wrona nie był tak skuteczny jak potrafi być, z kolei Maciej Haratym to trochę inny typ bramkarza niż Tomek Kalinowski, a wiadomo jak fantastycznie wyglądała współpraca na linii Wrona – Kalinowski. Trzeba to wszystko na nowo poukładać, ale nie da się ukryć, że czeka ich trudny sezon. I w obozie JMP chyba już każdy zdaje sobie z tego sprawę.
A jak w debiucie wypadli gracze Nadbużanki Słopsk? Byliśmy bardzo ciekawi tego zespołu, bo z jednej strony było tutaj wielu zawodników, których kojarzyliśmy z ekipy Zabrodziaczka, ale też mnóstwo nowych, o których jakości dopiero mieliśmy się przekonać. A ten test-mecz przypadł na rywalizację Burgerami Nocą. Mięsożerni w tym sezonie muszą sobie radzić bez Patryka Czajki, ale widząc ich skład byliśmy spokojni, że chociaż stracili jedną wielką gwiazdę, to zyskali kilka mniejszych, co w dalszej perspektywie mogło przynieść nawet większe korzyści. No i trzeba powiedzieć, że w środę ten zespół nie miał większych problemów z pokonaniem swojego przeciwnika. Już po 20 minutach mieliśmy wynik 3:0, który nie pozostawiał złudzeń, do kogo pojadą trzy punkty. Ale to wcale nie była jednostronna potyczka. Tak naprawdę podstawowa różnica polegała na rozumieniu gry, bo Nadbużanka grała w sposób trochę podwórkowy, bardzo często zapominając o obronie. To powodowało, że rywal wielokrotnie dochodził do bardzo groźnych sytuacji, gdzie albo nie miał przeciwko sobie żadnego obrońcy, albo np. jednego. Myśleliśmy, że w drugiej połowie ekipa ze Słopska wyciągnie wnioski i faktycznie wyglądało to trochę lepiej, natomiast dystans dzielący te ekipy był za duży, by można było marzyć o czymkolwiek. Przy stanie 0:4 Nadbużanka zdobyła swoje pierwsze trafienie w rozgrywkach za sprawą Wiktora Wiśniewskiego, ale rywale odpowiedzieli na tego gola aż trzema i zastanawialiśmy się, czy tutaj nie skończy się dwucyfrówką. Na szczęście do niczego takiego nie doszło, a końcowy rezultat to 7:2, gdzie drugie trafienie dla beniaminka zanotował Piotr Srokowski. Podsumowując grę przegranych, konkluzja może być jedna. Tutaj naprawdę jest w czym rzeźbić, bo poszczególni zawodnicy mają umiejętności, jednak trzeba przemyśleć system gry i większą uwagę zwrócić na obronę. Nasza propozycja jest taka – obejrzeć sobie to spotkanie na spokojnie, zatrzymać w momencie popełnianych błędów i wyciągnąć wnioski. Nie zaszkodzi też zerknąć, jak w pewnych sytuacjach zachowują się zespoły z 1.ligi, a wszystko po to, by maksymalnie wykorzystać swój potencjał, który w tej drużynie absolutnie drzemie. Burgery dały im solidną lekcję, natomiast jest to drużyna o wiele bardziej zaawansowana taktycznie, która sprawnie wykorzystała swoją przewagę w tym aspekcie. Dzięki czemu zameldowała się w tabeli tam, gdzie pewnie chciałaby być po dziewięciu kolejkach.
Retransmisję wszystkich spotkań drugiej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.