fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 1.kolejki 1.ligi!
Liczyliśmy, że w serii inauguracyjnej 1.ligi zobaczymy wielkie granie. W wielu przypadkach to hasło okazało się jednak zbyt daleko idące…
Mamy tutaj na myśli chociażby pierwszy mecz, jaki odbył się między aktualnymi mistrzami czyli Wesołą, a ekipą beniaminka 1.ligi – Tubą. Wiedzieliśmy, że z perspektywy pretendentów będzie nie lada wyzwaniem zabrać punkty teamowi Patryka Jacha, ale mieliśmy prawo oczekiwać, że ta drużyna nie odda tutaj niczego za darmo. Dziś już wiemy, że nasze oczekiwania okazały się wygórowane, chociaż początek spotkania wcale nie wskazywał, że to może się tak źle skończyć. Wszystko zmieniło się w 6 minucie, gdy Wesoła zanotowała pierwszą bramkę, potem od razu drugą i Tuba miała problem. Stracone gole bolały podwójnie, bo podobnie jak gol na 0:3, padały w sytuacji, gdy rywale mieli zdecydowanie za dużo miejsca. W 13 minucie Rafał Wielądek zdobył jednak pierwsze trafienie dla Juniorów, a gdy chwilę później Tubie udało się nie stracić gola, grając o jednego zawodnika mniej (po żółtej kartce dla Kamila Sadowskiego), myśleliśmy, że to taki pozytywny sygnał przed drugą połową. Niestety pomyliliśmy się. Wesoła nadal kontrolowała sytuację i cały czas miała 2-3 bramki przewagi, co pozwalało jej na spokojną grę. I tak naprawdę, gdyby wynikiem 6:3 lub 7:3 ten mecz się zakończył, to chyba uczciwie oddałoby to boiskowe realia. Jednak beniaminek w samej końcówce popełniał szkolne błędy, oddawał piłkę za darmo i aktualny mistrz zrobił z tego użytek, zdobywając cztery gole z rzędu i wygrywając 11:3. Ten wynik w dużej mierze zakłamuje rzeczywistość, natomiast jeśli Tuba praktycznie na własne życzenie odpuściła ostatnie minuty, to przecież zdawała sobie sprawę, jaki może być końcowy odbiór meczu. Nie ma więc sensu robić za ich adwokata. Cóż, trzeba poczekać na powrót braci Długołęckich, jak również Maćka Gołębiewskiego, bo wtedy konkurencyjność tego zespołu wzrośnie. Dla Wesołej był to z kolei bardzo przyjemny start nowego sezonu, który nie wymagał od nich wielkiego poświęcenia, a i tak skończyło się bardzo wysoko. Ważnym było też, aby nowi gracze czyli Damian Krasnodębski czy Mateusz Domżalski dobrze wkomponowali się do zespołu. I to się udało, dlatego obrońca tytułu swój plan na początek sezonu wykonał chyba w 100%.
Po spotkaniu, które wielkich emocji nam nie przysporzyło, dużo więcej obiecywaliśmy sobie po parze In-Plus – Propertica. Już w zapowiedziach sugerowaliśmy, że nominalnych gości tego spotkania, czyli drużynę braci Trąbińskich, nie można traktować jako beniaminka tego poziomu, bo z ich potencjałem to będzie od razu kandydat do najważniejszych miejsc na koniec sezonu. In-Plus miał pewnie w planach, by tę tezę trochę podważyć, chociaż skład jaki zebrał Patryk Gall nie był optymalny. Brakowało choćby Bartka Przyborka i tych nazwisk moglibyśmy trochę powymieniać. Po stronie Propertiki nie mógł zagrać kontuzjowany Adrian Banaszek, a nie dojechali też Sebastian Gołąb czy Łukasz Brutkowski. Mecz znacznie lepiej rozpoczął się dla beniaminka. Już w 5 minucie Mateusz Trąbiński zgłosił poważną kandydaturę do pudła sezonu, ale za chwilę się zrehabilitował asystą do Mateusza Derlatki. W 10 minucie było już z kolei 2:0, lecz na to trafienie błyskawicznie odpowiedział Łukasz Bestry. Golkiper Księgowych ładnie przymierzył z dystansu i pokonał swojego vis-a-vis. Mecz nabrał rumieńców. Lada moment w słupek trafił Janek Skotnicki, a ponieważ to spotkanie miało zasadę, że niewykorzystane sytuacje się mszczą, to w 15 minucie Julian Świątek nie zmarnował podania Mateusza Trąbińskiego i było 3:1. W końcówce pierwszej połowy zobaczyliśmy jeszcze po jednym golu, po jednej dla każdej stron, chociaż obydwa były zasługą graczy In-Plusu, bo na 2:4 trafienie samobójcze zanotował Janek Skotnicki. Dwie bramki straty powodowały, że Patryk Gall musiał na drugą połowę dokonać zmian w taktyce. Na akcje ofensywne jako lotny bramkarz wchodził Filip Góral, lecz początkowo więcej było z tego problemów niż korzyści, bo w 24 minucie na 5:2 po kontrze podwyższył Daniel Gomulski. Aktualni wicemistrzowie rozgrywek byli pod ścianą. Jednak trzeba im oddać, że w tej trudnej dla siebie sytuacji, wreszcie zaczęli grać tak, jak powinni od początku. Wykorzystanie Filipa Górala w końcu przyniosło oczekiwane skutki i In-Plus sukcesywnie doganiał przeciwnika. Najpierw gola zdobył Janek Skotnicki, potem Patryk Szeliga, a to wszystko było rozdzielone wieloma strzałami w słupek czy poprzeczkę. I gdy myśleliśmy, że remis jest na wyciągnięcie ręki, Księgowi dokonali sabotażu. Fatalnie przeprowadzona zmiana spowodowała, iż sędzia ukarał ich minutą kary, co Propertica błyskawicznie wykorzystała i było po meczu. Potem padł jeszcze jeden gol dla pierwszoligowych debiutantów i w ten sposób bracia Trąbińscy i spółka zdobyli pierwsze punkty w elicie NLH. Z przebiegu spotkania zasłużyli na to, choć drobny element szczęścia też się pojawił. Tym samym, jeśli wcześniej tylko teoretyzowaliśmy o ich możliwościach walki o złoto, tak teraz dostaliśmy potwierdzenie na własne oczy. A In-Plus? Każdy widział, że daleko mu do optymalnej dyspozycji, ale nawet w takich okolicznościach mógł powalczyć o remis, jednak to co zrobił po bramce na 4:5 woła o pomstę do nieba. Spytaliśmy później Janka Skotnickiego, dlaczego skończyło się porażką. Przekaz był taki, że In-Plus zawsze musi sobie na początku utrudnić życie, by potem wziąć się do roboty. Zobaczymy, czy tak będzie i tym razem.
A dobry przykład, że wcale nie jest łatwo obudzić się po trudnym początku sezonu, jest Offside. W tamtym roku zespół Pawła Buli od samego startu miał duże problemy z punktowaniem i uwikłał się nawet w walkę o utrzymanie. Teraz nie ma mowy o podobnym scenariuszu, bo nie po to ekipa z Wołomina wzmacniała skład Jankiem Szulkowskim i spółką, by zadowolić się miejscem w dolnej połowie tabeli. Pierwszym rywalem Offsidu był Gold-Dent. Drużyna, która straciła swoją największą gwiazdę, jak również kilku innych graczy i po raz kolejny trzeba było kleić skład na nowo. Przemek Tucin wykonał jednak dobrą robotę na rynku transferowym, dlatego oczekiwaliśmy fajnego i zaciętego spotkania. Jego start w wykonaniu Dentystów śmiało można określić mianem falstartu. Najpierw sami wbili sobie bramkę, a potem Michał Dudek zobaczył żółtą kartkę, co rywal również wykorzystał. Jednak Offside to drugie trafienie okupił kontuzją Janka Szulkowskiego, który nie dał rady dokończyć spotkania. To była wielka strata dla trzykrotnych mistrzów NLH, a co gorsze – Gold Dent zaczął się budzić. W 10 minucie gola kontaktowego zdobył Damian Zajdowski i mniej więcej od tego momentu mecz zrobił się bardzo wyrównany. Drugą połowę rozpoczynaliśmy od stanu 2:1, ale na gole nie czekaliśmy zbyt długo. Najpierw trafienie zanotował Krystian Hargot, lecz błyskawicznie odpowiedział Maciek Lament, choć była w tym duża doza fortuny, bo piłka zaliczyła rykoszet. Suma szczęścia szybko się wyrównała, bo w 27 minucie Adam Matejak praktycznie uchylał się od piłki wstrzelonej przez Krystiana Hargota, a dostał nią w taki sposób, że ta wpadła do siatki. Dentyści nie czekali jednak długo z ripostą. W 30 minucie sędziowie nie dopatrzyli się faulu na Dominiku Buli, poszła kontra w drugą stronę, a jej skutecznym egzekutorem okazał się Damian Zajdowski. Gold-Dent był więc wciąż za plecami przeciwnika, a lada moment dostał idealną okazję, by go dopaść. Żółtą kartkę obejrzał bowiem Piotrek Kowalczyk, za faul poza polem karnym. Ekipa Przemka Tucina nie była jednak w stanie wykorzystać przewagi liczebnej i poza strzałem Maćka Lamenta w poprzeczkę, nie wykreowała sobie 100% sytuacji. A czas uciekał. I gdy na zegarze było dosłownie kilka sekund do końca, Dentyści pokusili się o świetną akcję, gdzie do pełni szczęścia brakowało celnego strzału Rafała Muchy. Ten nie trafił jednak czysto w piłkę i Offside wygrał to spotkanie 4:3. Czy gdyby skończyło się remisem, moglibyśmy mówić o niesprawiedliwości? Chyba nie, chociaż triumfatorzy naszym zdaniem zaprezentowali w trakcie meczu trochę równiejszy poziom, podczas gdy po drugiej stronie boiska to wszystko falowało. Ale też nie ma się co dziwić, skoro było tam tyle nowych twarzy. W każdym razie obejrzeliśmy naprawdę dobre i emocjonujące widowisko, które na pytanie czy te zespoły stać na walkę o czołowe miejsca w tym sezonie, w obu przypadkach dało odpowiedź twierdzącą.
Swoje miejsce przy stole rozdającym karty w 1.lidze chcieliby również znaleźć zawodnicy AbyDoPrzodu i Al-Maru. W tym celu obydwaj kapitanowie dokonali wielu ciekawych transferów, które na papierze wyglądały świetnie, jednak wiadomo że w zderzeniu z rzeczywistością, to wcale nie musiało wyglądać tak kolorowo. Okazało się zresztą, iż żaden z nowych graczy wielkiej furory tutaj nie zrobił, z kolei bohaterem był zawodnik, na którego formę narzekaliśmy trochę w poprzedniej edycji. Zacznijmy jednak od początku. Spotkanie ułożyło się znakomicie dla dawnego Alpana. Już po 4 minutach na tablicy świetlnej widniał wynik 2:0. Niefrasobliwość defensywy ekipy Marcina Rychty, połączona z energetycznym początkiem w wykonaniu drużyny z Duczek i różnica już na starcie zrobiła się dość spora. A powinna być większa, bo Al-Mar jeszcze kilka minut pozostawał w letargu i gdyby piłka po strzałach rywali nie trafiała w słupek, tylko do bramki, to mielibyśmy pozamiatane po niecałych 10 minutach gry. Wiedzieliśmy jednak, że przegrywający muszą się wreszcie obudzić. I tak się stało, a sygnał do odrabiania strat dał Maciek Lęgas. Za chwilę mogło być już 2:2 i z meczu, który zapowiadał się jednostronnie, nagle zrobiły się wyrównane zawody. I tak jak często w podobnych przypadkach bywa, po tym jak zobaczyliśmy dużo goli w krótkim okresie, potem nastąpiła długa przerwa. Prób nie brakowało, natomiast każdy zdawał sobie sprawę z konsekwencji czwartego gola i być może dlatego tak długo przyszło nam czekać na kulminacyjny moment spotkania. Ale nie spodziewaliśmy się, że będzie on tak dramatyczny w skutkach dla Al-Maru. Rzecz miała miejsce w 36 minucie. Maciek Sobota, który pomagał od czasu do czasu w rozgrywaniu akcji swojej ekipie, kompletnie nie przemyślał jednego ze swoich zagrań i zamiast podać do kolegi, wystawił piłkę wprost pod nogi Rafała Radomskiego, a ten nie miał żadnych problemów, by umieścić ją w pustej bramce. Gol-kuriozum. Nie minęło 60 sekund, a golkiper przegrywających miał kolejne trafienie na sumieniu, gdzie jego katem znów okazał się Rafał Radomski. Al-Mar rzucił się jeszcze do szaleńczych ataków, które poskutkowały debiutanckim golem Patryka Czajki, jednak to był koniec strzeleckich możliwości zespołu w beżowych koszulkach. Tym samym triumfatorzy skutecznie zrewanżowali się za porażkę sprzed roku, chociaż chyba wszyscy widzieliśmy, że to jeszcze nie jest szczyt ich dyspozycji. Najważniejsze, że dobrą formę pokazał Rafał Radomski i być może będzie tak, że co tydzień kto inny będzie decydował o obliczu ADP. Zwłaszcza, że mają wielu zawodników, którzy mogą ten wózek pociągnąć. Nie jesteśmy natomiast zaskoczeni tym, co grał Al-Mar. Tego się mniej więcej spodziewaliśmy i kto wie, jakby potoczyła się końcówka meczu, gdyby nie feralna 36 minuta. Chociaż zważając na to, że tutaj już po 10 minutach mogło być po wszystkim, to trzeba powiedzieć sobie uczciwie, że Al-Mar i tak był w tym spotkaniu dłużej, niż być powinien.
A na koniec przechodzimy do najbardziej absurdalnego spotkania, jakie zobaczyliśmy w czwartek. Napisalibyśmy sto scenariuszy na potyczkę Łabędzi z Kartonatem i w żadnym nie przewidzielibyśmy prawdziwego przebiegu. Tym bardziej, że ekipa Maćka Pietrzyka była osłabiona względem poprzedniej edycji i choćby z tego względu spodziewaliśmy się tutaj zaciętego pojedynku. Pierwszy gol mógł tutaj paść już po 30 sekundach i paradoksalnie – na swoje konto zapisaliby go gracze Kartonatu, bo po strzale Karola Sochockiego, Michał Szymański stracił kontrolę nad piłką, ale na szczęście asekurował go jeden z obrońców. To był jednak dobry zwiastun dla drużyny Wojtka Kuciaka, aż do momentu gdy nadeszła 4 minuta. Błąd popełnił wtedy Adrian Skorupka, który w tym sezonie będzie zastępował w bramce Michała Dudka. Rozgrywając piłkę przed własną bramką niefortunnie podał futsalówkę pod stopy Karola Kopcia, a ten efektownym lobem zapakował mu ją za kołnierz. Wtedy nikt jeszcze nie mógł przewidzieć tego, co wydarzy się w dalszej części. Tymczasem od 6 do 18 minuty Łabędzie zdobyli siedem goli z rzędu!! Praktycznie wszystko co leciało w bramkę, meldowało się w siatce, a niefrasobliwość defensywy Kartonatu była przerażająca. Nie sądziliśmy, że na tym poziomie zobaczymy jeszcze podobny przypadek. I tak naprawdę mecz zakończył nam się już po pierwszej połowie, bo wszystko co działo się w drugiej, było konsekwencją premierowych 20 minut. Dawny Fil-Pol wygrał nawet tę część spotkania w stosunku 3:1, ale w ogólnym rozrachunku skończyło się na 3:9. Nie będziemy jednak pastwić się nad przegranymi, bo sam udział w takim meczu nie należy do przyjemności. Takie spotkania zdarzają się raz na jakiś czas i trzeba to po prostu zaakceptować. Łabędzie na pewno nie spodziewały się, że tak łatwo odniosą triumf na przywitanie z 17. edycją, natomiast jeśli nawet założymy, iż czegoś takiego szybko nie powtórzą, to wiele ich akcji mogło się podobać. Bardzo pozytywny debiut Ernesty Zęgoty, dobre wejścia z ławki Damiana Parysa, niezniszczalny Karol Kopeć. Może więc niepotrzebnie martwiliśmy się o nich w przedsezonowym raporcie? Jeśli tak, to nie będziemy mieli żadnego problemu, by za kilka tygodni zwrócić im honor.
Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.