fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 2.kolejki 4.ligi!
To była zupełnie inna kolejka niż ta inauguracyjna. W drugiej serii zobaczyliśmy kilka pogromów a niektóre niezłe zespoły dość boleśnie zostały sprowadzone na ziemię.
Drugie zwycięstwo z rzędu odniosła za to Mocna Ekipa. Obóz Michała Zimolużyńskiego trafił tym razem na Semolę, która do spotkania przystąpiła w znacznie innym składzie niż miało to miejsce tydzień wcześniej. Dopiero na drugą połowę dojechał bramkarz Maciek Szewczuk, brakowało Maćka Jakóbczaka, a z nowych graczy pojawił się Kazimierz Grotte. Po stronie nominalnych gospodarzy mogliśmy za to obejrzeć braci Zimolużyńskich, których w pierwszym spotkaniu brakowało. Sam mecz toczył się pod delikatną kontrolą Mocnej Ekipy. Już w 5 minucie pierwszego gola zdobył Łukasz Żaboklicki, a jego strzału nie obronił Krzysiek Jędrasik, który w premierowej odsłonie zastępował między słupkami wspomnianego Maćka Szewczuka. Taktyka Semoli w dużej mierze opierała się na podaniach do Kazimierza Grotte, który starał się wykorzystywać swoje doświadczenie, ale nie zawsze miał odpowiednie wsparcie ze strony kolegów. A czasami brakowało też szczęścia. Zespół z Warszawy dysponował bowiem kilkoma okazjami, lecz albo skutecznie bronił Eryk Ryszkus, albo piłka trafiała w słupek. Problemów ze skutecznością nie miał za to Michał Zimolużynski. Powrót na nocnoligowy parkiet ten zawodnik zaakcentował golem na 2:0, który dał solidny handicap Mocnej Ekipie przed drugą połową. Finałowe 20 minut zaczęło się dobrze dla Semoli. Krzysiek Jędrasik, po tym jak zszedł z bramki i wrócił na swoją nominalną pozycję, dość szybko zmniejszył straty i zrobiło się ciekawie. W 27 minucie dobrą okazję zmarnował Mateusz Jarząbek, co stanowiło sygnał ostrzegawczy dla prowadzących, że trzeba szybko powrócić do dwubramkowego prowadzenia. Pomógł im w tym przeciwnik. Stratę w środku pola zanotował Łukasz Szymborski, co skończyło się trafieniem Sebastiana Orzoła. Semola ostatnią dobrą okazję do odrobienia części strat miała w 36 minucie, lecz strzał Kazimierza Grotte wybił z linii bramkowej Hubert Ściegienny. Więcej goli w tym spotkaniu nie padło i Mocna Ekipa mogła się cieszyć z kolejnego zwycięstwa. O triumfie zdecydowała ich solidność i znacznie mniejsza ilość błędów, dlatego chociaż wynik jest dość niski, to trzy punkty trafiły w dobre ręce. Dla Semoli jest to z kolei druga z rzędu porażka i nadal w tym zespole pokutuje niska skuteczność. O ile jednak w tamtym sezonie takie mecze na styku udało się czasami wyciągać, tak tutaj trzeba się godzić z przegranymi. I jeśli szybko nie nastąpi przełamanie, to pobicie zeszłosezonowego wyniku, czyli 10 punktów, może się okazać ponad ich siły.
Hitem 2.kolejki 4.ligi miało być z kolei spotkanie Squadry z HandyMan Elewacje. Mieliśmy w pamięci mecz tych drużyn sprzed dwóch lat, gdzie Handymeni dość nieoczekiwanie wygrali z zespołem z Serocka 5:4, co dla drużyny Patryka Jakubowskiego stanowiło pierwszą porażkę w naszej lidze. Od tego momentu sporo się jednak w obu ekipach zmieniło. Zwłaszcza Krzysiek Smolik dokonał dużych zmian względem poprzedniej kadry i w teorii obecny zespół wydaje się silniejszy od poprzedniego. Jednak w poniedziałek na boisku rządziła tylko jedna drużyna. Squadra zagrała bardzo dobre zawody i od początku do końca kontrolowała przebieg boiskowych wydarzeń. Było jej o tyle łatwiej, że już na samym starcie zrobiło się 1:0, gdy błąd bramkarza Daniela Pszczółkowskiego wykorzystał powracający do Squadry Kuba Pawlak. W 4 minucie wynik przybrał postać 2:0, a gola strzelił Tomek Lipski. W zespole przegrywających niewiele się układało, akcje ofensywne w ogóle się nie zazębiały, z kolei oponenci powiększali swoją przewagę. W 15 minucie Daniel Pszczółkowski odpuszcza strzał Kuby Cegiełki, a piłka ku jego zaskoczeniu wpada do siatki przy samym słupku. Handymenom nie pomagały też inne kwestie, jak chociażby regularne kolekcjonowanie żółtych kartek. W 20 minucie na ławkę kar został odesłany Adrian Rozbicki, co rywale także wykorzystali, zdobywając gola na starcie drugiej połowy. A gdy w 28 minucie Michał Sokołowski strzałem z własnej bramki przelobował swojego vis-a-vis było jasne, że Squadrze włos z głowy nie spadnie. Tutaj rozchodziło się już tylko o rozmiary zwycięstwa i dopiero przy stanie 5:0, przegrywający pokusili się o bramkę, która w końcowym rozrachunku okazała się honorową. Ostatnie słowo należało do Squadry, trafienie na 6:1 zaliczył Mariusz Dąbrowski i takim też wynikiem ten mecz się zakończył. Brawa dla triumfatorów, bo zagrali bardzo dobre zawody, byli od pierwszej do ostatniej minuty konsekwentni i nawet przez chwilę nie zanosiło się, że mogą mieć jakieś problemy. Tak grająca Squadra może być nie do złapania dla żadnego rywala w 4.lidze. Z kolei HandyMan zawiedli. Nawet Krzysiek Smolik w prywatnej rozmowie stwierdził, że nie spodziewał się, że to może tak się zakończyć. Nic się tej drużynie nie udawało, co z jednej strony może tonować nastroje w zespole, ale też nie chcemy być zbyt krytyczni, bo każdej ekipie przytrafi się w tym sezonie jakiś słabszy moment. To oczywiście zmniejsza margines błędu Handymenów, jednak jesteśmy pewni, że oni jeszcze w tym sezonie pokażą, na co ich naprawdę stać.
Coś do udowodnienia po inauguracji mieli z kolei gracze Lemy. Porażka ze Szmulkami spowodowała, że dość szybko stracili margines błędu i w starciu z Faludżą nie wolno było sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki. Rok temu wzięlibyśmy to za pewnik, natomiast dziś to wcale nie było takie oczywiste, bo dawne Serce Kotwica gra na o wiele wyższym poziomie niż wówczas. Ba! Kamil Lubański wyraźnie zapowiadał, że 11 grudnia to dobry moment, by zdobyć swoje pierwsze punkty w NLH, najlepiej trzy. Czemu więc po raz kolejny się nie udało? Wpływ miała na to na pewno pierwsza połowa, w której ekipa z Falenicy obudziła się dopiero po upływie kwadransa. Problem polegał na tym, że do tego momentu przegrywała już 0:2. Najpierw bramkę strzelił im Kacper Piątkowski, a potem Adrian Bielecki. Tych goli mogło być więcej, bo w 11 minucie żółtą kartkę zobaczył Adrian Kuśmirek, lecz Logistyczni przewagi liczebnej nie potrafili zamienić na gola. To się zemściło, bo w 15 minucie duet Piotr Ogiński – Czarek Kubowicz zatroszczył się o pierwszego gola dla Faludży, który miał być zwiastunem powrotu tej ekipy do spotkania. Tyle że na starcie drugiej odsłony, inicjatywa znów była po stronie graczy w pomarańczowych koszulkach. W 24 minucie Przemek Jabłoński podwyższa prowadzenie Lemy do dwóch goli, z kolei kilka chwil później doskonałej okazji nie wykorzystuje Paweł Wyżykowski, gdy jego strzał świetnie broni Damian Gryz. Różnica trzech goli byłaby raczej nie do nadrobienia, natomiast dwie bramki straty to wciąż nie była przewaga, która cokolwiek oznaczała. Mecz zrobił się bardziej otwarty, lecz mimo, że okazje były z obydwu stron, to gole zaczęła zdobywać tylko Faludża. W 31 minucie kolejna akcja duetu Ogiński – Kubowicz i jest 3:2, a ta sama para na pięć minut przed końcem doprowadza do remisu! I w tamtym momencie trudno było przewidzieć, jak to się wszystko zakończy. Na fali byli gracze dawnych Serc, jakkolwiek tutaj remis nikogo nie satysfakcjonował. Decydujący cios zadała ostatecznie Lema, ale sposób w jaki do tego doszło był kuriozalny. W 40 minucie na strzał z okolic linii bocznej zdecydował się Kuba Grabowski, a piłka leciała wprost w ręce Damiana Gryza. Golkiper Faludży w teorii powinien ją dość łatwo złapać, natomiast w sobie tylko znany sposób pozwolił jej wlecieć do siatki. Nawet autor trafienia był zaskoczony takim obrotem spraw, bo wielkiej euforii nie było, jakby zdawał sobie sprawę, że większa w tym „zasługa” przeciwnika, niż jego samego. Ale dziś nie ma to już żadnego znaczenia. Logistyczni wygrali to spotkanie, natomiast trochę na własne życzenie sprowadzili je do nerwowej końcówki. Można to było rozstrzygnąć znacznie wcześniej, chociaż w sytuacji Lemy okoliczności są mniej istotne. Najważniejsze, że szybko udało się wrócić na zwycięską ścieżkę. Faludża może czuć się z kolei rozczarowana, bo drugi kolejny mecz przegrywa w sposób minimalny. Natomiast z naszej perspektywy wygląda to trochę tak, że ten zespół gra zrywami, nie potrafi jeszcze utrzymać dobrej dyspozycji na przestrzeni całego spotkania i nawet jeśli możemy mu współczuć okoliczności ostatniej porażki, to nie może to nam przysłonić chłodnego spojrzenia na sprawę. A prawda jest taka, że w obydwu przypadkach rywale byli po prostu odrobinę lepsi.
O ile w poprzednim meczu różnica między drużynami była minimalna, tak w kolejnej parze doszły do prawdziwego pogromu. Myśleliśmy, że po tym jak Joga Finito zremisowała ze Squadra, to będzie w stanie pokusić się o dobry wynik również z Byczkami, lecz rzeczywistość sprowadziła ich na ziemię bardzo boleśnie. Zespół Emila Drozda tylko na początku meczu był konkurencyjny dla oponentów, ale gdy przybysze ze Starych Babic zdobyli pierwszego gola, to potem poszło już z górki. Dosłownie w kilka minut ze stanu 0:1, zrobiło się 0:5 i było jasne, że Joga nie będzie w stanie niczego tutaj zdziałać. Co prawda znamy ich nie od dziś i wiemy, że to specjaliści od odrabiania strat, lecz tutaj nie było ku temu przesłanek. Defensywa pozwalała na zdecydowanie zbyt wiele, obrońcy zupełnie nie radzili sobie z przeciwnikami, co powodowało, iż Krystian Tymendorf i Mateusz Morawski powiększali stan posiadania swój i drużyny. Do przerwy było 6:0 i tak naprawdę, tylko na starcie drugiej odsłony mieliśmy jako-takie emocje. Tę część spotkania gracze Finito zaczęli bowiem obiecująco, zdobyli bramkę na 1:6, a mieli jeszcze kilka innych okazji. Nie ma się jednak co łudzić, że gdyby je wykorzystali, to cokolwiek by to zmieniło. Rywal na wszelki wypadek wziął się do roboty, a Krystian Tymendorf postanowił, że tym meczem zrobi milowy krok w kierunku korony króla strzelców. Mecz zakończył się ostatecznie wynikiem 12:4, z czego wspomniany przed chwilą zawodnik zdobył aż dziewięć goli! Nie takiego meczu się tutaj spodziewaliśmy. Owszem, zakładając że Byczki są minimalnym faworytem, bliżej nam było do 2-3 goli różnicy, a zamiast tego wszystko rozstrzygnęło się już w pierwszej połowie. Przebieg tego meczu pokazuje, że zastrzyk z jakości byłby w Jodze wskazany. Zwłaszcza w defensywie, gdzie przydałby się ktoś, kto potrafiłby tą formacją zarządzić. 17 goli straconych w dwóch meczach stanowi chyba dobitne potwierdzenie zapotrzebowania, na tego rodzaju zawodnika. Z kolei Byczki potwierdzają, że w tej edycji żadne półśrodki ich nie interesują. Nawet jeśli rywal nie miał swojego dnia, to wygrać tak wysoko z Joga Finito jest pewnego rodzaju sztuką. I chociaż nie wolno się tym zachłysnąć, to nie sposób skwitować tego inaczej, że Byczki idą jak na razie jak po swoje. Ciekawe czy z Hendymenami będzie podobnie.
Poniedziałkowe zmagania zwieńczyła batalia Wybrzeża Klatki Schodowej ze Szmulkami. Aż trudno w to uwierzyć, ale rok temu, gdy ci pierwsi grali jeszcze jako Chłopcy z Manhattanu, to wygrali z przybyszami z Pragi aż 9:2. Tamten mecz należał głównie do Daniela Nakielskiego, który zdobył wówczas sześć goli. W poniedziałek tego świetnego napastnika brakowało, co jednak nie zmieniało nastawienia WKSu, bo dla nich liczyło się tylko zwycięstwo. Nie wszystko – delikatnie rzecz ujmując – poszło jednak po myśli tego zespołu. Już początek zwiastował kłopoty, bo w 5 minucie Gabriel Skiba i spółka tak rozegrali własny rzut rożny, że sprowokowali kontrę dla rywali. Alex Wolski doszedł do sytuacji sam na sam z Kubą Nalazkiem i bez problemu otworzył wynik. Proste błędy to coś, czego WKS nie potrafi się wystrzec, a kolejne tego potwierdzenie mieliśmy w 12 minucie. Tym razem ogień we własnej strefie zaprószył Kuba Nalazek. Brakarz WKSu chciał wybić piłkę, ale zablokował ją Kuba Kaczmarek, za chwilę znalazła się ona pod stopami Kacpra Pacholczaka i mieliśmy 2:0. Przegrywający utrudniali sobie też sprawę w inny sposób. Nerwów na wodzy nie potrafił utrzymać nowy w ich szeregach Damian Matusiak, który w 18 minucie zobaczył pierwszą żółtą kartkę, a w 34 minucie drugą i było jasne, że grając niemal do końca meczu o jednego mniej, ekipa w błękitnych koszulkach nie będzie w stanie odrobić strat. Tym bardziej że toczył ich problem ze skutecznością. Nawet jak już byli pod bramką oponentów, to Karol Dębowski stanowił dla nich mur nie do przejścia. Szmulki idealnie wykorzystały warunki, jakie otworzyły się przed nimi w finałowych fragmentach i w okresie, gdy grały w przewadze, zdobyły dwa gole, potem dorzuciły jeszcze jednego i wygrały ten mecz w stosunku 5:0. Oczywiście to nie było tak łatwe spotkanie jak wskazuje wynik, natomiast konsekwencja w grze w drużynie zwycięzców była godna podziwu i to ona doprowadziła ich do końcowego sukcesu. Drugi mecz = druga wygrana i tym samym chłopaki są dosłownie o krok, by do końca tego roku kalendarzowego zdobyć tyle samo punktów, ile uciułali w całym poprzednim sezonie. WKS zostaje z kolei z zerem na koncie i coraz więcej wskazuje na to, że będzie musiał porzucić swoje mocarstwowe plany. Możemy sobie wyobrazić, że pod względem umiejętności indywidualnych, ten zespół może i ma większy potencjał niż np. Szmulki, ale na hali dużo więcej znaczy organizacja gry i drużynowość. A pod tym względem WKS musi jeszcze odrobić mnóstwo lekcji.
Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.