fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 2.kolejki 1.ligi!
Nie będziemy owijać w bawełnę – poza nielicznymi wyjątkami, 1.kolejka pierwszej ligi trochę nas rozczarowała. Na szczęście druga była już znacznie ciekawsza.
A już czwartkowy wstępniak, czyli potyczka Propertiki z Gold-Dentem pozytywnie nastroiła nas na resztę wieczoru. Dentyści byli tutaj stawiani niemal na straconej pozycji, ale wiemy, że oni potrafią się zmobilizować i nawet bez kontuzjowanego Damiana Zajdowskiego, byli w stanie popsuć trochę krwi braciom Trąbińskim i spółce. To potwierdziło się zresztą szybciej, niż mogło się wydawać, bo już w pierwszej minucie bramkę dla ekipy Przemka Tucina zdobył Przemek Przychodzeń. I to wcale nie musiał być ostatni gol, jaki na początku meczu zainkasowała drużyna z Wołomina, bo jeszcze kilkukrotnie postraszyli Łukasza Trąbińskiego, a Maciek Lament trafił nawet w obramowanie bramki. No ale Propertica w końcu wzięła się do roboty i wystarczyło kilka minut, by wynik zrobił niesamowitą woltę. Najpierw wyrównał Julian Świątek, a potem swojego debiutanckiego gola w NLH zainkasował Sebastian Gołąb. I to nie był koniec popisu faworytów, bo jeszcze przed upływem kwadransa na listę strzelców wpisał się Mateusz Trąbiński i z prowadzenia Dentystów zostały wspomnienia. Ta bezpieczna, dwubramkowa zaliczka utrzymała się do końca pierwszej połowy, natomiast w przerwie do Gold-Dentu dołączyły posiłki, bo na parkiecie pojawił się Rafał Mucha. Wynik długo jednak nie zmieniał swojej postaci. Aż do 30 minuty. Przemek Tucin był faulowany przed polem karnym i postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość. Zrobił to idealnie i różnica ponownie zmalała. Perspektywa dogonienia graczy w czarnych koszulkach szybko się jednak oddaliła. Będący w dobrej dyspozycji strzeleckiej Julian Świątek po raz kolejny znalazł sposób na Michała Dudka i sytuacja znów się uspokoiła. Gold-Dent zaczął odrobinę więcej ryzykować, golkiper Dentystów zachęcał kolegów, by dać z siebie jeszcze trochę energii, jednak mimo chęci nie przełożyło się to na zmianę rezultatu i ostatecznie stanęło na 4:2. Dla przegranych to drugi mecz, gdzie ulegli dość minimalnie, ale zarówno teraz, jak i siedem dni wcześniej, pozostawili po sobie niezłe wrażenie. Nie zapominajmy, że tak naprawdę to jest nowa ekipa, która wciąż się dociera, więc jeśli dzielnie walczy z tuzami 1.ligi, to dobrze to wróży przed potyczkami z tymi teoretycznie słabszymi. A Propertica? Musiała tutaj momentami wrzucić wyższy bieg, bo nie był to mecz z kategorii spacerków. Na plus zapisujemy debiut Sebastiana Gołębia, który fajnie się odnalazł na zielonkowskim parkiecie i może bardzo przydać się w dalszej perspektywie. Na razie wszystko idzie więc z godnie z planem braci Trąbińskich i przy dobrych wiatrach to właśnie ta drużyna spędzi okres świąteczno-noworoczny na pole position 1.ligi.
Teraz przechodzimy do meczu, który okazał się absolutnym dreszczowcem, biorąc pod uwagę wszystkie poziomy rozgrywkowe. AbyDoPrzodu grające bez Bartka Bajkowskiego, ale za to z Mateuszem Marcinkiewiczem podejmowało Offside. Ci drudzy musieli sobie radzić bez Janka Szulkowskiego i ogólnie, gdy tak porównywaliśmy skład, to chociaż indywidualny potencjał wydawał się podobny, to pod względem zespołowości dawny Alpan zdawał się bić na głowę trzykrotnych mistrzów NLH. O tym, że te słowa to nie jest tylko mowa-trawa przekonaliśmy się w pierwszej połowie. AbyDoPrzodu było wyraźnie lepsze i konsekwentnie budowało swoją przewagę. Zanim minęło 15 minut gry było 2:0, a tuż przed przerwą Offside sam podłożył sobie kłodę pod nogi, gdy dał w prosty sposób zdobyć gola Kamilowi Kłopotowskiemu. I będzie z Wami szczerzy – widząc przebieg tej potyczki nie dawaliśmy ekipie Pawła Buli praktycznie żadnych szans na odwrócenie losów meczu. Co prawda Offside próbował coś zmienić, na lotnego bramkarza wchodził Jacek Klimczak, tylko co z tego, skoro w 25 minucie powinno być po meczu. Sędziowie podyktowali słuszny rzut karny dla ferajny z Duczek, do piłki podszedł Rafał Radomski i… trafił w słupek! Wtedy nie mieliśmy prawa przypuszczać, że to będzie kulminacyjny moment spotkania. Rywale odżyli, a dobrym pomysłem okazało się, aby to nie Jacek Klimczak, a Krystian Hargot grał jako lotny bramkarz. Jacek Klimczak bardziej przydał się z przodu i to właśnie on wywalczył asystę przy bramce Grześka Trzonkowskiego. No i się zaczęło! Offside grał co prawda na ogromnym ryzyku i nie brakowało momentów, gdzie był dosłownie o milimetry od pozbawienia się szans na dobry wynik. Symboliczna była 35 minuta, gdy Grzesiek Bajszczak wybił piłkę z linii bramkowej, ratując swój zespół od utraty gola i niemal od razu poszła akcja w drugą stronę, którą skutecznie wykończył Dominik Bula i mieliśmy trafienie kontaktowe. Zespół AbyDoPrzodu chyba przeczuwał, że sprawa zaczyna się wymykać z rąk. Tutaj pilnie potrzebne było trafienie, a sytuacji nie brakowało. W 37 minucie Kamil Kłopotowski marnuje dogodną okazję, potem po raz kolejny z linii bramkowej piłkę wybija Grzesiek Bajszczak a na końcu tej sekwencji znów myli się Kamil Kłopotowski, który w idealnych okolicznościach posłał piłkę nad bramką. Sztuką było, kumulując te wszystkie szanse, nie zdobyć bramki nr 4, która pozbawiłaby konkurentów złudzeń. A tak gracze w czerwonych koszulkach wciąż oddychali i w 39 minucie Dominik Bula doprowadził do remisu! I Offside miał ochotę na więcej! Wydawać by się mogło, że ta drużyna uzyskała tutaj i tak więcej niż powinna, a mimo to wciąż grała z lotnym bramkarzem i niewiele zabrakło, by wygrała. AbyDoPrzodu w końcówce również miało swoje okazje, lecz więcej bramek już nie padło i tym samym mecz zakończył się podziałem punktów. Reasumując te zawody, ekipa z Duczek na własne życzenie straciła dwa punkty. Wystarczyło wykorzystać rzut karny lub jedną z wielu okazji, których w drugiej połowie nie brakowało. Na razie strata tych oczek jeszcze tak bardzo nie boli, ale gdyby się okazało, że zabraknie ich do czegoś konkretnego w końcowym rozrachunku, to demony z tego spotkania powrócą. Brawa należą się za to Offsidowi. Jasnym jest, że mieli furę szczęścia, ale potrafili mu dopomóc, bo wyjść z takich opresji było wielką sztuką. I może to będzie taki ich mecz założycielski, gdzie uwierzą, że nawet bez Janka Szulkowskiego są w stanie ugrać w tym sezonie coś dużego. Takie historie w piłce nożnej zdarzały się przecież nie raz.
Przebieg meczu wyżej mógłby stanowić inspirację dla Kartonatu. Przekaz byłby taki, że nigdy nie wolno się poddawać, nawet jeśli mało kto daje ci szansę na pozytywny rezultat. A mniej więcej w takim położeniu przed spotkaniem z Wesołą była ekipa Wojtka Kuciaka. Identycznie było zresztą przed rokiem, gdzie też nikt nie wierzył, że dawny Filpol może ograć późniejszego mistrza rozgrywek, a jednak tak właśnie się stało. Teraz perspektywa na podobny scenariusz była dużo mniejsza. Kartonat kiepsko zaczął sezon, w dodatku przyjechał bez Maćka Włodygi, a rywale ani myśleli stracić tutaj jakieś punkty. Mimo wszystko liczyliśmy na w miarę wyrównany mecz, tym bardziej, że Kartonat zastosował dobrą taktykę, z cofnięciem się na własną połowę i to bardzo długo dawało efekt. Co prawda Wesoła pierwszego gola zdobyła już w inauguracyjnej minucie, ale Karol Sochocki szybko odpowiedział, dając sygnał, że faworyt nie ma co liczyć na czerwony dywan. Podobnie było po golu na 1:2. Gracze w granatowych koszulki mieli swoje okazje i mogli spokojnie wyrównać, lecz skuteczność nie była ich sprzymierzeńcem. Zemściło się to w 17 minucie, gdy na 3:1 podwyższył Janek Dźwigała, ale tuż przed przerwą kolejnego gola zanotował Karol Sochocki i po 20 minutach gry obrońcy tytułu prowadzili tylko jednym trafieniem. To dawało ciekawą perspektywę na finałową część spotkania, jednak tu tak dobrze już nie było. Wesoła w 22 minucie wróciła do dwóch bramek różnicy, a gdy Damian Krasnodębski podwyższył na 5:2, nie mieliśmy złudzeń, kto wygra. Mimo wszystko ten mecz mógł jeszcze trochę potrzymać nas w napięciu, ale inny plan miał na to Sebastian Skorupka. Niepotrzebnie dopuścił się faulu taktycznego, który co prawda uchronił zespół od utraty gola, lecz spowodował, że Kartonat przez pięć minut musiał sobie radzić o jednego mniej. Wesoła wykorzystała tę okazję do cna i rozbiła rywali w stosunku 13:2. Wydaje nam się, że w normalnych warunkach skończyłoby się w okolicach 8:3, może 9:3, no ale ma sensu już tego analizować. Tak naprawdę w kontekście punktów ta sytuacja nic nie zmieniła, bo urzędujący mistrz tak czy siak by to spotkanie wygrał. Jest to drugi mecz, w którym ekipa Patryka Jacha zdobywa więcej niż 10 goli i łącznie, po dwóch kolejkach ma ich aż 23! Czyżby szykował nam się jakiś rekord? Co do Kartonatu, to do momentu asa kier, wyglądało to całkiem nieźle, szczególnie w zestawieniu z meczem z Łabędziami. I na tym trzeba budować optymizm, zwłaszcza że przed nimi arcyważna potyczka z Gold-Dentem. Jeśli i tutaj pójdzie źle, to chyba będziemy mogli sobie otwarcie powiedzieć, że Kartonat stanie w tej edycji przed trudnym wyzwaniem zachowania pierwszoligowego bytu.
W znaczniej lepszej sytuacji pod tym kątem, ze względu na pokonanie właśnie Kartonatu, są Łąbędzie. Ale czy ktoś faktycznie wierzył, że ta drużyna może w czwartek sprawić psikusa In-Plusowi? Nie jest tajemnicą, że Księgowi nigdy nie leżeli drużynie z Sulejówka i ostatnie wyniki, czyli 1:7 i 3:7 były tego potwierdzeniem. Dodatkowo Maciek Pietrzyk nie mógł skorzystać z usług Karola Kopcia, a sam również wciąż jest kontuzjowany. Z kolei Patryk Gall, chyba świadomy, że kolejna porażka to będzie gwóźdź do trumny w kontekście walki o tytuł, zebrał na 2.kolejkę niesamowicie mocną kadrę. W bramce pojawił się Mateusz Taradejna, a przyjechali również Bartek Przyborek czy Michał Madej. Cel był więc jasny – wygrać, i to najlepiej w przekonującym stylu. Tak naprawdę, to na przestrzeni całych 40 minut, oglądaliśmy dość podobny obrazek. Łabędzie schowane na swojej połowie, czyhające na kontrę, z kolei przeciwnicy z dużym posiadaniem piłki i próbą rozgrywania ataku pozycyjnego. Rzadko coś się w tej sekwencji zmieniało, tym bardziej że z perspektywy Łabędzi wynik długo był satysfakcjonujący. Duża w tym zasługa bramkarza, Kamila Kajetaniaka, ale ten stan nie mógł trwać wiecznie. W 13 minucie golkiper zespołu w białych koszulkach tak nieszczęśliwie interweniował, że praktycznie nabił piłką z bliska Kacpra Roguskiego i było 1:0. Ten gol i tak by w końcu padł, bo mimo wielkiego zaangażowania Łabędzi, to trafienie należało się In-Plusowi. Ale przegrywający mogli dość szybko odpowiedzieć. Niestety grając o jednego więcej, po kartce dla Krystiana Mianowicza nie potrafili zdobyć bramki, a tuż przed przerwą zostali skarceni po raz drugi, gdy załatwił ich eksportowy duet Janek Skotnicki – Patryk Szeliga. W drugiej odsłonie Łabędzie musiały podjąć odrobinę więcej ryzyka i czasami udawało im się przedostać pod pole karne Mateusza Taradejny, ale ten postanowił, że w swoim debiucie gola nie straci. Nie było z kolei sensu, stawiać wszystkiego na jedną kartę, bo gdyby tak się stało, to In-Plus wygrałby tutaj bardzo wysoko. A tak kolejnego gola aktualni wicemistrzowie rozgrywek zdobyli dopiero w 36 minucie, gdy po indywidualnym rajdzie wynik zamknął Krystian Mianowicz. Porażka do zera nie jest rzeczą przyjemną, natomiast wydaje nam się, że lepiej w taki sposób ulec rywalowi, niż silić się na honorowe trafienie kosztem straty kilkunastu goli. Według nas zespół Maćka Pietrzyka powinien być ze swojej postawy zadowolony, bo niczego nie oddał tutaj za darmo, a były momenty gdzie potrafił delikatnie postraszyć. In-Plus pewnie wolałby wygrać wyżej, natomiast po tym co stało się na inaugurację, nie ma co wybrzydzać. Można jedynie żałować, że takiego składu nie udało się zebrać na Propertikę, ale warto w tej chwili patrzeć tylko w przód i zapomnieć o tym, na co nie ma się już żadnego wpływu.
Drużyny poszukujące pierwszego zwycięstwa spotkały się natomiast w ostatnim meczu 1.ligi. Al-Mar na dzień dobry uległ AbyDoPrzodu, a Tuba dała się zbić Wesołej. I chociaż lepsze wrażenie w pierwszym spotkaniu wywarł Al-Mar, to nie dalibyśmy się przekonać nikomu, kto stwierdziłby, że ekipa Marcina Rychty z łatwością poradzi sobie z przybyszami z Rembertowa. Oczywiście pod warunkiem, że beniaminek 1.ligi przyjedzie w dobrym składzie, natomiast ten był w czwartek trochę kombinowany. W bramce od początku wystąpił Kacper Winiarek, reprezentujący kiedyś barwy Białowieskiej, z kolei Kamil Sadowski próbował swoich sił w polu. Nie wiemy czy był to konieczny manewr, czy może element taktyki, ale gra Tuby nie różniła się dużo od tego, co ten zespół prezentował na inaugurację. Co prawda wynik do 10 minuty brzmiał 0:0, ale mniej więcej od tego momentu, gra Juniorów posypała się kompletnie i rywale dosłownie w 6 minut wpakowali im cztery bramki. Tubie udało się co prawda otworzyć swój dorobek strzelecki po trafieniu Rafała Wielądka z rzutu karnego, ale w 19 minucie kolejny błąd tej ekipy wykorzystał Rafał Błoński i strzałem do pustej bramki zamknął wynik premierowej odsłony w stosunku 5:1. Było dla nas niezrozumiałe, jak zespół o takim potencjale, może prezentować się w ten sposób. W przerwie doszło do kilku zmian w Tubie. Na bramkę wrócił Kamil Sadowski, do pola przeszedł Kacper Winiarek, a dodatkowo dojechał także Paweł Długołęcki. I to wreszcie zaczęło wyglądać! Trochę niepostrzeżenie przegrywający zaczęli się zbliżać do oponentów i po trafieniu na 2:5 chyba uwierzyli, że nie wszystko jeszcze stracone. W 28 minucie Kacper Winiarek zmniejszył straty do dwóch trafień, potem bramkę z dystansu strzelił też Kamil Sadowski i w Al-Marze nastąpiła konsternacja. Ten mecz zaczął wymykać się spod kontroli, a gdy w 32 minucie Szymon Gołębiewski wyrównał, remontada była dosłownie o krok! Zespół z Wołomina przebudził się na chwilę i zdobyć dość szczęśliwą bramkę autorstwa Rafała Kudrzyckiego, lecz błyskawicznie odpowiedział Kacper Winiarek i aż do 39 minuty mieliśmy remis. Myśleliśmy, że tak to się może zakończyć, lecz właśnie wtedy Mateusz Błoński dobił piłkę niezłapaną przez Kamila Sadowskiego i na 60 sekund przed końcem Al-Mar prowadził. Wciąż wszystko było jednak możliwe, Tuba wyszła przecież w tym starciu z gorszych opresji, więc oczekiwaliśmy, że kolejny gol nie jest wykluczony. Gdy jednak Maciek Gołębiewski dostał żółtą kartkę, Tuba nie miała już argumentów, by zagrozić przeciwnikom i przegrała ten szalony mecz 6:7. Al-Mar uniknął naprawdę dużej wpadki i wyglądało to tak, jakby za szybko uwierzył, że jest po wszystkim. Z drugiej strony – zdobył w pierwszej połowie tyle łatwych goli, że wcale mu się nie dziwimy, jeśli faktycznie uznał, że to starcie samo się dogra. Najważniejsze, iż skończyło się happy endem. Co do Tuby, to odnosimy wrażenie, jakby w pierwszej połowie grali za karę. Okazało się jednak, że jeśli prezentują to co dobrze potrafią, to mecze wcale nie muszą kończyć się porażkami. Czy przekonali samych siebie? Czy w kolejny czwartek wreszcie zobaczymy ten zespół na swoim poziomie na pełnym dystansie? Taką mamy nadzieję.
Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.