fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 3.kolejki 4.ligi!
Kilka drużyn straciło okazję, by przerwę świątęczno-noworoczną spędzić w idealnym nastroju. Ale była też taka, która datę 18 grudnia zapamięta na długo.
W gronie zespołów, które utraciło miano niepokonanych, znalazły się Byczki. Drużyna ze Starych Babic w poniedziałek rywalizowała z HandyMan Elewacje i do tej potyczki musiała przystąpić bez swojego najlepszego zawodnika, a jednocześnie najskuteczniejszego strzelca całej 4.ligi, Krystiana Tymendorfa. Można to nazwać pechowym zbiegiem okoliczności, bo gdyby rywal był inny, to nieobecność tego gracza pewnie nie byłaby odczuwalna. Natomiast z HandyMan należało się spodziewać trudnego boju, gdzie gracz tej klasy bardzo by się przydał. Zwłaszcza, że rywale chcieli się zrehabilitować za porażkę ze Squadrą i widać było u nich dużą determinację. Samo spotkanie było praktycznie przez cały swój przebieg niezwykle wyrównane. Handicap HandyMan polegał na tym, że to oni zawsze byli o gola z przodu, z kolei rywale musieli gonić. Tak było przez całą pierwszą połowę. Obóz Krzyśka Smolika rozpoczął od bramki Kuby Koszewskiego, ale odpowiedź przyszła szybko. Podobnie było za chwilę, gdy na 2:1 wynik ponownie zmienił Kuba Koszewski, lecz i tutaj na ripostę czekaliśmy dosłownie 120 sekund. HandyMan ostatnie słowo w tej części gry zadali w 16 minucie, gdy przypomniał o sobie Patryk Wieczorek. Na tego gola Byczki recepty nie znalazły, aczkolwiek sytuacje były. Zmorą drużyny Dawida Pływaczewskiego była jednak decyzyjność. Jak lepiej było podać, to następował strzał, jak była okazja do uderzenia, to następowało podanie. Rywal był bardziej konkretny i w 25 minucie było już 4:2. Przegrywający zdołali jednak zmniejszyć dystans, a w 34 minucie, gdy żółtą kartkę obejrzał Bartek Jankowski, mieli idealną okazję by wyrównać. Gra w przewadze była jednak symboliczna dla całej ich postawy w tej potyczce. Za szybko, niedokładnie, nieskutecznie. Zwłaszcza w takich chwilach dało się odczuć nieobecność Krystiana Tymendorfa. To wszystko spotkało się z karą, jaką tej ekipie wymierzył niemal w ostatniej akcji Patryk Wieczorek, kompletując tym samym hat-tricka. HandyMan zmazali więc plamę z 2.kolejki i dali do zrozumienia, że wciąż mają zamiar rozpychać się w kolejce, stojącej po medale. Według nas kluczem była trochę mniej liczna kadra, dzięki czemu każdy mógł poczuć grę i efekty przyszły szybko. Co do Byczków, to szkoda tej porażki, bo nawet bez swojego lidera, można było pokusić się o jakąś zdobycz. Ale zakładając, że każdy chociaż raz potknie się w tej edycji, zespół ze Starych Babic nie powinien tej porażki za mocno przeżywać. Najważniejsza jest świadomość, że z każdym są w stanie wygrać, aczkolwiek warto, by w rywalizacji z tymi najsilniejszymi, ta teza była podparta optymalnym składem.
Do trzech razy sztuka – prawdopodobnie w ten sposób o pojedynku ze Szmulkami myśleli przedstawiciele Faludży. Dwa razy w tym sezonie byli blisko punktów, ale dwukrotnie musieli się obejść smakiem. Teraz zadanie wcale nie było prostsze, bo Szmulki świetnie rozpoczęły zmagania, miały na koncie komplet punktów i choćby na BETFAN były faworytem wielu czytających te słowa. Kolejny argument przemawiający za tym, że Faludża "zagra jak nigdy, a przegra jak zawsze" był taki, że drużyna z Falenicy przystąpiła do meczu ze scentrowanym celownikiem. Okazji do otwarcia wyniku nie brakowało, ale zamiast prowadzenia, trzeba było odrabiać straty, gdy gola dla oponentów zdobył Adrian Kaczmarek. Faludża lada moment wyrównała, lecz w 12 minucie kolejna akcja Szmulek przywróciła im gola przewagi. Jedni więc grali, a drudzy strzelali bramki i to powodowało, że narastało w nas przekonanie, że poza dobrym wrażeniem, zespół Kamila Lubańskiego znów nic ze swojego meczu nie ugra. Ale końcówka pierwszej połowy była w wykonaniu tej ekipy piorunująca. Najpierw bramką z rzutu wolnego do remisu doprowadził sam kapitan, a potem Faludża dorzuciła jeszcze dwa trafienia i do przerwy było 4:2! Zapachniało niespodzianką. Na starcie drugiej odsłony lepsze były jednak Szmulki. Gol na 4:3 wisiał w powietrzu, lecz najpierw doskonałej okazji nie wykorzystał Adrian Ciepliński, a potem dobrą sytuację zmarnował także Alex Wolski. Ekipa z Warszawy chyba straciła wiarę, że coś tutaj jeszcze strzeli i widać było narastającą frustrację. Faludża przetrwała trudny moment a gdy w 30 minucie Kamil Lubański podwyższył na 5:2, było jasne, że ten zespół nie da sobie wyrwać pierwszego zwycięstwa w historii. Szmulki zdołały co prawda zripostować golem Sebastiana Mędrzyckiego, lecz potem na parkiecie dominowała już tylko jedna ekipa. Zawodnicy w białych koszulkach zdobyli cztery gole z rzędu i wygrali 9:3! Stało się więc to, co wszyscy przewidywali od początku sezonu. Faludża po raz pierwszy poznała smak wygranej w Nocnej Lidze Halowej i zrobiła to w naprawdę dobrym stylu. Nie wiemy, czy to zapowiedź ich kolejnych sukcesów, natomiast teraz już nikt nie potraktuje ich jako ekipy, która tylko straszy, a na końcu i tak przegrywa. Szmulki przekonały się o tym bardzo boleśnie, natomiast w przekroju całego spotkania, był to zespół słabszy. Można żałować dobrego momentu na początku drugiej połowy, ale wydaje się, że nawet to nie wystarczyłoby do osiągnięcia korzystnego wyniku. To wszystko chyba można skonkludować w jeden sposób. Z tą ekipą jest na pewno zdecydowanie lepiej niż w tamtym sezonie. Ale jeszcze nie tak dobrze, jak samym zawodnikom mogło się wydawać.
O godzinie 21:35 rozpoczął się z kolei mecz, który komuś z pary Semola – Wybrzeże Klatki Schodowej miał przynieść pierwsze punkty w sezonie. Ambicje obydwu kapitanów były pewnie większe, natomiast zamiast zastanawiać się co poszło nie tak w pierwszych dwóch kolejkach, należało podejść do tematu na zasadzie "co można zrobić lepiej". W Semoli doszło do dość poważnych zmian. Tak naprawdę, to porównując poniedziałkowy skład z tym z zeszłego sezonu, to na statku zostało tylko czterech graczy – Krzysiek Jędrasik (który znowu pełnił rolę bramkarza), Mateusz Jarząbek, Łukasz Szymborski i Jarek Wieleba, z czego tylko dwóch pierwszych rozpoczęło mecz w pierwszym składzie. Ale ta zmiana wyszła Semoli na plus, o czym boleśnie przekonali się gracze WKS. Zespół Gabriela Skiby od samego początku nie miał sposobu, by dobrać się do skóry rywalom i jego akcje ofensywne można policzyć na palcach jednej ręki. Po stronie rywali piłka krążyła szybciej, zawodnicy lepiej rozumieli się nawzajem i pierwsze tego efekty przyszły w 10 minucie, gdy gola zdobył Jarek Wieleba. W 15 minucie stratę popełnił z kolei Patryk Tyka, na czym Semola także skorzystała i do przerwy było 2:0. W trakcie transmisji mówiliśmy, że nie widzimy tutaj perspektyw na to, by WKS wrócił do gry. Te słowa szybko znalazły odzwierciedlenie w boiskowej rzeczywistości. Nominalni gospodarze potrzebowali czterech minut, by zdobyć kolejne dwie bramki i byli już pewni, że krzywda im się nie stanie. Tym bardziej, że wciąż grali dobrze, mądrze i skutecznie. Rywale swoją strzelecką niemoc przełamali dopiero w 26 minucie, ale zarówno ten gol Patryk Tyki, jak i późniejszy Gabriela Skiby, na niewiele się zdały. Nie zmieniły one bowiem ogólnego odbioru postawy drużyny z Serocka. Wszystko było chaotyczne, pozbawione myśli przewodnej, nastawione na improwizację, która w tym przypadku się nie sprawdziła. To było jak starcie juniorów z seniorami, gdzie w roli udzielających lekcji wystąpili gracze z Ursusa. Naprawdę z dużą przyjemnością patrzyło się na niektóre akcje Semoli i jeśli ten skład miałby się utrzymać na dłużej, to myślenie o tej drużynie musi się zmienić. Koniec z piłkarskimi szachami, małą ilością zdobytych goli i stosunkowo niewielką kreacją w ofensywie. Ta nowa Semola to zupełnie inna jakość i niech wezmą to pod uwagę ci, którzy w następnych kolejkach znów mieli w planach obstawić przeciwko niej.
Przechodzimy do czwartego meczu, gdzie z kolei znakomita część z Was nie widziała innej opcji, niż przekonująca wygrana Squadry z Lemą. Ale czy faktycznie można było być pewnym, że ekipa z Serocka dość swobodnie zapisze na swoje konto całą pulę? My mieliśmy co do tego wątpliwości, tym bardziej, że do ekipy Logistyków dołączył Damian Kossakowski. I jak się później okazało – ten gracz miał gigantyczny wpływ na końcowy wynik, ale do szczegółów jeszcze dojdziemy. Mimo, że ta potyczka bardzo długo nie przynosiła goli, to oglądało się ją z dużą przyjemnością. Zwłaszcza, iż okazji nie brakowało. Początek należał do Lemy, swoją szansę zmarnował choćby Kuba Grabowski, ale na odpowiedź Squadry nie czekaliśmy długo, gdy w 10 minucie w słupek trafił Tomek Lipski. Z kolei tuż przed przerwą mieliśmy chyba najlepsze okoliczności do otwarcia wyniku. Damian Kossakowski powinien wpisać się na listę strzelców, lecz z doskonałej pozycji posłał piłkę obok bramki. Na bramki musieliśmy więc poczekać do drugiej odsłony. Tutaj wyrównana walka trwała w najlepsze, aż do 31 minuty. Squadra wyklarowała sobie dobrą okazję, którą z bliska wykończył Mateusz Pawlak. Było w tym jednak trochę kontrowersji, bo ten zawodnik wcześniej faulował Damiana Kossakowskiego, lecz arbiter nie miał prawa tego zobaczyć. Lema musiała więc podkręcić tempo, bo mimo dobrej gry, mogła zostać bez punktów. I w 36 minucie wreszcie znalazła sposób na przeciwnika. Na strzał z dalszej odległości zdecydował się Kacper Piątkowski, źle interweniował Michał Sokołowski i mieliśmy remis. I tak prawdę mówiąc, to liczyliśmy, że wynikiem 1:1 ta potyczka się zakończy. W sposób sprawiedliwy opisywała ona boiskowe wydarzenia i gdy czas nieubłaganie uciekał, a rezultat się nie zmieniał, myśleliśmy że sprawa jest klepnięta. Ale na kilkanaście sekund przed końcem dwa błędy w jednej akcji popełnił Damian Kossakowski. Najpierw źle zagrał do jednego z kolegów, a potem, chcąc ratować sytuację, sfaulował na granicy pola karnego Szymona Darkowskiego. Samo przewinienie było oczywiste, lecz trudno było ocenić, gdzie do niego doszło. Arbiter nie miał wątpliwości i wskazał na rzut karny, co po analizie powtórek okazało się dobrą decyzją. Do piłki podszedł Tomek Lipski i bez problemów pokonał Przemka Jabłońskiego. Logistycy zdołali jeszcze rzucić wszystko na szalę i niemal w akompaniamencie końcowego gwizdku dysponowali sytuacją na 2:2, ale los wyraźnie im tego wieczora nie sprzyjał i musieli pogodzić się z porażką. Z jednej strony niezasłużoną, bo tak jak napisaliśmy – spotkały się dwie wyrównane ekipy i remis byłby uczciwy. I tak naprawdę ten punkt Lema miała w zębach, bo gdyby spokojnie rozegrała końcówkę, to nie byłoby opcji, by tutaj przegrała. Wtedy przytrafił się błąd jednemu z zawodników, który zapoczątkował efekt domina. Szkoda, natomiast jeśli tak grającą i walczącą Lemę będziemy widzieli do końca sezonu, to jej awans do górnej połowy tabeli jest tylko kwestią czasu. Tam już jest z kolei Squadra, która w poniedziałek miała wyraźne wsparcie opatrzności, ale tak to już w piłce bywa – raz Ty masz szczęście, następnym razem może je mieć przeciwnik. Dla nas najważniejsze było jednak, że zobaczyliśmy świetne widowisko, gdzie chociaż nie brakowało emocji, to zawodnicy potrafili podziękować i pogratulować sobie wzajemnego trudu. Takie obrazki i takie mecze chcielibyśmy oglądać jak najczęściej.
Niezłe zawody, aczkolwiek tylko w pierwszej połowie, zafundowali nam na koniec dnia przedstawiciele Jogi Finito i Mocnej Ekipy. Wiem, że te zespoły świetnie się znają, dlatego o jakimkolwiek elemencie zaskoczenia nie mogło być mowy. Faworytem była Mocna Ekipa, dysponująca kompletem punktów, podczas gdy rywale mieli na koncie tylko jedno „oczko”, a ostatnio doznali upokorzenia z rąk Byczków. Byliśmy jednak przekonani, że drugiego tak słabego spotkania nie zagrają i od samego startu widać było, że zależy im, by zostawić po sobie dużo lepsze wrażenie niż ostatnio. Co więcej – gdyby nie kiepska skuteczność, to po 10 minutach mogli nawet prowadzić 2:0. W 4 minucie wynik otworzył bowiem Maciek Banasek, a potem nie brakowało okazji, które mogłyby podwoić stan posiadania. Ich niewykorzystanie szybko się zemściło. Mocna Ekipa złapała rytm i w krótkim okresie zanotowała dwie bramki, które pozwoliły odwrócić wynik. Joga szybko jednak wróciła do gry, gdy po ładnej asyście Maćka Banaska, trafienie zanotował Rafał Perczyński, który po zmianie obuwia na halowe, pokazywał się z naprawdę dobrej strony. Ostatnie słowo w premierowej połowie należało jednak do faworytów, a konkretnie do ich bramkarza Eryka Ryszkusa, który zrobił sobie wycieczkę na połowę oponentów i wrócił z niej z trafieniem. Wynik 3:2 niczego jeszcze nie przesądzał, a solidna postawa Jogi sugerowała, że emocje dopiero przed nami. Niestety myliliśmy się. Gra drużyny Emila Drozda utrzymała się na niezłym poziomie jeszcze tylko kilka chwil. W 25 minucie rywale dwukrotnie pokonali Łukasza Świstaka i powoli zaczęliśmy przyzwyczajać się do myśli, że perspektywa niespodzianki zaczyna się ulatniać. Trochę nadziei w serca Finito wlał Piotrek Śliwa, ale potem było już tylko gorzej, bo rywale najpierw wykorzystali liczebną przewagę po kartce dla Rafała Kaczorowskiego, następnie dorzucili dwa gole i nie było żadnych szans, że może im się tutaj stać krzywda. Finałowe fragmenty meczu to już okres bez historii, a końcowy wynik brzmiał 11:4. Po pierwszej połowie nic nie wskazywało na tak wysokie rozmiary porażki Jogi. Ale coś zaczęło się psuć, pojawiły się wzajemne pretensje i zanim ta ekipa przystąpi do kolejnego spotkania, chyba musi sobie pewne rzeczy jeszcze raz wyjaśnić. Tym bardziej, że tutaj do pewnego momentu naprawdę wszystko wyglądało dobrze, a potem… Szkoda słów. Mimo wszystko widzimy pewne pozytywy, jak choćby wspomniana dyspozycja Rafała Perczyńskiego. W obozie triumfatorów, poza jednostkami oczywistymi, warto wspomnieć o Mariuszu Horychu, dopisanym do listy, a który trzymał fajny, równy poziom. No i przyczynił się do sukcesu drużyny, dzięki któremu Michał Zimolużyński i spółka są samodzielnym liderem 4.ligi. Jak długo nim pozostaną? Czy znajdzie się mocny na Mocną Ekipę? Na odpowiedzi na te pytania musimy jeszcze poczekać.
Retransmisję wszystkich spotkań czwartej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.