fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 3.kolejki 2.ligi!

29 grudnia 2023, 00:32  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

W tabeli 2.ligi powoli następuje podział. Trzy ekipy odłączyły się od reszty stawki, jedna goni czołówkę, a pozostali będą walczyć o to, by nie zająć któregoś z dwóch ostatnich miejsc.

I właśnie w kontekście tej ostatniej kwestii, bardzo ważny mecz rozegrał się między Ferajną United a Nadbużanką. Ponieważ jedni i drudzy nie mieli jeszcze punktów, to na pewno wśród zawodników pojawiła się kalkulacja, że lepszej okazji do otwarcia dorobku długo może nie być. Po obu stronach brakowało kilku ważnych graczy, wśród Nadbużanki nie było przede wszystkim lidera defensywy Przemka Borkowskiego, ale wiedzieliśmy, że to nie będzie miało większego wpływu na przebieg meczu, który zapowiadał się na bardzo wyrównany. I tak to wyglądało, chociaż strzelanie rozpoczęło się stosunkowo szybko, gdy po złym zagraniu Patryka Grzelaka, gola dla ekipy ze Słopska zanotował Wiktor Wiśniewski. Za chwilę powinno być 2:0, lecz Miłosz Druchniak nie potrafił wygrać sytuacji sam na sam z bramką i z najbliższej odległości trafił w słupek. Wyrobienie sobie dwubramkowej przewagi mogło stanowić kapitalny handicap, a zamiast tego do głosu powoli zaczęła dochodzić Ferajna. I w końcówce pierwszej połowy udało jej się objąć prowadzenie. Najpierw wyrównał Olaf Ćwierzyński, a potem gola zanotował Adam Smoleń, z kolei wspólnym mianownikiem tych trafień były piękne asysty Michała Gałązki. Nadbużanka straty odrobiła w 25 minucie i uczyniła to ponownie za sprawą Wiktora Wiśniewskiego, który po rzucie rożnym dla swojego zespołu uciekł obrońcom i zdobył efektowną bramkę strzałem pod poprzeczkę. Na kolejne trafienie przyszło nam trochę poczekać, a kulminacyjnym momentem spotkania mogła być 32 minuta, gdy Kamil Przybysz sfaulował Daniela Białka i otrzymał od arbitra żółtą kartkę, chociaż mogło się skończyć czerwoną. Ferajna co prawda nie wykorzystała gry w przewadze, ale gdy siły się wyrównały, kluczowego gola zdobył dla nich Olaf Ćwierzyński, co zdeterminowało finałowe fragmenty tej potyczki. Nadbużanka posypała się kompletnie, z kolei rywale złapali wiatr w żagle i zaczęli punktować bezradnego przeciwnika. Skończyli dopiero przy stanie 7:2 i tym samym w swojej 12 próbie (9 meczów tamtego sezonu i 3 obecnego) zgarnęli pierwsze zwycięstwo w swojej przygodzie z NLH! Domyślamy się jednak, że bardziej niż na historii, zależało im na teraźniejszości, bo te trzy oczka bardzo się przydadzą w kontekście utrzymania. Z kolei Nadbużanka na swój komplet punktów musi jeszcze poczekać. Przez 35 minut ten zespół był na podobnym poziomie co rywal, a najbardziej szkoda początku spotkania, bo wynik 2:0 mógł zmusić przeciwnika do otwarcia się, co dałoby okazję do gry z kontry. Ale tak czy siak końcowy rezultat był zdecydowanie gorszy niż sama gra, dlatego nie ma co się załamywać, tylko trzeba być cierpliwym. Ich środowi przeciwnicy coś o tym wiedzą.

Kolejny mecz, gdzie sparowaliśmy dwa zespoły bez choćby jednego punktu rozpoczął się o 20:50. JMP podejmowało Warsaw Fire i byliśmy tej potyczki bardzo ciekawi. Lepiej pod względem ogólnego wrażenia wypadali do tego momentu Strażacy, którzy na tle mocnych drużyn potrafili pokazać, że nikogo się nie boją. JMP też nie miało łatwych oponentów, natomiast ich gra była dość daleka od tej, którą pokazywali w zeszłej edycji. Na szczęście nominalni gospodarze nie mieli tym razem problemów kadrowych. Wrócili Damian Zalewski i Adrian Wrona, a od pierwszej minuty wystąpił również Jacek Toczyski. W obozie Warsaw Fire tak dobrze pod względem personaliów nie było. Brakowało Dawida Kolanowskiego, nie dojechali Mariusz Kapsa oraz Paweł Janus i to wszystko powodowało refleksję, czy tej ekipie starczy jakości i sił w środowej potyczce. Pierwsza połowa trochę te obawy potwierdziła. Co prawda okazji nie brakowało, lecz zespół Tomka Janusa nie mógł znaleźć sposobu na Maćka Haratyma, z kolei rywale w swoich wypadach ofensywnych byli bardziej skuteczni. W 10 minucie bramkę na 1:0 zdobył Mateusz Mierzwa, a tuż przed końcem tej części gry, Warsaw Fire fatalnie rozegrali rzut rożny, poszła kontra w drugą stronę i wynik podwyższył Jacek Toczyski. Rezultat 2:0 nie oddawał jednak przebiegu zdarzeń, bo na przynajmniej jednego gola Strażacy zasłużyli. W końcu jednak udało im się przełamać strzelecką niemoc. Już na starcie drugiej odsłony Bartek Gdula zmniejsza część strat, a gdy w 29 minucie również Tomek Janus nastawia celownik, wydaje się, że Warsaw Fire są na fali i to oni mogą zdobyć kolejnego gola. Ale właśnie wtedy przytrafił im się być może najsłabszy moment w spotkaniu. Niemal od razu po wznowieniu gry ze środka bramkę strzelił im Jacek Toczyski, a ten sam zawodnik dosłownie lada moment podwyższył na 4:2. Tego już nie można było wypuścić z rak, a zawodnikom w czarno-czerwonych koszulkach nie pomogła odważna decyzja, o wprowadzeniu lotnego bramkarza w postaci Łukasza Grabowskiego. To zresztą właśnie on stracił w 37 minucie piłkę na rzecz Adriana Wrony, a ten ustalił wynik spotkania. JMP wygrało zasłużenie, choć rezultat zdaje się być odrobinę zbyt wysoki. Natomiast nie da się ukryć, że to już była taka ekipa, która przypominała samą siebie z poprzednich sezonów, co daje nadzieję, że tym razem walki o utrzymanie nie trzeba będzie sprowadzać do ostatniej kolejki. Taki scenariusz grozi natomiast Strażakom. Ale na ich usprawiedliwienie trzeba dodać, że jeszcze ani razu w tym sezonie, nie mogli zagrać w optymalnym składzie. A jesteśmy święcie przekonani, że gdy to wreszcie nastąpi i zbiorą wyjściowy garnitur na kilka meczów z rzędu, to powinni zdobyć wówczas tyle punktów, by wystarczyło do utrzymania drugoligowego statutu.

Po dwóch spotkaniach wagi średniej, przyszedł czas na starcie wagi ciężkiej, czyli Burgery Nocą kontra Kasbud Development. Dwa niepokonane zespoły, obydwa z ambicjami do gry o najwyższe cele, aczkolwiek zdecydowanym faworytem wydawał się być Kasbud. Co prawda nie było Bartka Balcera, natomiast ci którzy przyjechali i tak mieli w sobie wystarczająco dużo potencjału, by zgarnąć trzy punkty. Co do Burgerów, to tutaj nie dojechał Bartek Sosnówka, ale to i tak niewiele zmieniło w taktyce Mięsożernych, która opierała się na defensywie i kontrach. Okazała się ona słuszna, chociaż to rywal jako pierwszy cieszył się z gola. Podanie Pawła Żmudy wykorzystał Kamil Kośnik i było 1:0. Ale Burgery szybko odpowiedziały trafieniem Dominika Zulczyka, a potem miały trochę szczęścia, gdy Szymon Knap nie zamknął przestrzeni między swoim ciałem a słupkiem i dał wpakować piłkę do siatki Arkowi Daleckiemu. I mniej więcej na tym polegała podstawowa różnica między tymi ekipami. Podczas gdy Kasbud próbował coś wykreować, a nawet gdy coś miał, to świetnie bronił Paweł Wojciechowski, to Burgery potrzebowały czasami pół okazji, by cieszyć się z gola. Identycznie przebiegała druga połowa, która zaczęła się od prostego błędu bramkarza Kasbudu, na którym skorzystał Piotrek Bober. Dwa gole straty zmusiły ekipę z Radzymina do bardzo odważnej gry, która przyniosła efekt w postaci trafienia kontaktowego, jak również wielu innych okazji, których jednak nie udało się zamienić na bramkę. Poziom cały czas trzymał Paweł Wojciechowski, a gdy on nie mógł czegoś obronić, to ratowali go koledzy. Burgerów nie opuszczało też szczęście. W 32 minucie w zdobyciu gola pomógł im Paweł Żmuda, którego niefortunna interwencja zmusiła do kapitulacji własnego bramkarza. Kasbud miał więc znów dwie bramki do odrobienia. Ale jak miał tę różnicę skrócić, skoro nie potrafił wykorzystać nawet rzutu karnego? W 35 minucie Paweł Wojciechowski kapitalnie odczytuje zamiary Dawida Banaszka i wydaje się, że to gwóźdź do trumny Kasbudu. Sytuację ratuje gol Kacpra Banaszka, a ten sam zawodnik w 38 minucie ma wyborną okazję by wyrównać, lecz golkiper Burgerów znów staje na wysokości zadania. I dosłownie chwilę po tej akcji, Burgery zdobywają gola, który zamyka spekulacje. Ale sposób w jaki stemplują rezultat jest nie do podrobienia. Piotrek Bober chciał tak naprawdę wybić piłkę byle dalej i wyżej, ta o mało co nie zahaczyła sufitu, lecz ostatecznie nabrała takiej trajektorii, że wylądowała za linią bramkową Kasbudu! Gol-kuriozum! Po tym trafieniu nic już się nie zmieniło i Burgery niespodziewanie wygrały mecz na szczycie w stosunku 5:3. Triumfatorom należą się duże brawa, bo w takim spotkaniu potrzeba do zwycięstwa kilku elementów – szczęścia, skuteczności, heroizmu w obronie i pomocy bramkarza. Wszystkie te czynniki zgrały się w jednym czasie, co przyniosło fantastyczny efekt. Ale niczego nie ujmując Mięsożernym, to bardziej Kasbud ten mecz przegrał, niż rywal go wygrał. Dwa z pięciu goli to były prezenty na pustą bramkę, do tego samobój a jedno trafienie stanowiło efekt braku doświadczenia bramkarskiego Szymona Knapa. Wydaje nam się, że Kasbud niepotrzebnie próbował grać coś, czego jeszcze nie do końca potrafi i gdyby zagrał tutaj „normalnie”, bez kombinowania, wynik byłby inny. Ale oczywiście każdy może mieć w tej kwestii inne zdanie.

Żadnych problemów z interpretacją wyniku oraz przebiegu spotkania nie mieliśmy po rywalizacji Auto-Delux z Ternovitsią. Liczyliśmy na mecz, który rozstrzygnie się dopiero w końcówce i niewykluczone, że swoje zrobiłoby wówczas doświadczenie ekipy z Ukrainy. Rzeczywistość okazała się dość brutalna dla drużyny Romana Shulzhenko, która w środę nie miała żadnych szans z kapitalnie dysponowanym oponentem. Zespół z Kobyłki od pierwszego gwizdka sędziego narzucił bardzo wysokie tempo i już pierwszy strzał okazał się skuteczny, a Vasyla Borysa pokonał Kamil Boguszewski. W 4 minucie było już 2:0. Remek Muszyński efektownym zwodem zabrał się z piłką, po czym celnie przymierzył i przeciwnikom znów przyszło ustawić futbolówkę na środku boiska. W 6 minucie pojawiła się jednak perspektywa odrobienia części strat przez Ternovitsię. Żółtą kartkę obejrzał bowiem Kamil Boguszewski, lecz niewiele to zmieniło w obrazie spotkania. Co więcej – lada moment identycznej kary doświadczył Volodymyr Hrydovyi, co Auto-Delux wykorzystali, a na 3:0 pięknym trafieniem podwyższył Remek Muszyński. Taki wynik utrzymał się do końca pierwszej połowy i niewiele wskazywało na to, że po przerwie może się coś zmienić. Tym bardziej, że Ternovitsia miała naprawdę bardzo niewiele okazji i Bartek Muszyński praktycznie w ogóle nie odczuwał zagrożenia. Identycznie było podczas finałowych 20 minut. Przegrywający nie mieli żadnego pomysłu, jak dobrać się do skóry drużynie Kacpra Pałki i nawet gdy rywal dwukrotnie grał w osłabieniu (po kartkach dla Maćka Jasińskiego i Remka Muszyńskiego), to Ternovitsia nic nie potrafiła z tego zrobić. W końcówce meczu gracze w żółtych koszulkach zdecydowali o zdjęciu Vasyla Borysa i wprowadzili za niego Romana Shulzhenko, ale na niewiele to się zdało i wynik swojej postaci nie zmienił. To chyba pierwszy taki mecz w przygodzie z NLH, w którym Ternovitsia nie miała praktycznie nic do powiedzenia. Rywale ich obezwładnili, rozłożyli na łopatki i odliczyli do trzech. A to że nie pozwolili im na zdobycie choćby jednej bramki, to wyczyn zasługujący na oddzielną laurkę. Dlatego nie ma co tutaj ganić przegranych, lecz trzeba pochwalić triumfatorów. Auto-Delux zagrali bezbłędne zawody, będąc lepszymi w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Takich chcielibyśmy ich widzieć co tydzień, bo grając na takim poziomie, powrót do nocnoligowej elity będzie formalnością. Brawo, brawo, brawo!

Ostatni mecz w 2.lidze rozegrany przed Świętami to ten, w którym po dwóch stronach barykady stanęły AutoSzyby i FC Górale. Faworyt mógł być tylko jeden, bo ekipa Marcina Lacha kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, z kolei obóz Kamila Wiśniewskiego stracił ostatnio tyle goli z Kasbudem, że moglibyśmy nimi obdzielić kilka spotkań. Jasnym było, że Szyby drugiego tak kiepskiego meczu nie zagrają, natomiast chyba nikt nie przypuszczał, iż mogą zagrozić Góralom. Tym bardziej, że brakowało w ich składzie Konrada Kanona, który w poprzednich dwóch spotkaniach był zdecydowanie najjaśniejsza postacią tej ekipy. Ale i rywale mieli swoje problemy. Nie dojechał Michał Aleksandrowicz, podobnie było z Kacprem Smoderkiem i Marcinem Świstakiem, natomiast skład który się zjawił i tak był wystarczająco silny, by tutaj wygrać. I to potwierdziło się na parkiecie. Już w 2 minucie błąd popełnił golkiper Szyb Mateusz Wiśniewski, z czego skorzystał Mikołaj Tokaj, zdobywając premierową bramkę. Przy stanie 1:0 przegrywający mieli kilka okazji, by doprowadzić do remisu, ale albo dobrze bronił Marcin Lach, albo szwankowała decyzyjność. Górale spokojnie czekali natomiast na swoje okazje i w 16 minucie podwyższyli na 2:0, a autorem trafienia ponownie był Mikołaj Tokaj. Wynik 2:0 miał duże znaczenie dla dalszych losów meczu. Faworytom nie zależało na forsowaniu tempa, z kolei rywale walili głową w mur. Dwukrotnie mieli nawet okazję, by grać o jednego więcej, ale nic nie potrafili z tego zrobić. Dopiero w 30 minucie Kuba Skotnicki przełamał strzelecki impas, co spowodowało, że na plac gry musiał wrócić Mikołaj Tokaj. Jego asysta do Tomka Bylaka pomogła przywrócić bezpieczne prowadzenie Góralom, a potem Tomek Bylak zdobył jeszcze jednego gola i wynikiem 4:1 ta potyczka zakończyła drugoligowe zmagania w roku 2023. Sensacji więc nie było, ale gdyby Szyby miały kogoś, kto potrafi zdobywać bramki, to tutaj mogły się pojawić nerwy po stronie faworytów. Dało się odczuć stratę Bartka Bajkowskiego, bo z nim można tutaj było powalczyć o całą pulę, a tak pozostaje niedosyt. Górale byli do ugryzienia, chociaż nie sposób nie odnieść wrażenia, że robili tylko tyle, ile potrzeba do wygranej. Nic poza tym. Ale skoro to wystarczyło, to rozwodzenie się nad stylem nie ma najmniejszego sensu.

Retransmisję wszystkich spotkań drugiej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: