fot. © www.nocnaligahalowa.pl

Opis i retransmisja 3.kolejki 1.ligi!

29 grudnia 2023, 21:44  |  Kategoria: Video  |  Źródło: inf.własna  |   dodał: roberto  |  komentarze:

Ciężko byłoby komukolwiek przewidzieć zwycięzców wszystkich spotkań 3.kolejki elity NLH. A wszystko dlatego, że wielu faworytów kompletnie się nie popisało.

Pierwszym zespołem, który miał odnieść spokojne zwycięstwo był In-Plus. A gdy okazało się, że Patrykowi Gallowi udało się ściągnąć do gry Tomka Warszawskiego, to chyba nikt nie miał wątpliwości, że Al-Marowi przyjdzie się tutaj pogodzić z porażką. Tym bardziej, iż mecz zaczął się idealnie dla Księgowych, którzy prowadzili grę i jedną ze swoich akcji zakończyli bramką. Ale potem wszystko zaczęło się sypać. Najpierw kontuzji nabawił się Janek Skotnicki, któremu uraz praktycznie uniemożliwiał rywalizację. Z kolei w 11 minucie kompletnie nie popisał się ten, na którego w In-Plusie bardzo liczono. Tomek Warszawski intuicyjnie zablokował strzał Łukasza Flaka ręką i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że było to dobrych kilkadziesiąt metrów od swojej bramki. Sędziowie nie mieli wyjścia i pożegnali zawodnika Legii Futsal czerwoną kartką. To całkowicie zmieniło obraz spotkania. Al-Mar wykorzystał pięciominutową grę w przewadze i wyszedł na prowadzenie. Wynik 2:1 co prawda niczego tutaj nie przesądzał, ale widząc problemy w In-Plusie, zaczęliśmy się poważnie zastanawiać, czy tę drużynę stać na to, by wrócić do gry. Te obawy okazały się uzasadnione. Księgowi nie mieli argumentów w ataku i nawet próba rozgrywania piłki przez lotnego bramkarza jakim był Filip Góral, nic nie dawała. Al-Mar dość łatwo rozbijał akcje przeciwnika a w 23 minucie debiutujący w ekipie z Wołomina Dominik Ołdak podwyższył na 3:1. I chyba ostatni moment, w którym Patryk Gall i spółka mogli dać sygnał, że nie wszystko jeszcze stracone, nastąpił w 25 minucie. Wówczas sędziowie podyktowali rzut karny za faul Mateusza Gawłowskiego, lecz Paweł Wysocki kapitalnie wyczuł intencje Patryka Szeligi i wynik ani drgnął. Ta sytuacja podłamała aktualnych wicemistrzów NLH, którzy lada moment stracili bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego i było po meczu. Końcówka spotkania to już punktowanie Al-Maru, który drugą połowę wygrał 4:0, a cały mecz 6:1! Historyczny dzień dla obozu Marcina Rychty, bo z tym rywalem zawsze przegrywali, ale nadszedł moment słodkiej zemsty. Oczywiście rywal trochę im pomógł, jednak w naszej ocenie, nawet gdyby Tomek Warszawski grał do końca, to nie jest powiedziane, że trzy punkty pojechałyby z In-Plusem. Bo ten In-Plus, abstrahując od sytuacji z 11 minuty, był po prostu bardzo słaby. I jeśli po porażce z Propertiką mogliśmy się zastanawiać, czy to nie był wypadek przy pracy, tak teraz mamy już pewność, że Księgowi, jeśli coś się tutaj szybko nie zmieni, nie będą się liczyli w walce o najwyższe cele. Takiego In-Plusu nikt nie będzie się bał. Już prędzej balibyśmy się Al-Maru, bo w takim składzie z Patrykiem Czajką, Dominikiem Ołdakiem czy Pawłem Wysockim, to może być drużyna, która na pokonaniu jednego ligowego faworyta, wcale nie musi poprzestać.

„Poza braćmi Skorupka powinni być wszyscy” – taką informację odnośnie składu otrzymaliśmy kilka godzin przed meczem z Gold-Dentem od kapitana Kartonatu. Na tej podstawie troszkę obniżyliśmy też kurs na ekipę Wojtka Kuciaka, bo coś nam podpowiadało, że mimo iż to Dentyści są faworytami, to tutaj może być różnie. Ale gdy okazało się, że Kartonat będzie grał cały mecz bez zmian, nasza teoria legła w gruzach. Przecież gdyby tutaj dojechali Karol Sochocki, Wiktor Gajewski czy Arek Stępień, to nawet wtedy ciężko byłoby o optymizm, a co dopiero teraz? Gold-Dent wydawał się więc na autostradzie do całej puli i to pomimo braku Damiana Zajdowskiego. Tyle że zespół Przemka Tucina grał bardzo anemicznie. Co z tego, że próbował wymieniać piłkę, jak nic z tego nie wynikało, z kolei rywale szybko objęli jedyną słuszną taktykę polegającą na grze z kontry i tylko czyhali na błędy przeciwnika. A tych nie brakowało. W 11 minucie Kartonat wychodzi na prowadzenie po ładnie rozegranej akcji, a lada moment błąd popełnia Maciek Lament i robi się 2:0. Potem ekipa Wojtka Kuciaka ma jeszcze okazję na 3:0, ale Adam Janeczek nie mieści piłki w pustej bramce. Gold-Dent patrzył na to wszystko bezradnie, a nie był nawet w stanie wykorzystać sytuacji, w której debiutujący u rywali Mateusz Baj otrzymał żółtą kartkę. Nic się tej ekipie nie układało, a sytuacja po przerwie zrobiła się jeszcze gorsza, gdy wspomniany przed chwilą Mateusz Baj zapędził się pod pole karne Michała Dudka i chytrym strzałem podwyższył na 3:0! Przegrywający musieli natychmiast zareagować. Udało im się to w 25 minucie, gdzie co prawda Przemek Tucin nie wykorzystał karnego, ale dobitka Rafała Muchy była już skuteczna. To wszystko zdeterminowało dalszy przebieg drugiej połowy. Gold-Dent próbował cisnąć, chociaż wciąż brakowało mu elementu zaskoczenia i gdyby w 28 minucie Mateusz Kawiecki trafił do bramki a nie w słupek, to byłoby po meczu. A tak wciąż wszystko było możliwe. W 34 minucie sprawy w swojej nogi wziął bramkarz Dentystów Michał Dudek, który fenomenalnym strzałem z dystansu pokonał swojego vis-a-vis. To był już tylko gol straty, a kto wie jak to wszystko by się potoczyło, gdyby chwilę później sędziowie odgwizdali rzut karny na Przemku Tucinie. Gwizdka jednak nie było, a potem sprawę doprowadzenia do remisu skomplikowała żółta kartka dla Michała Dudka i Kartonat ostatecznie dowiózł minimalne zwycięstwo do samego końca. Radość w obozie dawnego Filpolu była zrozumiała, bo to był ogromny 40-minutowy wysiłek, chociaż prawdę mówiąc, gdyby triumfatorzy byli skuteczniejsi, to ten mecz zamknęliby znacznie wcześniej. Ale zakładając, że mieli tutaj zostać rozbici i tak dokonali wielkiej rzeczy i brawa dla każdego z piątki zawodników, którzy mieli w tym swój udział. Szczególnie warto pochwalić nowego w ich szeregach Mateusza Wasielewskiego, który pokazał spore umiejętności. Co do Gold-Dentu, to sprawa ich oceny nie jest prosta. Bo z jednej strony gra była słabiutka a większość zawodników zaliczyła bezbarwny występ. Ale z drugiej strony – w drugiej połowie coś się ruszyło i kto wie, jaki ten mecz miałby finał, gdyby sędziowie nie pomylili się w ocenie sytuacji z Przemkiem Tucinem. Dlatego stwierdzenie, że Dentyści przegrali zasłużenie jest tylko częściowo prawdziwe. Owszem – do roboty wzięli się za późno, ale powinni tutaj otrzymać szansę, na doprowadzenie do remisu. A co by z tym zrobili – to już zupełnie inna historia.

Trochę brakuje z kolei słów, by opisać co w 3.kolejce nawyczyniali zawodnicy Łabędzi. 9 lutego 2023 roku ferajna Maćka Pietrzyka pokonała AbyDoPrzodu (grających wówczas jak Alpan) 3:2 i był to kolejny mecz, który traktowaliśmy jako nowe otwarcie Łabędzi. Minęło kilka miesięcy, te ekipy znowu stają do bezpośredniej rywalizacji i spotkanie kończy się wynikiem 13:0. Myśleliśmy, że na takim poziomie podobnych pogromów już nie będziemy doświadczać, ale AbyDoPrzodu urządziło sobie festiwal strzelecki i uznało, że skoro rywal jest tak słaby, to trzeba mu dać nauczkę. Tak naprawdę nie ma tu o czym pisać, bo Łabędzie wyglądały, jakby grały ze sobą po raz pierwszy. Wszystko się dla nich źle zaczęło, od prostego błędu już w 2 minucie i tak to wyglądało również w kolejnych fragmentach. Z przodu nic im się nie kleiło, a pojęcie defensywy nie istniało, co wykorzystał przede wszystkim Bartek Bajkowski, zdobywając aż pięć goli. Maciek Pietrzyk napisał nam potem, że ma nadzieję, iż to był jeden z tych meczów Łabędzi, który przytrafia im się raz na sezon, gdzie po prostu nic im nie wychodzi. My też mamy taką nadzieję, bo taka gra po prostu nie koresponduje z elitą Nocnej Ligi Halowej. Szkoda nam też AbyDoPrzodu. Najważniejszy był oczywiście wynik, ale przyjemność z takiego spotkania była raczej niewielka. Dlatego potem znów trzeba było nadrabiać na trybunach ;)

Przyjemną odskocznią od meczu z akapitu wyżej, okazał się ten między dwoma beniaminkami. Propertica i Tuba Juniors jeszcze niedawno rywalizowały o mistrzostwo 2.ligi, gdzie minimalnie lepsi okazali się ci pierwsi. Wówczas kursy na BETFAN były podobne, ale teraz sytuacja trochę się zmieniła. Bracia Trąbińscy i spółka wzmocnili skład, wygrali dwa pierwsze spotkania i to oni podchodzili do czwartkowej rywalizacji jako dość zdecydowani faworyci. Co prawda brakowało Daniela Gomulskiego i nie tylko jego, ale mimo wszystko nikt chyba tutaj nie zakładał innego wyniku, niż triumf nominalnych gospodarzy. Jednak mecz przez pewien czas nie układał się po myśli lidera tabeli. Tuba miała dobry początek, który zresztą okrasiła golem autorstwa Pawła Długołęckiego, a wszystko to poprzedziła ładna, drużynowa akcja. Potem obydwie strony miały po kilka okazji, najlepszą zmarnował Szymon Gołębiewski, a jak na złość rywal szybko odpowiedział na tę niewykorzystaną szansę i do remisu doprowadził Julian Świątek. Lada moment gola dla Propertiki zainkasował Mateusz Trąbiński i po prowadzeniu Tuby nie było już śladu. Ale to nie był koniec emocji. Faworyci nie mieli bowiem takiej przewagi, która pozwalałaby im ze spokojem oczekiwać co będzie dalej. Do tego było jeszcze daleko. Rywale czuli bowiem, że to wcale nie musi być spotkanie, po którym będą schodzili z parkietu pokonani i nawet gdy w 26 minucie stracili gola na 1:3, to natychmiast się zrewanżowali. Ale tej werwy starczyło mniej więcej do 30 minuty. Potem dwie dobre akcje oponentów spowodowały, że mecz stracił szansę na sensacyjne zakończenie. Najpierw na 4:2 wynik zmienił Julian Świątek, potem na listę strzelców wpisał się Mateusz Smoktunowicz i było po wszystkim. W końcówce obie ekipy dołożyły po jednym trafieniu i mecz stanął na rezultacie 6:3. To wszystko spowodowało, że te zespoły są dokładnie na przeciwległych biegunach. Propertica z kompletem oczek prowadzi w tabeli, a Tuba bez choćby jednego punktu, zamyka ligową hierarchię. Czy jednak taki właśnie mecz obejrzeliśmy w czwartek? Zdecydowanie nie, co pokazuje, że ani jedni nie są jeszcze tak silni, ani drudzy tak słabi. I pewnie oba zespoły mają tego świadomość, a takie myślenie to podstawa, by w 2024 roku być lepsza wersją siebie z 2023.

No i został nam jeszcze jeden mecz do zrelacjonowania, ale za to jaki! Wesoła kontra Offside, a więc aktualny mistrz kontra trzykrotny zdobywca naszego trofeum. W tamtym sezonie te zespoły spotkały się już na dzień dobry i wówczas ekipa Wesołej wygrała niespodziewanie 4:1, co stanowiło początek jej drogi do mistrzostwa. Tę edycję również lepiej zaczęli gracze Patryka Jacha, ale w czwartek czekało ich trudne zadanie. Przede wszystkim dlatego, że mieli poważne braki w składzie. Nie dojechał bramkarz Damian Krzyżewski, brakowało kapitana Patryka Jacha, a nieobecność zanotował również Kamil Wróbel, a więc zawodnik, przez którego przechodzi praktycznie każda piłka. Te wszystkie luki wydawały się jednak dość dobrze zamaskowane, bo w miejsce owej trójki Wesoła sprowadziła kolejnych przedstawicieli rodziny Dźwigała – Dariusza i Staszka, gdzie zwłaszcza tego pierwszego zna chyba każdy fan polskiej Ekstraklasy. Z kolei Offside wyglądał lepiej kadrowo niż ostatnio, głównie za sprawą przyjazdu Damiana Gałązki. Nikt się jednak nie spodziewał tego, co oglądaliśmy tutaj zwłaszcza w pierwszej połowie. Wesoła popełniała bowiem sporo błędów, gdzie za łatwo dopuszczała rywala do czystych pozycji. Miało to miejsce zwłaszcza po kwadransie gry, gdzie Offside prowadził już 1:0 i nagle zdobył trzy bramki z rzędu! Urzędujący mistrz jakby nie wiedział co się dzieje, ale za chwilę wszystko się zmieniło. Najpierw gola na 1:4 zainkasował Mateusz Domżalski, a potem blackout przydarzył się Adamowi Matejakowi. Od tak doświadczonego zawodnika wymaga się odpowiedzialnych decyzji, tymczasem Adam złapał stojącego przed 100% okazją przeciwnika i sędziowie nie mieli wyjścia – czerwona kartka! Wesoła nie mogła sobie wymarzyć lepszego prezentu, bo do tego momentu grała słabo, lecz w końcu odżyła. Do przerwy udało jej się odrobić jednego gola, tuż po przerwie drugiego, a potem były okazje by wyrównać. Z kolei 26 minucie piłka była już praktycznie w bramce, lecz świetnie zachował się Dominik Bula, który zdołał wyekspediować ją byle dalej. To był jednak dobry moment w grze obrońców tytułu i gol na 4:4 wisiał w powietrzu. Tyle że jak na złość, fatalny błąd popełnił wtedy Damian Jach. Stracił on piłkę na rzecz Dominika Buli, a ten wykorzystał okazję i dał Offsidowi oddech. To wszystko zapoczątkowało efekt domina w Wesołej. Za chwilę nastąpiła kolejna prosta pomyłka i Damian Gałązka trafił do pustej bramki. Faworyci odpowiedzieli trafieniem Staszka Dźwigały, ale co z tego, skoro potem Damian Gałązka dostał kolejny prezent i znów nie miał problemu z wstrzeleniem piłki do opuszczonej świątyni rywali. I tak ten mecz wyglądał już do końca. Ilekroć Wesołej udało się zdobyć gola i zmniejszyć straty, to po chwili następowała pomyłka i tym sposobem Offside dość niespodziewanie, ale zasłużenie wygrał to spotkanie w stosunku 8:6. Ale powiedzmy sobie uczciwie – to był inny Offside niż ten z początku sezonu. Dużo wniósł powrót Damiana Gałązki, a coraz lepiej wyglądają też inni zawodnicy. To pokazuje, że ekipa Pawła Buli ani myśli zaliczyć powtórki z ubiegłego sezonu, gdzie tylko przyglądała się, jak o medale walczą inni. I chyba nie musimy tłumaczyć, że dla ligi to bardzo dobra wiadomość. Co do Wesołej, to ta drużyna w całym poprzednim sezonie nie popełniła tylu błędów, ile w tym jednym spotkaniu. Trzeba o tym wszystkim jak najszybciej zapomnieć, bo wyglądało to po prostu źle. Pewnym pocieszeniem jest, że w tamtym roku też przytrafiła im się wpadka, a mimo to wszyscy wiemy jak to się skończyło. Czy jednak fakt, że wówczas miało to miejsce dopiero w szóstej kolejce, a teraz już w trzeciej będzie miał jakieś znaczenie? Niedługo się przekonamy.

Retransmisję wszystkich spotkań pierwszej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.

Komentarze użytkowników: