fot. © www.nocnaligahalowa.pl
Opis i retransmisja 4.kolejki 3.ligi!
Mimo, że rzucamy im coraz większe kłody pod nogi, na razie nic sobie z tego nie robią. Czy ktoś jest w stanie powstrzymać Las Vegas Parano?
Czwartą kolejkę 3.ligi zainaugurowali przedstawiciele Razem Ponad Promil i Adrenaliny. W ostatnich latach te ekipy bardzo często spotykały się w 1.kolejce spotkań i zwykle trzy punkty jechały do Ząbek, wraz z zespołem Roberta Śwista. Promil, słowami zapowiadającego kolejkę Łukasza Mroczka, zapowiadał słodki rewanż, tym bardziej, że tej drużynie punkty potrzebne są jak tlen. Ale jak się niestety okazało – tegoż tlenu ferajnie Łukasza Głażewskiego starczyło na mniej więcej kwadrans. Do tego momentu oglądaliśmy równy mecz, który nie miał wielkiego tempa i gdzie obydwaj bramkarze nie musieli się przesadnie wysilać. To wszystko zmieniło się w 17 minucie, gdy defensywa w żółtych koszulkach nie powstrzymała indywidualnego rajdu Marka Kowalskiego, który otworzył wynik. To był początek efektu domina, bo lada moment Promil miał już do odrobienia dwie bramki, gdy w 18 minucie Kacper Waniowski strzałem z własnej połowy zaskoczył golkipera oponentów. I z meczu, który nie zapowiadał się na jednostronny, za chwilę dostaliśmy show jednej ekipy. W drugiej połowie Adrenalina kontynuowała swój marsz po trzy punkty, a rywal trochę jej w tym pomógł. W 26 minucie Kacper Waniowski okazał się sprytniejszy od Piotrka Paćkowskiego i podwyższył na 3:0, a potem kontrę faworytów wykończył Mariusz Sońta i było praktycznie po herbacie. Gorszy od kolegów z zespołu nie chciał być również Mikołaj Świderski i zaczęliśmy się zastanawiać, na czym tutaj stanie. Promil zdołał co prawda uratować honor po trafieniu Michała Gajdka, lecz w końcówce tej potyczki przyjął jeszcze dwa ciosy i przegrał aż 1:7. Rewanżu więc nie było. Adrenalina była dużo lepsza i nie miała większych problemów, by zapisać drugie zwycięstwo w sezonie na swoim koncie. To na pewno miła odmiana w stosunku do poprzednich meczów, która pozwoli tej ekipie na dość spokojną grę w drugiej części sezonu. Spokojnie nie będzie za to w Promilu. To był kolejny bezbarwny mecz tego zespołu, a porażka spowodowała, że chłopaki spadli właśnie na ostatnie miejsce w tabeli. I jeśli ktoś w tym momencie spytałby nas, w kim upatrujemy głównego kandydata do spadku do 4.ligi, to bez wahania wskazalibyśmy właśnie na Promil. Co prawda oni wielokrotnie byli w podobnych sytuacjach i zawsze wychodzili z nich obronną ręką, ale tutaj naprawdę trudno o optymizm. Bo na czym niby mielibyśmy go oprzeć?
Skoro napisaliśmy wyżej, że ekipa Razem Ponad Promil przejęła miano „czerwonej latarni” 3.ligi, to jasnym jest, iż z samego dołu wygrzebała się drużyna KS Seta. Wcale się jednak na to nie zapowiadało i to z wielu względów. Pierwszy był taki, że MR Geodezja w pierwszych kolejkach prezentowała się lepiej od swojego wtorkowego przeciwnika. Z kolei drugi to nieobecność Mateusza Hopci, który pauzował za czerwoną kartkę. Miejscowi starali się jednak myśleć pozytywnie i już na samym starcie otworzyli wynik spotkania, a konkretnie uczynił to Mateusz Dąbrowski. Z prowadzenia Seta cieszyła się tylko do 10 minuty, gdy Czarek Szczepanek zagrał niedokładną piłkę do jednego z kolegów, z czego skrzętnie skorzystał Maciek Karczewski, który przejął futbolówkę, zagrał ją do Tomka Freyberga a ten nie miał problemów, z umieszczeniem piłki w siatce. Po tym trafieniu temperatura spotkania znacznie spadła i musieliśmy czekać niemal do końca premierowej odsłony, by w swoich notatkach zapisać coś ciekawego. A właśnie wtedy Czarek Szczepanek złapał piłkę po jednej z akcji rywali i widząc wolny korytarz przed sobą, wypuścił ją przed siebie, by za chwilę stanąć oko w oko z Błażejem Kaimem. W pojedynku dwóch bramkarzy lepszy okazał się ten bardziej doświadczony i wynik 1:1 pozostał obowiązującym po pierwszej połowie. Taki rezultat nikogo jednak nie zadowalał, dlatego kwestią czasu było, gdy któraś z ekipa wprowadzi co do niego poprawki. Tej misji podjął się Mateusz Dąbrowski, który jak już zapuszczał się pod pole karne Geodetów, to wracał z konkretami i w 25 minucie zdobył drugiego gola dla swojego zespołu. Zespół z Wołomina nie czekał jednak długo z odpowiedzią i po trafieniu Bartka Babickiego mieliśmy kolejny remis. Ale znów na krótko. Praktycznie w następnej akcji Bartek Kamiński zagrał do Daniela Kowalskiego, a ten efektownym krzyżakiem nie dał żadnych szans Błażejowi Kaimowi. Geodeci musieli wtedy przyspieszyć swoje działania, bo widmo porażki z zespołem, który niczego jeszcze nie wygrał, stawało się bardzo realne. Działania ofensywę się nasiliły, lecz bramka nie wpadała, a w 38 minucie plan wyrównania stanu meczu stanął pod ogromnym znakiem zapytania, bo żółtą kartkę zobaczył Paweł Godlewski. Ale mimo gry w osłabieniu MR Geodezja była w stanie stworzyć sobie jedną dobrą okazję, którą zmarnował jednak Arek Major. I stało się! KS Seta, mimo nieobecności Mateusza Hopci (a może dzięki jego nieobecności?) pokonała Geodetów 3:2 i wreszcie otworzyła dorobek punktowy. Nie był to wielki mecz z obu stron, natomiast miejscowi wykazywali ciut więcej inicjatywy, dlatego możemy stwierdzić, że końcowy wynik dobrze oddaje boiskowe realia. Trudno powiedzieć, czy ten sukces pozwoli Secie wreszcie się rozpędzić, ale sam fakt, że spadł im duży kamień z serca, na pewno pozwoli im na większym luzie podchodzić do kolejnych meczów. Co do Geodezji, to ta porażka jakoś nas nie dziwi. Przeczuwaliśmy, że może być tak, że łatwiej będzie im się dobrze pokazać w rywalizacji z ekipami prowadzącymi grę, a gdy przyjdzie starcie z drużyną niżej notowaną, to może zabraknąć pomysłu na rozgrywanie akcji. Tak też było i jest to ich trzeci kolejny mecz, który przegrali różnicą jednego gola. Ktoś powie, że zawsze są blisko. Ale my widzimy to tak, że zawsze czegoś im brakuje. Zobaczymy co będzie dalej.
Powoli zacierają się ślady dobrego początku sezonu w wykonaniu Bad Boys. Zaczęło się od dwóch wygranych, ale potem przyszła porażka w derbach z NetServisem, a w 4.kolejce zapowiadało się na kolejny ciężki bój, bo rywalem była Gencjana. Rywal niewygodny, który zalicza z kolei odwrotną tendencję aniżeli Źli Chłopcy, bo zaczęło się od falstartu z Adrenaliną, lecz kolejne mecze były już na plus. Teraz najważniejszą informacją z obozu Fioletowych była ta, że skład znacznie poprawił się względem ostatniego spotkania, chociaż wciąż brakowało m.in. Artura Fiodorowa. W Bad Boys nie zagrał za to Jarek Przybysz, co z perspektywy czasu miało znaczenie, bo bez niego defensywa ekipy z Ostrówka nie stanowiła monolitu. Sam mecz zaczął się jednak idealnie dla Złych Chłopców, bo jeszcze przed upływem minuty na listę strzelców wpisał się Paweł Szczapa. Ten gol na jakiś czas wybił z rytmu Gencjanę, lecz im dłużej to spotkanie trwało, tym dało się zauważyć, że powoli wchodzi ono pod kontrolę drużyny Maćka Zbyszewskiego. A jednym z kulminacyjnych momentów spotkania była 14 minuta. Wówczas Bad Boys mogli podwyższyć wynik, lecz Hubert Padamczyk zmarnował 100% sytuację, w której zamiast strzelać, powinien podawać do Alberta Woźniaka. I to miało swoje konsekwencje dosłownie w następnej akcji, gdy gola wyrównującego dla Gencjany zdobył dawno nieoglądany u nas Marek Zbyszewski. To wszystko wpłynęło negatywnie na obóz Michała Szczapy, który niemal od razu stracił gola na 1:2, a potem na 1:3, gdy Gencjana popisała się fantastyczną szybką akcją, zakończoną przez Michała Kazimierczuka. Trzy gole w trzy minuty to był potężny cios dla przybyszów z Ostrówka, którzy przeżywali to jeszcze na początku drugiej połowy, gdy znowu przyszło im pogodzić się ze stratą bramki, tym razem po ładnie rozegranym rzucie wolnym oponentów. Wynik 4:1 w teorii nie pozostawiał większych złudzeń, lecz Bad Boys nie wywiesili białej flagi. Wręcz przeciwnie – w końcu ustawili się na kurs z wiatrem i po dwóch szybkich golach Krzyśka Stańczaka i Bartka Woźniaka wrócili do spotkania. Zadaniem Gencjany było wtedy jak najszybciej wystudzić ambicje oponentów, co też skutecznie zrobili. W 27 minucie znowu gola zdobywa Michał Kazimierczuk i dwubramkowy bufor stanowił ważny element strategii Gencjany na finałowe fragmenty. Ten zespół bardzo spokojnie rozgrywał swoje kolejne akcje, nie chciał robić niczego na siłę, jakby czując, że okazje same się pojawią. I w 38 minucie Marek Zbyszewski jedną z takich wykorzystał, czym definitywnie zamknął dywagacje dotyczące trzech punktów. Bad Boys rzucili się jeszcze raz w szaleńczą pogoń, ale mimo gola na 4:6 i jednej zmarnowanej setki, musieli pogodzić się z drugą z rzędu porażką. Zasłużoną, bo rzadko im się zdarza tracić tyle goli, a we wtorek zdecydowanie za łatwo dopuszczali do zagrożenia pod własną świątynią. Z tak poukładanym rywalem jak Gencjana, to musiało się źle skończyć. Źli Chłopcy grali zrywami, mieli dobre momenty, ale przeciwnik na ich tle prezentował się dojrzalej i zasłużenie zgarnął całą pulę. Tym samym Fioletowi awansowali właśnie na pozycję wicelidera tabeli i wydaje się, że to oni mogą być najgroźniejszym rywalem Las Vegas w walce o tytuł. Chociaż Bad Boys też nie skreślajmy, zwłaszcza że we wtorek zagrają właśnie z liderem tabeli i jeśli uda im się wygrać, to na szczycie 3.ligi zrobi się wyjątkowo ciasno.
To teraz przechodzimy do najbardziej emocjonującego meczu z ostatniej kolejki tej klasy rozgrywkowej. FSK Kolos rywalizował z Klimagiem i trudno było wskazać faworyta tej pary. Byliby nim dla nas gracze z Ukrainy, gdyby dysponowali optymalnym składem, ale Ruslan Khudyk nie mógł skorzystać z Marjana Rusiaka czy Pavla Paduka, co znacznie ograniczyło siłę ofensywną tej drużyny. Klimag problemów kadrowych miał mniej i po zwycięstwie nad Setą, liczył na kolejny komplet punktów. Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że w tym spotkaniu inicjatywa przez większą część była po stronie Kolosa. Ten zespół dużo częściej kreował zagrożenie, regularnie zatrudniał obronę przeciwnika do wzmożonych działań, ale miał jeden problem – skuteczność. Była ona na naprawdę niskim poziomie, co dało się zauważyć przede wszystkim w drugiej połowie. Pierwsza zakończyła się wynikiem 1:1, ale na początku drugiej Klimag wyrobił sobie dwie bramki przewagi, co z przebiegu spotkania raczej nie stanowiło odzwierciedlenia boiskowych wydarzeń. No ale właśnie – jedni swoje sytuacje wykorzystywali, a drudzy nie. W drużynie Kolosa najbardziej aktywny był Volodymyr Grabowski. Ten gracz najbardziej nie chciał się pogodzić z tym, co widniało na tablicy świetlnej i można powiedzieć, że niemal w pojedynkę rozpoczął nierówną walkę z przeciwnikiem. W 35 minucie udało mu się zmniejszyć straty, a dosłownie chwilę później sprytnie rozegrał rzut wolnym z Olegiem Grabowskim i mieliśmy remis! Sądziliśmy, że ekipa z Ukrainy pójdzie za ciosem, lecz Klimag również miał w swoich szeregach zawodników, którzy wyróżniali się na tle stawki. Mowa o Tomku Biczu i Piotrku Bergielu. I to właśnie ten drugi na dwie minuty przed końcem zdobył bramkę na 4:3, która wydawała się przesądzać losy spotkania. Inaczej widział to Volodymyr Grabowski. Po kolejnej dwójkowej akcji ze swoim bratem Olegiem, zdecydował się na szybki i niesygnalizowany strzał zza pola karnego i chociaż piłka przeleciała dość blisko Rafała Michalaka, to bramkarz Klimagu nie zdążył ze skuteczną interwencją. Kolosowi było mało i w ostatniej minucie napierał coraz intensywniej. Miał rzut wolny z okolic linii pola karnego, miał też okazję za sprawą Volodymyra Grabowskiego, lecz piłka trafiła jedynie w słupek. Wydaje się, że gdyby czasu było trochę więcej, to ten zespół wcisnąłby zwycięskiego gola, a tak skończyło się na podziale punktów. Trochę szczęśliwym dla Klimagu, bo biorąc pod uwagę stworzone okazje, to tutaj przewaga rywali była spora. Z drugiej strony – można mówić o małym niedosycie, bo jednak prowadzić 3:1 a potem 4:3 na dwie minuty przed końcem – takie coś, po prostu trzeba dowieźć do ostatniego gwizdka. Kolos na to nie pozwolił i mimo, że obawialiśmy się o jego dyspozycję bez swoich liderów, to zaprezentował się solidnie. Brakowało mu napastnika, kogoś takiego jak Pavel Paduk, bo wówczas wynik byłby bardziej korzystny. Najważniejsze jednak, że ta drużyna pokazała, iż nie jest uzależniona od jednego zawodnika. Dzięki temu w drugiej części sezonu wziąć pozostanie groźna.
A na godzinę 23:05 ustawiliśmy batalię, która miała spowodować, że widzowie naszej transmisji szybko spać nie pójdą. Konfrontacja rozpędzającego się NetServisu z liderem tabeli Las Vegas zapowiadała się kapitalnie a w ekipie z Dobczyna widzieliśmy potencjał, by utrzeć nosa Grześkowi Dąbale i spółce. Zwłaszcza, że skład NetServisu był solidny i chociaż względem spotkania z Bad Boys brakowało kilku zawodników, to całkowicie odrzucaliśmy tutaj scenariusz, w którym Parano wygra hit bez przeszkód. Można więc domyślić się, jak wielkie spotkało nas rozczarowanie tym, co tutaj zastaliśmy. Las Vegas od samego początku narzuciło swój styl gry, nie pozwalało rywalowi na rozwinięcie skrzydeł i było tylko kwestią czasu, gdy zacznie się to przekładać na wynik. Ale nawet wtedy nie przypuszczaliśmy, że jak już pierwszy zespół w tabeli zacznie strzelać, to dosłownie w kilka minut rozstrzygnie mecz. A tak właśnie było w tym przypadku. W 9 minucie premierowe trafienie dla Vegas zanotował Robert Sawicki, a potem dwie akcje pary Michał Bodziony – Konrad Orlik w odstępie 60 sekund spowodowały, że było już 3:0. NetServis był w ogromnych tarapatach i nie potrafił się z nich wykaraskać. A rywal punktował – Krzysztof Pawelec podwyższył na 4:0, a słaniających się na nogach oponentów dobił tuż przed przerwą Konrad Orlik, kompletując hat-trick. To był nokaut. Przegrywający nie mieli jakichkolwiek argumentów, by odeprzeć napór przeciwnika i to spotkanie było praktycznie skończone. Oczywiście druga połowa była już formalnością i chociaż gra się wyrównała, to taki scenariusz był oczywisty, bo podopieczni Kamila Zbrzeźniaka musieli się w końcu otrząsnąć, z kolei Las Vegas nie miało już motywacji, do gry na takim poziomie jak w premierowej odsłonie. Skończyło się na 6:1, co dość boleśnie zweryfikowało przegranych pod kątem ich potencjału na walkę o tytuł. Okazało się, że ten zespół musi się jeszcze sporo nauczyć, zwłaszcza w momencie, gdy nie idzie. Zabrakło tutaj kogoś, kto w trudnym momencie wziąłby odpowiedzialność na siebie, zagrałby pod faul i chociaż na chwilę wybił z uderzenia przeciwnika. Cenna, jakkolwiek bardzo trudna lekcja dla nocnoligowego beniaminka, który dostał jasną informację, nad czym musi jeszcze pracować. Brawa należą się natomiast Las Vegas. Nie wiemy czy taki był ich plan na ten mecz, czy tak po prostu wyszło, ale szybko się zorientowali, że przeciwnik będąc pod presją popełnia proste błędy, dlatego po pierwszej bramce praktycznie nie schodzili z połowy ekipy z Dobczyna. To się opłaciło świetnym wynikiem, który każe wrócić do pytania zadanego we wstępie. Na razie trudno wskazać kogoś, kto mógłby z Vegas konkurować, ale mimo wszystko liczymy, że ktoś taki się znajdzie. Żeby liga była ciekawsza.
Retransmisję wszystkich spotkań trzeciej ligi (z komentarzem) można obejrzeć poniżej. Video jest dostępne w jakości HD. Wystarczy że kołowrotkiem ustawicie opcję 1080p60 HD i będziecie mogli cieszyć wzrok najwyższej jakości obrazem. Za każdą subskrypcję czy polubienie materiału na stronie YouTube - z góry dziękujemy! Jednocześnie prosimy Was o weryfikację statystyk z Waszych meczów - jeśli znajdziecie jakiś błąd, to prosimy o jak najszybszą informację.